Narzędzia separacji –
środki, za pomocą których sprawcy naszego odłączenia od własnej intuicji, zmysłów, siebie nawzajem i całego ziemskiego życia utrzymują nas w stanie rozproszenia, zagubienia, strachu i braku samodzielności.
Sprawcy –
prywatne i publiczne korporacje zależne od niekończącej się, przyspieszającej eksploatacji zasobów naturalnych, produkcji, konsumpcji i generowania odpadów; realizujące swoje cele z patologiczną i amoralną determinacją.
Są nimi politycy, sędziowie, prawnicy, siły policyjne i wojskowe – wszyscy współpracują zgodnie z tymi bogatymi korporacjami, tworzą i egzekwują prawa, toczą wojny we własnym, a nie w naszym interesie. Są nimi media, agitatorzy, reklamodawcy i firmy public relations, system edukacji, sprzedajni ekonomiści i pseudonaukowcy, którzy jako propagandyści mówią nam, że wszystko jest w porządku i nie istnieje inny, lepszy model życia od Cywilizacji Przemysłowej.
Są nimi religie, terapeuci i techno-zbawiciele (Ludzka pomysłowość i wynalazczość rozwiąże wszystkie nasze problemy!), którzy wzmacniając propagandę, wmawiają nam, że kiedy dzieje się źle, to my ponosimy winę jako jednostki; że dzięki niezbędnemu wysiłkowi Cywilizacja Przemysłowa zwycięży i poprawi byt każdego z nas, pomimo naszych osobistych słabości i grzechów.
Połączona gospodarcza, polityczna, medialna, psychologiczna władza i hegemonia tych czterech grup sprawców stanowi samo-wzmacniający się, zupełnie bezkrytyczny i totalitarny system, o którym marzył Mussolini – opatrzono go etykietką Faszyzmu, ale on nazywał go Korporacjonizmem. Jego zadaniem jest całkowite podporządkowanie i kontrolowanie ludności, poddanie jej tak gruntownej indoktrynacji, że nie zrodzi się żadna opozycja czy sprzeciw – pozostanie jedynie wieczna machina bezmyślnej, monolitycznej ludzkiej produkcji i konsumpcji.
Poprzez swój polityczny przekaz, reklamę, taktyki zastraszania, kłamstwa, wstrzymywanie informacji, grabież i przemoc, manipulację, tworzenie fałszywych wyborów i fałszywych nagród utrzymuje nas w niewoli, w izolacji. Każdy z nas jest posłusznym sługą systemu.
Ale czym jest ten „system”?
Czy naprawdę potrafi skutecznie nas kontrolować w świecie, w którym często sprzeczne informacje i idee są wszechobecne i płyną swobodnie?
I dlaczego tak wiele osób – nie tylko psychopaci pokroju Mussoliniego – dobrowolnie staje się sprawcami?
Światopogląd progresywno-liberalny głosi, iż wszyscy jesteśmy w głębi serca niewinni i dobrzy. Zatem sprawcom tego strasznego, niezrównoważonego, balansującego na krawędzi systemu z pewnością przyświecały jak najlepsze intencje. Na pewno chcieli dobrze, prawda?
Według tego światopoglądu gniew nie jest właściwą odpowiedzią; musimy apelować do ludzi racjonalnie, prezentować fakty. Wierzymy, że ukrywanie prawdy nie może trwać długo, a gdy społeczeństwo ją pozna, dowie się, że system jest zły i brutalny, instynktownie podejmie wysiłek jego rozmontowania i dla dobra ogółu zastąpi go innym – prawdziwie demokratycznym.
Psycholog z Uniwersytetu Harvarda Daniel Gilbert, autor książki Potykając się o szczęście, przedstawia pewne wskazówki, dlaczego tak się nie dzieje. Nasze duże mózgi, argumentuje badacz, uczyniły nas przesadnie zmyślnymi. Potrafią one skonstruować własną rzeczywistość, całkowicie oderwaną od rzeczywistości „autentycznej”, i żyć szczęśliwie w tym urojonym miejscu, uznając je w efekcie za świat „prawdziwie” realny. Nasze ego bez trudu wymyśla i wierzy w historie, które wywołują reakcje emocjonalne i tworzą w naszych głowach kolejne opowieści. Owo błędne koło negatywnej aktywności intelektualnej i emocjonalnej naszych umysłów – odłączonej od tego, co faktycznie dzieje się tu i teraz – kontroluje patologiczną kondycję naszej psychiki.
Oto dwie paradoksalne konsekwencje posiadania dużych mózgów:
- można nas oszukać i emocjonalnie zmanipulować dezinformacją w sposób, któremu nie poddadzą się inne stworzenia,
- nawet jeśli jesteśmy jednym ze sprawców tej dezinformacji, możemy w nią wierzyć poprzez samooszukiwanie, zwłaszcza gdy naszą wiarę wzmacniają inni, którzy nawinie akceptują te same przekonania.
Mimo iż wszyscy jesteśmy w pewnym sensie sprawcami – pozostajemy do tego stopnia oderwani i skonfundowani przez nasze ego oraz wyimaginowane rzeczywistości, że tak „naprawdę” nie wiemy, co jest prawdziwe i co robimy – powinniśmy:
- Po pierwsze zorientować się w tym, co naprawdę się dzieje (poprzez lekturę, wnikliwą analizę i myślenie krytyczne) i jakie są nasze „prawdziwe” opcje (studiując historię, czytając literaturę faktu i beletrystykę).
- Po drugie musimy zezłościć się na system, który niszczy nasze jedyne środowisko życia (nie jest istotne kim są sprawcy, czy sami nimi jesteśmy lub odpowiadamy za współudział), otrząsnąć się z naszej pasywności, nieświadomości i podjąć działania.
- Po trzecie wpłynąć na innych, przekazać im wiedzę.
- Po czwarte stać się wzorem, znaleźć radykalnie alternatywne sposoby egzystowania.
- I po piąte przyswoić nowe umiejętności ułatwiające zarówno wykonanie pracy, która przyspieszy rozkład Cywilizacji Przemysłowej, jak i prowadzenie wartościowego życia w trakcie i po upadku.
Trudne zadanie. Zdając sobie sprawę ze skali wyzwania, zacznijmy od zrozumienia Narzędzi separacji, które utrzymują nas w stanie zaszczucia i zależności.
1) Nagradza się nas za to, że jesteśmy dobrymi konsumentami.
Opis:
Nietrudno jest uszczęśliwić ludzi cywilizowanych, a przynajmniej dać im poczucie szczęścia; po prostu muszą zostać poddani odpowiednim zabiegom przysposabiającym. Kluczem do stworzenia tego plastycznego stanu umysłu jest zaszczepienie w ludziach od najmłodszych lat wiary, iż „szczęście” jest czymś znacznie bardziej powierzchownym niż stan głębokiego, autentycznego zadowolenia i dobrego samopoczucia. Marketing konsumpcyjnych dóbr i usług („doświadczeń”) czerpie z pragnienia szczęścia poprzez kolorowe i pozytywne obrazy, odzwierciedlające radosne korzystanie z jakiejkolwiek promowanej rzeczy; jest to potęgowane przez nieustające komunikaty środków masowego przekazu, mówiące o tym, że generalnie konsumpcja jest „dobrem”, a użytkowanie każdej nowej i modnej rzeczy niezawodnie prowadzi do poprawy jakości naszego życia. Ten przekaz o potężnej perswazji jest entuzjastycznie serwowany nowemu pokoleniu przez rodziców i rówieśników, którzy zostali już przysposobieni.
Identyfikacja:
Na poziomie osobistym można to rozpoznać poprzez rozwijanie świadomości wszystkiego, co sprawia, iż czujesz się lepiej, a co w oczywisty sposób stanowi produkt kultury konsumpcyjnej: przykładowo jeśli podczas oglądania lub słuchania reklamy zaczynasz odczuwać szczęście, oznacza to – niezależnie od źródła tego spotu – że narzędzie jest aktywne. Tę samą reakcję można zaobserwować u innych ludzi, którzy zdradzają oznaki szczęścia, kiedy jedyne, ewidentne jego źródło zostało wytworzone sztucznie. Popularność galerii handlowych, kin, parków rozrywki i pakietów wycieczkowych jest kolejnym dowodem, że autentyczna potrzeba zaznania szczęścia została podłączona pod konsumpcję na skalę przemysłową: teraz chodzimy na zakupy, aby „dobrze się poczuć”.
Konsekwencje:
Dwie główne konsekwencje konsumpcyjnego szczęścia są takie, że
- po pierwsze stajemy się mniej skłonni do poszukiwania głębszych, bardziej satysfakcjonujących form szczęścia w realnym świecie – jak chociażby radości z zanurzenia naszych stóp w chłodnej wodzie w upalny dzień – i zamiast nich szukamy odłączonych źródeł „szczęścia” w materialnej konsumpcji.
- Drugą, mniej bezpośrednią konsekwencją jest to, że ta zwiększana przez pragnienie bycia szczęśliwym konsumpcja prowadzi do środowiskowej i społecznej degradacji, w szczególności tam, gdzie dobra konsumpcyjne sąprodukowane, zasilane i usuwane.
Sprawcy:
Nieprzebrane zastępy osób bezpośrednio zaangażowanych w handel – m.in. dziennikarze konsumenccy, pracownicy agencji reklamowych, specjaliści od marketingu, handlowcy, agenci biur podróży i eksperci ds. rozwoju produktów – dbający o to, abyśmy czuli się dobrze z naszymi konsumenckimi nawykami.
2) Sprawia się, że kiedy robimy rzeczy trywialne, towarzyszy nam uczucie zadowolenia.
Opis:
Aby odwrócić uwagę od kwestii ważnych, koniecznym jest położenie nacisku na kwestie trywialne. Nigdzie nie jest to bardziej widoczne niż w sposobie, w jaki narzuca się cywilizowanym ludziom podejście ekologiczne (lub inaczej alter ego wagi piórkowej). Mówię „narzuca”, ponieważ pod nieobecność rozpowszechnianego komunikatu o charakterze pseudo-ekologicznym ujrzenie pełnego obrazu sytuacji środowiskowej jest rzeczą bardzo prostą i niebezpieczną. Na przykład jeżeli podzielę się z lokalnymi władzami swoim pragnieniem życia w sposób bardziej zrównoważony, szansa na to, że poradzą mi, abym odciął się od sieci energetycznej (stał się samowystarczalnym pod względem zaopatrzenia w prąd i inne usługi), uprawiał i zbierał własną żywność oraz przestał odwiedzać spożywczaki jest znikoma lub żadna (zresztą pani Znikoma wyjechała i już nie wróci). Z drugiej strony z entuzjazmem zostanę zachęcony do recyklingu i wymiany żarówek. W przypadku producenta aut nie usłyszę rady, by zrezygnować z jazdy samochodem; zaleci mi dopompowanie opon lub nabycie bardziej ekonomicznego (nowego) pojazdu. Supermarket nigdy nie poleciłby kupowania lokalnych produktów spożywczych i rezygnacji z przetworzonej żywności; wskazałby palcem pokaźny zapas markowych „toreb na całe życie”, ponieważ wszyscy wiemy, że torby jednorazowe są największym zagrożeniem dla życia na Ziemi. Grupa ochrony środowiska nurtu głównego, przykładowo Klub Sierra i Przyjaciele Ziemi, powie, że prawdziwą zmianę można osiągnąć drogą politycznego lobbingu, a nie krusząc fundamenty samego systemu politycznego. Postępuj zgodnie z wytycznymi systemu, a nigdy nie będziesz musiał martwić się o sprawy wielkie, ponieważ – jak nam się powtarza – tak naprawdę liczą się sprawy małe.
Identyfikacja:
Najbardziej jaskrawą wskazówką wykorzystania tego Narzędzia jest samo źródło informacji: w prywatnej rozmowie nawet członek kadry kierowniczej koncernu naftowego przyzna, iż dalsze spalanie ropy nas wykończy; ale na znacznie mniej osobistym poziomie każdy instrument Cywilizacji Przemysłowej posiada własny zestaw komunikatów „środowiskowych” pro forma, które wykoncypowano tak, aby nasze zachowanie pozostało takie samo jak zawsze. Żadna z rad wygłoszonych przez rzecznika rządu, korporacji, mediów masowych lub nawet pozarządowych organizacji ochrony środowiska nurtu głównego nie wpłynie niekorzystnie na system industrialny. Możesz również wykorzystać własny instynkt: jeżeli coś wydaje się być zbyt proste, strywializowane lub „przeciwne naturze”, to prawdopodobnie znajdujesz się na właściwym tropie.
Konsekwencje:
Intensywne koncentrowanie się na sprawach małych przypomina założenie plastra na kikut po amputowanej kończynie. Nie tylko jest to interwencja niedostateczna, ale prawie na pewno spóźniona, bowiem w interesie korporacji jest utrzymywanie nas w kompletnej nieświadomości do chwili, aż sytuacja nie pozostawi im wyboru i dostarczą nam informacji, które, jak to wykazałem, są i tak bez znaczenia. Wykorzystując naszą cywilizowaną niechęć wobec świadomego wysiłku i poważnych zmian, czynią nas bezsilnymi – i zadowolonymi z tej impotencji. Tymczasem Cywilizacja Przemysłowa nieprzerwanie niszczy globalny ekosystem.
Sprawcy:
Swój udział ma prawie każdy, kto zajmuje się przekazywaniem, dystrybucją rad udzielanych przez władzę – czynność, która poprawia przy okazji samopoczucie własne; jednakże do grona najgorszych winowajców możemy zaliczyć polityków każdego szczebla, korporacyjne działy public relations, dziennikarzy środowiskowych nurtu głównego i organizacje pozarządowe.
3) Daje się nam wybiórczą wolność.
Opis:
Na poziomie psychologicznym wolność jest zawsze względna: tygrys wychowany w klatce będzie postrzegał ją jako swoją domenę i czuł się w niej na tyle komfortowo, na ile czuć się może w podobnej sytuacji ważący pół tony kot; z kolei tygrys schwytany i zmuszony do życia w klatce zostanie doprowadzony do szaleństwa przez jej ograniczenia. Tak więc jako osoby wychowane w „demokracji” – w której wolność jest równoznaczna z głosowaniem na zupełnie podobne polityczne partie – wyrażamy naszą „wolność” oddając swój głos; rezygnacja z udziału w wyborach interpretowana jest jako akt buntu i wyrzeczenie się wolności głosowania. Protestować też nam wolno, o ile marsz lub manifestacja mieści się w granicach wytyczonych przez policję i przepisy przez nią egzekwowane; poziom „wolności” zależy od miejsca zorganizowania protestu – w niektórych częściach świata, przykładowo w Chinach, za podobne bezprawie grozi kara. Moje wolności jako pisarza, byłego demonstranta i byłego wyborcy rozciągają się tylko do punktu, w którym system dostrzega zagrożenie. Mogę mieć nieco więcej swobody w sposobie wyrażania siebie niż mój chiński odpowiednik, ale znajdując się w zamkniętej zonie reguł społeczeństwa, nie jestem wcale bliższy wprowadzenia zmiany.
Identyfikacja:
Najprawdziwszym testem wolności jest podjęcie próby złamana zasad. Załóżmy, że przestrzegasz Prawa Zwyczajowego (prostej ochrony wolności indywidualnej i zbiorowej) i Prawa Naturalnego (w ramach którego funkcjonuje świat przyrody) – granice Twojej „wolności” szybko staną się oczywiste w chwili, kiedy podjęte przez Ciebie działania zakłócą zdolność systemu przemysłowego do kontrolowania ludzi i burzenia naturalnej równowagi ekologicznej. Jako że dorastaliśmy w mentalnych okowach tej samej wersji cywilizowanego życia, często mamy trudność w rozpoznaniu miejsca, w którym przebiegają granice, zwłaszcza gdy stale przypomina się nam, iż ludzie z państwa X muszą zostać uwolnieni od tyranii, a zasady istnieją po to, aby chronić nas przed tymi, którzy pragną wyeliminować naszą wolność. Wyrażenia te powinny włączać nasz alarmowy dzwonek.
Konsekwencje:
Gdy czujemy się już wolnymi, nie mamy ochoty poszerzać naszej wolności; pozostajemy w granicach prawnych zamieszkiwanego systemu i tym samym nie zagrażamy mu. Odcięci od jakiejkolwiek prawdziwej możliwości wyboru plonów naszej egzystencji, nigdy nie zakwestionujemy tego, co w rzeczywistości przykuwa nas do Kultury Maksymalnego Spustoszenia.
Sprawcy:
Wszyscy ludzie zaangażowani w stanowienie lub egzekwowanie prawa są odpowiedzialni za kreślenie granic wolności. Większość grup praw obywatelskich operuje w tych granicach i potęguje problem domagając się wolności przyrostowych, a nie absolutnych.
4) Tworzy się pozory, że mamy wybór.
Opis:
Wśród polityków wyznających filozofię wolnorynkowego kapitalizmu (a nie podpisują się pod nią nieliczni) modnym słowem jest „wybór”; ale podobnie jak w przypadku błahych porad oferowanych nam przez przedstawicieli systemu, ów wybór leży jedynie w bardzo wąskim paśmie wypełnionym przez istniejące, proponowane przez system opcje. Mamy więc „wybór” kanałów telewizyjnych, „wybór” płynów do mycia naczyń, „wybór”” samochodów i „wybór” koncernów naftowych, od których możemy kupić paliwo. Proszę zauważyć, że w momencie, kiedy przedstawiony zostaje jakikolwiek radykalny (a raczej mniej zawężony) wybór, system zwiera szeregi, przez co zapewnia, iż nie przekroczy on tolerowanego oficjalnie zakresu. Spróbujmy na przykład wybrać model kształcenia naszych dzieci, którego system nie pochwala, a definicja samego wyboru uwidoczni się natychmiast – o czym przekonany się w dalszej części niniejszego rozdziału.
Identyfikacja:
Większość osób lub instytucji oferujących prawdziwy wybór – tzn. między rzeczami, które różnią się znacząco – nie używa terminu „wybór”; jeszcze mniejsza ich liczba przynudza o bogactwie proponowanego wyboru. Słowotok wyraża charakter tych, którzy przedkładają nam „wybór” – innymi słowy to oni zyskują najwięcej z faktu, iż nasz wybór jest ściśle ograniczony; osoby te stwarzają pozory, że oferowany przez nie wybór jest prawdziwy. Nie bez przyczyny brzmi to zawile: Twoja dezorientacja jest zamierzona; inaczej mógłbyś/mogłabyś rozpoznać, że to, co ci się oferuje, wcale wyborem nie jest.
Konsekwencje:
Ciągły brak autentycznego wyboru warunkuje ludzi – wzorem pseudo-wolności – aby bezboleśnie zaakceptowali pozory. Tak oto zadowalamy się ofertą kilku opcji. Podobne warunkowanie właściwe jest wszystkim Narzędziom separacji; łamie naszą zdolność do stawiania oporu; gwarantuje uległość populacji, która ochoczo ekscytuje się nową konsolą do gier, ale nie rozpoznaje życia istniejącego poza światem gry. To naprawdę potężne i subtelne narzędzie.
Sprawcy:
Podczas gdy wspiera ją dyżurna załoga marketerów i sprzedawców, mentalność akceptująca pseudo-wybór pochodzi od członków cywilizowanego społeczeństwa, którzy chcą zapewnić zgodność postępowania całej reszty z normalnym zachowaniem cywilizowanym – a konkretnie konsumpcją dóbr materialnych. Lansują ją politycy wszelkiej maści za pośrednictwem środków masowego przekazu (Nigdy nie mieliście tak dobrze!) i kadry kierownicze za pośrednictwem machiny reklamowej (Najbardziej zielony z SUV-ów!)
5) Zwraca się nas przeciwko sobie.
Opis:
Jak skłócić parę dobrych przyjaciół? W świecie odseparowania nie jest to takie trudne: wystarczy poruszyć temat najlepszej drużyny piłkarskiej, albo zapytać, jak szybko postępować będzie zmiana klimatu. Jeżeli zależy ci na konkretnej awanturze, spróbuj zahaczyć o prawo do aborcji lub religię. Stawce podziałów przewodzi jednak polityka, która – z pewnością w USA i Ameryce Łacińskiej – obejmuje wszystkie powyższe zagadnienia, być może z wyjątkiem drużyn piłkarskich (chociaż spędzenie kilku godzin w Glasgow prawdopodobnie skłoniłoby nas do rewizji tego poglądu). W jak najlepiej pojętym interesie systemu jest dzielenie nas w oparciu o kryteria, które podczas trzeźwego dyskursu w najlepszym razie sprawiałaby wrażenie fałszywych, zaś w najgorszym – niebezpiecznych. Weźmy tzw. „lewicę” i „prawicę” w polityce partyjnej któregokolwiek z uprzemysłowionych krajów. Nie istnieje praktycznie żadna różnica między ugrupowaniami nurtu głównego w materii konkretów stanowiących ich esencję – wszystkie wspierają handel na dużą skalę, odgórną władzę autorytarną i kontynuację destrukcyjnego systemu przemysłowego.
Na czym polega więc ewidentny fortel? Ażeby uniemożliwić nam ponowne połączenie z prawdziwym światem, znajdującym się poza społeczno-polityczną trywialnością, dzieli się nas na sztuczne „partie”, „sekty”, „frakcje” i „fankluby”, które zdają się utrwalać odmienność, ale w rzeczywistości utrzymują nas w stanie zafascynowania naszymi codziennymi sprzeczkami.
Identyfikacja:
Wszędzie tam, gdzie dostrzegasz fragmentację idei, która przy bardziej wnikliwej analizie ujawnia różne odcienie tego samego paradygmatu, obserwujesz w istocie separację dokonaną poprzez podział. W kategoriach cywilizacyjnych zasada „dziel i rządź” jest starożytna, lecz dopiero niedawno, w epoce informacyjnego przeładowania, politycy potrafią wycisnąć różnice z płaszczyzny porozumienia. Obierając szerszą perspektywę, łatwo jest wykryć stosowaną taktykę; z kolei brak pełnego oglądu sytuacji nie pozwala łatwo zauważyć, iż wzbudza się Twoją niechęć wobec kogoś, z kim w przeciwnym razie znalazłbyś/znalazłabyś wspólny język.
Konsekwencje:
Lokalność i wspólnotowość są nieodzownymi elementami ponownego zespolenia ludzkości z realnym światem; ale jeśli nie uda się nam zobaczyć kompletnego obrazu i rozpoznać, jak bardzo jesteśmy podzieleni w oparciu o fałszywe kryteria, to nie dostrzeżemy, jak wiele mamy ze sobą wspólnego. Pozostaniemy w stanie wzajemnego odłączenia – w większości przypadków oddalenie to będzie zwiększane – a jedyną płaszczyznę porozumienia znajdziemy z jednostkami autorytarnymi i instytucjami, które udają, że mówią w naszym imieniu. Mówią wyłącznie w swoim imieniu.
Sprawcy:
W perspektywie krótko- i średnioterminowej wiodącymi sprawcami procederu „dziel i rządź” są przywódcy i entuzjastyczni zwolennicy podziałów kulturowych. Nie sposób wymienić wszystkich, ale za przykłady zwaśnionych stron mogą posłużyć następujące pary: katolicy kontra anglikanie, Republikanie kontra Demokraci, sunnici kontra szyici, kibice Barcelony kontra kibice Realu Madryt, miłośnicy Barbie kontra miłośnicy Bratz/Moxie; lista stale się przeobraża zależnie od zmiany lojalności i przekonań ludzi. Prawdziwymi sprawcami są oczywiście handlowe potęgi przemysłowego świata, które wykorzystują dla zysku nasz wrodzony instynkt plemienny.
6) Sprzedaje się nam marzenie.
Opis:
To najbardziej powierzchowne ze wszystkich narzędzi, aczkolwiek prosta mechanika reklamy wciąż sprawuje potężną władzę nad ludźmi we wszystkich sferach cywilizowanego życia. Bardziej rezolutni Konsumenci (słowo „rezolutni” zabarwiam dozą ironii) uczą się rozgryzać reklamę masową – zwłaszcza tę telewizyjną, radiową, prasową i billboardową – co przyczyni dwa interesujące następstwa. Po pierwsze w bardziej dojrzałych gospodarkach przemysłowych reklama tworząca konsumencki popyt – z intencją utrzymania relacji zależności ludzi od gospodarki przemysłowej – staje się coraz bardziej zaawansowana technologicznie i krojona na indywidualną miarę. Po drugie bardziej tradycyjne formy reklamy znajdują swoją niszę we wschodzących gospodarkach przemysłowych takich jak Indie, Chiny i Bliski Wschód. Ten dwutorowy atak na naszą naturalną niechęć trwonienia zasobów na rzeczy, których nie potrzebujemy, sprawdza się wyśmienicie – łapczywie łykamy marzenie o masowej konsumpcji.
Identyfikacja:
Reklama – łatwa do wykrycia, czasem trudna do rozpoznania jako czysty marketing, ale przenikająca niemal każdy aspekt cywilizowanego życia. Jeśli ktoś zachęca Cię do zakupu produktu, o którego nabyciu nawet byś nie pomyślał/pomyślała, oznacza to, że system sprzedaje Ci marzenie.
Konsekwencje:
Tak jak w przypadku nagradzania nas za bycie dobrymi konsumentami, konsekwencje są kombinacją prowadzenia życia aprobowanego przez system przemysłowy – bez wszędobylskiej i bardzo skutecznej reklamy wiedlibyśmy zgoła odmienną egzystencję – i nieprzerwanej degradacji globalnego środowiska jako bezpośredniego następstwa tej konsumpcji.
Sprawcy:
Jeżeli ktoś zarabia na tym, że kupujemy niepotrzebne rzeczy lub zachęca nas do tego, de facto współtworzy i obsługuje to niszczycielskie i tępe narzędzie. A zatem każda osoba z branży reklamowej i marketingowej; każdy pracownik finansowanych przez korporacje mediów, w tym publikacji „liberalnych”, które utrzymują się z reklam; każdy, kto dostarcza nam środki na niepotrzebne zakupy, czyli ludzie zatrudnieni w bankowości detalicznej i usługach pożyczkowych, z uwzględnieniem tych, którzy są odpowiedzialni za egzekucję powstałego zadłużenia.
7) Wykorzystuje się nasze zaufanie.
Opis:
Narzędzie to opisywane jest dokładnie i wieloaspektowo jako czerpiące korzyści z naszego zaufania do autorytetu poprzez narzucenie hierarchii, ponieważ autentyczne zaufanie, jakim darzymy bliskiego przyjaciela, krewnego lub prawowitego przywódcę, jest tym, czego nie chcemy osłabić. Niestety, taki poziom szczerego zaufania to rzadkość w zatomizowanych, podzielonych społeczeństwach, które składają się na Cywilizację Przemysłową. Zamiast tego mamy przedstawicieli „władzy” i od naszego pierwszego kontaktu z hierarchią szkoli się nas, byśmy ufali im bezgranicznie. Dlatego okazujemy zaufanie policjantom, nauczycielom, menadżerom, niektórym politykom (noszącym w klapach kotyliony w rozpoznawalnych przez nas barwach) i ludziom, którzy funkcjonują na poziomach ekskluzywnych, powyżej naszej świadomości codziennej – członkom elit politycznych i korporacyjnych.
Zaufanie społeczeństwa do władzy jest dobrze udokumentowane, chociażby w eksperymentach Stanley’a Milgrama, ale w rzeczywistości nie stanowi wyewoluowanej składowej ludzkiego zachowania: my uczymy się ufać władzy poprzez obecność narzuconej hierarchii, co powoduje, iż jesteśmy bardziej skłonni do podejmowania działań – takich jak obsługiwanie niewyobrażalnie destrukcyjnej maszynerii, odpalanie rakiet w ludność cywilną, czy „tylko” wspieranie machiny przemysłowej w charakterze pełnego entuzjazmu pracownika – które w przeciwnym razie byłyby uznane za nieludzkie.
Identyfikacja:
Wszędzie tam, gdzie znajduje się narzucona struktura zwierzchnictwa – w odróżnieniu od tej wyłonionej dzięki wzajemnemu zrozumieniu – zaufania najpewniej nadużywa się. Istotne jest, by zawsze mieć świadomość różnicy między zaufaniem zasłużonym i narzuconym; mimo iż za niesprawiedliwą można uznać nieufność okazywaną danej osobie tylko dlatego, że nie byliśmy świadkami, jak osiągnęła swój status, całkowicie rozsądne jest kwestionowanie każdej formy władzy. W Kulturze Maksymalnego Spustoszenia na pozycję zwierzchnika w zdecydowanej większości przypadków nie zapracowano, a przyświeca jej cel utrzymania samej kultury.
Konsekwencje:
Osobiste konsekwencje nadużywanego zaufania są złożone: dzięki temu Narzędziu jesteśmy bardziej skorzy akceptować słowa i czyny znacznie szerszego kręgu osób i instytucji, osłabieniu ulega nasza umiejętność budowania bliskich, opartych na zaufaniu relacji, jakie są niezbędne do utrzymania samowystarczalnych społeczności – nasz „radar zaufania” zostaje rozregulowany. Rezultat netto jest taki, że gorliwie pracujemy jako trybiki najbardziej żarłocznego bytu na Ziemi, skutecznie dokładając się do jego potencjału zniszczenia. Nie mniej tragicznym skutkiem ubocznym (prawdopodobnie zamierzonym) jest nasza niezdolność do budowania wspólnot, które zależne są od autentycznego zaufania.
Sprawcy:
Wszyscy bierzemy udział w eksploatowaniu zaufania, jeśli stanowimy część któregokolwiek systemu hierarchicznego: może to być korporacja lub nawet mała firma, która posiada strukturę zarządzania; system polityczny i sądowy, który sprawuje władzę poprzez egzekwowanie przepisów prawa; lub rodzina, w której zwierzchnictwo jest synonimem przewagi fizycznej.
8) Okłamuje się nas.
Opis:
Wszystko, co rozpowszechnia system, który stara się odłączyć nas od prawdziwego świata, moglibyśmy opisać jako kłamstwo. Istnieją duże i małe kłamstwa, a ich rozróżnienie często wymaga znajomości rozgrywki finałowej. Wśród mniejszych kłamstw – mających implikacje wykraczające daleko poza ich rangę – znajduje się akt prania mózgu na zielono. Zasadniczo gdy coś jest bardziej szkodliwe dla środowiska naturalnego, niż wynika to z treści oficjalnych zapewnień, wówczas ma miejsce pranie mózgu na zielono. Działanie to jest tak powszechne, że stało się rutyną w korporacyjnej reklamie i promocji – nie tylko ze względu na to, iż powierzchowne przejawy „zielonej inicjatywy” są korzystne pod względem handlowym. Korporacje nie są jedynymi podmiotami, które kłamią na temat swoich ekologicznych kwalifikacji.
Przedzierając się w górę (lub w dół) przepastnego bagna łgarstw sponsorowanych przez państwa i przemysł, dochodzimy do kłamstwa, które leży u podstaw komercyjnego zachowania Cywilizacji Przemysłowej; kłamstwa, które kieruje opinią publiczną co najmniej od 100 lat i przyczyniło się praktycznie do każdej finansowanej przez państwo, nie związanej z religią wojny. Oto Wielkie Kłamstwo:
Wzrost Gospodarczy jest czymś dobrym.
Nie ma tu miejsca, aby wyłuszczyć, dlaczego jest to nieprawdą, wystarczy nadmienić, iż obok zbrodni w postaci wojen akceptacja tego kłamstwa odpowiada za ogół systematycznej destrukcji środowiska oraz niezliczone okrucieństwa wyrządzane ludziom. Za normalne uchodzi nieprzerwane gromadzenie bogactwa przez jednostki, miasta, narody, cały nasz gatunek: jednak nigdy nie porusza się kwestii, w jaki sposób cała ludzkość może stać się bogatsza na planecie posiadającej skończoną ilość bogactw naturalnych. Wzrost gospodarczy to po prostu sztandarowy komponent cywilizowanego pakietu, a jeżeli tego nie doceniamy, możemy liczyć na pomoc mitycznego Molocha!
Uosobieniem Kłamstwa Wzrostu Gospodarczego jest ciąg komunikatów instytucjonalnych: od pozytywnej oceny przyznawanej przez media masowe zwyżkom korporacyjnych zysków, do negatywnego PR-u wymierzonego przez biznes w jakiekolwiek społeczne zabiegi, które mogłyby zagrozić wzrostowi. Kłamstwo Wzrostu Gospodarczego uzasadnia się nawiązując do rzeczy, na które nie wpłynąłby brak wzrostu gospodarczego – należy do nich Standard Życia i poziom konsumenckiego wyboru oferowanego przez nowoczesne społeczeństwo (podkreślam ironię tego faktu). Subtelność pojawia się w tym przekazie sporadycznie; jest zresztą zbyteczna, skoro populacja połknęła to kłamstwo w całości.
Identyfikacja:
Pomijając ostentację prania mózgu na zielono – jeżeli coś wydaje się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, to takim właśnie jest – fundamentalne kłamstwo Wzrostu Gospodarczego jest oczywiste, podobnie jak jego identyfikacja. Inną sprawę stanowi wytworzenie mentalności, która tak integralny składnik naszego codziennego życia rozpoznaje jako czystą korporacyjną propagandę: wymaga to pewnego poziomu odprogramowania, jaki można osiągnąć tylko poprzez podważenie samego komunikatu. W ramach ćwiczeń zachęcam do audio-wizualnego wyławiania Wielkiego Kłamstwa z każdej wykonywanej w danym dniu czynności: proszę przygotować się na szok. Regularna styczność z Wielkim Kłamstwem nie ma szczególnych właściwości katartycznych, ale z pewnością pomaga wzbudzić w sobie gniew.
Konsekwencje:
W odróżnieniu do Narzędzia separacji, które sprawia, że czujemy się dobrze robiąc rzeczy trywialne, kłamstwa rozpowszechniane przez instytucje, które wykorzystują naszą naturalną wrażliwość na problemy człowiecze o dużej skali, takie jak bezpieczeństwo i dobry stan zdrowia, których zaistnienie przedstawia się jako możliwe jedynie w kontekście zdrowej gospodarki (kolejna porcja ironii). Dzięki tej praktyce kwestie naprawdę wielkiej wagi – będące produktem gospodarki przemysłowej – czyli masowe zatruwanie dróg wodnych, systematyczne usuwanie lasów i niszczenie rdzennych, nie-cywilizowanych kultur, postrzegane są jako mniej istotne. Wraz ze zmianą naszych priorytetów transformacji ulega nasze zachowanie – stajemy się niewolnikami komunikatu. W efekcie jesteśmy posłuszni nakazom systemu; potrafimy reagować tylko na to, co system uznaje za ważne, i grzecznie ignorujemy to, co on wyrządza reszcie świata.
Sprawcy:
Głównymi autorami i kanałami dystrybucji kłamstw instytucjonalnych, od skromnego aktu prania mózgu na zielono po monumentalne stopienie umysłu niezbędne do zaaprobowania wiecznego wzrostu, są wielkie instytucjonalne otwory wylotowe: system polityczny w swojej całości, korporacyjny przemysł public relations i marketingu, a także mass media – kontrolowane zarówno przez państwa, jak i korporacje (choć trudno jest doszukać się dzielących je różnic). Z mówieniem nieprawdy i akceptacją kłamstw o epickich wręcz rozmiarach nieodłącznie wiąże się konspiracja; podejmowany w wyżej wymienionym gronie wysiłek jej zachowania opłaca się. Kiedy kłamstwa zostaną nam przekonująco sprzedane, utrzymanie wszystkich „na fali komunikatu” jest stosunkowo proste: wystarczy kłamać dalej.
9) Straszy się nas.
Opis:
W cywilizowanym świecie kłamstwa i strach są ze sobą mocno splecione. Opisane powyżej Wielkie Kłamstwo sięga po szereg taktyk i sojuszników, by utrzymać i wzmocnić – szczególnie w krajach nowo uprzemysłowionych – swoją kontrolę nad naszą psychiką; do pewnego stopnia pomocny staje się tutaj strach. Wystarczy groźba załamania gospodarczego, nawet stagnacji, a posłusznie utworzymy sklepowe kolejki i uliczne korki. Okazuje się, iż większość bardziej przekonujących form kłamstwa zaprzęga strach.
Nie jest niespodzianką, że na przestrzeni dziejów cywilizowani ludzie padali ofiarą spektakularnych taktyk siania przestrachu: rdzennych mieszkańców Afryki uznano za nieludzkich Dzikusów, których należy wyedukować w obyczajności Człowieka Cywilizowanego; imperialną eksploatację ogromnych obszarów Ziemi usprawiedliwia się strachem przed „chciwością” innych narodów; każdą osobę z lewicowymi poglądami politycznymi demonizuje się za pomocą etykietki komunisty, socjalisty i (tak, ludzie truchleją słysząc ten termin) liberała; wywołuje się masową histerię, zgodnie z którą każdemu, kto nie sympatyzuje z przemysłowym Zachodem, przyznawany jest tytuł Terrorysty. To właśnie strategia zastraszania sprawia, że ludzie nie poddający się zwyczajnej perswazji przeciągani są „na (pożądaną) stronę”. Zważywszy na skuteczność tego narzędzia, zastanawiam się, dlaczego nie jest stosowane szerzej: mogę tylko przypuszczać, że w większości pozostałych Narzędzi również występuje element strachu; może to być obawa przed uchodzeniem za nieudacznika, względnie przed oskarżeniami o zachowania anormalne. Jesteśmy zwierzętami społecznymi i lubimy dopasować się do przyjętej normy: potrzeba odwagi, aby wyjść poza własną strefę komfortu.
Identyfikacja:
Ze swej natury taktyka zastraszania stwarza pozory prawdy, aczkolwiek owiniętej wokół granatu z zawleczką. Ważne jest, by rozpoznać, iż trajektoria narzuconych obaw biegnie w dół. Prawdą jest, że kiedy instytucjonalne, oparte na lęku kłamstwo zakorzeni się w kulturze, najprawdopodobniej usłyszysz je od swoich rówieśników, a nie od przedstawicieli lub instrumentów władzy; lecz w swoim początkowym stadium idee te płyną niezawodnie z tub instytucjonalnych – są nimi usta polityków, przedstawicieli mediów popularnych, Liderów Biznesu i tych, którzy używają strachu, aby głosić wiarę w coś, co ma być uosobieniem nieskończonej miłości i troski:
A jeślibyście mię nie słuchali, i nie czynili wszystkich tych przykazań; I jeśli ustawy moje wzgardzicie, a sądami moimi będzie się brzydziła dusza wasza, żebyście nie czynili wszystkich przykazań moich, i wzruszylibyście przymierze moje: Ja też wam to uczynię: nawiedzę was strachem, suchotami i gorączką, które wam oczy popsują a boleścią napełnią dusze wasze, a siać będziecie próżno nasienie wasze, bo je zjedzą nieprzyjaciele wasi; I postawię twarz moją przeciwko wam, i porażeni będziecie od nieprzyjaciół waszych, i panować będą nad wami, którzy was mają w nienawiści; i będziecie uciekali, choć was nikt gonić nie będzie. Biblia Gdańska/Księga Kapłańska 26, wersety 14-17
A jeśli i przeto nie usłuchacie mię, ale chodzić będziecie, mnie się sprzeciwiając: Ja też pójdę w gniewie przeciwko wam; i Ja też karać was będę siedmiorako więcej dla grzechów waszych. I będziecie jeść ciało synów waszych, i ciało córek waszych jeść będziecie. I wygubię po górach kaplice wasze, a porozwalam słoneczne bałwany wasze; i składam trupy wasze na kloce obrzydłych bałwanów waszych, a będzie się wami brzydziła dusza moja. Biblia Gdańska/Księga Kapłańska 26, wersety 27-30
Powiedzmy sobie szczerze – gdyby idea była wiarygodna, czy konieczne byłoby artykułowanie jej w tak przerażający sposób?
Konsekwencje:
Naturalna reakcja na strach nie jest taka sama, jak reakcja na agresję (zob. Narzędzie nr 10), ponieważ w obliczu lęku można podjąć walkę wyłącznie z kondycją własnego umysłu. W przypadku prawdziwego, namacalnego, przerastającego nas zagrożenia reakcją wykształconą przez ewolucję jest ucieczka; z tej przyczyny pomysłodawcy tego Narzędzia separacji tworzą swoisty spust: nie musimy uciekać, ponieważ to oni ochronią nas przed nowym zagrożeniem. W rezultacie wybieramy bezruch, wpadamy w behawioralną koleinę, która – jak nam się zdaje – zapewni bezpieczeństwo, nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę zabezpieczamy powodzenie machiny przemysłowej.
Sprawcy:
Wśród wyjątkowo licznej obsady aktorów drugoplanowych, pozostających do dyspozycji cywilizowanej elity, by szerzyć strach, są dziennikarze prasowi, telewizyjni eksperci i legion podrzędnych polityków wspinających się na lepki maszt władzy. Kulturowo zaszczepiony strach – na przykład potrzeba „wojny z terroryzmem” – równie dobrze może być propagowany przez znajomych, z którymi masz codzienny kontakt, oraz przez Ciebie, jeśli uczestniczysz we wzniecaniu paniki.
10) Stosuje się wobec nas przemoc.
Opis:
Jeżeli nie jesteś dostatecznie przestraszony/przestraszona, trzeba Cię zranić. Nie mamy tu do czynienia z niefortunnym skutkiem ubocznym nieprzestrzegania cywilizacyjnych reguł; to zasadnicza część natury cywilizacji. Znęcanie się jest zjawiskiem endemicznym, właściwym każdej klasie społecznej, każdym barwom politycznym, każdej instytucji i każdemu kulturowemu podziałowi świata, który uznajemy za normalny. Jednak mimo swego inherentnego charakteru, ujawnia się ono w chwili, gdy nasze postępowanie grozi zakłóceniem przepływu jednego z licznych strumieni pieniędzy i władzy, które zapewniają funkcjonowanie systemu. Jeśli nie poddałeś się wstępnym interwencjom odstraszającym, spodziewaj się nadejścia przemocy – autentycznej przemocy, a nie „przemocy” zdefiniowanej przez rządzących i relacjonowanej przez środki masowej informacji. Jak ujął to Derrick Jensen:
Cywilizacja opiera się na jasno określonej i powszechnie akceptowanej, choć często nie wspominanej, hierarchii. Przemoc stosowana przez tych, którzy są w niej usytuowani wyżej, wobec tych, którzy znajdują się niżej, jest prawie zawsze niewidoczna, tzn. niezauważana. Kiedy zostaje zauważona, jest w pełni racjonalizowana. Przemoc użyta przez tych, którzy są niżej, wobec tych z góry jest nie do pomyślenia, a gdy do niej dochodzi, odpowiedzią jest szok, przerażenie i fetyszyzacja ofiar.
Kiedy członek społeczeństwa biorący udział w proteście zostaje pobity pałką przez policjanta, czyn ten chroniony jest przez hierarchię, w ramach której operuje policjant; kontekst dyktuje interpretację pobicia: był to racjonalny akt samoobrony. Kiedy podobnego lub mniej drastycznego czynu dopuści się wobec funkcjonariusza policji członek społeczeństwa, akt ten przeciwstawia się hierarchii; potępiany jest głośno i bez przerwy przez wszystkich, którzy mają głos, nawet przez większość uczestników protestu.
Identyfikacja:
Cywilizowanych ludzi uwarunkowano tak skutecznie, by zaakceptowali częste stosowanie przemocy w obliczu sprzeciwu – w obliczu prób uzyskania wolności i powtórnego połączenia się z czymś, co nie zostało narzucone przez hierarchię – że identyfikacja przemocy jako Narzędzia separacji stała się zaskakująco prosta. Akt agresji nie kwalifikowany przez media jako „przemoc” najprawdopodobniej jest przejawem ucisku; czymś, co w zamyśle ma utrzymać ludzi w szeregu. Możemy zatem rozpoznawać systemową przemoc dzięki temu, że nie jest traktowana jako przemoc.
Konsekwencje:
Jeżeli jesteśmy skłonni zaakceptować przemoc w ramach sprawiedliwego społeczeństwa, wówczas jednoznacznie nieetyczny akt staje się normalnością. Nieodłączną częścią życia w rodzinie zdominowanej przez maltretujących rodziców lub partnerów jest normalizacja przemocy: nikt jej już nie zgłasza; toleruje się ją; w najbardziej ekstremalnych przypadkach jest nawet mile widziana. Ofiary nie są zdolne do obrony. Fala przemocy rozbiega się po całym społeczeństwie: my-krzywdzeni możemy stać się oprawcami. W rezultacie każdy z nas odłącza się od etycznego siebie i przestaje postrzegać ludzi i cały świat przyrody jako ofiary: gwałt jest po prostu zwyczajową formą prowadzenia interesów, a więc przestajemy stawiać opór.
Sprawcy:
Pierwszoplanowymi instytucjonalnymi siepaczami są ci, którzy bezpośrednio wdrażają „bezpieczeństwo” w imieniu korporacyjnych i politycznych elit: wojskowi, policjanci, strażnicy prywatnych agencji ochrony i inni pokrewni im egzekutorzy. Nie wystarczy jednak stworzyć świadomego przyzwolenia na maltretowanie; wymaga to bardziej subtelnego narzucenia hierarchii, zwłaszcza patriarchalnej. Tak więc ci, którzy uczą nas zasad cywilizowanego społeczeństwa – m.in. szkolni wychowawcy, duchowni, historycy i raz jeszcze środki masowego przekazu – pomagają uczynić nas sprawcami przemocy, z zapałem wspierają proces separacji.
11) Tresuje się nas.
Opis:
Szkoła jest instrumentem odłączania dzieci od rzeczywistości. Rola „edukacji” publicznej w cywilizowanym świecie sprowadza się do przygotowania ich do przyszłości pracowniczej. W murach (i sporadycznie poza nimi) szkół i na uczelniach wyższych nasze ukochane potomstwo zmuszone jest łykać – kęs po kęsie – odpowiednie informacje, dobrane starannie w taki sposób, aby absolwenci tych instytucji nabyli kwalifikacje do sprawowania społecznej funkcji zarobkowej. W takich warunkach zasadne jest rozważenie, po czyjej stronie opowiada się system kształcenia.
Czy to możliwe, że zatrudniono mnie w charakterze nauczycielki, abym nie pomnożyła siły dzieci, tylko ją zredukowała? Na pierwszy rzut oka podejrzenie to zdawało się być obłąkanym, ale powoli zaczęłam sobie uświadamiać, że dzwonki i ograniczona przestrzeń, szalone rozkłady zajęć, wiekowa segregacja, brak prywatności, stały nadzór i cała reszta krajowego programu nauczania zostały zaprojektowane dokładnie tak, jak gdyby ktoś postanowił uniemożliwić dzieciom nauczenie się, jak mają myśleć i postępować – nakłania je do bycia zależnym i wymusza zachowanie, które determinowane jest zależnością.
Jako stworzenia ze ‘skłonnością pępowinową’ przez całe życie poszukujemy związku; przede wszystkim z innymi osobami, lecz także ze wspólnotami ludzi i szerszą ekologią życia. W przypadku braku którejkolwiek z tych relacji, my – a szczególnie nasze niedawno pozbawione pępowiny dzieci – zaaprobujemy wszystko, co imituje prawdziwą więź. Różnica między prawdziwym związkiem, a zastępczymi ofertami cywilizacji polega na tym, że te ostatnie tworzą zależność; czasem przez przypadek, często rozmyślnie. Narzędzie separacji, które ma postać budynków szkolnych, podręczników, nauczycieli, administratorów i narzuconych przez rząd programów zajęć, wykonuje świetną robotę przekuwania najgłębszych pragnień Jezuitów („Daj mi dziecko pod siedmioletnią opiekę, a oddam ci człowieka”.) w rzeczywistość dla mas. Osoby, które nie chcą być częścią tego systemu, są piętnowane jako „buntownicy”, „młodociani przestępcy” lub „jednostki dysfunkcyjne” i zmusza się je do konformizmu przy użyciu coraz bardziej drakońskich środków karnych.
Z perspektywy odpowiedzialnych rodziców szkoła może pełnić kilka ról – opiekuńczą, dyscyplinującą, zapewniającą kompetencje akademickie – aczkolwiek należy zadbać o zrównoważenie wszystkiego, co zostaje utracone wskutek powierzenia dziecka skrojonemu na zbiorową miarę, anonimowemu systemowi. Jeżeli chcemy ocenić korzyści płynące z edukacji publicznej, najpierw musimy zadać poważne pytanie:
Jaki rodzaj edukacji oferuje system szkolnictwa wypluwający młodych–dorosłych, którzy są odseparowani, całkowicie zależni od cywilizacji, ‚wyposażeni’ w umiejętności mające uczynić ich efektywnymi niewolnikami pensji?
Identyfikacja:
Po ukończeniu czterech lub pięciu lat (od sześciu lub siedmiu lat w państwach krytykowanych przez bardziej prawicowych komentatorów jako „socjalistyczne”) dzieci z najbardziej uprzemysłowionych krajów zmuszone są spędzać 35 godzin tygodniowo w zatwierdzonych przez władze instytucjach. Czas wolny podopiecznych w wieku 5-16 lat obejmuje (zazwyczaj) dodatkowe okresy obowiązkowej indoktrynacji znane jako prace/zadania domowe. Podczas wakacji uczniowie, którzy nie zdołali uzyskać zadowalającego poziomu dokonań (lub wisi nad nimi taka groźba), zachęcani są do uczestnictwa w edukacyjnych gułagach upozorowanych na obozy wakacyjne. Kiedy mówimy o indoktrynacji poprzez edukowanie szkolne, hasłem przewodnim jest przymus. Żaden system, który rzeczywiście odżywiałby umysł i byłby korzystny dla jednostki – o czym zapewniają promotorzy [przemysłowego] systemu edukacji – nie zmuszałby nikogo prawnym nakazem do regularnego uczęszczania. Dzieci po prostu przychodziłyby. Jednak takim nie jest, a zatem są one przymuszane, co sprawia, że identyfikacja separacji poprzez edukowanie szkolne jest równie prosta, jak abecadło.
Konsekwencje:
Obowiązek szkolny marnotrawi wyewoluowane zdolności umysłowe i fizyczne młodych ludzi, którzy w niecywilizowanym świecie spędzaliby ten etap swojego życia ucząc się, jak przetrwać na własnych warunkach w zdrowej, funkcjonującej wspólnocie. Ponieważ na całym globie rządy intensyfikują obowiązkową edukację (zwaną eufemistycznie „szkoleniem”), okres kształtujący osobowość człowieka, w którym może on przyswoić niezbędne w realnym życiu umiejętności, kurczy się. W „mniej rozwiniętych” miejscach świata dokłada się starań, by dzieci myślały o szkole jako podarunku od cywilizowanego świata zapewniającym świetlaną przyszłość; często kosztem kluczowych umiejętności egzystowania połączonego, które przemysłowa machina kwalifikuje jako bezużyteczne (po co masz wiedzieć, jak się łowi ryby, skoro możesz pracować jako telemarketer i mieszkać w miejskich slumsach?). Rezultatem tych wszystkich zabiegów jest globalna populacja, która traci samodzielność i tym samym staje się zależna od przemysłowej machiny. W chwili, gdy Cywilizacja Industrialna znajduje się na krawędzi upadku, taki stan jest bardzo niebezpieczny, aczkolwiek wielce korzystny dla systemu, który pragnie osiągać swoje drapieżne cele.
Sprawcy:
Winą powinniśmy zapewne obarczyć każdego, kto codziennie szkoli dzieci, ale nie jest to takie proste. Nauczyciele, w przeciwieństwie do administratorów, menadżerów i autorów polityki edukacyjnej, są w społeczeństwie jednymi z najbardziej światłych ludzi – o ile mają sposobność i czas, by oświecenie uzyskać. Jednak często ogranicza ich system, który w istocie odpowiada za metodyczne separowanie całej grupy wiekowej. System ten zarządzany jest od góry do dołu przez korporacje i elity polityczne – które manipulują programami nauczania dla własnych celów (proszę zwrócić uwagę na powszechną obecność Obywatelstwa w rosnącej liczbie systemów nauczania, a także przedmiotów w coraz większym stopniu koncentrujących się na umiejętnościach biznesowych i przedsiębiorczości) – i propagowany przez naiwne organizacje, trusty charytatywne itp., które wierzą, że powszechna edukacja rzeczywiście prowadzi do przyrostu netto pożytecznej wiedzy. W większości systemów edukacji ciężar władzy przeniósł się ostatnimi czasy z instytucji religijnych na korporacje, ale nie zwalnia ich to od odpowiedzialności. Jeszcze nie tak dawno Kościół edukował powszechnie w wielu wysoko uprzemysłowionych krajach i nadal zdarza się wcale często, iż adorujące Mammona dzieci zachęcane są do czczenia kolejnego bóstwa, które aktualny ustawodawca uznaje za odpowiednie. Można by pomyśleć, że wyłączną racją istnienia systemu szkolnictwa jest propagowanie wierzeń instytucji dzierżącej władzę.
12) Kradnie się nasz język.
Opis:
Potęgi słów nie sposób przecenić; pod wieloma względami słowa definiują ludzką kulturę, nie tylko ze względu na liczne formy ich użycia – m.in. w poezji, debacie, opowiadaniu, piosence – ale także dlatego, że zostaliśmy uwarunkowani, by akceptować założenie, iż pewne słowa posiadają wagę wykraczającą poza ich fizyczny odpowiednik. Są one więcej niż jedynie symbolami; to narzędzia, które mogą być i są wykorzystywane do manipulacji naszym sposobem myślenia i postępowania. Zamierzam nawiązywać w niniejszym eseju do „prawdziwego świata”, który jest skrótem wskazującym wszystko, czego potrzebujemy, aby przetrwać jako istoty ludzkie – fizycznie, psychicznie oraz pod względem dla nas nieuchwytnym. To proste wyrażenie postawiono na głowie i oznacza Cywilizowany Świat (chociażby w konstrukcjach „powrót do prawdziwego świata” lub „tak, ale w prawdziwym świecie…”) – fakt ten unaocznia, jak dalece zdeterminowana w swoim dążeniu do ujarzmienia potęgi słów jest cywilizacja. Zjawisko to ma tak wielkie znaczenie, że nawet sam pogląd o mocy słów doczekał się obalenia, czemu przyświeca intencja powstrzymania ludzi przed jej rozpoznaniem; ujawnia ją wystąpienie Ronalda Reagana z 1985 roku (bez wątpienia napisane przez kogoś innego):
Nawet jeśli jedności narodowej nie uda się uzyskać natychmiast, młodzi Niemcy – wy, którzy jesteście przyszłością Niemiec – mogą pokazać moc demokratycznych ideałów angażując się w sprawę wolności tutaj w Europie i na całym świecie.
Wiecie, że niektórzy nie chcą tego usłyszeć, ale historia nie jest po stronie osób manipulujących znaczeniem słów takich jak rewolucja, wolność i pokój. Historia jest po stronie tych, którzy walczą o prawdziwą rewolucję pokoju przy udziale wolności na całym świecie.
Mamy tu do czynienia z niebagatelną dawką leksykalnego wprowadzania w błąd. Najbardziej oczywistym zabiegiem jest twierdzenie, iż zmanipulowane słowa nie są czynnikiem istotnym w wymiarze historycznym; skoro tak, to dlaczego każda cywilizacja, a dosadniej rzecz ujmując, każda imperialna władza, zabiegała o kontrolę nad dostępem do literatury, znaczeniem samego języka? Bardziej subtelne jest kilkakrotne użycie pojęcia „wolność”, manipulowanie którym Reagan z jednej strony potępia, a które od najwcześniejszych poczynań zachodniego imperializmu, aż po dzisiejszą Wojnę z terroryzmem, było niedwuznacznie używane przez rządy w sensie: „nasz sposób życia”.
Roszczenie sobie prawa do definiowania zjawiska, którego jesteśmy integralną częścią, stanowi bodaj najbardziej podstępne nadużycie językowe i jeden z najbardziej skutecznych sposobów separowania nas od (prawdziwego) prawdziwego świata. Pojęcie „przyrody” jest bogate i złożone; sugeruje coś, co znajduje się w dziewiczym i nieograniczonym stanie; coś, co spaja wszystko w tzw. Stworzeniu. Znaczenie tej koncepcji jest czymś więcej niż samym słowem lub jakąkolwiek jego definicją;
jednakże cywilizowany świat uznał za strasznie wygodne naruszyć je właśnie za pomocą słowa, które nie tylko nietrudno jest pojąć, lecz także (z pyszną ironią) Skapitalizować:
„Przyroda” to niebezpieczny przyrząd, nazbyt łatwo zaprzęgany do dominowania nad innymi. Powierzenie czegoś Przyrodzie – włącznie z nami samymi – znaczy poddanie jej dominacji i kontroli. Jednak Przyroda jest w pewnym sensie również trybem ukrywania, płaszczem abstrakcji, który zasłania wywołującą dyskomfort dzikość… Tego, co nie będzie nazwane, nie można kontrolować.
Drugą stroną potrzeby nazwania tego, co faktycznie pozostaje nienazywalnym, jest transfer istniejących słów między różnymi koncepcjami, który odzwierciedla pragnienia włodarzy. Uwzględniwszy dotychczasowe
Narzędzia separacji, za niewątpliwą można uznać zdolność systemu przemysłowego do kontrolowania mediów i stylu komunikowania się ludzi. Kiedy sprawujesz kontrolę nad kanałami komunikacji – chociażby za pośrednictwem artykułów prasowych, wiadomości telewizyjnych, programów nauczania, korporacyjnej reklamy lub opublikowanych materiałów referencyjnych takich jak słowniki – wówczas możesz narzucić preferowane przez siebie specyfikacje językowe.
Może to działać na dwa sposoby.
Po pierwsze sprawiasz, że to, co jest dopuszczalne lub normalne, staje się niedopuszczalne i nienormalne. Na przykład słowo „dzikus” (w jęz. ang. savage, z łac.silvaticus, co oznacza las) zostało w pełni i raczej nieodwracalnie przedefiniowane; początkowo, najpewniej w okresie europejskiego Oświecenia, w celu utworzenia mentalnego rozdziału pomiędzy tym, co jest „kulturalne”, a tym, które takim nie jest; a także po to, by stopniowo umożliwić narzucenie imperialnych rządów innym ludziom w mniej cywilizowanych rejonach świata. Poniższe hasło z bardzo popularnego internetowego słownika języka angielskiego czyni dodatkowy komentarz zbędnym:
sav•age [sav-ij] – dziki; przymiotnik, rzeczownik, czasownik, -aged, -ag•ing.
-przymiotnik
1. zażarty, straszliwy lub okrutny; nieposkromiony: dzikie bestie.
2. niecywilizowany; barbarzyński: dzikie plemiona.
3. rozzłoszczony lub wściekle rozgniewany, o osobie.
4. nieokrzesany; niegrzeczny: dzikie maniery.
5. dziki lub surowy, o kraju lub krajobrazie: dzicz.
6. arch. nieuprawny; dziko rosnący.
Podobne potraktowano słowa „nieoswojony”, „zwierzęcy”, „nierozwinięty” [inaczej „niezagospodarowany”, przyp. tłum.], „niecywilizowany” oraz – w szczególnie skutecznym przykładzie nowomowy – „anarchia/anarchista”, co oznacza ni mniej, ni więcej tylko brak formalnej struktury przywództwa, tym niemniej pojawia się w aurze dezaprobaty w każdej relacji informacyjnej, która dotyczy ludzi buntujących się wobec systemu przemysłowego.
Po drugie sprawiasz, że to, co jest bezwzględnie szkodliwe i destrukcyjne, staje się nie tylko dopuszczalne, ale i bardziej pożądane. Powróćmy do pary słów z poprzedniego akapitu; usuńmy prefiks „nie-” i otrzymamy terminy, które stosowane są w komunikacji nurtu głównego wyłącznie w pozytywnym sensie: cywilizowany i rozwinięty. Słowa te – jak również ich pochodne (cywilizacja, rozwój) – używane są nie tylko do wskazania tego, co jest dobre, lecz służą też za koncepcje aspiracyjne wykorzystywane na tak odmiennych obszarach, jak konwencje międzynarodowe, polityka rządu, korporacyjna ekościema, a nawet literatura organizacji pomocowych. Cały zastęp innych słów (w przedmiocie ich zastosowań proszę przejrzeć wcześniejsze fragmenty eseju), takich jak „postęp”, „edukacja”, „wzrost” i „zrównoważony rozwój”, poddano stosownej moderacji, aby zagwarantować, że jedyne uznawane przez nas znaczenie zatwierdzone jest przez Kulturę Maksymalnego Spustoszenia.
Identyfikacja:
Jako że język ma tak fundamentalną wartość dla naszej identyfikacji kulturowej, wyjście poza tę bańkę, by rozpoznać prawdziwe znaczenie słów i ich podyktowaną potrzebami systemu manipulację, może być sprawą trudną. Okazuje się, iż nie jest to bezwzględnie konieczne. Powiedzenie „komunikatem jest medium” oznacza, że to raczej nadawca, a nie treść przekazu ma zasadniczy wpływ na percepcję adresata. Tak więc gdy słyszysz, że zyski koncernu naftowego spadły poniżej miliarda dolarów, co posępnym tonem wyraża spiker korporacyjnego lub państwowego kanału telewizji, to wiesz, że masz postrzegać tę wiadomość jaką złą; nie możesz jej interpretować jako informacji o zmniejszeniu emisji gazów cieplarnianych przez to konkretne przedsiębiorstwo. A kiedy zobaczysz napis „Arbeit macht frei”, wykuty z żelaza nad bramą fabryki, zwróć uwagę, że te trzy słowa przekazują pozytywny komunikat (bez względu na to, jak ów komunikat jest zniekształcony) i wyrażają jednocześnie pragnienie właścicieli „fabryki”, żebyś podporządkował się koncepcji pracy jako „dobrej rzeczy” i wszelkim jej następstwom. Nigdy nie jest za późno, by dostrzec prawdziwy sens czegokolwiek.
Konsekwencje:
Język jest potężnym dziedzicznym memem, nieuchronnie przekazywanym z pokolenia na pokolenie w otoczeniu kulturowym. Jeżeli w głowach nosimy zbiór znaczeń kulturowych, które nie są korzystne dla istot ludzkich w perspektywie długoterminowej, to my i nasi następcy będziemy postępować w sposób, który jest podobnie – i bardziej namacalnie – zgubny dla naszego długoterminowego przetrwania. Rozwój człowieka winien być równoznaczny z zapewnieniem, że każda kolejna generacja dziedziczy coś, co jest naturalnie bardziej obfite i trwałe – a przynajmniej tak samo obfite i trwałe – jak dziedzictwo, które przypadło w udziale pokoleniu poprzedniemu. „Postęp” cywilizowanego człowieka polega na robieniu wszystkiego, co jest korzystne dla cywilizacyjnej ambicji dominowania nad wolnymi niegdyś ludźmi i światem przyrody. Znaczenie tworzy rezultat.
Sprawcy:
W pewnym sensie każdy, kto mówi, pomaga utrwalić separację, którą zniekształcony i zmanipulowany język narzuca kulturze; aczkolwiek zgodnie z duchem tezy „medium jest komunikatem” głównymi winowajcami są bez wątpienia ci, którzy kontrolują środki komunikacji: właściciele mediów, redaktorzy, dziennikarze, nadawcy i reporterzy, wydawcy, mówcy polityczni, firmy public relations, cenzorzy… lista jest długa. Skuteczna, ukierunkowana komunikacja utrzymuje rozmach, z jakim wszystkie gospodarki przemysłowe rozwijają się i poszerzają swoje zaplecze polityczne; nie dziwi więc fakt, iż tak wiele różnych stron angażuje się w pełnienie tej ważnej funkcji.
13) Kradnie się nasz czas.
Opis:
W latach 1997-2007 nie uprawiałem żywności. Przeprowadziliśmy się do domu z dość dużym ogrodem i uwielbialiśmy krzątać się w weekendy na zewnątrz, przycinając to i owo, kosząc trawę, temperując zapędy chwastów – robiąc temu podobne rzeczy; jednak uprawa roślin jadalnych jest czasochłonna, angażuje fizycznie i mentalnie. Od miejsca mojej pełnoetatowej pracy dzieliła mnie ponad godzinna podróż koleją. Prawie jedenaście godzin dziennie spędzałem z dala od mojej rodziny, mojego ogrodu, mojego sąsiedztwa i mojej społeczności; zamiast tego trwałem zapudełkowany w biurze i świadczyłem usługę, która zagwarantowała, iż inne osoby także mogły świadczyć usługę, która pozwalała innym firmom przerzucać duże ilości surowców po całym świecie, grać w finansowym kasynie składkami emerytalnymi lub po prostu doszczętnie orzynać ludzkość.
Mój czas był cenny… w ramach tego systemu.
W 2007 stałem się jednym ze szczęśliwców i porzuciłem machinę.
Większość z nas nie może tego zrobić. To przywilej, który cenię sobie nad wyraz, bo kiedy jesteś uwięziony w maleńkiej przestrzeni konieczności zatrudnienia – żeby zarobić pieniądze na zakup środków, żeby wieść żywot, w którym pracujesz… – wówczas przebicie się przez grubą warstwę nierzeczywistości i zaczerpnięcie świeżego powietrza Życia, w którym jest dość czasu, by myśleć i działać na własnych warunkach, stanowi po prostu kolejne marzenie.
Z drugiej strony posiada je niewielu ludzi, ponieważ istnieją większe, bardziej ekscytujące aspiracje bombardujące nasze zmysły od chwili, gdy posyła się nas do szkoły w cywilizowanym świecie.
Nasze dorastanie przebiega równolegle ze szkoleniem, potem znajdujemy zajęcie zarobkowe (a jeżeli nie, to uznaje się nas za bezrobotnych), następnie możemy postarać się o własne dzieci, które wysyłamy do szkoły na rozkaz systemu; w międzyczasie kontynuujemy pracę na coraz dłuższe zmiany, by na życzenie systemu zakupić więcej rzeczy – „niezbędne” artykuły codziennego użytku i małe „zbytki” w postaci wakacyjnego wyjazdu, czyli tygodniowego pobytu poza domem w cenie miesięcznej pensji. Jeżeli mamy szczęście, widujemy dzieci dostatecznie długo, by poczytać im na dobranoc.
Później, może po upływie 65 lat od naszych narodzin, następuje moment odejścia od systemu na „emeryturę”, z mizernym świadczeniem za wszystkie lata harówki. Teraz mamy czas: jedną lub dwie dekady aktywności, ‚okienko’ pozwalające niektórym z nas uprawiać żywność, poznać sąsiadów, odegrać swoją rolę w lokalnej społeczności… i opiekować się wnukami, na co nie mają dość czasu ich zapracowani rodzice.
Tak wielu z nas żyje, by pracować; pracować, by zarobić; zarobić, by konsumować. A nasze nawyki konsumenckie trwonią zasoby naturalne Ziemi, mówi Anna Coote, Dyrektor Polityki Społecznej w NEF. „Przeznaczanie mniejszej ilości czasu na pracę zarobkową mogłoby nam pomóc przełamać ten schemat… Najwyższa pora, by odebrać władzę staremu zegarowi przemysłowemu, odzyskać nasze życie i pracować na rzecz zrównoważonej przyszłości.
Pomiędzy rozpoczęciem szkolnej edukacji i opuszczeniem rynku pracy w wieku emerytalnym ludność przemysłowego świata staje się ofiarą przestępstwa: kradzieży czasu. W naszej chronologicznie limitowanej egzystencji rolą systemu przemysłowego jest wyeksploatowanie możliwie największej jego części. Jeśli czas nie zostaje spożytkowany na „przydatną” pracę lub dojazdy do niej, to spędza się go nadrabiając zaległości, oddając się czynnościom, które trzeba wykonać: sprzątaniu, gotowaniu, jedzeniu, dokonaniu niezbędnych napraw… spaniu. Ten autentycznie użyteczny czasowy wycinek jest jednak wciskany między cywilizowane wymogi oglądania telewizji, dłuższych wypraw do galerii handlowych – lub posiedzeń na portalach społecznościowych – żeby zakupić towary wyprodukowane przez miliony innych ludzi mających niegdyś czas dla siebie. Są to osoby, które okradasz z tego czasu, by wydawać mniej pieniędzy, na których zarabianie poświęcasz własny cenny czas.
I jeszcze jedna kwestia. W latach 1997-2007 dopilnowanie kilku sadzonek, opielenie grządek i powiązanie owocujących roślin zajęłoby mi każdego wieczoru 15 minut; ten kwadrans mogłem bez trudu spędzić z moimi dziećmi i nie ograniczać się do czytania im bajek do poduszki. Ale nie przyszło mi na myśl, że czas ten był dostępny. Taki był mój przejściowy, popieprzony stan, jaki nasilał się podczas wieloletniego popychania kieratu; każdą chwilę wolną od wykonywania wyznaczonych zadań uznawałem za chwilę straconą. Zanim ten sposób myślenia nie został przerwany, nie stanowiłem zagrożenia dla systemu: po prostu nie miałem na to czasu.
Identyfikacja:
W takim stopniu zaakceptowaliśmy dzienny i tygodniowy reżim narzucony naszemu życiu przez przemysł, że kradzież osobistego czasu jest cholernie trudna do zidentyfikowania. Istnieją oczywiste czynności nie związane z przetrwaniem i przedłużeniem gatunku ludzkiego, po których wykonaniu zastanawiamy się – odzyskawszy chwilowo przytomność umysłu – dlaczego u licha zmarnowaliśmy tę ostatnią godzinę (To godzina mojego życia, której nigdy nie odzyskam, komentujemy pół żartem, pół serio.). W naszej egzystencji pojawiają się również kamienie milowe: widzimy osiągnięcia innych, jakie mogły stać się naszym udziałem, gdybyśmy tylko mądrzej spożytkowali swój czas. Powtórzę, że są to momenty klarowności myśli w życiu przesłanianym przez szkołę, pracę i pseudo-wypoczynek. Ale czas nie jest zwyczajną sekwencją tyknięć zegara na dobę – prawdopodobnie największego symbolu ucisku w uprzemysłowionym świecie. Czas kurczy się i rozszerza; kiedy doświadczamy wydarzeń dnia, przestajemy skupiać się na chwili obecnej i przechodzimy w melancholijne marzenie senne (chociaż krajalnica zaraz pozbawi nas palca, względnie dwóch) lub stan kryzysu, który porządkuje nasze zmysły i s p o w a l n i a c z a s n a d o s t a t e c z n i e d ł u g o, a b y d o s z e d ł d o g ł o s u n a s z i n s t y n k t p r z e t r w a n i a i uratował nam życie (tudzież palce).
Biorąc pod uwagę względność czasu, identyfikacja Kradzieży Czasu wymaga wysiłku zespołowego. Zaufany przyjaciel lub partner – a może dziecko, które chce, byś oderwał się od komputera, przeczytał obiecane opowiadanie lub po prostu pobawił z nim przez chwilę – będzie najbardziej skuteczny w penetrowaniu grubej powłoki nierzeczywistości. A zatem Ty również musisz być przewodnikiem/przewodniczką innych osób po ich rozrzutnym wykorzystywaniu tego najcenniejszego z darów.
Konsekwencje:
Nie da się przecenić negatywnego wpływu, jaki Kradzież Czasu wywiera na społeczeństwo i środowisko. Jako całość populacja cywilizowana poświęca około dwóch trzecich swojego zbiorowego życia na działania, które wspomagają przemysłową hierarchię w jej dążeniu do pożarcia wszelkich dostępnych „zasobów” naturalnych, by wygenerować bogactwo dla bardzo wąskiej grupy ludzi. Resztę tego czasu, oprócz kilku chwil jasności rozumowania zaskakujących nas swoją ekscentrycznością, wypełnia każdej nocy wzmacniający sen, niezbędny do funkcjonowania. Ilość i jakość tego dostępnego snu maleje, ponieważ praca zmianowa, zaległe obowiązki domowe i nieuniknione posiedzenia przed telewizorem wdzierają się w porę spoczynku.
Zapewniając warunki, w których mamy niewiele czasu na niezależne myślenie, nie mówiąc już o działaniu, system przemysłowy nas kontroluje. Niepowodzenie w roztrzaskaniu zegara nie tylko doprowadzi do nieuchronnego załamania dostaw wszystkich środków, od jakich zależy nasze wspólne przetrwanie, ale zagwarantuje, że będziemy zbyt zajęci, by nawet to zauważyć.
Sprawcy:
Presja czasu napiera ze wszystkich stron i niezwykle łatwo jest winić najbliższe Ci osoby za to, że zajmują chwile, w których „musisz” pracować, dokończyć zadanie i zrelaksować się przed ekranem TV, komputera lub witryną sklepu. Moment jasności umysłu: to nie Twoi ukochani kradną Twój czas, ale wszyscy pozostali. Każda instytucja, każde handlowe przedsięwzięcie, każdy artefakt Cywilizacji Przemysłowej wbija szpony w strzępy lat, które Ci pozostały. Siły handlu zepchnęły na bok ludzi i działania, którymi powinieneś wypełniać swoją codzienność, ponieważ – czy to się komuś podoba, czy nie – czas jest ograniczony i nikt nie wie o tym lepiej, niż ci, którzy chcą nam go wykraść dla własnej korzyści.
14) Daje się nam nadzieję.
Opis:
4 listopada 2008 może nie sprawiać wrażenia daty o szczególnym znaczeniu w dziejach świata; ale jest to prawdopodobnie jeden z najważniejszych dni w historii politycznego aktywizmu społecznego.
Oto część przemowy, którą wygłosiła wówczas pewna osoba:
…(zwracam się) do wszystkich tych, którzy oglądają tę wieczorną transmisję poza naszymi brzegami – od parlamentarzystów po monarchów oraz tych, którzy przycupnęli wspólnie wokół radia w zapomnianych zakątkach naszego świata – nasze historie są jednostkowe, lecz nasz los jest wspólny, zaś nowy brzask amerykańskiego przywództwa może nastać niebawem. Tym, którzy chcieliby zburzyć ten świat, mówię: pokonamy was. Tych, którzy poszukają pokoju i bezpieczeństwa, zapewniam: wesprzemy was. Natomiast wszystkim tym, którzy zastanawiają się, czy płomień Ameryki świeci równie jasno, odpowiadam: dzisiaj udowodniliśmy raz jeszcze, że prawdziwa siła naszego narodu bierze się nie z potęgi naszej broni i skali naszego bogactwa, ale z nieprzemijającej potęgi naszych ideałów: demokracji, wolności, sposobności i nieustępliwej nadziei.
Tym jest prawdziwy geniusz Ameryki: Ameryka może się zmienić. Nasza unia może zostać udoskonalona. A to, co zdołaliśmy już osiągnąć, daje nam nadzieję na to, co możemy i musimy osiągnąć jutro.
W przemówieniu tym Barack Obama, 44. prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, użył jednego konkretnego słowa w taki sposób, iż nie było wątpliwości, co zaniosło go na szczyt władzy. Dzień, w którym Obama wygrał, był dniem, w którym retoryka Nadziei w pełni ogarnęła Amerykę; chicagowski wiatr wciąż targał plakatami ukraszonymi wyrazem „nadzieja”; znaczki i bluzy ze sloganami bawiącymi się tym słowem były już w internetowej sprzedaży.
Rzeczywiście istotne jest nie to, że władzę objął ktoś o mieszanej karnacji i zupełnie nietypowym jak na tę historyczną pozycję kulturowym pochodzeniu; czy nawet fakt, iż drogę do zwycięstwa wybrukowały miliony autentycznie oddanych, pogardzanych na co dzień osób. Otóż nie; istotne jest to, że nikt nie zdawał się rozumieć, iż zwycięstwo odniesiono poprzez obnażenie prawdziwego oblicza samej koncepcji; zrobiono to w sposób, w jaki nie był w stanie dokonać tego żaden satyryk, autor i aktywista. Ostatecznie krętą mantrę społecznego optymisty przekuto w kółeczko i szybko połknęła własny ogon.
Nikt, kto śledzi bieg światowych wydarzeń – nawet tych „światowych” wydarzeń, które przybierają zaściankową postać w doniesieniach amerykańskich kanałów informacyjnych nurtu głównego – nie może wątpić, że prezydentura Obamy nie była niczym niezwyczajnym dla naftowych baronów, watażków i potentatów medialnych przemysłowego świata. Od tamtej pory plakaty zostały już zaklejone, wyrzucone i poddane recyklingowi; miliony pełnych nadziei ludzi nie eksponowały już z dumą swoich znaczków. Ironia polega na tym, że każdy, kto obserwuje wydarzenia zmieniające historię świata, zorientowałby się, co się działo, gdyby nie wciągnął go szalony wir wyborczych transmisji. Nadzieja bynajmniej nie zmienia świata: nigdy nie była niczym więcej, jak środkiem sublimującym wolę wprowadzania zmian.
Oczywiste jest, że niewielu ludzi w świecie aktywizmu społecznego rozumie, jak pustym pozostaje brzmienie tego słowa, nawet w ślad za Prezydenturą Obamy; a szkoda, bo Nadzieja używana we właściwym sensie ma autentyczną wartość jako środek integrujący ludzi w krytycznym okresie. Nawet jako zaangażowany sceptyk do każdej kampanii lub akcji dołączam z uczuciem skromnej nadziei, ale jak ujął to Paul Kingsnorth, pisarz i współtwórca The Dark Mountain Project:
Musimy myśleć realistycznie.
Zmiana klimatu przekracza punkt krytyczny, podczas gdy nasi przywódcy bębnią o zwiększeniu wzrostu gospodarczego.
Systemu ekonomicznego, od którego jesteśmy uzależnieni, nie poskromi bez upadku, gdyż jego funkcjonowanie bazuje na tym wzroście.
A poza tym kto chce go w ogóle poskramiać?
Większość ludzi w krajach bogatych nie zrezygnuje bez walki ze swoich samochodów i wakacyjnych podróży.
Niektórzy są przeświadczeni, że sprawy te powinno się przemilczać, nawet jeśli są prawdziwe, ponieważ mówienie o nich pozbawi ludzi „nadziei”, a bez nadziei nie będzie szans na „uratowanie planety”.
Lecz fałszywa nadzieja jest gorsza niż jej brak.
Fałszywa nadzieja jest życzeniem – inaczej świecką modlitwą w intencji czegoś, co dzięki własnemu impetowi raczej się nie ziści. Przykładem jest Caroline Lucas, pierwsza przedstawicielka Partii Zielonych w brytyjskim parlamencie. Została członkinią gigantycznego, sterowanego przez korporacje systemu w nadziei, że wprowadzi zmiany. Wrzucenie monety do fontanny w nadziei, że nawodni ona spragnione drzewa brazylijskiej Amazonii, przyniosłoby porównywalny efekt.
Identyfikacja:
Tym razem jest ona sprawą łatwą. Słowem „nadzieja” szafuje w przemówieniach, esejach i artykułach wielu różnych ludzi. Używa się go, i powiązanych z nim pojęć takich jak „pełen nadziei” i (bez ironii) „beznadziejny”, na dwa sposoby.
Po pierwsze usłyszysz i zobaczysz je w odwołaniach do ludzkiego ducha – zastępując konstruktywne działanie, przybiera postać czuwań, symbolicznych ludzkich łańcuchów, petycji i innych nieskutecznych inicjatyw; można to nazwać „nadzieją puchatą”.
Po drugie będzie ono wezwaniem do broni, np. w formie prasowego komunikatu o sponsorowanym wydarzeniu, którego adresat ma odczuwać obowiązek działania w imieniu nadawcy, zwykle polityka lub pełnomocnika korporacji. W tym momencie masz już jasność, że jest to tylko „fałszywa nadzieja”. Bardzo rzadko poczujesz ciepło pozytywnego blasku prawdziwej nadziei: nikt nie będzie musiał zagrzewać Cię do czynu, bo robota została już wykonana.
Konsekwencje:
W obecności nadziei ustaje działanie – tj. działanie realne, nie mające nic wspólnego z wymienionymi powyżej symbolicznymi czynnościami, które „działanie” jedynie udają. Nadzieja jest zabójczynią zmiany; to mentalny klej, który powstrzymuje nas przed refleksją, że nie zrobiliśmy wystarczająco dużo lub nie zrobiliśmy nic. W odwróconej przez Derricka Jensena kolejności – Kiedy umiera nadzieja, zaczyna się działanie.
Sprawcy:
Nadzieja i symbolika idą w parze, i to właśnie ci, którzy kupczą symbolami – flagą, kokardą, krzyżem, znaczkiem i rzędami płonących zniczy – winni są tłumienia działań. Zatem strzeż się symboli i ich dystrybutorów: polityków zabiegających o głosy; przywódców religijnych z misją; organizacji charytatywnych i pozarządowych z ich kwestami i jeszcze bardziej złowieszczym wezwaniem do (symbolicznego) działania. Winę ponosisz i Ty: każdorazowe wypowiedzenie słowa na „N” czyni kogoś trochę bardziej bezsilnym w obliczu zmiany jej/jego świata. Takie proste, ale jakże niebezpieczne.
Narzędzie separacji.
Narzędzie najpotężniejsze ze wszystkich
Podczas lektury tego słowniczka Narzędzi separacji może Cię zaskoczyć fakt, iż zawarte w nim zagadnienia są powszechnie znane. Mogłabyś/mógłbyś więc pomyśleć: O co tyle krzyku?. W świecie prawdziwym byłoby to niewybaczalne. W świecie cywilizowanym jest to zupełnie zrozumiałe.
Kiedy pisałem słowniczek, z trudem powstrzymywałem emocje: chciałem poddać się furii, wyrazić swoją wściekłość i bezdenną pogardę dla systemu, który od tylu stuleci trzyma nas w niewolniczej separacji; każda następująca po sobie cywilizacja ma okazję podać uciemiężonej populacji rękę wyzwolenia, ale ostatecznie poddaje się losowi, który spotyka wszystkie cywilizacje. Tam, gdzie zagrożone są bogactwo i władza, nie ma miejsca dla wolności. Z pewnością nie ma go również dla więzi.
To więź pozwala nam zrozumieć nasze człowieczeństwo.
To więź czyni nas zagrożeniem dla systemu.
Zatem należy nas trzymać w nieświadomości. Narzędzia separacji operują na granicy naszej percepcji: prawie je dostrzegamy; słyszymy jako szept; dotykamy nawet ich delikatnych kosmyków. Czasem ich nienawidzimy, czasem je akceptujemy. Ale nie robimy nic, żeby je powstrzymać.
Dlaczego?
Ponieważ działa jeszcze coś innego, czego nie jesteśmy w stanie do końca określić; mechanizm, który wykorzystując światło i mrok, chroni system przed naszym utajonym gniewem. Nie ma wątpliwości, że jeżeli kiedykolwiek w pełni uświadomimy sobie, w jakim stopniu jesteśmy odseparowani od prawdziwego świata, system obróci się w pył.
Największą sztuczką szatana było przekonanie świata o tym, że nie istnieje.
(Roger „Verbal” Kint, Podejrzani)
Ten Woal Ignorancji, którym po mistrzowsku posługuje się Kultura Maksymalnego Spustoszenia, nie jest tajemnicą, jeśli wiesz, gdzie patrzeć: Czarnoksiężnik z Krainy Oz użył dymu, pirotechniki i kurtyny, aby zdezorientowani mieszkańcy Szmaragdowego Miasta nie dostrzegli jego impotencji; Doktor „Who” sięgnął po Filtr Percepcji, aby uwaga jego wrogów nie skupiła się na tym, czego poszukiwali; Saruman Biały posłużył się głosem nakazującym całkowitą uległość w obliczu potencjalnego zagrożenia. Banalne, być może śmieszne przykłady z kultury popularnej; mimo to pokazują, że idea systemu chroniącego się przed normalną świadomością sensoryczną nie jest niczym nowym.
Jeden z Greków był więcej niż świadomy działania tego mechanizmu. Przeciwstawiając mentalność osoby typowej mentalności człowieka oświeconego, Platon użył porównania w formie jaskini:
Chcę, ażebyś wyobraził sobie oświecenie lub ignorancję naszej kondycji ludzkiej w mniej więcej następujący sposób. Wyimaginuj sobie podziemną komnatę przypominającą jaskinię, z wejściem długim, otwartym na światło dzienne i tak szerokim, jak sama jaskinia. W pomieszczeniu znajdują się więzieni w niej od dzieciństwa ludzie, których nogi i szyje są tak usztywnione, że mogą oni patrzeć tylko przed siebie i nie mają zdolności obracania głowami.
W dalszej kolejności opisane jest przedstawienie lalkowego teatru cieni rzucane na tę część jaskini, którą mogą zobaczyć więźniowie. Nie widzą oni niczego prócz niej. Desmond Lee, autor przekładu Republiki, z którego pochodzi Alegoria jaskini, sugeruje, iż analogię tę można łatwo odnieść do kina lub telewizji – ta ostatnia jest w tym momencie głównym nośnikiem informacji w cywilizowanym świecie. Jednakże porównanie to wykracza poza proste złudzenie wzrokowe, ponieważ teatr cieni jest czymś więcej niż imitacją światowych wypadków spoza Jaskini; w oczach więźniów stanowi faktycznie prawdziwy świat.
Wydarzenia ze ściany, na którą rzutowane są dwuwymiarowe obrazy, są tak frapujące, a więźniowie tak do tych obrazów dostrojeni, że nie istnieje nic innego: projekcja fałszywego świata uchodzi za świat prawdziwy dopóty, dopóki osadzeni pozostają w więzieniu, a teatr cieni nie gaśnie.
Zerwanie łańcuchów i przejście do światła zabierze byłego więźnia w inny wymiar, nie tylko w sensie fizycznym, lecz także pod względem świadomości tego, co dzieje się wokoło. Prawdziwy Świat, początkowo oślepiający, szybko staje się prawdą, a teatr cieni umysłowym reliktem starego, fałszywego świata, który do niedawna był światem prawdziwym. Nowo wyzwolona osoba ma prawo poinformować innych więźniów o tym prawdziwym świecie, aczkolwiek poniesie porażkę:
Co twoim zdaniem by się wydarzyło, zapytałem, gdyby powrócił na swoje stare siedzisko w jaskini? Czy ciemność nie pozbawiłaby go zdolności widzenia, bo wszedłby tam nagle ze słonecznego światła?
Oczywiście.
A gdyby tak musiał rozróżniać cienie, konkurując z innymi więźniami, zanim jego wzrok przyzwyczaiłby się do ciemności – proces, który zająłby trochę czasu – czy nie jest prawdopodobne, że by się ośmieszył? A oni powiedzieliby, że jego wizyta w świecie na górze popsuła mu wzrok i że nie warto było się wspinać. Gdyby ktoś próbował ich uwolnić i poprowadzić w górę, zabiliby go przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Istnieją sposoby, aby uwolnić innych i połączyć ich z prawdziwym światem, ale nie należy do nich prosta sugestia i narzucanie siłą. Kurtyna w budce chroniąca kontrolera; tajemnicza siła odciągająca uwagę od prawdy; potężny głos powstrzymujący wszelki buntowniczy dyskurs i myśl: te oraz inne środki pracują, wzorem kajdan i nieprzerwanych projekcji w Jaskini, aby przytwierdzić ludzi do określonego miejsca. Ofertę cywilizacji postrzegamy jako prawdę. Zanim będziemy mogli wskazać wzburzające szczegóły naszej separacji i pomóc innym połączyć siły w dążeniu do zdemontowania Narzędzi separacji, musimy uporać się z rzeczami, które nie pozwalają nam wierzyć, że jesteśmy odseparowani.
Jest to chyba zadanie najtrudniejsze; jednak niektórzy z nas gotowi są zmierzyć się nie tylko z tym, co jest możliwe, lecz także z tym, co jawi się jako niemożliwe.
Fragmenty eseju Dave’a Pollarda.
Tłumaczenie: exignorant
Autor Dave Pollard o sobie: Jestem roślinożercą, kochającym zwierzęta, opłakującym Ziemię, idealistycznym, anarchistycznym, radykalnym, nieduchowym, hedonistycznym, niespokojnym, emerytowanym (po rozstaniu z pracą za pensję), twórczym generalistą, pisarzem, marzycielem i wyobrażaczem możliwości.
Opublikowano za:
Opublikowano Czerwiec 1, 2015by exignorant
Narzędzia separacji – część II
Opublikowano Sierpień 4, 2015by exignorant
Ostatnia korekta tekstu: 15.07.2017
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.