EKOFASZYZM Nowego Porządku Świata stworzył ideologie ekologiczne nie po to, aby chronić naturalne ekosystemy, ale aby najpierw przejąć ich własność, a następnie je zniszczyć dla zysku, a przede wszystkim, jako naturalne systemy regeneracyjne i chroniące ludzi przed biologiczną eliminacją lub zniewoleniem.
„Pełzająca” rewolucja ekofaszyzmu, zainicjowana przez brytyjskiego księcia Filipa na początku lat 60-tych XX wieku, wykorzystuje jak każda rewolucja, ogromne rzesze pożytecznych idiotów, jako narzędzia tego ruchu. EKOFASZYZM jest w planach globalistów (NWO), jednym ze sposobów depopulacji ludności świata do poziomu 0,5-1,0 miliarda ludzi.
Myślenie i postrzeganie tych „ekologów”, w części przywódczej ruchów ekologicznych dobrze opłacanych, niczym nie różni się od zachowania stada kur na podwórku. Widzą wiele detali i drobiazgów, często bezużytecznych, ale nie potrafią ich połączyć w całość, a zwłaszcza dostrzec związków przyczynowo-skutkowych – sprzecznych i przeciwstawnych, z tym, co naiwnie i w dobrych intencjach zakłada większość z nich. I taka jest rola pożytecznych idiotów, którym „wyłączono” własne samodzielne myślenie.
Polska ma ogromny potencjał leśny, większy powierzchniowo niż w całej Europie Zachodniej. Ten potencjał ekosystemu leśnego dość skutecznie osłabia skutki systemowego trucia Polaków przez: zatrutą żywność i środki chemiczne sprowadzane z Zachodu, GMO, szkodliwe leki farmaceutyczne, w tym szczepionki, opryski ze smug chemicznych, oraz smog elektromagnetyczny, głównie w technologii mikrofalowej i innej utajnionej. Gdyby nie ten potencjał i żywność produkowana na jeszcze naturalnej, próchniczej glebie ( na Zachodzie gleba to jest prawie sama chemia) to umieralność i zachorowalność Polaków byłaby znacznie większa. Niepokoi to nadzorców tego ludobójstwa.
Wycinka starych drzew w miastach miała przede wszystkim na celu pozbycie się ich, ponieważ skutecznie osłabiały elektroniczne systemy kontroli umysłów w skali społecznej, m.in. przez wi-fi, technologie mikrofalową w telefonach komórkowych, zwłaszcza w smartfonach, oraz najbardziej niebezpieczne technologie 4G, a wkrótce 5G, które przekształcą ludzi w zombie !!!
Polecamy poniższy fragment książki Adama Hamerskiego z Chrzanowa pt. „Polska – jej wady i ich naprawa. Perspektywy!” w którym pokazuje wiele absurdów w myśleniu i działaniu tzw. „ekologów” i ich mocodawców stojących za nimi cieniu.
Redakcja KIP
Były pracownik NASA: miliard ludzi na Ziemi to zbyt dużo
RZEKOMI EKOLODZY
W związku z naszym pobytem w Unii coraz bardziej staje się konieczne omówienie przyszłości naszych lasów zakładając, że jej nie opuścimy. Temat o ich podobno obowiązkowej prywatyzacji na wzór zachodni stale wraca. Trzeba jasno powiedzieć, że sprywatyzowane lasy stałyby się składnicą drewna do wyrębu i terenem do działalności developerów i innych „gospodarzy” budujących swoje interesy na ich cmentarzu, z parawanem w tle w postaci pewnej ilości parków narodowych dla podglądaczy przyrody!
Tym ostatnim w większości wystarczy zapewne tylko platforma widokowa na skraju lasu dostępna za opłatą z dyżurnym ekologiem-wegetarianinem, który będzie pokazywał przez lunetę ostatnią sarenkę w okolicy, która ostała się jeszcze po zabiegach developerów! Już słychać jego słowa: „Proszę spojrzeć jaka ona śliczna!” Innymi słowy chcą zrobić z przyrody parę widokówek do oglądania, jako coś w rodzaju muzeum obrazującego dawny i miniony już świat! Ten smutny park ze strapionym zajączkiem i płaczącą nad swoim losem sarenką mają nam zasłaniać bezwzględny rabunkowy wyrąb dla budowania kasy dla zachłannych właścicieli tych włości i pomagającym im developerom! Sentymentalny obrazek gdzie to Zwierzątka Lasu Zielonego stoją i płaczą, bo do ich domu zbliża się śmiertelny wróg myśliwy(!), ma na celu obrzydzenie tego ostatniego, przeszkadza on przecież także swym emocjonalnym zaangażowaniem w obronie przyrody na łatwe wejście do lasu z piłami i siekierami.
Dla większości finansjery i wykonawców jej poleceń, las to tylko zamrożony kapitał, który należy wyzwolić przy pomocy drwali lub nawet, gdy nie da się inaczej, przy pomocy pożaru jak zrobiono to w Grecji aby tamtejsi developerzy mogli sprzedać pogorzeliska jako działki budowlane. Każdy kto w tym biznesie przeszkadza to wróg, oprócz ekologa też myśliwy, zakulisowy przeciwnik często trudniejszy do pokonania niż wzbudzający uśmiech, czułostkowy, nieco kabotyński ekolog płaczący nad losem krzywdzonych zwierzątek. Ekologowi, nawiasem mówiąc, wystarcza na ogół parę parków jako muzea przyrody na pokaz – resztę włości odpuszcza.
Dla myśliwego natomiast, wart zachodu jest każdy las, lasek, czy nawet zagajnik. Bez dzikiej(!) przyrody, bez zwierzyny, nie ma przecież ani łowcy, ani prawdziwego polowania! Dla myśliwego przyroda i zwierzyna to nie zabytek, to nie relikt dawnych czasów do oglądania w parku, ale podstawa ekscytującej o atawistycznym podłożu przygody życia! – Z tej przyczyny krótko mówiąc, myśliwy chroni niejako zakulisowo, ale często lepiej i więcej na samym dole skali ochrony, niż czułostkowy ekolog. Zyskuje sobie przez to, tego ostatniego za wroga, nie tylko z powodu „mordowania” niewinnych zwierzątek.
A więc huzia na niego! Wszystkie sentymentalne armaty ognia! Ekolodzy, bo bez litości zabija ukochane zwierzątka; pacyfiści, bo używa broni i celebruje ją, co rozbudza złe skojarzenia – rycersko-militarne; wegetarianie, bo je mięso; starsze damy, bo szlaja się po lasach nie wiadomo czy tylko za zwierzyną – te bezczelne siksy też się tam pewnie kręcą – trzeba natychmiast skończyć tę zabawę! Dziennikarze, bo jest to ktoś, za którym niewielu się ujmie, przecież ci myśliwi to prawie jawni mordercy, już im nie na długo zostało istnienia – my się tym zajmiemy! Nie takich osobników mamy obowiązek lansować i popierać – cisi i pokorni to nasz ideał. (…)
Powyżej opisani ekolodzy to ich łagodna odmiana, do współżycia jeszcze; natomiast na fali, ale nie do życia, grasuje ich skrajna odmiana, “gniewna”. Ci skrajni gniewni ekolodzy-pacyfiści nie tylko niszczą myśliwych morderców ukochanych zwierzątek, ale uważają nawet zjadanie żywych roślinek też za zbrodnię – przecież one wtedy cierpią prawie jak nasze karpie na Święta! Według nich, najbardziej godnym sposobem odżywiania byłoby zjadanie umarłych roślin, czyli opadłych liści i uschniętych traw. Dla tych naprawiaczy rodzaju ludzkiego hitem byłoby zapewne stworzenie sztucznego żarcia z syntezy chemicznej. Chyba już w nie za długim czasie ruszą na fermy z drobiem aby uśpić(!) hodowane tam kurczaki, zapewniając im w ten sposób godną śmierć z pożegnalną mową(!) i odśpiewaniem „rekwije” – co zabezpieczy tym miłym zwierzątkom należyty pochówek, a nie koniec w żołądkach tych bezwstydnych i okrutnych mięsożerców! Coś tam knują na pewno, choćby na przykład powołanie Ogólnoświatowej Komisji do ustalenia obowiązującego(!) sposobu odżywiania istoty ludzkiej z uwzględnieniem jej potrzeb energetycznych, oraz, co najważniejsze, cech mentalnych i moralnych! Chodzi tutaj przede wszystkim o pełne ujednolicenie fizyczne, oraz spacyfikowanie psychiczne.
Gdy nikt tych gniewnych oszołomów w końcu nie rozpędzi, to w nie za długim już czasie taki przebieg zdarzeń jest pewny! No, ale niestety, to oni właśnie są na fali – mogą nawet liczyć na miłość i osobistą nagrodę od samej Conchity – tego poprawnego wzoru człowieka przyszłości w Nowym Wspaniałym Świecie! Wracając do cierpień naszego karpia, to jego parusetletnią hodowlę w Polsce właśnie ci naśladowcy oszołomów z Zachodu już prawie załatwili! Teraz powoli karp zakończy swój wielowiekowy żywot, wprawdzie nie na stole, ale w wyschniętym opuszczonym stawie, który nikomu nie będzie już do niczego potrzebny.
Skończmy wreszcie z tym napływowym natrętnym idiotyzmem – z tą ideologią „ciuciu-buziu”, którą nam się na siłę wsącza! Ta Armia Zbawienia Zwierzątek i Roślinek Świata Tego już się chyba nie jednemu znudziła! – Że też tej armii „ciuciu-buziu” nikt nie jest w stanie wskazać właściwego dla niej miejsca w szeregu – zaskakująca czołobitność w stosunku do byle kogo!
Swoją działalnością wydumaną przez nieczujących w ogóle przyrody zdeklarowanych mieszczuchów przy biurkach w wielkich miastach Zachodu, ci niby ekolodzy, ośmieszają i obrzydzają słuszną skądinąd ideę ochrony i odbudowy dzieła Natury! Tak po prawdzie nie są to najczęściej żadni miłośnicy dzikiej natury, ale jeszcze jedna grupa pacyfikatorów(!) z sił tajemnych udających czułostkowych moralizatorów aby się przypodobać szerokiemu ogółowi. Ich zadaniem nie jest bynajmniej ochrona przyrody, jak głoszą, ale torowanie drogi do władzy dla globalnych sił tajemnych! Całą Naturę w rzeczywistości mają w bardzo głębokim poważaniu – co daję pod szczególną rozwagę szeregowym członkom armii „ciuciu-buziu”! Ta wciskana na siłę czułostkowość ma ułatwiać siłom tajemnym zdobycie władzy i jej łatwe utrzymywanie mając za ewentualnych przeciwników jedynie wydelikaconych ludzi „kwiatów”.
Czym ta zabawa ma się skończyć? Po kolei z upływem niezbędnego na to czasu: od razu zakazem polowań – dalej ustawowym wegetarianizmem – a potem zamianą ludzkości w ujednolicone rasowo stado hermafrodyt w stylu Conchity odżywianych sztucznym żarciem, która ma zakończyć to dzieło na jakiś okres – póki kolejna generacja wyrosłych na tym nowym podłożu zboczonych idiotów nie wymyśli znowu coś nowego! Nie każdy wynalazek to od razu sukces. – I to ma być właśnie ten Wspaniały Nowy Świat, o którym wszyscy podobno marzymy?! Reflektujecie na to panowie i panie?
Aż dziw bierze, iż tylu ludzi na stanowiskach traktuje poważnie ten bełkot i bierze go pod uwagę w swoich decyzjach. Ten importowany bełkot czas już wyciapnąć za burtę wraz z jego agentami ze sfery NWO! Jest to mieszanka agentów wpływu obcej kultury z miejscowymi idiotami, którym się marzy imitować Zachód w jednej z jego najgłupszych postaci i tym sposobem zaistnieć jako forpoczta nowej poprawnej kultury. – Dzisiaj ich kultura, a jutro absolutna, globalna(!), władza nad nami! Lepiej zainwestować w hodowlę karpia, niż w to oszołomstwo. Jest wielce zastanawiające, iż to stadko w gruncie rzeczy przeciętnych, acz nadętych dupków, wykreowanych za lewacki kapitał, budzi jeszcze dalej jakiś respekt!
Pewne znane dobrze koła na Zachodzie wydumały tych pseudo „ekologów” jako moralnych pacyfikatorów społeczeństw pod jego kontrolą żyjących. Zrobiono to z przewodnią myślą aby nikt wychowany w tym czułostkowym duchu nawet przez moment nie pomyślał o czynnym fizycznym oporze gdy stanie naprzeciw inwazji planowanego najazdu kolorowych, rasowo poprawnych(!), „żołnierzy” Nowego Porządku Świata. Aby nikt z nas niepoprawnych(!) rasowo białasów nawet nie pomyślał o wzięciu choćby kija i wypędzeniu ich. Teraz właśnie mamy próbę tego, inwazja już się zaczęła, a zachodnie spacyfikowane w znacznej mierze społeczeństwa bezradnie patrzą jak się je powoli zniewala czekając na pomoc władz, a te zachowują się tak jakby były zombies(!) w rękach naprawiaczy świata!
Można z dużą dozą trafności podejrzewać, iż te zadziwiające unijne dopłaty za bezproduktywne koszenie łąk w górach to nie troska o ich piękno i zachowanie, ale chęć zabezpieczenia ich przed rolniczym zagospodarowaniem, lub co bardziej aktualne przed naturalnym(!) zalesieniem, które to zabiegi pozbawiłyby planowanych do zasiedlenia naszych terenów przybyszów z Bliskiego Wschodu niezbędnych im pastwisk dla kóz, których hodowla jest bowiem jedynym praktycznym zajęciem, które są w stanie wykonywać! Ubocznym skutkiem tych wykoszeń jest drastyczny ubytek miodu na naszym rynku z powodu wymierania pszczół pozbawionych swoich naturalnych pastwisk na wykoszonych przed kwitnieniem łąkach.
Stąd się chyba bierze, poza innymi celami, hojność pana George Sorosa w finansowaniu „ekologów”, którzy mają tutaj zniszczyć tutejszych konkurencyjnych myśliwych, czy pszczelarzy, na rzecz „szlachetnych” przybyłych pasterzy. Chce on tym sposobem zabezpieczyć swoim bliskowschodnim pobratymcom nie budzące sprzeciwów zajęcie i dominującą rolę w naszym interiorze w dziele jego kolonizacji. W skróceniu wygląda to następująco: Konkurencyjnych myśliwych z pszczelarzami niejako po drodze, zniszczyć, „szlachetnych” koziarzy wypromować! Czy to podejrzenie jest zwykłą bzdurą czas może szybko odsłonić – oby się to jednak nie okazało prawdą – właściwie już nią jest, skoro pan Soros nie ukrywa już swojej chęci kolonizacji Europy!
Dygresja – specjalna dla tych prawdziwych(!) ekologów – miejmy nadzieję, iż tacy jeszcze są: Gdyby waszym kolegom, przywódcom gniewnych „ekologów”, chodziło rzeczywiście o ukochane zwierzątka to zadbaliby, aby one miały na przykład co jeść w naszych lasach, które niestety są hodowane prawie wyłącznie z myślą o ich wyrębie. W celu aby te drzewa rosły duże i proste, oraz nikt im w tym nie przeszkadzał, wytępiono środkami chemicznymi wszystkie owady, które mogły by tym drzewom potencjalnie zagrozić. Brak tych owadów wytępił głodem(!) całe stada pięknych sikorek i innych wróblowatych, które tę ochronę drzew przed nadmiarem owadów pełniły, ale przez nienaturalny dobór składu sadzonych drzewostanów nie dawały rady tego zadania w pełni wykonać. Brak tych ptaków pociąga za sobą brak drobnych drapieżników tak skrzydlatych jak i czworonożnych, które też są ozdobą daną przez Naturę, a roślinkami się nie żywią. To po pierwsze.
Inny przykład, aby nie mieć trudności ze zrywką ściętych drzew, rządzący lasami zupełnie nie dbają o, jak można to tak nazwać, plantacje jagód i nasion jakim jest poszycie wraz z rosnącymi tam grzybami; oraz o pierwsze piętro, gdzie powinno być pełno owocujących drzew i krzewów – nie mówiąc już o kwitnących łąkach i polanach, tym zapleczom dla pszczelarzy. W wyniku bezmyślnych melioracji i prostowania wijących się rzek wykonanych jeszcze za czasów Komuny, która miała fioła na punkcie technizacji wszystkiego, lasów tez, razem z bagnami wytępiono prawie doszczętnie rozległe kiedyś zarośla bagienne z łochyniami (pijanicami) i żurawinami. W konsekwencji dzięki brakowi pożywienia w poszyciu, na pierwszym piętrze, oraz na pobliskich mokradłach, które to w sumie, oprócz pożywienia dawały jeszcze osłonę i bezpieczne schronienie, nie ma w naszych lasach liczącej się ilości żyjącej tam niegdyś drobnej zwierzyny, jak np. kuraków leśnych, czyli jarząbków, głuszców i cietrzewi – tych przysmaków naszej kuchni; oraz drobnych gryzoni, chodzącej spiżarni drobnych drapieżników – tak czworonożnych, jak i skrzydlatych.
Wspomnianej zrywce ściętych drzew trzeba by poświęcić parę słów, może by tak zamiast robić to przy pomocy pojazdów na kołach przejść w przyszłości na transport przy pomocy specjalnie do tego zaprojektowanych helikopterów – podobno w Kanadzie już się tak częściowo dzieje. Byłby to prawdziwy postęp techniczny, same lasy chroniłby przed zajeżdżaniem przez ciężki dotychczasowy sprzęt, a także dodatkowo przed zadeptywaniem i zaśmiecaniem ich przez nadmiar przypadkowych turystów. Prawdziwy bowiem miłośnik natury dotrze do ich wnętrza bez drogi dla samochodów! Jest to przymiarka na dalszą przyszłość, ale warta zastanowienia.
Ciągnijmy dalej zasadniczy wątek. Na pobrzeżach wyprostowanych w odwadniające rynny ściekowe rzek brak jest roślinności nadbrzeżnej, a w samej wodzie w wyniku wcześniejszego wieloletniego, prawie bezkarnego, jej zanieczyszczania i chemizacji mało jest pokarmu dla ryb, więc ich prawie nie ma – woda sama płynie. Z powodu częstego braku wspomnianej roślinności nadbrzeżnej, a wewnątrz rzek ryb i innych drobnych wodnych ustrojów, nie widać nad rzekami w dostatecznej ilości wodnego ptactwa i ziemnowodnej drobnej zwierzyny, a w konsekwencji tego niewielkich drapieżników, jak np. wydry i myszkujące tam także lisy. W wyniku tego stanu rzeczy, te ostatnie, nie mając dostatecznie co jeść w lasach, a także na wspomnianych pobrzeżach rzek, chodzą po śmietnikach w pobliskich miastach i tam się dożywiają, a w swoim leśnym i polnym środowisku trzymają np. populację zająca i kuropatwy na najniższym od niepamiętnych czasów poziomie, oprócz oczywiście powszechnej chemizacji, która czyni tam biologiczne spustoszenie. To po drugie.
Z braku owoców z drzew, które się trzebi w lasach bo zawadzają w robotach leśnych, oraz z braku bukwi i żołędzi w przeważnie iglastych naszych lasach, dziki buszują po plantacjach kukurydzy i zagonach z ziemniakami – o śmietnikach w miastach też nie zapominając. Ta sztucznie narzucona struktura gatunkowa naszych lasów z nadmiarem drzew iglastych to część gospodarki rębnej – taki drzewostan szybciej nadaje się do wyrębu. To po trzecie.
No i wreszcie te osławione wilki, których ochrona ma trwać wiecznie. Póki jeleniowatych starczy w lasach będzie z nimi jakiś spokój, ale z czasem pozbawione wrogów, czyli człowieka z powodu ochrony, oraz sztucznie wyeliminowanej wścieklizny, która ich trzymała dawniej w ilościowych ryzach, zjedzą powoli jeleniowate, wezmą się z głodu za zwierzęta domowe z miłymi pieskami na czele, jeszcze później pozbawione już strachu przed człowiekiem jako drapieżnikiem dla nich nadrzędnym, spróbują też chyba i nas ludzi trochę skosztować – od czasu do czasu. Co wtedy zrobimy panowie ekolodzy? Trudny wybór, albo wrócimy wściekliznę, albo weźmiemy sztucery i wrócimy, gdy zajdzie taka potrzeba, stan równowagi – jak na naczelnego drapieżnika przystało! Podobne rozwiązanie, z powodu zbliżonych przyczyn, ale w innej skali tyczy się też lisa oraz niedźwiedzia. Ten ostatni jak ostatnie napady na ludzi w Bieszczadach na to wskazują już stracił ten niezbędny respekt przed człowiekiem, przywrócenie mu go jest już niezbędne! To po czwarte.
Wszystko ma sens do pewnego stopnia, ale zupełnie nie ma sensu dalsza pełna ochrona dla bobra. Zwierzęta te oprócz terenów dzikich, których mogą być swoistą ozdobą, niestety w wyniku pozbycia się strachu przed człowiekiem przeniosły się gremialnie do miast, gdzie niszczą do ostatniego egzemplarza rosnące nad miejskimi rzekami i strumieniami rosnące tam drzewa, często o parkowym charakterze. Polowanie na te gryzonie trzeba przywrócić, na razie wyspowo na terenie miast, a później w miarę wzrostu ich ilości także w terenach dzikich! – Mięso mają wyśmienite, a futerko piękne, co podaję trochę na złość panom i paniom z armii ciuciu-buziu. Zamiast zasiedlania naszych miast bobrem należałoby się zastanowić nad odrodzeniem populacji tura, podobno jest to już możliwe – byłby to prawdziwy sukces na skalę światową! To po piąte.
O czym czułostkowi miłośnicy zwierzątek powinni jeszcze pamiętać? Choćby o podpalaczach lasów i traw, oraz tych którzy je traktują jako wysypisko śmieci, a pobliskie strumienie i rzeki jako kanały ściekowe, gdzie w efekcie zamiast ryb i dzikiego ptactwa pływają tam puste puszki i flaszki, tudzież zużyte kondomy – nie mówiąc o innych nieczystościach. Najczęściej są to osobnicy, którzy demonstrują tym postępowaniem chęć okazania pogardy dla przyrody ze swojej strony, czyli tych najbardziej prymitywnych mieszkańców wsi, którzy w ten sposób usiłują pokazać swoją nowoczesność; oraz także, przy okazji, zademonstrować panom z miasta, gdzie mają te nasze jaśniepańskie sentymenty do dzikiej przyrody! Dla nich bowiem liczy się tylko materialny konkret(!) – nie za wielki zresztą, po prawdzie! To po szóste. Koniec dygresji.
To wszystko co w dygresji powyżej powiedziałem, a można by dać przykładów o wiele więcej, interesuje ekologów z “gniewnej” wierchuszki tego ruchu niejako w drugim rzucie, tak na marginesie tylko – lub wcale. Sprawy przyrody, niestety, góra tego ruchu zupełnie nie czuje traktując je jedynie jako pretekst do umotywowania swoich dołów do niezbędnej postawy emocjonalnej, koniecznej im do osiągnięcia założonych celów. Tym głównym celem, bowiem, do którego realizacji zostali „ekolodzy” naprawdę powołani przez siły tajemne to licząca się część pacyfikacji obyczajowej, która ma zapobiec mentalnie aby kiedyś miejscowi, mający już dość budowy nowego świata nie chwycili za kije, lub nawet broń i nie zniszczyli ich razem z ich zleceniodawcami, a zarazem mocodawcami, którzy tutaj przymierzają się rządzić. Stąd ta propaganda delikatności, to „ciuciu-buziu”, ten płacz nad bitym karpiem. I tu jest sedno sprawy, jest nim ten strach przed tęgim laniem, na które zasłużyli, jak dobrze czują. Co to za fatalna perspektywa dla nich, zamiast zapanować razem z mocodawcami nad światem globalnie, zlecieć z piedestału na pysk! Trzeba to mentalnie zablokować – jak najszybciej – oto ukryty sens tych poczynań!
Jeszcze jedno, gdyby nie myśliwi to ukochanych zwierzątek dawno by już nie było, ocaliła je od zagłady wraz z ostępami, w których żyją wyłącznie myśliwska pasja naszych przodków. Gdyby nie ta ich pasja, to ulegliby oni zapewne namowom waszych mieszczańskich protoplastów i sprzedaliby im te ostępy wprost pod wyrąb, gdyż w tym gronie mieszczuchów las był jedynie kupą drewna do intratnych interesów. Tak jest panowie gniewni „ekolodzy” wasz ruch to kamuflaż, sztuczna poza zakrywająca zupełnie inne cele, niż te które głosicie oficjalnie – wszystko na to wskazuje! Wasz prawdziwy cel to skok na władzę, który ma ułatwić powszechna pacyfikacja obyczajowa potencjalnych przeciwników! Mówiąc jasno i bez ogródek zamiana ludzi w potulne stado wytresowanych roślinożerców – łatwe do rządzenia i panowania nad nim – taka jest prawda!
Samemu wegetarianizmowi też trzeba się bliżej przypatrzeć mając na względzie jego rzekomą przewagę moralną. Jak nie trudno zauważyć zwierzęta drapieżne w widoczny sposób przewyższają intelektualnie roślinożerców, co wynika ze sposobu zdobywania pożywienia. Polowanie to o wiele trudniejsza sztuka, niż skubanie wkoło siebie tego co rośnie i nie ucieka! Moralna przewaga zjadaczy roślin też nie jest oczywista skoro rośliny też cierpią, gdy je ktoś skubie, zrywa i zżera. Nikt nie udowodnił jeszcze, iż ścinany dąb cierpi mniej, niż zarzynana świnia.
Tak więc zachodzi pytanie czy warto zrezygnować z wyższego poziomu intelektualnego na rzecz tej rzekomej przewagi moralnej? Wielopokoleniowe zjadanie wyłącznie roślin otępia intelektualnie, o czym doskonale wiedzieli żydowscy kapłani z czasów sprzed diaspory, którzy żywili się głównie mięsnymi podrobami, które nazywali pokarmem bogów, zostawiając pokarm w przewadze roślinny swojemu pospólstwu, którym gardzili.
Tak więc współczesne zalecanie wegetarianizmu, czy nawet syntetycznego żarcia, przez wierchuszkę czcicieli Nowego Porządku Świata może mieć te same ciche motywy jakie mieli żydowscy kapłani w stosunku do swojego pospólstwa! Chodzi po prostu o zdominowanie dołów intelektualnie, aby nad nimi górować, a co za tym idzie łatwo nad nimi panować i nimi rządzić! Nie zdziwiłbym się gdyby wyszło kiedyś na jaw, iż wierchuszka planowanego Nowego Porządku w zaciszu domowym zażera się tatarami i innymi krwawymi smakołykami, aby nabrać siły intelektu w tej trudnej drodze do przyszłego jej wymarzonego szczęścia! (…)
Trzeba coś jeszcze dorzucić o tej rzekomej przewadze zdrowotnej pokarmu roślinnego, oraz bogobojności jego konsumentów.
Po pierwsze, człowiek z natury jest wszystkożerny i ma do tego dostosowany system trawienny, skazany na wyłącznie roślinny pokarm degeneruje się zdrowotnie szybko. Przykładem na to był u nas koniec dziewiętnastego wieku i początek dwudziestego, gdy z przyczyny skarlenia gospodarstw chłopskich ludność naszej wsi z musu przeszła na wegetarianizm. Jak łatwo się domyśleć stało się to z powodu braku funduszy i pokarmu na hodowlę zwierząt rzeźnych – mięso, co było faktem, jadano tam wówczas tylko dwa razy do roku, na Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Wtedy to nastał właśnie ten czas gdy człowiek czterdziestoletni uchodził na biedniackiej wsi już za starca, a gdy miał sześćdziesiąt to dziwiono się, że on jeszcze żyje.
Po drugie, obecnie aktualne. Pokarm wyłącznie roślinny, szczególnie obfity w owoce, słodycze i słodkie napoje, gdzie niezbędne organizmowi białko zstąpiono nadmiarem skrobi i cukrów, stymuluję rozwój cukrzycy i wzmaga jej niszczycielskie działanie – co jest plagą w zakresie zdrowotności współczesnych społeczeństw.
Co zaś do tej bogobojności zjadaczy roślinek w stosunku do krwawych mięsożerców to warto przypomnieć, iż Adolf Hitler był zdeklarowanym, skrajnym wegetarianinem – co daję pod rozwagę wyznawcom tego wydumanego dziwactwa, oraz tym, którzy w nim widzą lepszy moralnie świat! Mięsożerność człowieka jest dziełem Natury, a jej sprzeciwiać się nie należy i to w dodatku w oparciu o poglądy ludzi od niej dalekich. Całość o wegetarianizmie i jego walorach należy ponownie przemyśleć, a nie bezmyślnie popierać!
Może dziwić, że Lasy Państwowe nie stworzyły jeszcze, oprócz wyrębu, w ramach swej struktury specjalnych przedsiębiorstw produkcyjnych do wyrobu luksusowej żywności w oparciu o leśną bazę. Powierzchnia jej stale wzrasta o ziemie najniższej kategorii, których się już nie uprawia we współczesnym przemysłowym rolnictwie. Jak z tego widać najsmaczniejsze i zarazem najzdrowsze pożywienie może pochodzić z ziem, które do niedawna jeszcze uchodziły za nieużytki. Można przypuszczać, iż te wyroby serwowane w odpowiedniej ilości z należytą reklamą byłyby jednym z hitów polskiego przemysłu spożywczego. Las oprócz wyrębu nie może być tylko widokówką do oglądania, gdyż jak ta jego rola się znudzi, to sami drwale go nie obronią. Musi mieć liczniejsze zaplecze ludzi, dla których jest podstawą bytu, a nie tylko miłych emocji z nim związanych.
Przykładem tutaj może być rybołówstwo na morzach i większych rzekach, czyli polowanie zawodowe na wodną faunę. Zawodowy rybak nie musi się zbytnio obawiać bełkotu tzw. „ekologów”! I jeszcze jedno, zawód ten opiera się w swej podstawie na naturalnej, można powiedzieć dzikiej hodowli zwierząt, a nie na sztucznej, tej pasterskiej, lub co gorsza jeszcze przemysłowej, która zatruwa nas skutecznie swoimi wyrobami. Nasza dzisiejsza zachodnia wyhodowana i wypromowana „wieprzowina” przypomina w smaku łykowaty korek lub tekturę – żuje się ją jak motek grubych nici! Jest podejrzenie, iż jest to robione celowo aby zniechęcić ludzi do jedzenia mięsa do czego dążą pacyfikatorzy z kręgu lewaków!
Powołanie w ramach Lasów Państwowych przedsiębiorstw produkujących żywność na leśnej bazie, dałoby podstawę do powołania nowego fachu: zawodowy myśliwy, dostarczyciel dziczyzny do takiej firmy. Myślistwo stałoby się jeszcze jedną profesją z prawną ochroną ze strony związków zawodowych. Dałoby to należyty odpór na ataki tzw. „ekologów”, tak dla myśliwych zawodowców, jak i amatorów tej profesji, a zarazem atawistycznej pasji towarzyszącej ludzkości od jej zarania! Jest jeszcze jeden aspekt tej profesji, militarny, mogący być dużym wsparciem dla rozbudowy systemu lokalnej obrony terytorialnej. Spodziewany napływ młodej kadry do tego zawodu wykreowałby liczące się grono ludzi działających w lesistym terenie o dużej zdolności do przebywania w nim w warunkach konfliktu w połączeniu z ponad przeciętną umiejętnością posługiwania się bronią. Snajperzy na wojnie to licząca się siła – jest to nie byle jaki argument w sprawie!
Dołóżmy jeszcze grono wykwalifikowanych pilotów helikopterów wraz z obsługą techniczną, tych od nowoczesnej zrywki, bezdrożnej komunikacji, oraz ochrony lasów, a także do pełnej obsługi zawodowego i amatorskiego łowiectwa, a ten aspekt będzie o wiele mocniejszy. Do tej obsługi łowiectwa wchodziłoby dokarmianie zwierzyny w czasie ciężkiej zimy, zwózka upolowanej zwierzyny grubej do punktów jej skupu i utylizacji; oraz także dowóz i powrót myśliwych na polowanie, powszechnie już stosowany w Kanadzie i na Alasce. Budowa drogich dróg w lasach powinna już powoli stać się przeżytkiem!
Mając na uwadze aspekt militarny, przyrodniczy oczywiście także, trzeba by też zadbać o ciągłość pokrywy leśnej kraju. Powinna ona umożliwiać przejście go na wskroś nie wychodząc z lasów, choćby z Przemyśla do Szczecina, lub Białegostoku do Jeleniej Góry! Jedynie rzeki muszą go przecinać na stałe. (…)
Rola lasów rośnie, nie tylko ze względów militarnych. Olbrzymi skok w technologii uprawy roli zrobił to, iż np. w naszej strefie aby wyżywić ludność, oraz w dodatku sprzedać jeszcze duże jej nadwyżki wystarczy uprawiać rolniczo trzy pierwsze klasy gruntów, reszta z czasem powinna iść pod zalesienia, co w Polsce oznaczałoby minimum około 45% zalesionej powierzchni kraju. Zagospodarowanie tej ogromnej już powierzchni jako dodatkowej bazy żywnościowej w luksusowym wydaniu, poprawiłoby jakość żywienia w kraju i jak się można spodziewać dałoby duże wpływy z eksportu. Należy podkreślić, iż zagospodarowanie terenów zalesianych jako bazy żywnościowej dałoby widoczne efekty już gdzieś po pięciu latach zapełniając efektywnie finansowo bezzyskowny dotychczas czas oczekiwania na zyski z wyrębu, które zaczynają się dopiero od pięćdziesięciu lat, aby osiągnąć swoje apogeum między osiemdziesiąt a stu latach oczekiwania. Dorzućmy tutaj jeszcze niebagatelny argument, iż zwiększenie powierzchni leśnych zmniejsza efekt cieplarniany przez wchłanianie przez lasy ogromnych ilości dwutlenku węgla, oraz zmniejsza też przy okazji jego emisję. Robi to skutecznie gdyż wytwarzaniem paszy dla zwierząt trudni się wtedy sama dzika(!) natura i czyni to bez tejże zwiększonej emisji – czego nie da się powiedzieć mając na myśli sztuczną hodowlę! W czasach gdy staje się to wszystko problemem pierwszoplanowym wspomniana wyżej rola lasów nabiera jeszcze większego znaczenia.
Przejęcie tak ogromnych obszarów byłych gruntów ornych i prywatnych lasów od najczęściej małorolnych jej dotychczasowych właścicieli, aby nie byli postradani tym zabiegiem nie byłoby przedsięwzięciem łatwym. Najsprawiedliwszym tutaj rozwiązaniem byłoby przyjęcie(!) dotychczasowych właścicieli zalesianych gruntów przez Lasy Państwowe jako udziałowców(!) zakładając ich udział w zyskach od ilości przekazanych gruntów i lasów, przy czym jakaś suma byłaby umownie zagwarantowana zakładając, iż nie byłaby niższa niż dopłaty unijne za te bezmyślne koszenie łąk i innych tego typu działań.
Uwaga na czasie: Aby zapobiec powyższemu rozwiązaniu sprawy lasów, etatowi obrońcy ukochanych zwierzątek na swej dobrze zakamuflowanej górze, korzystając z aktualnej sytuacji politycznej, uknuli wręcz zbrodniczy względem przyrody plan wymordowania dzików w Polsce. Jest to plan podobny do na szczęście jeszcze hipotetycznej decyzji o na przykład wytruciu ryb w oceanach. Tę zbrodniczą bzdurę wymyślili „miłośnicy zwierzątek” i chytrze ją podsunęli do realizacji, niezdającym sobie sprawy z tego do czego służy ta decyzja, czynnikom państwowym. A wszystko to na to aby zrealizować swój obłędny plan pacyfikacji naszego społeczeństwa przez wymuszony wegetarianizm. Nie omieszkali się też przylizać czynnikom unijnym, którym się marzy przejęcie sprawy żywienia Polaków w swoje ręce ze swoim wyłącznie zyskiem – pamiętając oczywiście przy okazji o podrzuceniu miłej tym czynnikom jeszcze jednego sposobu pacyfikacji tych krnąbrnych Słowian! Pod rozwagę kompetentnym władzom, oraz szeregowym ekologom, tym co naprawdę kochają zwierzątka.
Kontynuując znowu myśliwski wątek można bez ryzyka pomyłki powiedzieć, iż nikt w naszych dawnych obyczajach nie traktował polowań jako ledwie tolerowanego prawie przestępstwa, jak to się dzisiaj dzieje za sprawą sił tajemnych, między innymi tych wyżej wymienionych w całym tym opracowaniu. Odwrotnie polowanie było wtedy godnym, dodającym splendoru przywilejem – usankcjonowaną przygodą przez wielkie „P”! – Wrogość ekologów do myśliwych wzmacnia tylko wrogów przyrody, jej przyszłość to nie tylko parki z dyżurnym ekologiem, oraz zoo z klatką małp do podglądania ich seksu. Emocjonalne współżycie z nią na co dzień rokuje o wiele większe nadzieje!
Las na szczęście przestał być głównym dostarczycielem budulca i opału, a stał się nadzieją na odbudowę w przyszłości, z jego podstawowym udziałem, uszkodzonych dzisiaj całych ekosystemów do ich pierwotnego charakteru. Ma też las ogromne znaczenie rekreacyjne, już samo przebywanie w nim stanowi dla wielu niebanalną przygodę, o wiele większą niż patrzenie w ekran. Natomiast wspomniane wyżej zbieranie runa, polowanie i rybołówstwo są formą tradycyjnej symbiozy człowieka z naturą od zarania dziejów.
– Nie dajmy sobie tego odebrać przez różnorakich naprawiaczy ludzkości! Chrońmy więc nasze lasy przed zakusami bezwzględnych chciwców i nie wstydźmy się przy tym naszych tradycji i emocji, z których wyrośliśmy – to też jest akt odwagi! Koniec z przepraszaniem za to, że się jeszcze żyje.
17.06.2016
Adam Hamerski z Chrzanowa
http://www.greatdreams.com/food/food-depopulation.html
Były pracownik NASA: Ziemia nie podoła utrzymać ponad 500 milionów ludzi prowadzących zachodni styl życia.
https://www.youtube.com/watch?v=_gDiOUalr3U