Polecamy kolejny fragment książki Adama Hamerskiego z Chrzanowa pt. „Polska – jej wady i ich naprawa. Perspektywy!” w którym pokazuje korzystną dla kraju politykę dynastyczną Jagiellonów w odróżnieniu od niekorzystnej dla Polski polityki obcych królów elekcyjnych z wyjątkiem Stefana Batorego oraz rodzaje polskiej szabli i zmiany w uzbrojeniu polskiego wojska.
Redakcja KIP
***
Jagiellońska symbioza polsko-ruska była podstawą naszej dawnej potęgi jako pierwszego państwa wschodniej (!) Europy. Co charakterystyczne, sprawy Zachodu zupełnie wtedy nie interesowały naszego jagiellońskiego establishmentu. Tym, co się działo za zachodnią granicą, nikt się specjalnie nie interesował. Trwało to do śmierci Zygmunta Augusta, ostatniego z dynastii z okresu chwały. Panowanie tej dynastii to nie czasy multi-kulti, ale etnicznej (!) symbiozy słowiańskiej z tendencją do jej dalszego pogłębiania, co nie podlega dyskusji.
Załamanie tej owocnej symbiozy spowodowali dopiero królowie elekcyjni z zachodniej strefy kulturowej. Chociaż temat ten był w niniejszym opracowaniu już poruszony (oczywiście w pełnym wydaniu w książce) należałoby go tutaj nieco poszerzyć. Pierwszy ze wspomnianej grupy to Henryk Walezy, nieudacznik i brudas na naszym tronie. Drugi dla kontrastu to bynajmniej nie Stefan Batory, który nie był przecież człowiekiem z Zachodu, lecz Węgrem, a, jak wiemy, naród ten wywodzi się z podłoża słowiańskiego zmienionego na ugrofińskie przez najazd Madziarów. Tak nawiasem mówiąc, Ugrofinowie to grupa etniczna z północnej Rosji, bardzo bliska rasowo Słowianom, która dzisiaj oprócz Finów i właśnie Węgrów została w całości wchłonięta przez Słowian z północnego ich zasięgu i stała się integralną częścią tamtejszego, ruskiego (!) narodu.
W tej sytuacji trudno byłoby przypisać królowi Stefanowi Batoremu zachodni charakter. W rzeczywistości król Stefan po zrobieniu porządku w Polsce po swoim niesławnym zachodnim poprzedniku i panującym wtedy rozprzężeniu chciał nadać naszej ojczyźnie status niekwestionowanego hegemona w świecie słowiańskim i stąd jego wyprawa na Moskwę. Była to więc z jego strony rozgrywka wewnątrz słowiańska (!), a nie krucjata prozachodnia, jakby to dzisiaj chcieli widzieć nasi czciciele tej najlepszej, według nich, części świata.
Robienie z Batorego sztandarowego rusofoba, podobno nawet coś jakby założyciela tego ruchu, to gruba przesada. Król Stefan nie był wcale fanem Zachodu w swych reformach, a szczególnie tych zrobionych w armii, zakończył on bowiem zapoczątkowany przez hetmana Jana Tarnowskiego proces zamiany zachodniego miecza na wschodnią szablę zwaną od niego batorówką, która była w ówczesnej opinii o wiele efektywniejsza w skutecznym cięciu.
Od czasów Batorego szabla stała się symbolem polskiej armii w okresie jej największej świetności, a zarazem pod nazwą „karabela” symbolem polskiego szlachectwa. Dzisiaj widok szabli jest cenzurowany w sposób widoczny za pomocą cięć w montażu w znanych historycznych filmach, aby nie uwypuklał on naszej wschodniości. Zasłania i przytłacza ją z reguły widok ogromnego krzyżackiego miecza Podbipięty, co ma podkreślać naszą zachodniość i zarazem naszą wiodącą rolę wojennej szpicy tego lepszego świata. Słynną polską (!) szablę poświęcono dla politycznej poprawności dziejowej! Jak to podsumować? Byłoby to celowe, gdyby było racją!
Samej polskiej szabli należy poświęcić też parę słów. Jak wspomniano wyżej, do Polski sprowadził ją Stefan Batory jako broń skuteczniejszą od wcześniejszego zachodniego miecza. Później też, już po Batorym, preferowano ją dalej w polskiej armii jako oręż szykowniejszy i zdecydowanie lepszy od mającego więcej dekoracyjnych niż bojowych walorów następcy miecza, rapiera, który pasował raczej do zachodnich kapeluszy, peruk i pończoch z pomponami, niż do polskich futrzanych czapek i butów z cholewami. Ten słynny miecz Longina Podbipięty, jako broń jeźdźca, wymyślił Sienkiewicz dla podkreślenia polskiej wielkości oraz jego Podbipięty osobistej jako wojownika. W rzeczywistości dwuręczny (!) miecz był nie do użycia przez rycerza na koniu, gdyż jedną ręką musi stale poprzez wodze koniem kierować, a dopiero druga jest do dyspozycji w obsłudze broni. Dwuręcznych mieczy używała w bitwach jedynie piesza (!) ochrona sztandaru i naczelnego wodza, tak było wszędzie. Chociaż dobierano do niej tylko najsilniejszych, nikt nie wymagał od nich, aby sobie zrywali nadgarstki, próbując ciąć nim z użyciem jednej ręki. Wiedział o tym dobrze Sienkiewicz i tylko jednego z obu walczących ze sobą armii obdarzył taką nadludzką siłą – zrobił to dla pokrzepienia naszych serc, do czego zresztą służyło napisanie całej Trylogii!
Polska szabla miała trzy zasadnicze odmiany. Karabelę jako symbol szlacheckiego statusu i broń osobista do pojedynków, nie wykluczając oczywiście przy tym używania jej w bitwie, szczególnie przez dowództwo wyższego szczebla. Dalej ordynkę, bardziej wschodnią odmianę karabeli, z jelcem o krótkich rozgałęzieniach nie przeszkadzających w manewrowaniu nią, ale kosztem ochrony własnej dłoni, co wymagało dużo ponad przeciętnej wprawy w fechtunku. Przeznaczenie jej było podobne jak karabeli, ale z częstszym zastosowaniem w walce, szczególnie przez dowódców – była to ulubiona szabla Jana III Sobieskiego. No i wreszcie cięższą od poprzednich szablę bojową, podstawową broń husarza, starannie dobraną i skonstruowaną z uwzględnieniem cech fizycznych i psychicznych własnych wojowników, jak i potencjalnych przeciwników.
Mając na względzie znaną siłę fizyczną słowiańskich osiłków tworzących polską armię, naszą szablę bojową skonstruowano jako ciężką, sposobną do łamania gardy naszych bliskowschodnich przeciwników o wyraźnie słabszej budowie fizycznej. Dodano do niej przeważnie jeszcze tzw. młotek, czyli poszerzenie i tym samym obciążenie końca głowni, zwanej sztychem, nadając całości w chwili cięcia dodatkowo jeszcze efekt uderzenia toporem. Miało to łamać, jak wspomniano wyżej, gardę naszych wschodnich adwersarzy, a także, cicho sza, w razie czego też zachodnich – jak zajdzie taka potrzeba! Odmiennie od precyzyjnej karabeli, która była podstawową bronią do pojedynków, praktyczna w bitwie szabla bojowa była często bardzo krzywa, aby jej sztych w chwili cięcia z wysokości konia, stojącego względnie uciekającego piechura, miał bardziej właściwy kąt natarcia w stosunku do jego czerepu lub barku, to znaczy był efektywniejszy z ostrzem ustawionym wtedy bardziej poziomo.
Samemu cięciu poświęćmy też parę słów. Dzieliło się ono na trzy zasadnicze fazy. Pierwsza to nadawanie szabli niezbędnej, jak największej szybkości. W tej fazie chwyt za rękojeść musiał być silny, aby siła ramienia w miarę możności przeszła w całości bez strat w przyrost prędkości cięcia. Gdy szabla już osiągnęła swą maksymalną szybkość, jaką jej mógł nadać zadający cios właściciel, zaczynała się druga faza cięcia. Wtedy chwyt należało poluzować maksymalnie, aby nim nie hamować tej osiągniętej szybkości. Wymagało to maksymalnego czucia, gdyż za bardzo poluzowana w chwycie szabla mogła wyskoczyć z ręki jak ta przysłowiowa „rybka z wody!”. Aby temu zapobiegać, w późniejszych konstrukcjach szabel na końcu rękojeści zrobiono otwór na tzw. temblak, czyli pętlę z rzemienia lub sznura zakładaną na przegub ręki, co zapobiegało temu wyskakiwaniu szabli z dłoni w chwili cięcia lub parowania ciosu przeciwnika. Po zatrzymaniu cięcia następowała jego trzecia faza: należało chwyt znowu zacisnąć i ewentualnie, zależnie od okoliczności walki, operację powtórzyć.
Wróćmy na chwilę do kształtu samej szabli. Każdy kij ma jednak dwa końce, ciężka i bardzo krzywa szabla jest, niestety, mniej manewrowa, co dawało z kolei przewagę w starciach na bliską odległość, coś jakby w zwarciu, dla wprawdzie słabszych, ale zwinnych wojowników z islamskiej strefy, uzbrojonych w lżejsze, ale ostre jak brzytwa szable, np. typu szemszir. Odpowiedzią na to ze strony polskiej było dodanie do naszej szabli tzw. palucha, czyli osłony kciuka często obcinanego w bliskiej walce przez te ostre wschodnie szable oraz, co ciekawsze, wprowadzenie do powszechnego użycia słynnych koncerzy.
Coś o koncerzu i jego roli w walce. Nie był on, jak wielu sądzi, kontynuatorem miecza w wydłużonej formie, ale jakby skróconą kopią, gdy te już złamano albo były nie do użytku w ścisku bitewnym. Koncerz był jakby wydłużoną ciężką szpadą do pchnięcia, do cięcia się wcale nie nadawał. Do czego był więc tak wielce potrzebny w polskiej armii? Jak wspomniałem wyżej, uzbrojonym w ciężkie szable naszym silnym jak tury rycerzom nie odpowiadała w walce za bliska odległość od przeciwnika, utrudniająca druzgocące cięcia na odlew z wyprostowanego w pełni ramienia lub nawet na okrętkę z użyciem swoich szabli z młotkiem ze skutkiem końcowym w postaci rozwalenia przeciwnika do kulbaki. Aby więc utrzymać niezbędny dystans do cięcia, użyto koncerzy, gdzie niektórzy towarzysze w walce za ich pomocą mieli trzymać dystans, żeby inni, te rębajły, mieli wolny plac przed sobą do wzięcia zamachu i płatania przeciwników na dwoje! Tak to zapewne wyglądało.
Ten układ koncerz z szablą przypominał układ nóż i widelec na talerzu, przy czym, oczywiście, widelcem był koncerz, a nożem szabla. Koncerz jak widelec służył do ustawiania i przytrzymywania, a szabla jak nóż – do cięcia. Rzecz jasna, odmiennie od widelca i noża, którymi na talerzu posługuje się jeden człowiek, szablą i koncerzem musi się posługiwać co najmniej dwóch, o ile nie więcej walczących w ramach kooperacji bitewnej! Walka podczas wojny była, jest i będzie zawsze działaniem zbiorowym, a nie szeregiem indywidualnych pojedynków, jak wielu sądzi, mając na myśli dawne wojny.
Kończąc o koncerzu, to był on jakby skróconą niełamliwą kopią do walki w ścisku, gdzie długa krucha kopia nie ma racji bytu. Pełnił funkcję regulatora dystansu między walczącymi – nie wykluczając, oczywiście, iż mógł też zabić przeciwnika skutecznym pchnięciem! Właśnie od takiego pchnięcia koncerzem zginął król szwedzki Gustaw Adolf! Przez swoją długość był też koncerz wielce przydatny w dobijaniu leżących przeciwników, gdyż nie trzeba było schodzić z konia, aby to zrobić! To, co napisano powyżej o szabli i koncerzu, najlepiej chyba oddaje ich rolę w naszym wojsku. Do walki w ścisku był też przez nasze wojsko używany tzw. nadziak, coś jakby odmiana także bojowego czekana. Był to z jednej strony młotek, a z drugiej szpikulec służący do rozwalania pancerzy przeciwników, szczególnie hełmów – razem z głowami.
Powyższy opis ma między wierszami obrazować, jakie to były wtedy czasy. Nawiasem mówiąc, polska jazda znana była z tego, że pardonu w bitwie nie dawała, wycinała w pień, kogo dopadła z okrzykami: „Bij! – Zabij!”. Przekonali się o tym choćby Szwedzi pod Kircholmem, Kozacy pod Beresteczkiem, a szczególnie Turcy pod Chocimiem w 1673 roku. Naszych przodków, jak z tego można sądzić, handel jeńcami nie bawił! Natomiast straty, jakie zadawała polska jazda przeciwnikom, budziły grozę! Dopiero rozwój broni palnej dał szansę naszym nieprzyjaciołom do wygrywania z nią starć.
dnia 6.12.2018
Adam Hamerski z Chrzanowa
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.