W polskim rolnictwie zachodzą niebezpieczne dla zdrowia i życia mieszkańców Polski procesy, wymuszane wspólnymi regulacjami Unii Europejskiej i „polskiego” rządu oraz brakiem świadomości rolników odnośnie stosowania trujących herbicydów w ochronie roślin, w tym zwłaszcza randapu, który powinien być już dawno wycofany z obrotu. „Polskie” władze wiedzą o tych procesach i ludobójczych truciznach, jak np. Randap, a mimo to akceptują je, jak również sprowadzanie zatrutej żywności z Zachodu [ patrz poprzedni artykuł ze Słowacji: Czy wiesz co jesz? Podwójne standardy żywności w państwach Unii. Spotkanie przewodniczących komisji ds. UE państw Grupy Wyszehradzkiej w Bratysławie. ]
Publikujemy ważny tekst osoby znanej redakcji o sytuacji w polskim rolnictwie i braku świadomości, a wręcz niefrasobliwości części polskich rolników zauroczonych „nowoczesnością”, dochodowością za wszelką cenę i zmuszanych restrykcjami polityki rolnej kolejnych „polskich” rządów. Mamy potwierdzenie wielu zawartych treści z innych źródeł, także odnośnie toksyczności rozsiewanych przez samoloty smug chemicznych ( chemtrails), co dowodzi świadomej depopulacji na obszarze Polski.
Redakcja KIP
Świadomość polskich rolników, a „tryby” regulacji polityki rolnej
To wcale nie jest już od dawna ekologicznie. Średnia wielkość gospodarstwa u nas była jeszcze dwadzieścia lat temu – ok. 10ha. Dziś to już ponad 50 ha. Jak to było możliwe, że aż tyle gospodarstw padło? one nie padły, lecz ich starzy właściciele przekazali ziemię następcom, a ci to spieniężyli i wyjechali do miasta, albo już wcześniej w mieście mieszkali i nie byli zainteresowani uprawą ziemi.
Nasi rolnicy, z naszej wsi, kupują ziemię ile się da, żeby nie przeszła w niemieckie ręce – tak słyszałam, ale ja nie uprawiając ziemi nie mam z nimi kontaktu jak inni rolnicy. Mnie wiele spraw nie dotyczy i oni właściwie rozmawiają głównie między sobą. Ja to przecież rozumiem i nic mi do tego. Ja nie jestem „swoja’, ponieważ na tej wsi mieszkamy nieco ponad dwadzieścia lat, a oni są „od początku” i tu urodzeni.
Napływowych było parę osób, ale już dawno ich nie ma, bo się nie utrzymali na naszej wsi. Z różnych powodów.
Wracając do tematu „zdrowej żywności” to takiej u nas na wsi nie ma!
Już przed wielu laty rolnicy stosowali randap do opryskiwania zbóż by je zebrać szybciej. Takie potraktowane tą trucizną zboże zasychało „na pniu” i choć wyglądało na dojrzałe, to takie nie było, lecz było tylko suche.
Jednego razu kupiliśmy pszenicę na chleb u takiego jednego rolnika, ale inny nas ostrzegł, żebyśmy z tego nie robili chleba, bo zatrute; ten sprzedający nam zboże rolnik na tydzień przed „zbiorem” opryskał randapem pole i mógł „dzięki temu” wyjechać kombajnem kosić, bo akurat wtedy prognozowali tydzień ładnej pogody i chłop to chciał wykorzystać, by sobie potem nie zawracać głowy.
Szanowni Państwo nie mają pojęcia, ilu psychopatów zasiedla polską wieś!!!
Nasza znajoma chłopka, urodzona w latach pięćdziesiątych, na naszej wsi, jeszcze dziesięć lat temu pryskała randapem ziemię, na której potem robiła ogród warzywny. Zachwalała, że ziemia potem jest „pulchna”, a wszystko na niej dobrze rośnie i nie ma chwastów. Potem wszystkiego się wypierała wmawiając mi, że ja źle zrozumiałam. Ja ją ostrzegałam przed randapem, ale ona nie chciała wierzyć. Jej – stary co prawda – ojciec nagle umarł na raka, to ona zrozumiała być może, co to jest za trucizna.
Inny z kolei rolnik pryska randapem ziemniaki, by szybciej zaschły łodygi i wtedy on może wjechać koparką. Takie ziemniaki zachwala on na targowisku jako ekologiczne!!! Paru znajomych o tym jego zbrodniczym działaniu poinformowałam, ale przecież nie mogę wystąpić formalnie, bo by mnie oskarżył o zniesławienie i jeszcze musiałabym mu płacić odszkodowanie. Monsanto w takich przypadkach trzyma swoją ochronną rękę nad zbrodniarzami i dobija nią „niepokornych”.
W tym roku nie będzie wcale owoców. Żadnych! a więc ani jabłek, ani gruszek, ani wiśni, ani czereśni – nawet tych dzikich, które do tej pory opierały się skutecznie chemitrajlsom (przecież oni mogą też i takie randapopodobne z samolotów też rozpylać) – żadnych śliwek, a porzeczki mają zjedzone liście do gołego i tylko wiszą smutne, zielone gronka, które pewnie niedługo też spadną.
Dwadzieścia lat temu były wszystkie owoce choć w różnym stopniu obfite. Nie było ani jednego bezpłodnego drzewa owocowego.
W ubiegłym roku jabłka mieliśmy tylko na dzikiej jabłoni, która jakoś się „sama zasiała”. Jabłka okazały się bardzo smaczne, czego się po nich nie spodziewaliśmy, bo do tamtej pory zrywaliśmy tylko te „szlachetne” dziczki pozostawiając swojemu losowi.
W tym roku ta jabłoń kwitła wspaniale. Dziś nie ma na niej ani jednego zawiązka jabłek.
Moja znajoma, która prowadzi zapisy dla stacji meteo – czy jakoś tak – ok. dwa miesiące temu zadzwoniła do mnie przerażona, bo w pojemniczku mierniczym zamiast wody była ciemnobrązowa ciecz i to cuchnąca (nie utopił się tam żaden chrząszcz ani żaba). Taki deszcz spadał nam na głowy.
Więc zanim będziemy mogli rozmawiać o jakimkolwiek rolnictwie, to konieczne jest pozabijanie tych demonów, które nas trują z powietrza.
Ja niemal codziennie oglądam niemiecką telewizję. Głównie stacje regionalne. Sześć lat temu było widać u nich chemitrajlsy, ostatnio – jeżeli gdzieś widoczne jest niebo – takich smug już nie widziałam.
Trzy dni temu niebo było u nas w gęstą kratkę, jak nigdy dotąd.
Być może Ziemie Zachodnie chcą Niemcy zdepopulować tym opryskami z nieba i dobić „ochroną roślin” na ziemi. Ktoś przecież wie, co to jest i jakie ma to działanie. Ktoś to produkuje i ktoś to sprzedaje.
U nas słyszałam, że chłop musi w raportach pisać, ile i czego kupił w ramach „ochrony roślin” i oni – co najgorsze! – to sprawdzają nawet licząc puste pojemniki i sprawdzając ślady traktora na polu.
Rolnicy boją się sprzeciwić, bo na przykładzie takiego jednego u nas – już zszedł z tego ziemskiego padołu – mogli zobaczyć, jak unia działa: kazali temu biedakowi zwrócić ileś tam tysięcy i to natychmiast, grożąc mu sądami i wstrzymali mu „dopłaty”. Chłop przepisał ziemię na obcych. Ci rozumieją, że unia daje i unia wymaga i się do tego ściśle stosują. Widać dopłaty biorą niemałe, bo traktor mają nowy i jakieś maszyny.
Z tego, co ja widzę, nie ma już żadnych „polskich chłopów”. Nie ma miłości do ziemi, nie ma odpowiedzialności za ziemię i nie ma odpowiedzialności za ludzi.
Jeden rolnik u nas „przestawił” się na krowy mleczne. Kupił kilka krów, zbiornik na mleko ze stali nierdzewnej – chyba na 500 litrów, o ile dobrze pamiętam. I dokupił jeszcze parę krów. No to miał więcej mleka. Ale nie wolno mu było dokupić drugiego zbiornika 500l, lecz musiał kupić taki o pojemności 1.000 litrów! Samochód cysterna przyjeżdża do niego może dwa razy w tygodniu, mijałam się z nim na naszej wiejskiej drodze tylko kilka razy, więc nie wiem dokładnie, ale nie jest to codziennie.
W Polsce Ludowej w skupie mleka badano NIE ZAWARTOŚĆ BAKTERII, lecz zawartość tłuszczu w mleku i to decydowało o cenie. Teraz badają zawartość bakterii i tym samym w interesie rolnika jest, by żadnych, ale to żadnych bakterii w mleku nie było. Umożliwiają to płyny do dezynfekcji dojarek i przewodów do nich. By były one z chemii wypłukane, potrzeba byłoby dużo wody. Ale rolnicy się nie przejmują zdrowiem ludzi i płuczą dojarki o tyle o ile. Reszta chemii zabija bakterie w mleku i to mleko staje się niestrawne. Normalnie w mleku od zdrowej krowy są bakterie pożyteczne, korzystne dla systemu trawiennego człowieka.
No więc jakim cudem może być ekologiczna hodowla krów, jeżeli mleko od nich zdajane mechanicznie jest sterylne?
U nas na wsi nie ma już ogrodów warzywnych i sadów jak dawniej.
Są jakieś drzewka, nowe, karłowate, a te stare, o dużych koronach, są wycięte. Ptaki w takich kalekich drzewkach nie gniazdują, więc drzewa są opryskiwane.
Nasza jabłoń ma średnicę korony ok.7m, i tyleż wysokości. Jeszcze dziesięć lat temu było z niej i pół tony jabłek a może i więcej, bo nie ważyliśmy pod tym katem. Teraz ona usycha. Mam nadzieję, że ze starości a nie z choroby.
Ptaków u nas w tym roku mnóstwo, ale to pewnie dlatego, że od wielu lat nie wykonujemy żadnych „prac pielęgnacyjnych”, nie kosimy łączki i nie trujemy drzew. Możliwe, że jest u nas „brzydko”, ale za to jest na naszej ziemi trochę życia.
Co ciekawe, w programie u Niemców widziałam reportaż – chyba – z fabryki audi i tam nie ma wokół biurowców wykoszonych do gołego trawników, lecz dzikie łączki z dzikimi trawkami i kwiatkami! I jakiś menadżer opowiadał, że jest to ich wkład w ochronę środowiska.
A u nas Polacy na wyścigi golą każdą trawkę i grabią liście spod drzew powodując tym ich zamieranie z braku azotu ze zgniłych i opadłych liści.
Nie wiem, jak jest gdzie indziej, bo widzę tyle co przejazdem. Ale to niezwykle przykre, że Polacy bezmyślnie naśladują niemiecki styl życia i ich „ogrody”. Tam jest martwota. Tam nie ma ptaków i owadów, na tych „wypielęgnowanych trawnikach”.
Ale mylił by się ten co by sądził, że oni tak mają wszędzie! W Niemczech są regiony tak bogate we florę i faunę, że oko bieleje i nasza Biebrza to bidulka przy tym. Czyli nowoczesność jest dla gawiedzi, by napędzała niemiecką gospodarkę. Durnie kupują kosiarki, dmuchawy do liści i spalinowe kosy by męczyć Matkę Naturę. A co bogatsi Niemcy żyją z dala od tych cymesów, w zupełnej „dziczy”.
Akcja ratowania polskiego rolnictwa jest z pewnością bardzo ważna i potrzebna, bo przecież nie wszystko jest już zmarnowane.
Nazwisko Autora znane Redakcji
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.