W kilka dni po „rekonstrukcji rządu” nadeszła niepokojąca wieść. Ojciec nowego premiera rzekł: całą swoją sylwetką, swoim doświadczeniem zawodowym jest bliższy elektoratu PO niż premier Beata Szydło, a to łagodzi ten najpoważniejszy problem Polski jakim jest konflikt obu stron. Konflikt pomiędzy tymi, którzy rządzili przez osiem lat, a tymi, którzy teraz formalnie rządzą. Dziś to oni też mają tylko częściową władzę, bo tamta strona ma duże stosunki, wielkie pieniądze i zagraniczne poparcie. Wybór Mateusza idzie w kierunku redukcji tego niepokojącego zjawiska.
Dalej mówił: […] jego przeszłość, jego praca w korporacjach, sytuuje go zasadniczo bliżej tych ludzi, którzy nazywają się totalną opozycją albo tą totalną opozycję popierają. I to jest bardzo korzystny trend i coś z tego dobrego wyniknie. Czyli – pozbawili Szydło stanowiska, bo nie podobała się opozycji. Wkrótce po tym nowy premier zawołał: „Czas odrzucić te zabójcze podziały. Jesteśmy biało-czerwoni. Wszyscy Polacy jesteśmy biało-czerwoną drużyną”.
Złowrogi scenariusz potwierdził Kaczyński: „jeszcze przed wyborami PiS przedstawi propozycję porozumienia, które zakończy wojnę na polskiej scenie politycznej”. W tyle nie pozostawał Duda, ględząc o „odbudowywaniu wspólnoty”. Krótko mówiąc, nakazywali „zapominać”, „wybaczać”, szukać „porozumienia ponad podziałami”, czyli budować wspólnotę z Obcymi. Gdy dorzucimy do tego wypowiedź Kaczyńskiego, że „Droga naprawy Rzeczpospolitej, dobrej zmiany, czasem ze względu na okoliczności jest kręta”, to dostaliśmy rząd krętaczy, a w ramach owego krętactwa, przekazanie faktycznej władzy piewcom „Ziemi Polin”, zbieraninie uciekinierów z Platformy, przybłędów z Unii Wolności i bywalców szabasowych kolacjach.
Jednym susem znaleźliśmy się na „Ziemi Polin”, a koalicja POPiS stała się faktem, tyle że w przedziwny zakamuflowany sposób.
Partia Kaczyńskiego wygra wybory. Belwederski prezydent obdarzy Polaków drugą kadencją, a jego „Rzeczpospolita Przyjaciół” zostanie po wyborach potwierdzona jako „dziejowa konieczność” Nie ma też wątpliwości, jaka ta Rzeczpospolita będzie. To będzie państwo nierozliczonych afer, obcych wpływów, terroru dewiantów i ukraińskiego multi-kulti pod żydowską kuratelą.
Jakie miejsce przypadnie w nim tym, którzy pamiętają draństwa reżimu Tuska, którzy po ośmiu latach antypolskich rządów oczekiwali zdecydowanych działań, którzy domagali się wystawienia uczciwego rachunku za przestępstwa poprzedniego reżimu? Co stanie się z tymi, którzy nie godzą się na „zasypywanie podziałów” i nie odpowiada im wspólnota z apatrydami?
Kłamią, mówiąc o „podziałach między Polakami”, fałszują sedno konfliktu.
To nie Polacy są podzieleni, ale różnią się z tymi, którzy z polskością nie chcą mieć nic wspólnego.
To nie Polakom zależy na „zasypywaniu podziałów”.
Im chodzi o wygranie tej wojny i wykluczenie zaprzańców z polskiej wspólnoty, bo w sporze nie tylko chodzi o kształt Polski, lecz o samo jej istnienie – albo Polska będzie Polską, albo Polski nie będzie.
Morawiecki mówi o „wojnie polsko-polskiej”. O wojnie polsko-polskiej bredzi także Jarosław Kaczyński. A przecież chodzi o wojnę Polaków z żydokomunistyczną hołotą.
Czas powiedzieć bez ogródek: nie ma żadnej biało-czerwonej drużyny; są patrioci i jest Targowica, a zamiast naiwnych apeli do potomków Bermana, przypomnieć myśl księcia Adama Czartoryskiego:
„Istnieją tylko dwie partie w Polsce: partia polska i partia antypolska”,
i apel Romana Dmowski:
„Istnieją Polacy i pół-Polacy, a rasa pół-Polaków musi zginąć”.
Różnice są kosmetyczne. Spór toczy się tylko w mediach, ma pozorowany charakter, nie szkodzi żadnej ze stron i ma komiczny wymiar. W gruncie rzeczy jest starciem koterii towarzyskich. Nie jest to konflikt „kolejnego pokolenia AK” z „kolejnym pokoleniem UB”, lecz przekomarzanie się przedstawicieli jednej, pozornie skłóconej opcji politycznej, czego symbolicznym dowodem, że wszyscy wywodzą się z KOR lub z Unii Wolności, czyli z okrągłostołowego oszustwa.
Przed wyborami 2015, liderzy PiS mówili otwarcie: Polsce potrzebna jest tylko zmiana ekipy rządzącej, a nie rozliczenie szubrawców, którzy przez 8 lat rozkradali Polskę. Do Tuska wysyłali sygnały: zgódźcie się na zmianę ekipy, a my niczego wam nie odbierzemy, wszystkie wasze świństwa puścimy w niepamięć, oddzielimy grubą kreską.
Raz rządzimy my – raz wy – tak postanowiono w Magdalence. Gdy w 2005 r. Kaczyńscy doszli do władzy, koalicję z LPR potraktowali jako przejściowy przymus dziejowy, z którego z ulgą uwolnili się, rozpisując przedterminowe wybory.
Rozwiązanie Sejmu i oddanie władzy w ręce PO było wspólnym przedsięwzięciem PiS i PO, okazało się, że w sprawach najistotniejszych dla państwa polskiego obóz płomiennych patriotów znakomicie kolaboruje z obozem zdrady i zaprzaństwa.
Po upadku rządu lansowano tezę, że powodem była walka PiS z korupcją, a partia była jedyną siłą przeciwstawiającą się kolaboracji ze środowiskami antypolskimi. Tymczasem prawda wyglądała inaczej – PiS posiadało większość 280 głosów w Sejmie, nikt go nie obalał, z władzy zrezygnowało samo, co dla zwolenników partii było sabotażem, bo wszystkie sondaże wskazywały, że w wyborach wygra PO. Pozostając przy władzy bracia Kaczyńscy mogli zrobić wszystko, w tym rozliczyć złodziei, i stawialibyśmy im pomniki. Nie zrobili nic.
Bracia Kaczyńscy bywali częstymi gośćmi w Fundacji Batorego. 14 lutego 2005 r. Jarosław gościł tam z wykładem „O naprawie Rzeczypospolitej” i w skrócie powiedział: „istnieje niebezpieczeństwo zdobycia władzy przez radykałów […] Moim celem jest zapobieżenie powstaniu silnego obozu narodowo-katolickiego”. Co się zatem kryło za stworzeniem po wyborach, tj. po wykładzie, koalicji PiS-LPR-Samoobrona? Czy nie chodziło o zniszczenie „radykałów”?
Później mieliśmy owoc planu – PiS zagospodarowało elektorat narodowo-katolicki, a PO lewicowo-liberalny, a cała rozgrywka dokonała się w ramach jednego obozu, którego celem było niedopuszczenie do powstania jakiegokolwiek bytu politycznego, który mógłby być alternatywą dla ludzi o poglądach katolicko-narodowych.
To był klasyczny przykład funkcjonowania nieformalnego układu, kiedy spór między „zaprzańcami” a „szczerymi patriotami” nie toczy się o interes narodowy, ale o to, kto lepiej będzie rządził Polakami w interesie kosmopolitycznego układu.
Dziś mamy prawo podejrzewać, że ma miejsce finalizacja tego zamysłu, tj. marzenia Kaczyńskiego o scenie politycznej, gdzie rządzą na zmianę PiS i PO lub POPiS, przy jednoczesnej anihilacji narodowej prawicy.
Obłuda Kaczyńskiego jest tym bardziej widoczna, że był zdolny do ugody z ateistyczną żydokomuną w Magdalence, a odrzuca współpracę z polskimi narodowcami i konserwatystami, podejmując ją z radykalnymi nacjonalistami ukraińskimi i żydowskimi. I czy racji nie mają zwolennicy teorii spiskowej, że w Polsce fasadowa jest władza i fasadowa opozycja, a tak naprawdę za sterem siedzi Komintern, który reżyseruje spektakle pod tytułem „Magdalenka”, „okrągły stół”, „rząd PiS, „opozycja PO”.
Mimo że po stronie opozycji widzimy cały obóz zdrady, odpowiedzią PiS jest kampania wpisująca się w jej narrację. Czy zatem cała napuszona retoryka „dobrej zmiany” nie jest pustym gadaniem, bo jak przychodzi co do czego, to ostatnie słowo po staremu należy do Michnika?
Polityka kadrowa, ściganie antysemitów z natychmiastową egzekucją złapanego były i są identyczne w PiS i w PO. Identyczne jest podejście do społeczności żydowskiej, która jest po jednej stronie barykady, tej która wspiera lewicowe patologie, LGBT, aborcję, demoralizację seksualną, walkę z Kościołem, szkalowanie wszystkiego co polskie oraz pasożytujące na Polsce zagraniczne banki.
Liderom PiS nie przeszkadza przy tym, że społeczność ta kroczy w jednym szeregu z esbecją, ubecją, hochsztaplerami, alfonsami i oficerami WSI, że jest w ofensywie, że wraz z żydowską gazetą uwija się jak w ukropie „w obronie demokracji”.
Zarówno PiS, jak i ostro zwalczająca go opozycja są dla Żydów gotowi uczynić wszystko. Tu przemawiają jednym głosem, manifestując jednomyślność nieznaną od czasów Okrągłego Stołu.
Drobne animozje wynikają jedynie z licytowania się, kto Żydom da więcej. Ale wszystko to na nic. Na nic „Ziemia Polin”, na nic klękanie przed grobem Jonathana Netanjahu, na nic powielanie żydowskiej narracji o Jedwabnem. Czym głośniej i częściej składają filosemickie deklaracje, czym więcej budują żydowskich muzeów, tym bardziej są poniewierani.
A propos – wielce zabawnie z perspektywy Żydów wyglądać musi władza konkurująca z opozycją o ich względy. Jedni i drudzy nie pojmują, że filosemityzm, nawet najbardziej namolny, nic tu nie pomoże. Żydzi nie potrzebują filosemitów, bo tych mają dużo, nawet w nadmiarze. Potrzebują antysemitów i 65 miliardów, które antysemici im wypłacą.
Ustanawianie rekordów filosemityzmu, zbudowaniu dziesięciu żydowskich muzeów niczego tu nie zmieni. Myli się Kaczyński, że wprowadzenie do kanonu lektur szkolnych książki Grossa odsunie od Polski groźbę żydowskich roszczeń. Reguły polsko-żydowskiego „dialogu” są bezlitosne, nie przewidują żadnego kompromisu.
Mimo tego prezes PiS robi wszystko, by „strategiczny partner” uznał go za jedynego plenipotenta swoich interesów. Problem w tym, że aby do tego dojść musi zapomnieć o polskim interesie narodowym. I na tej ścieżce postąpił już bardzo daleko.
Przypadek szczególny to Duda. We wszystkich sporach staje jawnie po stronie Żydów, od pierwszych dni prezydentury przywołuje „1000 lat wspólnej historii i trwania razem – w Polin, ziemi przyjaznej żydowskiemu narodowi”? I to mimo sprzeczności takiego bajdurzenia z prawie stuletnim okresem współżycia Polaków z żydokomuną, jej zbrodniami w okresie stalinowskim i nieustannym spotwarzaniem Polaków.
Haniebne, ale i znamienne było wystąpienie Dudy w rocznicę marca ’68: „tym, którzy zginęli, zostali wypędzeni, chcę powiedzieć: proszę wybaczcie Rzeczpospolitej, wybaczcie Polakom, wybaczcie ówczesnej Polsce […] zwracam się dziś do wszystkich z apelem – wybaczmy! Wybaczmy to wszystko sobie wzajemnie!”.
Tymczasem wśród wyjeżdżających z Polski znalazło się ponad 1000 ubeckich katów. Dość przypomnieć mordercę sądowego Stefana Michnika. Z Polski wyjechał także J.T.Gross, czyli Duda w naszym imieniu przeprosił Grossa i prosił go o wybaczenie.
Z okazji 40-lecia KOR prezydent Polin obwiesił działaczy tej organizacji państwowymi orderami. A przypomnieć trzeba, że KOR był zdominowany przez czołowego masona tamtych czasów Jana Józefa Lipskiego, że wiodącymi postaciami byli w nim Kuroń i Michnik, że z KOR współpracował poeta Julian Kornhauser, który nazwał Kielczan „psami”, że Jan Józef Lipski to mentor i wychowawca braci Kaczyńskich.
Przypomnijmy też, że w składzie Kancelarii Dudy prawie wszyscy są z Unii Wolności oraz „Wyborczej”, i że mamy dziwoląg: rząd PiS – prezydent z UW. Tak jak wcześniej paradoksem, i to wielkim, było gdy o prezydencki stolec walczyli dwaj byli członkowie UW, i w rezultacie jedyną zmianą w Pałacu Prezydenckim była zmiana Anki Rojer na Ankę Kornhauser.
Kaczyński jest autorem odkrywczej diagnozy – „układ nie broni konstytucji, ale stanu posiadania”.
Postawmy zatem pytanie – dlaczego bredzi o „zgodzie narodowej?
Dlaczego nie pokazuje Polakom, z kim mają do czynienia?
Dlaczego nie mówi, że to antypolskie szumowiny, że wszyscy tego samego pochodzenia, że to dzieci i wnuki desantu wschodniego przywleczonego przez Sowietów.
Dlaczego nie mówi o ich pogardzie dla Polaków, ich rasizmie, ich wyzwiskach: „hołota kupiona za 500+”, „najazd Hunów na bałtyckie plaże”, „chamy wdzierające się na salony”.
Niegdyś w Radiu Maryja, w przypływie szczerości, wskazał jako zaplecze PO siły wywodzące się z KPP, ludzi nie mających poczucia ojczyzny i polskości. Poszedł nawet dalej, wyjaśniając, że ludzie ci byli w przeważającej mierze pochodzenia żydowskiego, z tego pokolenia wywodzili się rodzice wielu obecnych czołowych działaczy „Gazety Wyborczej”. Napomknął też o „inteligencji KPP-owskiej”, że była to de facto ćwierćinteligencja zmieszana z elementami lumpenproletariackimi i kryminalnymi. Dziś nakazuje nam bratanie się z „siłami wywodzącymi się z KPP”!
A propos trockistów – sposobem na odradzające się polskie elity jest stan permanentnego wrzenia, zadymy, majdany, i to bynajmniej nie przeciw PiS, lecz przeciw „Chamom”. Niepojęte, jak łatwo wmanewrowali PiS w prymitywną kombinację – pierwsze, najważniejsze dla rozliczenia poprzedniego reżimu miesiące rządzenia, zostały stracone na roztrząsaniu tematów narzuconych przez trockistów. I to przy pełnej świadomości, z kim ma się do czynienia. Bo przecież nikt inny jak Kaczyński mówił, że przeciwnicy zmian w Polsce stosują atak, który stosowany był w czasach „twardego stalinizmu”. Dał się wmanewrować w grę, z której nie sposób wyjść zwycięsko. „Siły wywodząca się z KPP” wiedzą co jest jego piętą achillesową i uderzają celnie – skoro zapewnia wszem i wobec, że Polska to kraj kwitnącego społeczeństwa obywatelskiego, to nie może rozprawić się z politykami opozycji za ich łajdactwa, bo polecą za granicę ze skargą, że są ofiarami „mowy nienawiści”, a nawet „antysemickiego pogromu”.
Autorzy owej kombinacji wiedzą też, że nigdy przez gardło nie przejdzie mu słowo „żydokomuna”. Przy czym ich niebywała agresja i buta bierze się z zapewnień Kaczyńskiego – „żadnego odwetu i rozliczeń nie będzie”.
Regułą stało się, że gdy natrafia w kontekście afer na przedstawiciela pewnej mniejszości narodowej, pochodzenie aferzysty staje się okolicznością łagodzącą i usprawiedliwia największe szwindle.
A wiedzieć trzeba, że tak jak nie było żadnej zbrodni na polskich bohaterach w dobie stalinizmu, gdzie w tle nie kryłby się cień żydowskiego kata, tak dzisiaj nie ma żadnej afery, za którą nie kryłby się w cieniu „koszerny interes”.
I jeszcze jedno – na prawicy laickiej nie brakuje krzykaczy, nieustraszonych pogromców komunizmu, którym nigdy komunizm nie kojarzy się z żydokomuną.
Gdy natrafiają na powiązaną z KPP mniejszość etniczną, ich lustracyjny i antykomunistyczny radykalizm słabnie.
Dlaczego tak jest?
Czy nie dlatego, że dekomunizacja nie sięga istoty problemu?
Czy nie dlatego, że pozwoliliśmy odciągnąć uwagę od rzeczywistych zagrożeń, bezmyślnie koncentrując się na pomnikach ruskich sołdatów i kołchoźnianych żniwiarek, a nie na grobowcach Bermana i Bieruta na Powązkach?
Czy zatem ucieczkę PiS od wszystkich tematów związanych z aktywnością żydokomuny i brak woli oczyszczenia Polski z wpływów tego środowiska, nie można tłumaczyć jednym – istnieniem układu gwarantującego bezkarność ludzi tej jaczejki?
Kaczyński gardłuje o śmiertelnym zagrożeniu ze strony Timmermansa. Nie mówi natomiast o grożącej Polsce kolorowej rewolucji. O takich planach i o tym, że na „obronę demokracji w Polsce” odłożone są miliony wiemy z knajpianych podsłuchów.
Przypomnijmy: kolorowa rewolucja nie zawsze ma na celu obalenie władzy; często chodzi o zwiększenie kontroli nad rządem już spolegliwym, wymuszenie na nim kolejnych ustępstw, a przede wszystkim osłabienie jego narodowego komponentu.
Polityków pozbawia się władzy nie tylko dlatego, że nie podobają się Sorosowi, ale także dlatego że nie są mu wystarczająco ulegli. Przypomnijmy też, że wszystkie kolorowe rewolucje przebiegły pod hasłem „obrona demokracji” i że zawsze główną rolę odgrywała pomoc z zewnątrz.
Weźmy na ten przykład KOD, gdzie jak w soczewce widać dziwny krąg ludzi podłączonych pod zagraniczne źródła finansowania, a nawet budżet obcego państwa. Szkopuł w tym, że Kaczyński woli odpierać zagrożenia ustępstwami na rzecz reżyserów owych rewolucji i „zasypywaniem podziałów”.
„Dobra zmiana” okazała się szczególnie dobra dla tych, którzy Polskę szkalują. Funduje im dostanie życie, zapewnia komfortowe warunki pracy do pomawiania Polaków, o co tylko zapragną.
Zamiast bronić przed propagandowymi draniami, broni drani. Pręży przy tym muskuły i głosi „wstawanie z kolan”.
Dlaczego rząd nie przystępuje do kontrataku i nie pokazuje Polakom, z kim mają do czynienia?
Dlaczego oburza się na ingerencje Brukseli, ale kaja przed macherami Sorosa?
A przypomnieć trzeba, że w 2007 oddał władzę tej samej antypolskiej zbieraninie!
Pojawia się też pytanie – Czy to, że we własnym kraju Polacy są obrażani i jeszcze za to płacą nie jest sygnałem, po której stronie PiS się opowiada?
Prezes Kaczyński miał kiedyś trafny termin „Układ”, ale krzywdy mu nie robi.
Czy aby „Układ” nie jest mu potrzebny do jakiegoś politycznego geszeftu?
Kaczyński stworzył diagnozę o „wygaszeniu” państwa. Mówił o zdeprawowanym systemie. Wyborcy mieli prawo sądzić, że głównym przedsięwzięciem nowej władzy będzie sanacji państwa.
A co dostali? Bezustanne bicie piany i „sanację” toczącą się jedynie w rządowych mediach. Najbardziej uderzała doktryna programowa nowego rządu: „rząd nikomu niczego nie będzie zabierać”, co w kraju tak rozgrabionym jak Polska oznaczało gwarancje dla złodziei (i grobów stalinowskich zbrodniarzy na Powązkach).
Potem posypało się jak z dziurawego wora: komisja Amber Gold, która ukradzionych pieniędzy nie znalazła i rejterada ws. roszczeń żydowskich, bo są już spłacane.
Co robić? Odpowiedź jest krótka: piętnować zdrajców, publicznie i imiennie.
Jak robić? Przypominać, że to potomkowie katów polskich patriotów.
Rozgłaszać wszem i wobec, że żydokomuna, której w Polsce robi się coraz ciaśniej, przewerbowała się na agentów nowojorskich organizacji żydowskich i dąży do usunięciu z Polski tych, którzy stawiają jej czoła.
Przypominać, kto stoi za próbami powrotu do władzy, i to że po ’89 dwa razy władza wymykała im się z rąk, i dwa razy ją odzyskali. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Wiemy już, że poza sporem Kaczyński – Tusk jest życie, a w mediach poza szefem TVP i szefem „Wyborczej” jest wybór.
I pora ogłosić: „Koniec Polski Kaczyńskiego i Tuska” i „Koniec Polski braci Kurskich”. Wiemy też, że obrona Polski to rzecz trudna, ale nie jest trudne dopilnowanie, aby w Sejmie zasiedli Polacy.
W pamiętną czerwcową noc Jan Olszewski zapytał: czyja będzie Polska? Przypomnijmy te słowa. Niech Kaczyński, w miejsce nawoływań do pojednania z zaprzańcami, pomoże wyłonić polskie elity, odsunie od żłobu kastę, która opanowała swymi mackami całe państwo i która nie chce dla Polski pracować.
Ostrzeżmy też jego urojoną „biało-czerwoną drużynę”, że jeśli przyłożą rękę do rabunku Polski, nigdy nie dostaną naszego głosu.
Krzysztof Baliński
Autor zdaje się opierać całe swoje rozumowanie i formułować zarzuty wobec Kaczyńskiego bazując na założeniu, że Jarosław Kaczyński jest Polakiem i reprezentuje, czy chce reprezentować, czy powinien reprezentować polskie interesy. Ewentualnie Autor w artykule rozlicza się ze swoimi bolesnymi złudzeniami w tym zakresie.
Założenie, że Kaczyński jest Polakiem, to błąd rzeczowy.
Dochodzenie w tej sprawie przeprowadził nieodżałowany Albin Siwak i dzisiaj powinniśmy już wiedzieć, że Jarosław Kaczyński pochodzi z dość radykalnie żydowskiej rodziny i zbudował sobie partię polityczną zdominowaną przez podobne do sobie osoby.
Jeśli odrzuci się to błędne założenie, że Kaczyński jest Polakiem, to zrozumiałe staną się wszystkie kroki podjęte przez niego i jego partię w ich całej politycznej karierze. Pan Kaczyński przygotowuje świat, na swoim polskim odcinku, na przyjście mesjasza.