Doniesienia medialne ostatnich tygodni koncentrują się wokół trzech kryzysów: pandemicznego, wywołanego przez COVID-19, który zagraża naszemu życiu i zdrowiu; spowodowanego zamrożeniem światowej gospodarki; politycznego, związanego z konstytucyjną koniecznością przeprowadzenia wyborów prezydenckich w Polsce.
Zatem przyszło nam żyć w czasach kryzysowych i wskazywanie teraz dodatkowych problemów i zagrożeń zapewne przejdzie niezauważone. Społeczeństwo otrzymało już wystarczającą dawkę strachu i niepewności, więc w naturalny sposób oczekuje ono nadziei i racjonalnych wizji przyszłości, w której uda nam się pokonać serie kryzysowych sytuacji.
I w takim kontekście możemy odczytać informacje podane 5 maja przez kancelarię premiera, która na rządowych stronach internetowych (https://www.premier.gov.pl) została zatytułowana: „Microsoft zainwestuje miliard dolarów w transformację cyfrową w Polsce”.
W czasie największego światowego kryzysu gospodarczego nagle pojawia się dobroczyńca, który chce przynieść do Polski ogromny worek pieniędzy.
I słowo „dobroczyńca” jest tutaj jak najbardziej uzasadnione, ponieważ twórca Microsoftu od kilkunastu lat zajmuje się głównie działalnością charytatywną w ramach fundacji Bill & Melinda Gates Foundation.
Ta fundacja jest bardzo dobrze znana ruchom pro-life, ponieważ finansuje i wspiera organizację Planned Parenenthood na całym świecie. W jaki sposób Planned Parenthood prowadzi swoją statutową działalność na rzecz „praw reprodukcyjnych”, czyli mordowania dzieci nienarodzonych, mogliśmy zobaczyć na filmie „Nieplanowane”.
Fundacja Gatesa finansuje również Światowy Program Zdrowia, na który przeznacza około 800 milionów dolarów rocznie. Ten program współpracuje z WHO, prowadząc między innymi projekt Globalny Sojusz na Rzecz Szczepionek i Szczepień (The Global Alliance for Vaccines and Immunization), który Fundacja Gatesa 25 stycznia 2020 r. wsparła dotacją w wysokości 750 milionów dolarów.
Zatem informacja, która wydawała się optymistyczna, zaczyna ukazywać nam również swoją ciemną stronę. Pewne wątpliwości powinno również budzić sformułowanie „transformacja cyfrowa”. Przed unijną rezolucją dotyczącą transformacji cyfrowej jako groźnym narzędziem inżynierii społecznej ostrzegałem już na łamach „Naszego Dziennika” w grudniu 2018 r. w artykule „Pacjent jak niewolnik”.
Niestety wskazane wtedy zagrożenia w okresie pandemii nabierają jeszcze poważniejszego charakteru. Transformacja cyfrowa jest pojęciem bardzo szerokim i należy zachować szczególną czujność w jej wprowadzaniu na szeroką skalę społeczną. Zatem przyjrzyjmy się bliżej planowanej inwestycji Microsoftu w Polsce. Cena dobroczynności Ciekawe, że w czasach światowego kryzysu cena akcji Microsoftu w ostatnim miesiącu wzrosła o 12 proc. (notowania 163,49 USD 7 kwietnia do 183,6 USD 7 maja).
Przy kapitalizacji spółki na poziomie 1390 miliardów dolarów daje to szacunkowy zysk prawie 15 miliardów dolarów w ciągu miesiąca. Nie powinno nas dziwić, że w czasie pandemii, kiedy system gospodarczy przestawia się na pracę zdalną, globalne korporacje informatyczne zarabiają ogromne pieniądze.
Sztandarowym produktem Microsoftu, niezwykle użytecznym w pracy zdalnej, jest coraz popularniejszy Microsoft Teams.
Ta aplikacja, dzięki której możliwe są wirtualne spotkania i konferencje, jest obecnie używana przez setki milionów ludzi we wszystkich krajach.
Dlaczego stała się tak popularna?
Ponieważ Microsoft wspaniałomyślnie 16 marca tego roku udostępnił ją za darmo wszystkim, ot znowu taka charytatywna dobroć. Na czym więc zarabia Microsoft, skoro rozdaje swoje produkty za darmo?
Dzisiaj, kiedy miliony ludzi na świecie przesyłają obrazy swoich twarzy, długie sekwencje dźwięków, informacje o swoich powiązaniach ze znajomymi, rodzinami i sąsiadami, pozostawiają przy okazji operatorowi ogromne ilości danych. O niebezpieczeństwie związanym z udostępnianiem danych zewnętrznym koncernom informatycznym pisałem już wielokrotnie na łamach „Naszego Dziennika” (np. „Polacy na podsłuchu” z 7 października 2019 r. czy też „Algorytmy w służbie władzy” z 1 lipca 2019 r.). Platforma ta jest też szeroko stosowana w edukacji, ponieważ jest pozornie darmowa, wykorzystywana jest również w nauczaniu zdalnym.
Wyobraźmy sobie więc, oczywiście tylko hipotetycznie, że ktoś chciałby zidentyfikować najzdolniejszych uczniów w polskich szkołach, aby za kilka lat, w odpowiednio dobranych warunkach, zaproponować im specjalne stypendia i możliwość kształcenia, ale już nie w Polsce. To byłoby doskonałe narzędzie zwiększające drenaż najzdolniejszych osób, a ten problem znany jest nam od wielu lat.
Czy instytucje rządowe, decydując się na tak poważne inwestycje globalnych koncernów, zadbają o właściwe zabezpieczenie danych dotyczących polskich obywateli?
Obserwując nauczanie zdalne w polskim systemie edukacyjnym, mam poważne wątpliwości. Ani Ministerstwo Edukacji Narodowej, ani Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie zaproponowały jeszcze realnego projektu wdrożenia skutecznej polskiej platformy edukacyjnej.
A taka instytucja jest absolutnie niezbędna i to nie tylko w czasie pandemii, ale również w czasie normalnego toku nauczania jako profesjonalne, finansowane ze środków budżetowych, wsparcie procesu dydaktycznego. Tylko polska infrastruktura informatyczna może zapewnić bezpieczeństwo w zakresie ochrony przed inwigilacją nas i naszych dzieci oraz właściwe wykorzystanie potencjału intelektualnego uczniów i studentów, ale nie dla zagranicznych koncernów, lecz na rzecz polskiej gospodarki narodowej.
System kontroli W przypadku inwestycji Microsoftu możemy mieć nadzieję na pewną kontrolę ze strony polskich firm, gdyż partnerem strategicznym będzie polski Operator Chmury Krajowej – OChK.
Jest to platforma technologiczna, która ma stymulować innowacje polskich przedsiębiorstw oraz optymalizować procesy budowania cyfrowej administracji publicznej.
OChK powstał na podstawie porozumienia inwestycyjnego pomiędzy PKO Bankiem Polskim i Polskim Funduszem Rozwoju, zatem po raz kolejny sprawdza się znana prawda, że warto mieć własne, polskie firmy, które działają w interesie państwa.
Tylko czy nasze firmy mają wystarczającą siłę, aby w zrównoważony sposób współpracować z komputerowym gigantem, który dysponuje setkami miliardów dolarów?
Konieczne w tym wypadku jest dokładne monitorowanie całego procesu i jednoczesne poważne inwestowanie w polską infrastrukturę informatyczną, taką, jak wspomniana wcześniej koncepcja polskiej platformy edukacyjnej. Kilka dni temu zmniejszono w Polsce obostrzenia związane ze stanem epidemiologicznym i otworzono, w ograniczonym zakresie, duże centra handlowe.
Wzbudziło to uzasadnione obawy i w przestrzeni publicznej natychmiast pojawiła się informacja o mobilnej aplikacji ProteGo Safe.
Strona internetowa Ministerstwa Cyfryzacji reklamuje aplikację w trzech słowach: pobierz, zainstaluj, testuj.
Aplikacja, według wstępnych doniesień, miała być obligatoryjna dla wszystkich, którzy chcą odwiedzić centrum handlowe. Jednak zrezygnowano z tej koncepcji, na razie jest ona tylko rekomendowana.
Ma dokładnie śledzić użytkownika i sprawdzać na bieżąco, z kim się spotyka w odległości mniejszej niż dwa metry. Oczywiście aplikacja nie działa tylko w centrum handlowym, ale jeśli jej nie wyłączymy, to jest aktywna cały czas i właściwie pełni rolę bardzo podobną do „opaski identyfikacyjnej” stosowanej w celach penitencjarnych, chociaż jej główne zadanie jest inne. Ma ona sprawdzać, czy podczas naszych spacerów w centrum handlowym nie natknęliśmy się przypadkowo na osobę zakażoną koronawirusem.
Rzeczywiście w przypadku walki z pandemią jest to bardzo pożyteczne rozwiązanie, tylko kto nam zagwarantuje, że dane, które zbiera ona o naszej aktywności, nie zostaną przekazane zewnętrznym korporacjom, które zbierają je w skali globalnej.
Z tak szczegółowych informacji można naprawdę zbudować dokładny profil społecznopsychologiczny każdego człowieka. Jeśli zebrane w ten sposób dane zostaną połączone z informacjami pochodzącymi z innych źródeł, np. z wyszukiwarek internetowych lub systemów elearnigowych, to mamy już gotowy system inwigilacji, porównywalny z chińskim systemem punktów społecznych.
Zresztą jednym z argumentów za wprowadzeniem takiego systemu jest jego powszechne stosowanie właśnie w krajach azjatyckich, które podobno okazały się bardzo skuteczne w wygaszaniu epidemii.
Trzymajmy rękę na pulsie Polska to jednak nie Chiny – pocieszają się niektórzy, ponieważ u nas na straży praworządności i ochrony naszych danych stoją „niezawodne” dyrektywy Unii Europejskiej ze sławetnym RODO na czele.
Nie będę się zajmował w tym artykule skutecznością prawnych środków ochrony obywateli, ale zwrócę uwagę na kilka ważnych aspektów technicznych.
Aplikacja ma wymuszać standardy samokontroli Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), czyli dystans powyżej 2 metrów i nietrwający dłużej niż 15 minut.
Natomiast dane personalne mają być usuwane z serwerów w ciągu 14 dni.
Jednak kiedy okaże się, że zostaliśmy zakażeni, wdrażana jest procedura zbierania informacji o wszystkich urządzeniach, z jakimi mieliśmy styczność w tym okresie. Pamiętając, że większość telefonów komórkowych pracuje w systemie operacyjnym firmy Google, możemy zatem mieć pewność, że dane te zostaną w jakiś sposób „przetworzone” na ich serwerach.
Widzimy więc problem podobny do inwestycji Microsoft. Co prawda firmą, która stworzyła aplikację, jest polski podmiot gospodarczy, to jednak pośrednikiem jest znowu globalny koncern informatyczny. Promowany często w przypadku rozwiązań sieciowych termin „anonimizacji”, czyli takiego przetworzenia informacji, aby niemożliwa była dokładna identyfikacja konkretnej osoby, jest niestety często tylko teoretycznym zabezpieczeniem.
Praktyka wygląda czasami zupełnie inaczej. Fundacja Panoptikon, która zajmuje się kontrolowaniem wszystkich procesów nadzorczych w sieciach informatycznych, wskazuje, że aplikacja ProteGo generuje User ID w sposób wirtualny, lecz nie losowy, który zapewnia anonimowość, ale poprzez nazwę nadawaną przez serwer zewnętrzny. A to może oznaczać, że tym serwerem może zarządzać ktoś inny, np. duża korporacja internetowa lub operator sieci komórkowej. Zatem aplikacja taka może być z powodzeń używana do zbierania informacji o użytkowniku i przekazywania tych danych „na zewnątrz”.
W dobie pandemii wzrasta zatem niebezpieczeństwo zwiększenia sposobów inwigilacji wszystkich obywateli i należy zachować szczególną czujność w stosowaniu, szczególnie darmowych, rozwiązań. Pamiętajmy, że utrzymanie infrastruktury informatycznej jest bardzo kosztowne i jeśli ktoś oferuje nam darmową usługę, to również ktoś musi za nią zapłacić.
Najlepszym rozwiązaniem jest, aby koszty wdrożeń informatycznych były jak najszerzej pokrywane z budżetu państwa, bo tylko wtedy mamy gwarancję przynajmniej podstawowego systemu kontroli dostępnego w systemie demokratycznym.
Na polityków oczywiście możemy narzekać, nie musimy mieć do nich pełnego zaufania, ale zawsze możemy skorzystać z naszych praw, a finalnie zweryfikować ich poczynania podczas wyborów.
Wobec potężnych korporacji informatycznych, dysponujących budżetami przekraczającymi zdolności finansowe Skarbu Państwa, jesteśmy niestety bezradni.
No, chyba że uwierzymy europejskim instytucjom, które wykazały się „wielką” sprawnością w obliczu kryzysów, z jakimi przychodzi nam się zmagać w ostatnich miesiącach.
Dr Grzegorz Osiński
Artykuł opublikowany na stronie: https://naszdziennik.pl/mysl/221544,pandemiczna-inwigilacja.html
Minister cyfryzacji o koronawirusie. “Wiemy, gdzie przemieszczają się miliony Polaków”
- Zagórski zapewnia, że jego resort nie ma dostępu do informacji o konkretnych numerach telefonów
- Co dalej ze zdalną edukacją? – Podstawowym narzędziem pozostaje platforma e-podręczniki – mówi minister
- Zagórski podkreśla, że gminy mają dostać po 100-200 tys. zł na zakup tabletów i komputerów, choć przyznaje, że dla niektórych z nich “nie jest to dużo”
- Szef resortu cyfryzacji wspomina też o 2 tys. miejscowości w Polsce, które w ogóle nie mają dostępu do internetu
- – Myślę, że świadomość Polaków, że koronawirus nie zniknął, spowoduje wzrost zainteresowania tym narzędziem – mówi o sztandarowej aplikacji ProteGo Safe, którą na razie zainstalował mniej niż 1 proc. obywateli naszego kraju
***
Marcin Terlik, Onet: Wraz z kolejnymi rekordami zakażeń koronawirusem wracają pytania o ponowny lockdown. Czy przez te kilka miesięcy względnego oddechu resort cyfryzacji przygotował jakieś nowe rozwiązania na taki czarny scenariusz?
Po drugie rozwinęliśmy zestaw narzędzi, które roboczo nazywamy centralnym środowiskiem analitycznym. To system, który pozwala na opracowanie np. analiz dotyczących przemieszczania się Polaków, a dokładnie ich telefonów, pomiędzy różnymi regionami kraju, m.in. na podstawie anonimowych danych od operatorów telekomunikacyjnych.
Na czym to polega?
Możemy w ten sposób zobaczyć, jaka jest mobilność mieszkańców pomiędzy konkretnymi powiatami. Dzięki temu, jeżeli wiemy, że na jakimś terenie jest więcej zachorowań, służby w innych regionach, w tym sanepid, mogą się lepiej przygotować na potencjalny wzrost liczby przypadków. Przykładowo, podczas długiego weekendu majowego widzieliśmy, ile mniej więcej osób pojechało z Warszawy nad morze i do jakich dokładnie miejscowości.
Te dane są zanonimizowane już na etapie ich przesyłania przez teleoperatorów?
Tak. Nie zbieramy żadnych danych osobowych.
Czyli nie macie wglądu w to, które konkretnie numery się przemieszczają?
Nie. Wiemy tylko, że np. tysiąc telefonów przemieściło się między jednym a drugim BTS-em (masztem sieci telekomunikacyjnej – red.).
Z jakich jeszcze innych danych korzystacie?
Na przykład z narzędzi wykorzystywanych w analizach skuteczności kampanii reklamowych. Ta próbka jest niewielka, ale umożliwia potwierdzenie, czy dane na temat mobilności Polaków, które dostajemy od operatorów komórkowych, są prawidłowe.
Czy współpracujecie też z Google’em, który posiada ogromną bazę danych na temat lokalizacji użytkowników?
Korzystamy z powszechnie dostępnych narzędzi, które wykorzystują dane pochodzące od największych firm technologicznych.
Zagórski o wsparciu dla uczniów. “Na czas trwania edukacji zdalnej sprzęt trafił do ich domów”
Na wiosnę bardzo dużo emocji wzbudziła zdalna edukacja. Czy przygotowujecie się razem z Ministerstwem Edukacji Narodowej na jej ewentualny powrót na jesień?
Nasze ministerstwo nie zajmuje się samą edukacją. Staramy się wspomagać MEN i szkoły tam, gdzie jest to możliwe. Już w marcu stworzyliśmy narzędzia ułatwiające nauczycielom i uczniom dostęp do zasobów edukacyjnych. Poza tym będziemy kontynuować zapewnianie sprzętu dla szkół, czyli także dla uczniów i nauczycieli. Przeznaczyliśmy na to już 400 mln zł, które trafiły w tym celu do samorządów. NASK (Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa – red.) rozstrzygnęła właśnie przetarg na kolejne 30 tys. tabletów, które trafią do szkół.
Rozumiem, że jeśli chodzi o sam sposób funkcjonowania zdalnych lekcji, rewolucji nie będzie.
W tej sprawie odsyłam do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Podstawowym rozwijanym narzędziem jest platforma e-podręczniki. MEN wykonał przy niej dużą pracę.
Według danych z zeszłego roku ponad 13 proc. polskich gospodarstw domowych nie ma dostępu do internetu. Wydaje się, że problem ten został trochę przeoczony, gdy dyskutowano o kłopotach ze zdalną edukacją. Czy macie oszacowaną liczbę uczniów, którzy po prostu nie mają jak skorzystać z e-szkoły?
Nie mamy tak precyzyjnych szacunków dotyczących uczniów. Cały czas realizujemy jednak program “Zdalna szkoła”, w ramach którego nawet najmniejsze gminy dostały po ok. 100-200 tys. zł na zakup tabletów, komputerów i zapewnienie dostępu do internetu.
Przyzna pan, że to nie są duże środki. Można za nie kupić jakieś 100 komputerów na gminę, nie mówiąc już o kosztach połączenia z siecią.
Oczywiście, jeśli popatrzymy na miasto, które ma kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, to nie jest to dużo. Natomiast problem, o którym rozmawiamy, dotyczy przede wszystkim najmniejszych gmin. Z naszych analiz wynika, że w niektórych z nich liczba publicznych komputerów i tabletów wystarcza już na zaspokojenie potrzeb nawet 50 proc. wszystkich uczniów. To dużo, zwłaszcza że gdy mówimy o zdalnej edukacji, to mimo wszystko wielu uczniów i nauczycieli ma swój sprzęt i z niego chce korzystać.
Te komputery i tablety kupowane w ramach programu będą rozdawane uczniom?
Tak, na czas trwania edukacji zdalnej trafiłyby do ich domów. Oczywiście po jej zakończeniu sprzęt trafi do szkół i tam będzie służyć dalszej nauce w klasach.
Co z dziećmi, które po prostu nie mają internetu w domach?
Tutaj musimy rozdzielić dwie kwestie: czy nie mają go, bo ich rodzice nie podpisali umowy z operatorem, czy też po prostu nie ma u nich dostępu do internetu – ani sieciowego, ani mobilnego. Takich miejscowości jest w Polsce ok. 2 tys., przy czym co do zasady są one bardzo niewielkie. Gminy we wspomnianym 400-milionowym programie dostały zresztą środki również na sfinansowanie dostępu do internetu.
Czyli po prostu na wykup abonamentu dla rodziców uczniów?
Tak, to też był koszt kwalifikowany w tym projekcie.
Dlaczego tak niewiele osób korzysta z ProteGo Safe? “To temat na bardzo poważną rozprawę socjologiczną”
Sztandarowym projektem ministerstwa z czasów pandemii jest aplikacja ProteGo Safe, która ma śledzić, z kim spotykają się jej użytkownicy i w ten sposób łatwiej znajdować potencjalnie zarażonych koronawirusem. Uznaje ją pan za sukces po tych kilku miesiącach funkcjonowania?
Zacznijmy od wyjaśnienia: ProteGO Safe przede wszystkim nie śledzi, z kim spotykają się użytkownicy. Nic zresztą o nich nie wie. Działanie aplikacji jest oparte na komunikacji urządzeń, czyli telefonu jednego użytkownika ze smartfonami innych.
Uważam, że to bardzo potrzebna aplikacja, szczególnie patrząc na ostatnie dni. Myślę, że świadomość Polaków, że koronawirus nie zniknął, spowoduje wzrost zainteresowania tym narzędziem. Nasza aplikacja niczym się nie różni, a nawet jest trochę lepsza niż ta niemiecka. Nie widzę więc powodu, dla którego kilkanaście milionów Niemców już z niej korzysta, a Polacy nie mieliby tego robić.
Tak się jednak nie stało. Widziałem niedawne szacunki, że w naszym kraju z ProteGo Safe korzysta 150 tys. osób.
Teraz jest to już sporo ponad 300 tys.
Wciąż jest to dużo poniżej 60 proc. użytkowników smartfonów w naszym kraju. A taką liczbę podają eksperci jako minimum niezbędne dla skutecznego działania tej aplikacji.
Nie mylmy faktów. Żeby aplikacja działała, wystarczy dwóch użytkowników. Natomiast faktycznie jej skuteczność we wspieraniu walki z koronawirusem rośnie proporcjonalnie do liczby osób, które z niej korzystają. Brytyjskie badania pokazują, że jeśli z aplikacji korzysta ok. 50 proc. społeczeństwa, a służby sprawnie izolują potencjalnie zarażonych, rozprzestrzenianie się koronawirusa można ograniczyć o ok. 50-60 proc. Mówienie więc, że aplikacja jest nieskuteczna, jest bardzo złym skrótem myślowym, który powoduje, że ludzie z niej nie korzystają.
Wspomniane przez pana 300 tys. osób, które ściągnęły Protego Safe, to ok. 1 proc. wszystkich użytkowników smartfonów w Polsce. Dlaczego pozostałe 99 proc. tego nie robi?
To temat na bardzo poważną rozprawę socjologiczną, bo w tym samym czasie w niektórych krajach Europy takie same aplikacje pobrały miliony obywateli. Pewnym wyjaśnieniem jest to, że wprowadziliśmy naszą aplikację akurat wtedy, gdy luzowane były największe epidemiczne obostrzenia. Możliwe, że część Polaków uznała, że ryzyko związane z koronawirusem jest już mniejsze.
Może po prostu Polacy nie wiedzą o istnieniu tej aplikacji? Macie w ministerstwie jakiś pomysł na dotarcie do nich z tą informacją?
Prowadziliśmy kampanię telewizyjną, prowadzimy internetową, trudno więc powiedzieć, że był z tym jakiś kłopot. Będziemy jeszcze te kampanie wzmacniać. Na pewno istnieje też ścisła korelacja między poczuciem zagrożenia a korzystaniem z ProteGo Safe. Dane z ostatnich dwóch dni pokazują znaczny przyrost liczby użytkowników bez jakiegokolwiek wzmocnienia przekazu informacyjnego z naszej strony.
Na koniec jedno pytanie niezwiązane z koronawirusem. W ostatnich dniach pojawiają się pogłoski o likwidacji Ministerstwa Cyfryzacji po rekonstrukcji rządu. Rozmawiał pan na ten temat z premierem?
Myślę, że o pogłoskach nie ma sensu rozmawiać.
Opublikowano za: https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/minister-cyfryzacji-marek-zagorski-o-walce-z-koronawirusem-wywiad/b2m3q31
No proszę, jaka synchronizacja:-)
Ostatnio podesłałem Wam pewien ciekawy seans hipnotyczny na temat sztucznej inteligencji, międzyinnymi.
Dziś podsyłam Wam inny seans w którym mowa również o tym co się wydarzy z przymusowymi szczepieniami.
Dożyliśmy czasów gdzie więcej powie zahipnotyzowany człowiek, z użytecznej wiedzy..niż naukowiec, polityk czy WHO.
Seans jest długi, 2 godzi, ale po Polsku.
Jak zwykle wklejam go mimo długości ponieważ wart jest wysłuchania.
Da Wam wiedzę na temat tego co się dzieje “za kulisami” fizycznego świata na którym się głównie skupiacie, dostrzegając jedynie manifestacje tego co dzieje się na innych poziomach percepcji.
Pouczające dla każdego.
https://meditation539.com/2020/08/06/potezne-wydarzenie-hipnoza/
Niesamowite: materiał… i wydarzenie neutralizacji niefizycznego topowego centrum zarządzania…
Nie powiem że pisanie o COVID nie ma sensu, bo ma.
Natomiast nadszedł czas aby ludzie zaczęli poznawać inne wymiary istnienia, ponieważ jest to nieuniknione. To niebawem będzie pojawiać się nawet w mediach głównego nurtu.
Ponadto to pozwala na uzyskanie kontekstu w jakich dzieją się na powierzchni te chaotyczne rzeczy które nas otaczają.
Patrząc na zdarzenia poprzez taki pryzmat łatwo zrozumieć ich sens, ich stygmat paniki, strachu i dezorientacji jaka zapanowała w zasadzie na każdym poziomie pojmowanej przez nas hierachii, czyli tak zwanej władzy.
Ci ludzie u władzy po prostu już też nie wiedzą co robić i zaczynają zachowywać się nieskoordynowanie, a jednocześnie zachować pozory koordynacji.
Pragnę również zwrócić uwagę na daty. Sesja jest z 3 maja, a 18 maja zobaczyliśmy masę startujących pojazdów z Ziemi przy pomocy kamery na ISS.
Dalej. Całość znajdowała się pod placem Św. Piotra, pamiętajmy że tam na środku znajduje się egipska stella. Co natomiast czcili egipcjanie?….oni mieli swoje święte krokodyle…czyli gady!
Pamiętajmy również że takich stelli na świecie jest więcej, olbrzymia znajduje się w Waszyngtonie gdzie również otoczona jest wielkim placem na którym gromadzą się ludzie.
Kolejnym takim miejscem jest Mekka, w Mekkce ludzie chodzą w kółko wokół wielkiego czarnego sześcianu w którym według informacji jakie podają znajduje się kawałek czarnego meteorytu. Wiecie kto czcił w historii czarne meteoryty i w imieniu jakiego bożka??
Jak nie wiecie to nie będę strzępił języka, cytat z Wikipedii
https://pl.wikipedia.org/wiki/El_Gabal
“El Gabal (Elah Gabal, Pan Góry, grecki Heliogabal) – syryjski bóg słońca, lokalna forma kultu ogólnosemickiego Baala[1][2], czczony w Emesie. Jego kult za czasów cesarza Heliogabala był okresowo wprowadzony w Imperium Romanum.
“W Emesie znajdowała się świątynia El Gabala, wedle relacji Herodiana niezwykle bogata. Bóstwu nie sporządzano żadnych podobizn, w świątyni znajdował się jednak otoczony wielką czcią czarny kamień, prawdopodobnie meteoryt (Herodian podaje iż spadł on z nieba)[3].”
Dodam jeszcze że takich ludzi jak Ci z sesji jest na świecie bardzo wielu. BARDZO wielu! Wykonują podobną robotę, nigdy o nich nie usłyszycie!
Co najwyżej dowiecie się czasami że tacy byli, jak w tej sesji, ale to finał. Nikt nie da im orderów, nikt nie pogratuluje, nikt nie uhonoruje…. niewielu dowie się że coś takiego wogóle miało miejsce. Po prostu są i zmieniają świat na swój sposób, a dziś wydaje się że to jedyny możliwy sposób.
Każdy kto osiągnie pewien stopień świadomości, oczyści się i nabierze mocy może robić to samo. Wówczas po prostu przychodzi wezwanie od grupy i zaczynasz robić to co ten człowiek, bierzesz w tym udział! …ale to nie ścieżka dla karierowiczów, bo orderów nie będzie:-)
Może dzisiaj dacie namówić się na jeszcze mały kroczek.
Tutaj dowiadujemy się że nasz kochany Baal lubił zmieniać imię. W wikipedii nie przeczytacie w opisie Baala że miał coś wspólnego z czarnym meteorem…tylko jako El Gabal.
Ale co jeszcze wiemy?
Wiemy że ten nasz Baal dostał pozwolenie na działanie od jakiegoś wyższego bożka zwanego tutaj El.
Gdzie znajdujemy El?
Ano wystarczy sięgnąć do starego testamentu. W nim dowiemy się że Jahwe kazał się nazywać rozmaicie, w zależności z kim rozmawiał to podawał się z kogoś innego.
Znajdujemy takie jego imiona jak ELOHIM, EL SHADDIR, JAHWE, JEHOWA i…EL!
Zatem prostą drogą dedukcji dochodzimy do wniosku że Jahwe dopuścił Baala do działania. Moim jednak zdaniem imię Baal to kolejna “ksywka” samego Jahwe bądź odwrotnie, bo to już nie ma znaczenia.
Oznacza to ni mniej ni więcej ale to że Arabi czczą Baala, Żydzi czczą Baala…. chrześcijanie…..czczą Baala!!
Może przestanie Was dziwić że na tradycyjnej mszy katolickiej najpierw się pije krew Chrystusa (typowy satanistyczny obrzęd)…a potem JE CIAŁO CHRYSTUSA…. KANIBALIZM!!
Napisałem tego tyle abyście zrozumieli SKĄD TE ISTOTY CZERPIĄ ENERGIĘ!
One czerpią tą energię z miliardów wiernych tych RELIGII…wyobrażacie sobie jaka to musi być moc!?
Jeśli ta istota była słabsza niż 2 lata temu jak mówi człowiek w sesji, oznacza to tylko to że religijne zasilanie tych istot przestaje funkcjonować, inaczej on nie dał by mu rady!
ONI TERAZ ZACZYNAJĄ GŁODOWAĆ….. I CHCĄ ŻEBYŚMY MIELI TAK SAMO.
..i ostatni dziś kroczek.
Jak wrócimy do rzeczywistości zrozumiecie że pewne działania związane z COVID są dla nich zabójcze! Pojmiecie na przykład że zamknięcie Mekki, zakaz zgromadzeń, puste kościoły pozbawia ich ENERGII! Czy pojmujecie jak inaczej maluje się rzeczywistość?
Zrozumiecie dlaczego w Turcji nagle Hagia Sophia jest znów przerabiana na meczet, szukają energii!
Zrozumiecie w końcu najważniejsze. NIE MA WOJNY DOBRA ZE ZŁEM ANI ŚWIATŁA Z CIEMNOŚCIĄ!
Już to wyjaśniam, jeśli oni karmią się naszą energią to tak naprawdę
MY WALCZYMY SAMI ZE SOBĄ!!!
Jest to paradoks, jakaś OBSESJA, która nas kiedyś dopadła i poprzez pokolenia kultywujemy ją…ale NIE MUSIMY WALCZYĆ Z NIKIM… wystarczy że nie będziemy tego ZASILAĆ!