Zachęcam do poczytania kolejnego felietonu Dróżnika. Jak zwykle przejrzystość, dynamika i poruszająca logika. Kochamy Poniatowskiego za straceńczą szarżę pod Lipskiem z niewiedzy, że ochraniając odwrót wojsk Napoleona został odcięty od przeprawy przez przerażonych francuskich saperów, przedwcześnie wysadzających most i odcinający Polakom odwrót. Pokierował wojska na przeprawę przez rzekę, (tak jak ongiś Chrobry, rzucający sie na koniu przez Bug i Czarniecki przez Pilicę), kiedy wydostawał się na drugi brzeg, cały we krwi i błocie, został przez przerażonych Francuzów nierozpoznany i to od ich kul prawdopodobnie zginął ten jedyny polski Marszałek Francji.
Kochać powinniśmy za to co uczynił dla Polski pod Raszynem, czego chciał dokonać, by odrodzić w 1812 r. Rzeczpospolitą Obojga Narodów, za przeprawę pod Berezyną, za bohaterstwo i stanie przy Napoleonie do ostatniego tchu pod Lipskiem.
Wdzięczni Polacy zapomnieli, a zakłamani politycy i usłużni historycy nie chcą pamiętać, że jego postawa była tym chwalebniejsza, że wielki książę warszawski z rodu Wettynów, tego, który wydał dwóch Augustów Sasów na polskim tronie, przeszedł na stronę przeciwną, by ratować Saksonię dla siebie. Ale o tym cicho sza..
Pamiętać warto, że zabór austriacki dal większość prostego żołnierza legionom Dąbrowskiego. To polski chłop z I i III zaboru Austrii był wychwytywany i przekonywany do przejścia na stronę Francji i walkę w legionach. Mało mamy opisów, co stało się z rodzinami owych legionistów, nie tylko na odzyskanym Mazowszu na wschód od Wisły i na południe od Buga, ale i na ziemiach pierwszego rozbioru
Dróżnik słusznie przypomina owe książki. Warto sięgnąć, zwłaszcza do “Huraganu”, w którym Gąsiorowski odmalował postacie ówczesnej szlachty spod Rawy. Wielki patriota opisał typy, których Rabelais mógłby pozazdrościć.
PS. Może ktoś przypomni sobie podobne wydarzenia opisane w książkach, czytanych w latach dzieciństwa, a może i dzisiaj. Spróbujmy podsunąć je dzieciom i wnukom i podzielmy się wzajemnie tą wiedzą. Inaczej spojrzymy na dzisiejszą Hiszpanię czytając o walkach pod Saragossą i na kredyty hipoteczne, o których Wacław Gąsiorowski przypomina przy okazji pertraktacji z Napoleonem przez wyprawą do Hiszpanii w Bayonne. /Bajonne/.
Przy okazji przypomnę, że w 2013 r. nasz Kolega Stanisław Kiljańczyk pojechał na rekonstrukcję 200-lecia Bitwy Narodów do Lipska i tam, spostrzeżony i doceniony przez emerytowanych generałów Bundeswehry, w stroju sarmackim zaproszony został na główną trybunę imprezy. Warto widzieć tą bitwę w historycznym wymiarze, co nie przeszkadza wzajemnie każdemu czcić swoich bohaterów i oddawać szacunek dla dawnych przeciwników.
Autor: Andy
Zapomniana rocznica
Z budki dróżnika
Nawet wykształceni Polacy nie wiedzą o tym, co wydarzyło się 9. kwietnia 1809 r. pod Warszawą. W związku z tym nikt nie zwraca się do władz państwowych o godne uczczenie wielkiej bitwy, jaką stoczyły wówczas we wsi Raszyn oddziały polskie z austriackimi.
Wynika to z polskiej megalomanii narodowej, której dobitnym przykładem było hasło sformułowane niedawno przez miernego polityka J.M. Rokitę, a brzmiało ono: „Nicea, albo śmierć!” Nie wywołało ono akcji zbrojnej Polski przeciwko Unii Europejskiej, a jego autor nie zginął w walce o Wielką Polskę.
Ta maksymalistyczna postawa nie pozwala Polakom cieszyć się z małych sukcesów, gdyż są one poniżej godności Narodu Wybranego, posiadającego przestrzeń życiową od morza do morza. Czcimy chętnie wielkie klęski, a zapominamy o sukcesach, które były korzystne dla kraju.
Dróżnik zwalcza to szkodliwe stanowisko polityczne, dlatego wydobywa z zapomnienia na światło dzienne wydarzenia i postacie niedocenione przez historyków i polityków. Takim było niewątpliwie starcie pod Raszynem. Wojsko zaborcy poniosło w nim duże straty osobowe. Wtedy dowódca wojska polskiego, książę Józef Poniatowski wykonał manewr taktyczny i wycofał je za Wisłę. Pozwoliło to Polakom rozprawić się z Austriakami i przyłączyć Małopolskę do Księstwa Warszawskiego. O tym mądrym posunięciu wodza mówi się niewiele, natomiast opiewa się jego straceńczą szarżę pod Lipskiem.
Dróżnika ucieszyły godne obchody setnej rocznicy odzyskania przez Polskę państwowości, ponieważ nie było w nich zbędnej tromtadracji oraz pokazano trud narodu i daninę krwi, jaką trzeba było złożyć, żeby Polska pojawiła się na mapie Europy. O tym, jaką cenę musieli zapłacić Polacy, żeby nasi okupanci przegrali I wojnę światową, najdobitniej mówi wiersz Edwarda Słońskiego „Ta, co nie zginęła”.
Dróżnik ucieszyłby się bardzo, gdyby polskie władze równie godnie uczciły 210 rocznicę bitwy pod Raszynem. Zbliża się jej termin i słuszne byłoby pokazać Polakom, jak przebiegała w 1809 r. ta wojna polsko-austriacka i jakie pożytki przyniosła dla kraju. Mamy prawo być dumni z tego, że na początku XIX wieku praktycznie zastosowaliśmy następujące słowa naszego hymnu narodowego: „Dał nam przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy”.
Tym razem walczyliśmy nie tylko dzielnie, ale także mądrze, gdyż biliśmy się z oddziałami austriackimi, dopóki mogliśmy zadawać im ciężkie straty w siłach żywych i do czasu utrzymania pozycji obronnej na grobli w Falentach przez oddział dowodzony przez pułkownika Cypriana Godebskiego.
Kiedy i on poległ w tej walce, wówczas dowódca obrony Warszawy, książę Józef Poniatowski wycofał swoje wojska na drugą stronę Wisły, a wykonany manewr oskrzydlający umożliwił Polakom natarcie na Austriaków w kierunku Lublina, Zamościa i Krakowa.
Warto podkreślić, że nasze wojsko wsparli ochotnicy z tego terenu i pamiętać, że Austria była wtedy osłabiona, gdyż nieco wcześniej pod Austerlitz Francja pokonała wojska austriackie i rosyjskie. Później nastąpiły dalsze klęski okupantów Polski, co umożliwiło odbudowanie państwa polskiego i stworzenie silnej armii.
Przebieg bitwy pod Raszynem i walk na terenie Małopolski w zbeletryzowanej formie przedstawił Wacław Gąsiorowski w powieści historycznej „Rok 1809”.
Stworzenie w 1807 r. przez cesarza Napoleona I państwa polskiego, wynikło z tego, że Polacy nie czekali bezczynnie na polityczny cud odrodzenia, ale stworzyli polskie legiony we Włoszech. Walczyły one o odbudowę Polski u boku Francji z oddziałami austriackimi, a później pruskimi i rosyjskimi, czyli z wszystkimi okupantami naszaj ojczyzny.
Malkontenci narzekają na to, że Francja wykorzystała polską krew dla swoich celów politycznych. Tak przecież jednak było zawsze i wszędzie, ponieważ władcy mają obowiązek realizować interesy swojego narodu i państwa, a nie innych krajów. Polityką przecież nie rządzą sentymenty, ale zimna kalkulacja polityczna.
Tak było także w okresie wojen napoleońskich w XIX wieku, więc Francja wykorzystywała polskie zasoby materialne i ludzkie do swoich ekspansywnych celów. W otwarty sposób przedstawił to cesarz Napoleon I w przytoczonej niżej rozmowie z księciem J.Poniatowskim jesienią 1813 r.
Polacy wykorzystali dla swoich celów parcie Francji na wschód, bowiem było ono zbieżne z interesami narodu polskiego. Polscy politycy mądrze uznali wówczas, że współpracując militarnie i politycznie z Francją, dobrze służą swojej ojczyźnie. Kiedy wraz z nią w 1807 r. pokonali armię Królestwa Pruskiego na terenie Wielkopolski i Pomorza, powstały warunki do utworzenia Księstwa Warszawskiego, które miało własny rząd, sejm i wojsko. Powiększone w 1809 r. o Małopolskę, stało się poważnym partnerem militarnym Francji w czasie „kampanii polskiej”, której celem było pokonanie Rosji.
Zwycięstwo stworzyłoby Polakom możliwość powiększenia terytorium Księstwa o tzw. Ziemie Zabrane, czyli zabużańskie. Do wojny z Rosją Polska wystawiła wielką armię, która zabijała żołnierzy rosyjskich okupujących ziemie dawnej Rzeczypospolitej Polski i Litwy. Dawało to szanse na odbudowę państwa w kształcie sprzed zaborów.
Nie było winą polskich żołnierzy i ich dowódców, że Francja nie pokonała Rosji. Realnie jednak rezultatem udziału Polaków w wojnach napoleońskich było istnienie w latach 1807 – 1813 państwa polskiego, z którym po wojnie musiały coś zrobić państwa koalicji antyfrancuskiej.
O dalszym trwaniu państwa polskiego przesądziły w 1815 r. decyzje tych państw.
Zanim to się stało, wojsko Księstwa Warszawskiego walczyło u boku Francji na terenie państw niemieckich. Wynikło to z decyzji dowódcy wojska polskiego, księcia J. Poniatowskiego, który nie opuścił cesarza Napoleona I w trudnej sytuacji militarnej. Zanim ją podjął, musiał rozstrzygnąć dylemat, czy:
1)lepiej dla Polski było dogadać się z carem Rosji Aleksandrem I i zdradzić Francję, czy
2) trwać przy cesarzu Napoleonie i czekać na wynik starcia zbrojnego Francji z jej europejskimi przeciwnikami.
Decyzję księcia niektórzy Polacy uważają za błędną i są przekonani, że Polska otrzymałaby większe profity na kongresie wiedeńskim, gdyby przystąpiła do koalicji antyfrancuskiej.
Sądzę, że kongres wiedeński nie zaakceptowałby ani powiększenia państwa polskiego o ziemie litewsko-ruskie, ani uczynienia go krajem suwerennym, gdyż nikt w Europie nie chciał Wielkiej Polski.
Tak więc Królestwo Polskie, będące w unii personalnej z Rosją, było wówczas jedynym możliwym rozwiązaniem politycznym. Być może, trwanie przy Francji skłoniło cara Aleksandra I do skierowania polskich żołnierzy do kraju w polskich strojach i pod polską komendą.
Rozterki, przed jakimi stał jesienią 1813 r. książę Poniatowski, scharakteryzował Jan Dobraczyński w powieści historycznej pt. „Bramy Lipska”(Warszawa 1978). Jego decyzja wynikała z rozumienia reguł polityki międzynarodowej. W cyniczny sposób przedstawawił je cesarz Napoleon I. Powiedział do wodza Polaków wprost:
“Słyszałem, że żądałeś gwarancji? Podobno mówiłeś, że wtedy będziecie mi pomagali, gdy otrzymacie ode mnie zapewnienie, iż odbuduję wielką Polskę? Spodziewałeś się, że będę się bił z całą Europą o to, abyście mogli istnieć? A co wy tu robicie? Bawicie się, marnotrawicie pieniądze, ściskacie dziewuchy, zapijacie się drogim winem i sracie. Zniszczyliście tę waszą Polskę do cna! I ja mam odbudowywać taką Polskę? Wcale nie jesteście mi bardzo potrzebni i bez was dam sobie radę.
Słuchaj, Poniatowski: żadnych gwarancji! Albo zdajecie się na mnie i służycie mi, albo was zostawię dalej pod pruskim butem. A Prusacy potrafią was zetrzeć na karmę dla swoich świń. (…) Jeśli oczekujecie czegoś ode mnie, weźcie się do roboty! Wstańcie z tyłków, zapomnijcie o zabawach, o dziewkach, zabierzcie się do pracy. Muszę mieć od was wszystko to, co mi jest potrzebne do zwycięstwa: ludzi, konie, wozy, prowiant, karmę, kwatery, ciepłe ubrania dla żołnierzy, wszystko! Wasz pot, krew i pieniądze. Każdy mój rozkaz musi być wykonany. Natychmiast! Za odmowę i opieszałość będę karał śmiercią. Żądam zwołanie tego waszego „pospolitego ruszenia”. Jeżeli zrobicie to wszystko, znajdzie się dla was miejsce w nowo urządzonej Europie.”
Jest oczywiste, że polski minister wojny musiał to wszystko cesarzowi obiecać i spełnić. I tak było zawsze, ilekroć Polacy potrzebowali pomocy od władców mocarstw.
Podobnym językiem jesienią 1944 r. przemawiali do rozsądku liderów rządu londyńskiego premierzy rządów Wielkiej Brytanii i ZSRR. Przytaczam je niżej za książką W.Pobóg-Malinowskiego pt. „Najnowsza historia polityczna Polski”. J.Stalin powiedział wtedy do S.Mikołajczyka wprost:
“Jeżeli Polacy chcą mieć stosunki z rządem sowieckim, to muszą uznać granicę według linii Curzona. Musi Pan dostrzec, że półtora miliona Ukraińców walczy o ziemie ukraińskie z Niemcami, a Pan chciałby te ziemie zagarnąć i tym dowodzi, że sam jest imperialistą.”
Dodajmy, że Stalin dyktował Polsce warunki utworzenia polskiego rządu i granicę wschodnią, ponieważ były one uzgodnione z zachodnimi aliantami, więc rząd londyński stał na przegranej pozycji.
Jeszcze brutalniej zwracał się do Mikołajczyka W.Churchill.
I tak dzieje się w polityce zawsze, czego zarozumiali polscy politycy nie chcą zrozumieć i kierują się chciejstwem. Z tego powodu zawierali egzotyczne sojusze, które zawiodły.
Na tym tle stosunek cesarza Napoleona I do Polaków i ich marzeń politycznych był życzliwy i korzystny dla nich.
Piotr Zaborny
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.