Ilu naprawdę bezrobotnych jest w Polsce? Różne badania, różne wyniki

3,6 proc., a może już 10 proc. – ile wynosi naprawdę wskaźnik bezrobocia?

Badania pokazują rozbieżne wyniki.

Tymczasem, jak podkreślają eksperci rynku pracy, musimy wiedzieć, ile osób straciło pracę, by oszacować ubytek w podatkach i spadek PKB, a także zapobiec utracie kapitału społecznego, co byłoby największym nieszczęściem dla Polski.

Ok. 300 tys. bezrobotnych nie szuka pracy, zarejestrowało się w urzędach pracy, by uzyskać darmowe ubezpieczenie.

(money.pl)
Ok. 300 tys. bezrobotnych nie szuka pracy, zarejestrowało się w urzędach pracy, by uzyskać darmowe ubezpieczenie.

Ile wynosi aktualny wskaźnik bezrobocia w kraju: 3 proc. – jak podaje Eurostat, 6,1 proc. – jak wskazują dane Ministerstwa Rodziny Pracy i Polityki Społecznej, czy może już ponad 10 proc. – co z kolei wynika z badania Diagnoza.Plus, które przeprowadził Wydział Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego oraz GRAPE i CASE?

Eksperci rynku pracy, z którymi rozmawiał money.pl, zrobili własne wyliczenia dotyczące bezrobocia. I one również różnią się od oficjalnych statystyk.

Eurostat: jest dobrze, tylko 3 proc.

Zacznijmy od tych najbardziej optymistycznych prognoz. Z ostatnich szacunków za czerwiec 2020 r. Europejskiego Urzędu Statystycznego wynika, że mamy w kraju jeden z najniższych wskaźników bezrobocia w całej Unii Europejskiej. Wynosi on w czerwcu 3 proc. Mniejsze od nas bezrobocie w Europie mają tylko Czesi (2,4 proc.). Średnia bezrobocia dla całej Unii to 7,6 proc., a dla strefy euro – 6,7 proc. Brzmi nieźle. Sprawdźmy, jak to jest liczone.

Eurostat nie robi sam badań, opiera swoje szacunki na danych, które przesyłają do niego kraje członkowskie. W przypadku Polski przez Główny Urząd Statystyczny, który zbiera te dane nie co miesiąc, ale co kwartał. Jest to bowiem kwartalne Badanie Aktywności Zawodowej Ludności (BAEL). Ostatnie badanie BAEL obejmuje miesiące od stycznia do marca tego roku i mówi dokładnie o takim samym, jak wskazuje Eurostat, bezrobociu na poziomie 3 proc. I to na podstawie tylko danych z pierwszych trzech miesięcy roku mamy taki dobry wynik w czerwcu.

Bardzo istotne jest również to, w jaki sposób jest zdefiniowana osoba bezrobotna w badaniu Eurostatu. Pod uwagę brane są osoby w wieku 15-74 lata, które pozostają bez pracy, ale są zdolne do jej podjęcia w ciągu dwóch najbliższych tygodni od badania oraz aktywnie poszukiwały pracy na rynku w okresie bezpośrednio poprzedzającym badanie.

Do grupy osób aktywnych zawodowo zaliczane są również osoby, które pracują na tzw. czarnym rynku, ale mogą w rejestrach urzędów pracy występować równocześnie jako bezrobotne. Z kolei osoby przebywające na przestojach związanych z COVID-19 nie kwalifikują się do grupy bezrobotnych, mimo że nie pracują.

Urzędy pracy: bezrobocie to 6 proc.

Z kolei z danych przesłanych przez powiatowe urzędy pracy wynika, że w czerwcu bezrobocie tzw. rejestrowane było dwa razy wyższe i wyniosło 6,1 proc.

I znowu, warto przypomnieć, kto może zarejestrować się w urzędzie jako osoba bezrobotna? Są to przede wszystkim osoby, które straciły pracę i nie mają dochodów. Do rejestru nie trafiają jednak ci, które są już zwolnieni, ale jeszcze w trakcie wypowiedzenia (nawet jeśli pracodawca zwolnił ich z dalszego świadczenia pracy).

W statystykach nie będą też widoczne osoby, które pobierają do końca sierpnia nowy dodatek solidarnościowy z ZUS-u. Jak podaje Zakład Ubezpieczeń Społecznych, od 22 czerwca (kiedy w życie weszła ustawa wprowadzająca dodatek) do 7 lipca 2020 r. zgłosiło się 76 tys. bezrobotnych. Jak szacują eksperci, ok. 35 tys. spośród nich jest zarejestrowanych w urzędach pracy – pozostali w statystykach urzędów pracy są niewidoczni.

Do rejestru bezrobotnych trafiają za to osoby, które nie poszukują pracy, a jedynie potrzebują ubezpieczenia zdrowotnego. Tak jest w przypadku wielu rejestrujących się tam matek, które wychowują dzieci w domu, ale też osób, które pozostają na utrzymaniu bliskich oraz Polaków, którzy pracują na czarno zarówno w kraju, jak i za granicą. Takich osób może być w sumie nawet 300 tys.

Diagnoza.Plus, czyli jest już 10 proc.

No i na koniec najmniej optymistyczne dane, czyli Diagnoza.Plus z maja 2020 r. przeprowadzona przez badaczy UW oraz dwóch instytutów: GRAPE i CASE. Według niej pod koniec kwietnia mieliśmy w Polsce bezrobocie sięgające już 10,3 proc.

Jak podają badacze, metodologia badania jest zbliżona do BAEL. Grupa respondentów jest dużo mniejsza, bo liczyła 11,5 tys. osób (wobec 100 tys. respondentów badania realizowanego przez GUS), ale – jak zapewniają naukowcy – reprezentatywna i porównywalna z grupą BEAL. GUS na swoich stronach kategorycznie się jednak od tych informacji odcina.

Zakładając jednak, że oba badania (Diagnoza.Plus i BAEL) są metodologicznie zbliżone do siebie, skąd aż tak duża między nimi różnica (3 proc. w stosunku do 10,3 proc.)?

Po pierwsze badanie BAEL jest kwartalne (zatem ostatnie dostępne wyniki dotyczą okresu styczeń – marzec). To, które w całości pokaże skutki kryzysu wywołanego COVID-19, poznamy dopiero 25 sierpnia, bo wtedy GUS opublikuje kolejny raport.

Z kolei Diagnoza.Plus to ankieta miesięczna sporządzona po pierwszym pełnym miesiącu kryzysu. Dane za kwiecień z Diagnozy.Plus różnią się też od tych publikowanych przez urzędy pracy – te pokazywały w kwietniu 5,8 proc. bezrobocie. Dlaczego?

Według ekonomistki prof. Joanny Tyrowicz, kierownika zespołu badawczego, rozbieżność ta może wynikać z faktu, że w pierwszej fazie kryzysu, kiedy urzędy pracy wprowadziły ograniczenia przyjęć interesantów, a następnie można było się zarejestrować tylko drogą elektroniczną, ludzie mając jeszcze miesięczny okres ubezpieczenia zdrowotnego, który obowiązuje po zakończeniu umowy, nie spieszyli się z rejestracją.

Nie szukali też nowej pracy z obawy o swoje bezpieczeństwo oraz ograniczone możliwości kontaktu z potencjalnymi pracodawcami. Wskazują na to też dane, które mówią, że w kwietniu zarejestrowało się tylko 18 proc. osób, które straciły pracę, podczas gdy zwykle jest to 51 proc.

To jakie jest to bezrobocie?

To ile w końcu wynosi faktycznie bezrobocie w Polsce?

Monika Fedorczuk, ekspert rynku pracy z Konfederacji Lewiatan, szacuje, że bez pracy jest obecnie od 1,25 mln do 1,3 mln Polaków, czyli 7,8 proc. ogółu zatrudnionych.

Jak to policzyła? Od liczby zarejestrowanych w urzędach odjęła 300 tys. tzw. biernych zawodowo, którzy są tam tylko dla ubezpieczenia. Doliczyła za to 50 tys. osób, których “nie widzą urzędy pracy”, bo są oni zarejestrowani tylko w ZUS do zasiłku solidarnościowego i ok. 15 tys. zwolnionych w trakcie wypowiedzenia, którzy jeszcze nie mają prawa do rejestracji, a także 400 tys. samozatrudnionych i na umowach zlecenie, którzy są na postojowym i nie mają szans na powrót na pracy w tym roku.

Jak podkreśla, wyliczenia te nie są pełne. Należy do nich wliczyć też część osób, które do 12 lipca przebywają na zasiłkach opiekuńczych wypłacanych przez ZUS w związku z COVID-19. Takich osób jest aż ponad 1 mln.

Według Fedorczuk kiedy świadczenie się skończy i pracownicy ci wrócą do pracy, może zdarzyć się tak, że pracodawców nie będzie stać na wypłatę im wynagrodzeń i wtedy posypią się kolejne zwolnienia. Ile? Nie potrafi tego oszacować.

– Sytuację na rynku pracy poznamy, kiedy skończy się pomoc z tarcz antykryzysowych oraz dodatek solidarnościowy, wówczas będzie można precyzyjnie określić rozmiar szkód, jakie wyrządził koronakryzys – uważa ekspertka.

Bezrobocie położy gospodarkę

Z kolei Łukasz Komuda, ekonomista i ekspert rynku pracy w Fundacji Inicjatyw Ekonomiczno-Społecznych, szacuje, że realne bezrobocie obecnie wynosi już ok. 1,5 mln osób. Statystyki są “wypłaszczane” m.in. przez tarczę finansową, z której skorzystało 235 tys. firm zatrudniających łącznie 2,3 mln ludzi.

Pracodawcy, by nie zwracać zaciągniętych pożyczek, muszą utrzymać pracowników w zatrudnieniu przez okres 12 miesięcy. – Wiele spośród tych przedsiębiorstw nie ma szansy na powrót do normalnego funkcjonowania. To tzw. firmy zombie z zombie- pracownikami – uważa Komuda.

Według ekonomisty drugie tąpnięcie na rynku pracy nastąpi w połowie przyszłego roku, kiedy rygory czasowe dotyczące utrzymania w zatrudnieniu przestaną obowiązywać. Wówczas będziemy mieli kolejny, skokowy wzrost bezrobocia, nawet o kolejny milion ludzi. – Musimy być na każdy scenariusz przygotowani i wiedzieć, o ile mniej miliardów wpłynie do kasy państwa z wyprzedzeniem tak, by zaplanować też przyszłe wydatki – mówi ekonomista.

Dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP, zwraca z kolei uwagę, że kluczowy będzie sierpniowy BAEL za II kw. 2020 r. Do czasu jego publikacji, można posługiwać się tylko prawdopodobnymi przedziałami bezrobocia.

Również i jego zdaniem żadna z metodologii badawczych nie jest doskonała. Wszystkie pomijają np. osoby w wieku emerytalnym, które uciekły z rynku pracy w obawie przed zwolnieniami. Ich w statystykach bezrobotnych nie ma.

– Powinniśmy zrobić pełny bilans rynku pracy: policzyć wszystkich biernych zawodowo, bezrobotnych praz pracujących. Te dane są nam bardzo potrzebne, by prawidłowo oszacować przyszłoroczne wpływy z podatków do budżetu, a także konsumpcję gospodarstw, która ma wpływ na wskaźnik wzrostu gospodarczego kraju – podaje przykłady dr Dudek.

Wiarygodne dane są też bardzo ważne ze względów społecznych. Pozwolą państwu ocenić straty w dochodach gospodarstw domowych i z wyprzedzeniem podjąć kroki zaradcze. – Najgorsze, do czego można doprowadzić, to długotrwałe bezrobocie, z którego bardzo trudno będzie już nam wyjść – ostrzega dr Dudek.

Wypowiedz się