ZDROWA WŁASNA ŻYWNOŚĆ – TO DŁUŻSZE ZDROWE ŻYCIE, A NAWET… PRZEŻYCIE. Publikujemy III część bardzo interesującej analizy o skutkach transformacji w rolnictwie i na wsi oraz konsekwencjach dla wyżywienia Narodu Polskiego, opracowaną przez dr Ludwika Staszyńskiego, wybitnego znawcę spraw wsi i rolnictwa, długoletniego publicysty m.in. na te tematy, byłego żołnierza Armii Krajowej i obecnego Honorowego Członka Stowarzyszenia Klub Inteligencji Polskiej.
Analiza ta jest porażająca dla wszystkich rządów, przede wszystkim z rodowodu solidarnościowego, do czego doprowadzili kolonialną transformacją ustrojową w zakresie wyżywienia Narodu, poprzez politykę wobec rolnictwa i wsi. Polska z rozdrobnioną strukturą agrarną i naturalną, nie zniszczoną chemią i pestycydami glebą jak na Zachodzie, miała wszelkie predyspozycje: produkcji ekologicznej zdrowej żywności, zachowania naturalnego ekosystemu oraz zatrudnienia dużej liczby ludzi na wsi, zamiast bezrobocia, wykluczenia, biedy i ucieczki do miast lub za granicę za chlebem..
Redakcja KIP
Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa część III
Jak gospodarują?
Wśród gospodarstw rolnych o obszarze 100 i więcej ha są zarówno gospodarstwa indywidualne, jak i należące jeszcze do państwa grunty po dawnych PGR-ach, a także nadal istniejące PGR-y i spółki oraz spółdzielnie rolnicze. Są z pewnością wśród nich bardzo dobre, wzorowo prowadzone gospodarstwa, dające pracę wielu ludziom i wnoszące pozytywny wkład w rozwój naszego rolnictwa i gospodarki żywnościowej. Są jednak także gospodarstwa bardzo słabo prowadzone i zaniedbane. Trzeba o tym pamiętać, analizujące dane statystyczne dotyczące prawie 10 tys. tych największych gospodarstw, które w 2010 r. posiadały prawie 3.8 mln ha gruntów, w tym 3454 tys. ha użytków rolnych.
W 2010 r. w grupie obszarowej „100 i więcej ha” zasiewy zbóż w 8872 tys. gospodarstwach tej grupy zajmowały 1591 tys. ha, co stanowiło 62,8% powierzchni zasiewów (2531 tys. ha).Równocześnie w tym samym roku te same gospodarstwa tej grupy obszarowej posiały rzepak i rzepik na obszarze 517 tys. ha, co stanowiło 20,4% powierzchni zasiewów. Razem zboża, rzepak i rzepik zajmowały przeciętnie w tej grupie gospodarstw aż – 83,2% powierzchni zasiewów. Jest to wskaźnik przeciętny dla 8872. gospodarstw i zapewne w poszczególnych gospodarstwach mogą być od niego odchylenia w dół i w górę. Są bowiem publikacje, że na gruntach państwowych wielu dzierżawców uprawia rok w rok tylko pszenicę i rzepak niemal na całej powierzchni użytkowanych gruntów ornych, stosując bardzo wysokie dawki nawozów sztucznych celem uzyskania bardzo wysokich plonów. Jest to swojego rodzaju monokultura, nie mająca w polskich warunkach nic wspólnego z racjonalną gospodarką.
Uprawa rzepaku i rzepiku opłaca się. W całym kraju obydwie te rośliny w 2010 r. były uprawiane przez prawie 86 tys. rolników na obszarze ponad 946 tys. ha z czego 517 tys. ha (prawie 55%) znalazło się w 5599 gospodarstwach grupy obszarowej „100 i więcej ha”, a reszta – 429 tys. ha (45%) trafiła do ponad 80 tys. gospodarstw pozostałych grup obszarowych.
Podobnie ma się rzecz z uprawą buraków cukrowych. Z ogólnej powierzchni ich uprawy w kraju w 2010 r. (206,4 tys. ha) ponad 1/3 (70,9 tys. ha.) znalazła się w 1605 gospodarstwach grupy obszarowej „100 i więcej ha”, a reszta buraczanych plantacji (137,5 tys. ha) znalazła się na polach prawie 50 tys. rolników (49721). Współczesna technika uprawy buraków cukrowych na dużych obszarach nie wymaga dużych nakładów pracy w porównaniu z tym, co było dawniej. Środki techniczne uzupełnia chemia.
Mniej więcej co czwarte gospodarstwa grupy obszarowej „100 i więcej ha” posiadało bydło i krowy, ale ich pogłowie, w stosunku do powierzchni użytków rolnych, licząc w odsetkach było w 2010 r. więcej niż o połowę mniejsze niż średnio w kraju. Chowem trzody chlewnej zajmowały się 1672 gospodarstwa, a pogłowie świń liczyło w 2010 r prawie 3 mln szt., co stanowiło wówczas prawie 1/5 całego krajowego pogłowia. Część gospodarstw tej grupy obszarowej (1319) zajmowała się w 2010 r. produkcją drobiarską. Liczba . drobiu kurzego w tej grupie gospodarstw przekraczała 18 mln szt., co stanowiło niecałe 12% tego drobiu w kraju.
Produkcję zwierzęcą w grupie obszarowej „100 i więcej ha” prowadziła w 2010 r. 4500 gospodarstw. Na 9888 gospodarstw tylko 4092 posiadały budynki inwentarskie i tylko 4142 gospodarstwa stosowały nawozy organiczne pochodzenia zwierzęcego. Liczone w sztukach dużych pogłowie zwierząt wynosiło w 2010 r. w tej grupie obszarowej 1421 tys. szt. (ok. 14% całego pogłowia zwierząt gospodarskich w kraju).
Grupą obszarową, w której było najwięcej zwierząt gospodarskich (1511 tys. szt. dużych) były w 2010 r. gospodarstwa o obszarze od 5 do 10 ha, posiadające 1880 tys. ha użytków rolnych.
Dominująca pozycja gospodarstw grupy „100 i więcej ha” w uprawie dwóch naszych głównych roślin przemysłowych – buraków cukrowych, rzepaku i rzepiku przesądza sprawę udziału różnych grup obszarowych gospodarstw w dochodach z tytułu uprawy tych roślin dla przemysłu przetwórczego. Udział ten jest zdecydowanie niekorzystny dla mniejszych gospodarstw. Natomiast z koncentracji upraw zadowolony jest zapewne przemysł przetwórczy.
W grupach obszarowych „50 – 100 ha” oraz „100 i więcej ha ” było w 2010 r. prawie 1300 gospodarstw uprawiających warzywa w większości na sporych obszarach. Było także 479 gospodarstw uprawiających truskawki na łącznym obszarze 3637 ha. w tym 93 gospodarstwa z truskawkami na 5 – 10 ha i 55 gospodarstw z truskawkami na obszarze 20 i więcej ha. Innymi słowy niektórzy właściciele tych największych gospodarstw podejmują pracochłonne kierunki produkcji, do których należy zwłaszcza zbiór truskawek. Więcej niż 1/3 gospodarstw w obydwu grupach obszarowych posiadała w 2010 r. sady, w tym w ponad 700 gospodarstwach były to sady duże, po 20 i więcej ha, zajmujące łącznie prawie 50 tys. ha. Nie wiemy zbyt wiele o tym ,jak sobie radzą właściciele dużych i wielkich sadów, czy truskawkowych plantacji ze zbiorem produkowanych owoców. Zajmują się tym głównie cudzoziemcy,
Największe nasze gospodarstwa rolne o obszarze 100 i więcej ha mają niezwykłe małe zatrudnienie. Na prawie 3,5 mln ha użytków rolnych w 2010 r. całkowita liczba pracujących, wliczając do nich także stałych pracowników najemnych, dorywczych, kontraktowych i pozostałych wynosiła tylko 65,1 tys. osób. PGR-y na podobnym obszarze zatrudniały w 1990 r. ok. 420 tys. pracowników. Małą liczbę pracujących (38,0 tys.) miały w 2010 r. także gospodarstwa grupy obszarowej „50 –100 ha”.
Gdyby na gruntach dawnych dużych posiadłości ziemskich na Ziemiach Odzyskanych utworzono proponowane przez Stanisława Mikołajczyka spółdzielnie parcelacyjno – osadnicze to na obszarze prawie 3 mln ha powstałoby kilkaset tysięcy rodzinnych gospodarstw rolnych. Licząc wraz z rodzinami mogłoby w nich znaleźć się 2 – 2,5 mln mieszkańców przeludnionej wsi. Nie pomyślano także o podobnym rozwiązaniu po 1989 roku…
Biedni biednieją, bogaci się bogacą…
Ogromne preferencje dla gospodarstw o większym obszarze zapewnia nie dostosowany do naszej struktury agrarnej system dopłat bezpośrednich dla polskiego rolnictwa ze środków unijnych i krajowych. Na kształt tego systemu istotny wpływ miała strona polska. Według pierwotnej polskiej koncepcji – wsparcia finansowego ze środków UE miało być całkowicie pozbawione ponad 2.1 mln gospodarstw indywidualnych o obszarze do 5 ha, w których w 2002 r. żyło ponad 7 mln osób! Nie wyraziła na to zgody Komisja Europejska, ponieważ pominięcie tej grupy gospodarstw byłoby sprzeczne z polityką UE życzliwą wówczas dla małych gospodarstw rolnych. Powstał więc system dopłat oparty głównie na zasadzie – kto uprawia więcej ziemi, ten dostaje więcej pieniędzy. Decydują nie tyle potrzeby gospodarstw, warunki pracy i życia ludzi utrzymujących się z pracy na roli, lecz posiadane przez nich lub tylko użytkowane hektary. Jak to wygląda w praktyce, w poszczególnych gospodarstwach? O tym zbyt wiele obecnie nie wiemy, ponieważ w 2009 r. zakazano udzielania informacji na ten temat…Kiedyś było jednak inaczej i w 2007 r. informacje te były dostępne.
Tak np. rolnik Henryk Stokłosa (6299 ha) – otrzymał w 2007 r. w ramach dopłat bezpośrednich 3,7 mln zł, Top Farms Głubczyce – spółka z kapitałem angielsko-irlandzkim (11,1 tys. ha) – 7,7 mln zł, Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna w Witkowie (11,6 tys. ha) – 7,6 mln zł, Top Farms Wielkopolska, spółka angielsko-irlandzka (10 tys. ha) – 7,4 mln zł, Przechlewo, spółka duńska (12,4 tys. ha) – 7,3 mln zł, państwowy b.PGR Kietrz (8,2 tys. ha) – 7 mln zł, spółka pracownicza Kobylniki (5,5 tys. ha) – 4,1 mln zł, Agro–Skandawa, własność rodziny Boruchów – 3,9 mln zł, gosp. Kętrzyn (5,6 tys. ha) – 3,6 mln zł, państwowy b. PGR Szymankowo (5,5 tys. ha) – 3,3 mln zł. (za Krystyną Naszkowską, „Gazeta Wyborcza” z 12.07.2007).
Tak to było w 2007 r., gdy całe polskie rolnictwo w formie jednolitych obszarowych dopłat bezpośrednich otrzymało 4 mld 238,5 mln zł; w 2014 r. zrealizowana kwota na obszarowe dopłaty wzrosła do 12 mld 653,8 mln zl, a oprócz tego były płatności z innych tytułów. Dodatkowo na wzrost wysokości dopłat obszarowych i innych płatności wpłynęło istotne zmniejszenie powierzchni użytków rolnych (od 2007 r. do 2014 r. o ponad 1,5 mln ha). Podniosło to poważnie wysokość dopłaty obszarowej przypadającej na każdy hektar użytków rolnych. Poza tym, w latach 2007 – 2014 zmniejszyła się również dość znacznie (o ponad 1,1 mln) liczba gospodarstw indywidualnych korzystających z dopłat. Wszystko to sprawia, że w 2014 r. jednolite dopłaty obszarowe wraz z płatnościami z innych tytułów były o wiele większe niż w 2007 r. i w wielu dużych gospodarstwach stanowiły główne źródło dochodów. W 2015 r. ogólna suma dopłat przekroczyła 14,5 mld ; w 2016 r. – ponad 14,8 mld zł.
Na wspieranie rolnictwa Unia Europejska przeznacza znaczne fundusze. W UE 28 – dopłaty stanowiły w 2014 r. 61% wszystkich dochodów rolników; w UE 15 – 62,5%; w Polsce blisko . 50%. Pieniądze te były jednak dzielone u nas nierównomiernie, Spośród ok. 1350 tys uprawnionych aż. 1250 tys., a więc ponad 90% wszystkich polskich rolników otrzymało w 2014 r. dopłaty mniejsze niż 5 tys. euro, w tym 2/3 spośród nich (770 tys.) otrzymało zaledwie po 5 tys. zł. 100 tys. największych gospodarstw otrzymało 54% całej sumy dopłat.(Iwona Nurzyńska, raport „Polska wieś 2016”).
Wielkie gospodarstwa rolne dostawały nie tylko bardzo wysokie dopłaty bezpośrednie, ale zbierały również w coraz większym zakresie śmietankę z rolnego rynku w postaci wielkiego udziału w najbardziej dochodowych gałęziach rolniczej produkcji.
Dużym gospodarstwom rolnym korzyści materialne przynosi sama duża skala produkcji. Podjęto więc w Komisji Europejskiej decyzję o znacznym ograniczeniu wsparcia finansowego dla dużych gospodarstw rolnych, na rzecz gospodarstw o mniejszym obszarze. W Polsce do 2014 r. nie doszło do żadnych ograniczeń unijnego wsparcia finansowego dla dużych gospodarstw. Dopiero w 2015 r. górny maksymalny pułap dopłat dla jednego gospodarstwa został przez polski rząd ustalony na poziomie 150 tys. euro.
Duże gospodarstwa miały silne wpływy, także polityczne, na co zwrócił uwagę w 2003 r. prof. Józef S. Zegar z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej: …Duże gospodarstwa – pisał – tworzą silne i wpływowe lobby, co możemy obserwować również w Polsce …gdzie…w parlamencie rolników i to niezależnie od ugrupowania politycznego – reprezentują przede wszystkim właściciele i użytkownicy dużych gospodarstw rolnych, mający na względzie przede wszystkim własne interesy, a zatem promujący rozwiązania korzystne dla nich, nawet kosztem dominującej liczby drobnych rolników…
Nasuwa się w związku z tym pytanie, czy ustawowy zakaz parcelacji gruntów b. PGR i zakaz tworzenia na tych gruntach gospodarstw indywidualnych to właśnie skutek egoistycznych działań wpływowego lobby reprezentującego interesy dużych gospodarstw? Czy za przedziwnym rządowym planem z 1998 r. tworzenia w Polsce gospodarstw większych niż w UE również kryły się przemożne wpływy tego lobby? Czy stało ono także za ustawowym przyznaniem dzierżawcom gruntów państwowych prawa pierwokupu tych gruntów po 3 latach dzierżawy na ziemiach starych i po 6 latach na Ziemiach Zachodnich i Północnych? Jest też pytanie jakie były przyczyny i jaki był cel ustawowego uznania 300 – hektarowego gospodarstwa za gospodarstwo rodzinne, w sytuacji gdy średni obszar rodzinnego gospodarstwa rolnego ledwie przekraczał wówczas w Polsce 8 ha?
Na oczywisty wpływ tego lobby na politykę rolną państwa wskazuje jednak przede wszystkim kształt systemu dopłat bezpośrednich ze środków unijnych i krajowych, który sprawia, że niektórzy właściciele i użytkownicy wielkich gospodarstw rolnych otrzymywali corocznie dopłaty na miarę głównych wygranych w totolotku, a wiele tysięcy drobnych rolników otrzymywało dopłaty w bardzo skromnej, często niemal symbolicznej wysokości.
Stoi pod dużym znakiem zapytania celowość dalszego utrzymywania dotychczasowego systemu wsparcia finansowego naszego rolnictwa ze środków unijnych i krajowych. Należałoby się zastanowić nad częściowym przynajmniej przekształceniem tych środków w instrument naprawy szkód „porestrukturyzacyjnych”:. Szkody wyrządzone przez restrukturyzację są duże i trudne do naprawy. Potrzebują pomocy materialnej. Dotyczy to m. in. odbudowy pogłowia bydła, krów i owiec (np. o użytkowości mięsnej), stworzenia infrastruktury lokalnego rynku produktów rolnych i żywności, sieci w miarę nowoczesnych niewielkich lokalnych zakładów przetwórczych różnych branż, nie tylko mięsnych, ale także mleczarskich, owocowo – warzywnych, a nawet małych młynów i olejarni na samozaopatrzenie rodzin wiejskich..
Rolnicy i i ogrodnicy muszą mieć alternatywę wobec pozbawionych skrupułów pośredników i kupców. W sierpniu 2016 r. na Kujawach producentom proponowano za 1 kg cebuli 12 groszy, mówiąc, aby się na taką cenę godzili, bo inaczej sprowadzą sobie cebulę z Holandii, gdzie jest jeszcze tańsza. Za kilogram zwykłej cebuli w sklepie Carrefour w Warszawie 10 pażdziernika 2016 r. trzeba było zapłacić 2 złote i 49 groszy!!! Za litr mleka w sierpniu 2016 r płacono rolnikom na Kujawach 85 groszy, za tonę pszenicy – 600 zł (w 2015 r. jej cena sięgała 700 zł).
Za czarne porzeczki przetwórnie płaciły producentom po 60 groszy za 1 kg, za jabłka przemysłowe. 20 groszy , za jabłka deserowe – 50 groszy za 1 kg. Wcześniej truskawki skupowano nawet po 1,80 zł za łubiankę…Są sygnały, że niektórzych rolnicy pozostawiali pozostawiali warzywa – cebule, marchew i kapustę na zimę na polu.Proponowane im ceny za te warzywa nie pokrywały nawet kosztów zbioru i dostawy do punktów skupu….
Nadzieja w spółdzielczości
Działacz ludowy Henryk Wasiak z Latchorzewa pod Warszawą zwracał w 2009 r. uwagę na …patologię życia społecznego na wsi – w postaci korupcji, rozkradania majątku publicznego, w tym spółdzielczego i wyzyskiwania rolników przez skup produktów rolnych i ogrodniczych po niezwykle niskich cenach…Sygnały z Kujaw, a także z innych stron kraju wskazują, że patologia rynku produktów rolnych i ogrodniczych trwa. Rolnicy i ogrodnicy są bezradni. Mówią o wielkiej potrzebie powrotu do uczciwego skupu prowadzonego przez spółdzielnie. Rolnik powinien produkować na zamówienie i sprzedawać swoje produkty po cenie z góry ustalonej w umowie kontraktacyjnej. Takie są przepisy i tak powinna wyglądać organizacja produkcji i skup ziemiopłodów oraz innych produktów rolnych. I tak wygląda rynek rolny w cywilizowanych krajach, a w przeszłości również w Polsce – przy decydującym udziale wiejskiej i rolniczej spółdzielczości.
W przedwojennej Polsce, w handlu rolnym i spożywczym i w ogóle w życiu wsi i kraju rosnącą rolę zdobyła spółdzielczość licząca w 1938 r. ponad 3 mln członków. Miała decydujący udział w zaopatrywaniu rolnictwa w środki produkcji – nawozy, nasiona, maszyny i narzędzia rolnicze, pasze, materiały budowlane itp. Prowadziła na wielką skalę skup produktów rolnych, w tym zwierząt rzeźnych i mleka. Miała własne magazyny, a niektóre spółdzielnie nawet własne zbożowe elewatory. Tak było np. w Kutnie, w którym swój wspaniały rozwój spółdzielnia rolniczo – handlowa „Wspólna praca”zawdzięcza wielce przedsiębiorczemu prezesowi Stefanowi Jóźwiakowi. Własne elewatory zbudowano tam po to, aby rolnicy zbóż nie musieli sprzedawać zaraz po żniwach, gdy były tanie.
Obok spółdzielczości mleczarskiej powstawały także spółdzielcze przetwórnie owocowo–warzywne, a nawet mięsne. Spółdzielczość była aktywnie wspierana przez władze państwowe, które m. in. budowały przetwórnie mięsne po to, aby następnie ich udziały mogli stopniowo przejmować dostawcy żywca (m. in. w Dębicy). W obrocie finansowym znaczącą rolę odgrywały banki i kasy spółdzielcze. Stanowiły skuteczną obronę przed lichwą. Dużą pomocą dla gorzej sytuowanej ludności były bardzo popularne spółdzielnie kredytowe, których w 1938 r. było 5589. Istniało też 1570 kas bezprocentowych pożyczek.
Rozwój spółdzielczości na wsi postępował w tym okresie także w innych krajach europejskich, a w szczególności w państwach skandynawskich z Danią na czele, z której doświadczeń korzystali także pionierzy spółdzielczości rolniczej i wiejskiej w Polsce. II wojna światowa przekreśliła ten dorobek.
W latach PRL-u zdrowa idea spółdzielcza została skażona i skompromitowana poprzez kolektywizację w rolnictwie, centralizację i podporządkowanie spółdzielczości organom państwowym. Szereg spółdzielczych przetwórni (w tym mięsnych) zostało w 1952 r. upaństwowionych, a w III RP sprzedanych w ramach prywatyzacji zakładów przemysłu przetwórczego jako własność państwa…
Ruch spółdzielczy nie napotykał niestety przychylności ze strony władz państwowych III RP. Także Komisja Europejska odnosiła się raczej niechętnie do rozwoju spółdzielczości wiejskiej i rolniczej w Polsce. Jak wynika z publicznych wypowiedzi niektórych jej przedstawicieli – Komisja nie chce popierać rozwoju spółdzielczości wśród drobnych rolników w Polsce, gdyż kolidowałoby to z programem „restrukturyzacji”, tzn. likwidacji agrarnego rozdrobnienia…
Likwidację spółdzielczości i przekształcenie istniejących jeszcze spółdzielni w spółki zapowiedziały w swojej umowie koalicyjnej Akcja Wyborcza „Solidarność” i Unia Wolności. PSL w 2000 r., doceniając rolę jaką ma do spełnienia spółdzielczość w kraju, w tym na wsi stało…na stanowisku równoprawności historycznie ukształtowanych rodzajów własności: prywatnej (w tym spółdzielczej), państwowej i komunalnej. Wszystkie rodzaje własności, w tym również prywatna, służyć powinny dobru społecznemu… (VII Kongres PSL, 24-25 marca 2000 r.). Takie były deklaracje. W praktyce spółdzielczość w III RP nie rozwinęła się, choć rozwój ten i powrót do przedwojennych tradycji był i jest coraz bardziej potrzebny.
Naczelne organy spółdzielczości powinny zinwentaryzować utracony przez spółdzielców majątek i przedstawić roszczenia z tego tytułu władzom państwowym przygotowującym kolejną wersję ustawy o reprywatyzacji, która być może wreszcie zostanie uchwalona. Celem powinno być zapewnienie spółdzielczości, w tym na wsi przynajmniej tak silnej pozycji, jaką zdobyła w okresie przedwojennym w II RP.
Przeciwnicy spółdzielczości bronią w gruncie rzeczy interesów pośredników i lichwiarzy wyzyskujących wieś, czemu w okresie międzywojennym skutecznie przeciwstawiała się wiejska i rolnicza spółdzielczość. Ma w Polsce wspaniałe tradycje i ogromny dorobek sięgający zaborów, a przede wszystkim lat międzywojennych. Zwłaszcza w obecnej sytuacji kraju, w szczególności na wsi – spółdzielczość może stać się jednym z głównych sposobów przetrwania rodzin chłopskich posiadających niewielkie gospodarstwa rolne. W pojedynkę rodziny te mają poważnie ograniczone szanse na wydźwignięcie się z biedy.
Rozwój spółdzielczości powinien dotyczyć nie tylko zaopatrzenia i zbytu, lecz także przetwórstwa, handlu, w tym zagranicznego a nawet spółdzielczych form organizowania produkcji rolnej, co ma miejsce m.in. w krajach skandynawskich, w Niemczech, we Francji, także w USA.
Ogromną rolę odgrywa spółdzielczość w Japonii. Najważniejszą organizacją spółdzielczą rolników jest Nokyo. Stanowi łącznik między rolnikami a władzami terenowymi, zwłaszcza urzędami gmin i administracją prefektur (województw), Nokyo podporządkowała sobie instytucje obsługi rolnictwa, ośrodki postępu rolniczego, a także przemysł przetwórczy. Jest w istocie formą gminnej spółdzielni obejmującej wszystkie dziedziny związane z produkcją rolniczą, ze sferą zaopatrzenia i zbytu oraz przetwórstwa. Jest także organem opiniotwórczym, istotnym ogniwem kształtowania polityki rolnej. (prof. Franciszek Tomczak).
W strukturze Nokyo występują komisje do spraw towarzystw wiejskich, młodzieży, gospodyń wiejskich, emerytów itp. Nokyo prowadzi również działalność oszczędnościowo – pożyczkową i ubezpieczeniową. Zajmuje się też skupem produktów rolnych, usługami maszynowymi, prowadzi stacje benzynowe, hurtownie i sklepy detaliczne, zakłady wylęgowe, a nawet salony piękności i wydawnictwa. Prowadzi też działalność matrymonialną. Organizuje zastępstwa rolników, jeśli muszą opuścić swoje gospodarstwo. Nokyo jest organizacją bardzo wszechstronną. Zrodziła ją bardzo rozdrobniona struktura japońskiego rolnictwa. Nokyo powstało po to, aby ułatwiać pracę i życie tamtejszym rolnikom. Jest zespołem wielu spółdzielni, w wielu dziedzinach monopolistą.
Także w naszym rolnictwie, w którym większość rolników jest pozostawiona sama sobie i nie ma często znikąd pomocy – spółdzielczość mogłaby stanowić dla nich zasadniczy punkt oparcia. Bardzo potrzebny byłby również rozwój spółdzielczości pracy oraz spółdzielczości inwalidów, które mogą się okazać skutecznymi formami walki z bezrobociem zarówno w mieście, jak i na wsi.
Pomyślny rozwój spółdzielczości wymaga odbudowy i aktywności krajowych związków poszczególnych branż spółdzielczych, spółdzielczych central handlowych, hurtowni oraz dogodnej pomocy kredytowej ze strony banków takiej, jakiej w II RP udzielał spółdzielczości Bank Związku Spółek Zarobkowych w Poznaniu. Tak np. w 1929 r. bank ten uzależnił udzielenie kredytu na kupno przetwórni mięsnej w stanie upadłości w Czerniewicach od utworzenia spółdzielni przez rolników dostarczających żywiec do tej przetwórni. Niezależnie od rolników swoje udziały do spółdzielni wniosły sejmiki okolicznych powiatów. Bank zapewnił początkowo spłaty kredytu bezprocentowe, a w dalszych latach gwarantował dogodne oprocentowanie.
W III RP inicjatywy i konkretne wnioski o przejęcie poszczególnych zakładów przemysłu rolno – spożywczego przez spółki (spółdzielnie) rolników, czy ogrodników oraz pracowników tych zakładów z reguły były odrzucane przez ministrów przekształceń własnościowy (następnie skarbu państwa), reprezentujących zarówno ugrupowania liberalne, jak i lewicowe. Utworzeniu plantatorsko – pracowniczego koncernu „Polski Cukier” otwarcie sprzeciwiali się, wbrew ustawie sejmowej zarówno min. Aldona Kamela – Sowińska z AWS, jak i min. Wiesław Kaczmarek z SLD.”.
Odrzucony został wniosek producentów zbóż o przejęcie zakładów zbożowych w Brzegu i wielu innych zakładów PZZ w innych rejonach kraju. Podobny los spotkał poznańską „Goplanę” (chcieli ją przejąć pracownicy). Odrzucono wniosek o kupno zakładu koncentratów spożywczych w Winiarach złożony przez spółdzielczą przetwórnię owocowo – warzywną w pobliskim Kotlinie. Winiary sprzedano firmie Nestle, która w większości przeszła na surowce z importu. Takich przykładów można wymienić znacznie więcej.
Rzeszowską Alimę producenta doskonałych odżywek dla dzieci, sprzedano zagranicznej firmie Gerber, która zrezygnowała z lokalnych, specjalnie dobieranych i przeszkolonych dostawców owoców i warzyw, przechodząc na surowce z importu. Alimę sprzedano na skandalicznie niekorzystnych warunkach, wbrew opinii wojewody i rzeszowskich organizacji rolniczych, a nawet wbrew opinii ówczesnego ministra rolnictwa. Krytykujący tę transakcję z trybuny sejmowej poseł Solidarności RI Józef Frączek został następnego dnia karnie zwolniony przez premier Hannę Suchocką ze stanowiska wicewojewody rzeszowskiego…
W Łukowie grupa 850 pracowników, rolników i kupców wystąpiła z wnioskiem o zakup 70 proc. akcji znanych, dochodowych i cenionych przez konsumentów zakładów mięsnych. Mimo poparcia ze strony Sejmiku Wojewódzkiego i lokalnych władz administracyjnych wniosek ten został odrzucony przez ministra skarbu państwa Jacka Sochę. Zakład sprzedano w 2005 r. byłemu. senatorowi SLD Henrykowi Stokłosie…
Wbrew Konstytucji
Polityka rolna państwa i jej odbicie w ustawodawstwie tak wyraźnie i wielostronnie promującym sektor dużych gospodarstw zdaje się potwierdzać opinię prof. Zegara o wpływowym lobby reprezentującym nadzwyczaj skutecznie interesy tych gospodarstw w naczelnych organach władzy państwowej. Stawia to pod znakiem zapytania stosunek tych organów do gospodarstw rodzinnych uznanych w Konstytucji za podstawę naszego ustroju rolnego.
Trzykrotnie wnoszone w Sejmie poselskie projekty ustawy o rodzinnym gospodarstwie rolnym (w latach 1997. 1998 i 1999) były odrzucane przez sejmową większość! Taka ustawa nie pasowała być może do planów tworzenia gospodarstw większych niż w UE, do programów zakładających długotrwałą i rozległą biedę w licznych gospodarstwach rodzinnych (objętych konstytucyjną ochroną)!!!
Przejęcie na własność dawnych PGR-ów przez dzierżawców zapewniła uchwalona w 2003 r. przez Sejm, przygotowana przez ówczesnego ministra rolnictwa Wojciecha Olejniczaka (SLD) – ustawa o kształtowaniu ustroju rolnego, która przyznała dzierżawcom prawo pierwokupu dzierżawionych gruntów i zaliczyła do rodzinnych nawet gospodarstwa rolne o powierzchni 300 ha! Było to w istocie ustawowe odrzucenie konstytucyjnego zapisu o prymacie gospodarstw rodzinnych, Ich przeciętny obszar w 2003 r. wynosił w Polsce 8,2 ha (7,4 ha użytków rolnych)!!! Ustawa dodatkowo przyznała dzierżawcom prawo kwestionowania ceny nabywanej ziemi, a w razie sporu – prawo żądania jej ustalenia przez sąd!!!
Restrukturyzacja polskiego rolnictwa była procesem odwrotnym od wszystkich poprzednich reform i działań państwa, które zdołano z powodzeniem zrealizować w Polsce w okresie międzywojennego dwudziestolecia. Reformy były wówczas procesem stawiającym sobie przede wszystkim cele społeczne. Były niejako logicznym dalszym ciągiem odchodzenia od pozostałości pańszczyzny. Przeprowadzano je w żywotnym interesie zarówno państwa, jak i chłopów, a nie przeciw nim.
Realizowana w III RP polityka wobec wsi w ogóle nie stawiała sobie żadnych celów społecznych. Sprowadzała się w istocie do starań o przywrócenie stanu z „dnia przedwczorajszego”, to znaczy – powrotu do Polski ze strukturą agrarną opartą na pracy najemnej, w tym w pokaźnej skali do gospodarstw typu folwarcznego, a obok nich – do Polski coraz liczniejszej biedoty wiejskiej, nędzarzy i parobków. Odpowiedź na pytanie o następstwa tej polityki daje ukazany ogólnie w tym opracowaniu bardzo niepomyślny stan polskiej wsi i jej mieszkańców oraz równie niepomyślny stan polskiego rolnictwa i gospodarki żywnościowej po dwóch dekadach ich restrukturyzacji i modernizacji.
Celem polskiej polityki rolnej nie może być ślepe przenoszenie na nasz grunt wzorców z niektórych krajów zachodnioeuropejskich o wyższym poziomie gospodarczego rozwoju i o innych uwarunkowaniach społecznych. Specyfiką polskiego rolnictwa było, jest i długo jeszcze będzie rozdrobnienie gospodarstw i przeludnienie wsi. Tej specyfice w demokratycznym państwie powinna służyć polityka wobec wsi i rolnictwa. Może zyskać poparcie wsi, jeśli zagwarantuje dobre efekty nie tylko gospodarcze, ale także – co jeszcze ważniejsze – społeczne. Konstytucyjny zapis o ustroju rolnym w Polsce obejmuje swoją ochroną wszystkie, bez żadnych wyjątków gospodarstwa rodzinne, nie tylko o obszarze do 300 ha…
Tradycyjna gospodarka rolna a także – duża liczba gospodarstw rolnych i obfitość rąk do pracy na wsi nie jest „kulą u nogi” Polski, lecz może jeszcze być szansą naszego rolnictwa na rozszerzenie produkcji żywności wytwarzanej tradycyjnym systemem opartym przede wszystkim na pracy ludzkiej – bez lub przy niewielkim udziale przemysłowych środków produkcji. Zainteresowanie taką żywnością w kraju i na świecie stanowi ogromną, niestety bardzo słabo obecnie wykorzystywaną szansę polskiego rolnictwa, w którym mamy wielką liczbę ludzi chętnych do pracy, cierpiących biedę wskutek braku rolniczego zajęcia, oczekujących na to, że staną się znów w Polsce potrzebni.
Wieś zabrała głos
Polityka restrukturyzacji polskiego rolnictwa odbiła się zapewne na wynikach wyborów 2015 r., w których wyborczą porażkę poniosły partie reprezentujące dotychczasowe władze państwa. Najpierw wybory prezydenckie przegrał Bronisław Komorowski. który na wsi uzyskał o 15,5% mniej głosów niż Andrzej Duda. Gdyby nie wyniki głosowania na wsi prezydentem zostałby ponownie Bronisław Komorowski.
Aż 45.5% wiejskich głosów w wyborach do Sejmu (9,7% więcej niż w 2011 r.) uzyskało Prawo i Sprawiedliwość. Poparcie dla Platformy Obywatelskiej zmniejszyło się na wsi o 10,4% i wyniosło w 2015 r. 17.1%. Straty zanotowało również PSL, które w wyborach do Sejmu zdobyło na wsi 9,7% głosów (w 2011 r. – 16.8%).
Jerzy Bartkowski przedstawiając mapę polityczną polskiej wsi (raport „Polska wieś 2016”) w ocenie nastrojów przedwyborczych w Polsce stwierdza, że …były dużo gorsze.na terenach wiejskich, a grupą silnie niezadowoloną byli rolnicy. Nie miało to podstaw ekonomicznych…Równocześnie autor pisze dalej, że…źródło niezadowolenia dużej części społeczeństwa, jak i mieszkańców wsi i rolników stanowiły elity rządzące i ich polityka… Podstawy ekonomiczne, których brak kwestionuje autor – jednak na wsi były, czego można się dowiedzieć z innego rozdziału tego samego raportu o dochodach ludności wiejskiej (p. str. 10).
Bartkowski, w posumowaniu rozdziału omawiającego wyniki wyborów – wypowiada pogląd, że ludność wiejska …jest bardziej prawicowa, autorytarna i wykazuje mniejsze poparcie dla demokracji… Konserwatyzm wiejski wyraża się większym sentymentem do PRL, czy lepszą oceną jej okresu. Szczególnie silne jest to wśród rolników…
Doszukiwanie się przyczyn wyborczej postawy ludności wiejskiej, w tym rolników w ich usposobieniu i orientacji ideologicznej nasuwa podstawowe wątpliwości. W świetle niepodważalnych, statystycznie potwierdzonych szkód społecznych i gospodarczych, poniesionych przez wieś wskutek restrukturyzacji polskiego rolnictwa i jego otoczenia – wyniki wyborów 2015 r. były czymś, czego się można było spodziewać. Wieś zrobiła użytek z demokracji i oddała głos sprzeciwu wobec zagrożeniom, które na nią spadły. Był to być może również głos przestrogi i woli uświadomienia polityków, że z istniejącą na wsi sytuacją muszą się liczyć.
Także w PRL-u nie wszystko było złe. Nawet w czasie zaborów powstawały na ziemiach polskich rzeczy dobre, pożyteczne i piękne, które pozwoliły narodowi przetrwać. Również w nie suwerennym i nie demokratycznym PRL-u nie brakowało ludzi, którzy owocnie troszczyli się o Polskę, o dobro kraju i jego mieszkańców, także na wsi. Tego nie można przekreślać…
Co zaś się tyczy rzekomo „mniejszego poparcia dla demokracji” na wsi zalecić można autorowi takiej opinii i czytelnikom lekturę załączonego do tego opracowania artykułu o wyborach samorządowych w 2010 r. (str. 68).
Wieś w okresie przedwyborczym oczekiwała zmiany polityki wobec niej i PiS, krytycznie oceniając stan państwa zapowiedziało taką zmianę. Zapowiadał ją już po wyborach 2005 r. Jarosław Kaczyński… Stworzyliśmy rząd – mówił wówczas – który zwróci się ku wszystkim Polakom, a nie tylko ku niektórym. Rząd, który podejmie to ogromne wyzwanie społeczne i moralne, jakim jest polska wieś. To, co się dzieje na polskiej wsi, nie tylko godzi w polski interes narodowy, w naszą przyszłość, bo proszę pamiętać, że tam się rodzi większość polskich dzieci – ale także jest łamaniem elementarnej przyzwoitości. Nie można prowadzić polityki państwa w taki sposób, że wielka i ważna część społeczeństwa – ta, z której wywodzi się ogromna większość naszego Narodu – po prostu się nie liczy. Takie podejście odrzucamy! Zrobimy zasadniczy zwrot w polityce wobec polskiej wsi. Chcemy poprawić jej sytuację i przypomnieć polskim rolnikom, bo mieli prawo o tym zapomnieć – że to jest polskie państwo, ich państwo!” …
Od powyższej deklaracji Jarosława Kaczyńskiego upłynęło 11 lat. W tym okresie w polskim rolnictwie i na wsi nastąpiły dalsze bardzo niepomyślne zmiany, choć i w 2005 r. ich stan pozostawiał dużo do życzenia. Deklaracja prezesa PiS o potrzebie zasadniczego zwrotu w polityce wobec polskiej wsi jest więc dzisiaj jeszcze bardziej aktualna i ważna.
W październikowych wyborach do parlamentu 2015 r. Polskie Stronnictwo Ludowe, partia szczycąca się ponad 120 – letnią tradycją, opierająca przez dziesięciolecia swoją polityczną siłę na milionowych rzeszach chłopów – ledwie przekroczyła 5 – procentowy próg wyborczy. Stała się na wsi jednym z najsłabszych ugrupowań politycznych…Powodem tej klęski było zapewne głównie odejście od kierunków polityki rolnej Stronnictwa nakreślonych m. in. przez III Kongres PSL, który już w 1993 r. w swojej uchwale wypowiedział się stanowczo przeciw planom radykalnej strukturalnej przebudowy polskiego rolnictwa bez liczenia się z jej społecznymi uwarunkowaniami. Współrządząc państwem w latach 2007 – 2015, mając w swoich rękach resort rolnictwa PSL bezpośrednio wsparło szkodliwy dla znacznej części chłopów proces restrukturyzacji polskiego rolnictwa. Polska wieś powinna i zasługuje na to, aby mieć liczącą się, własną silną pozycję na ogólnokrajowej scenie politycznej. Polski ruch ludowy utrzymuje swoją siłę w gminach i są być może szanse, że tam właśnie może się odrodzić, sięgając do tradycji i starej nazwy „Stronnictwo Ludowe” będące w 1945 r. w rękach Witosa i Mikołajczyka oraz do ówczesnych ideowych fundamentów tego Stronnictwa.
dr Ludwik Staszyński
Autor jest Członkiem Honorowym Stowarzyszenia Klub Inteligencji Polskiej
Poprzednie części na stronie:
Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa, część I
Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa część II
ŹRÓDŁA
Głównym źródłem wykorzystanym w tym opracowaniu są publikacje Głównego Urzędu Statystycznego oraz niektóre publikacje autora dotyczące wsi i rolnictwa wymienione w poniższym zestawieniu:
Zmiany w produkcji żywca wieprzowego, „Wieś Współczesna” nr 10/1978
Buraki cukrowe i przemysł cukrowniczy w Polsce na tle niektórych krajów europejskich, „Wieś Współczesna” nr 8/1979
Uwarunkowania i mechanizmy kształtowania cen rolnych, „Wieś Współczesna” nr 4/1980
Stan i perspektywy chowu bydła w Polsce, „Wieś Współczesna” nr 7/1980
Czy może być więcej mięsa, mleka i cukru?, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa, 1981
Polityka rolna i żywnościowa w latach 1994 – 2000, „Wieś i Państwo”, nr 3-4/1994
Skutki społeczne transformacji ustrojowej, „Wieś i Państwo” nr 2-3/1995
Polskie rolnictwo w oczach zachodnich ekspertów, „Wieś i Państwo’ nr 4/1995
Bezdroża prywatyzacji, Książka Polska, Warszawa, 1997
Ludzie, ziemia i Unia, Ośrodek Wydawniczo – Poligraficzny „SIM”, Warszawa, 2004
W potrzasku, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „KONIKA”, Warszawa, 2005
Chłopi a przyszłość Polski, Fundacja Rozwoju, Warszawa 2008
Zmagania o przetrwanie, KMS ResCon, Warszawa, 2009
Wieś na wstecznym biegu. KMS ResCon, Warszawa, 2010
——————————————————————-
Niektóre niepublikowane artykuły autora korespondujące z treścią opracowania o restrukturyzacji:
Reformy rolne – efekty i problemy (2016 r.)
Już w zaraniu odzyskanej w 1918 r niepodległości odrodzona Polska spotkała się z wieloma bardzo trudnymi problemami wewnętrznymi i zewnętrznymi, którym musiał stawić czoło wybrany w styczniu 1919 roku Sejm nazwany Ustawodawczym. Jest znamienne, że jednym z tematów pierwszych jego prac stało się położenie ludności wiejskiej. Stanowiła ona wówczas prawie 75 proc, mieszkańców Polski, a w niektórych rejonach kraju (np. na Nowogródczyżnie, czy na Polesiu) liczba mieszkańców wsi sięgała 90 proc. ogółu ludności. Polska wieś była po rozbiorach mocno przeludniona, rozdrobniona i w większości bardzo uboga. 1/3 jej mieszkańców nie umiała czytać i pisać. W pierwszych wyborach do Sejmu w wielu okręgach zwyciężali jednak kandydaci wysuwani przez chłopów.
Pierwszy spis ludności przeprowadzony w 1921 roku wykazał, że było wówczas na polskiej wsi 7,5 mln ludzi bezrolnych i 11,4 mln osób należących do ludności małorolnej w gospodarstwach do 5 ha. Łącznie było to 18,9 mln obywateli, 83 proc. całej ludności wiejskiej. Na ogólną liczbę 3262 tys, gospodarstw rolnych – mniej niż 2 ha miało 1109 tys. gospodarstw (34 proc), posiadając ogółem zaledwie 895 tys. hektarów użytków rolnych. Gospodarstw od 2 do 5 ha było 1002 tys. (31 proc.) i miały łącznie 2913 tys ha. Gospodarstw o obszarze ponad 100 ha było zaledwie 19 tys., ale posiadały aż 5476 tys ha użytków rolnych a do tego jeszcze 8763 tys. ha lasów, niejednokrotnie zaniedbanych i nadmiernie eksploatowanych. W niektórych rejonach pozyskanie drewna nawet dwukrotnie przekraczało roczne przyrosty masy drzewnej.
Debata związana z sytuacją na wsi trafiała do porządków obrad wielu posiedzeń Sejmu Ustawodawczego w okresie kilku miesięcy. Potrzeby przeprowadzenia reformy ustroju rolnego (największego, jak mówiono, problemu gospodarczemu Polski) nikt nie kwestionował. “…Ze wszystkich stron był wydany wyrok śmierci na obecny ustrój rolny – mówił 4 lipca 1919 r. z trybuny sejmowej poseł Jan Dąbski (PSL Piast) – od księdza arcybiskupa Teodorowwicza począwszy poprzez księcia Czetwertyńskiego a kończąc na kolegach Daszyńskim i Barlickim. Nie znalazł się nikt w tej Wysokiej Izbie ktoby twierdził, że obecny ustrój rolny jest dobry… Z ust księdza arcybiskupa Teodorowicza słyszeliśmy potępienie obecnego ustroju rolnego …Wszyscy się zgadzają, że reforma rolna musi być przeprowadzona. Różnice są tylko co do sposobu i taktyki…”
W pierwszej połowie 1919 roku głównym problemem debaty sejmowej związanej z projektowaną reformą rolną był obszar użytków rolnych przeznaczonych do parcelacji, a inaczej mówiąc – górna granica gruntów w poszczególnych posiadłościach ziemskich nie podlegająca parcelacji. Posłowie chłopscy chcieli, aby ten wyłączony z reformy obszar był jak najmniejszy, odwrotnie niż posłowie reprezentujący interesy ziemian, którzy dążyli do tego, aby ten obszar był jak największy. Uzgodniono jednak, że majątki zaniedbane i źle prowadzone będą parcelowane w całości. Majątki zajmujące się nasiennictwem i hodowlą zarodową a także posiadające zakłady przemysłowe zostaną wyłączone z parcelacji. Posłowie socjalistyczni byli za reformą rolną bez odszkodowania, ale przeciw parcelacji, a za przekształceniem majątków w spółdzielnie rolnicze. Żądali także objęcia reformą dóbr kościelnych, co Sejm na wniosek posła księdza Sobolewskiego uzależnił od zgody Watykanu. Dobra kościelne obejmowały ponad 300 tys. ha użytków rolnych. W dyskusji Sejm rozpatrywał także wnioski o upaństwowienie lasów prywatnych i kościelnych.
Największe napięcie i najbardziej zawzięte spory w sejmowej Komisji Rolnej i w czasie obrad plenarnych Sejmu wywoływał art. 6 projektowanej ustawy, określający maksimum obszaru nie polegającego parcelacji w poszczególnych posiadłościach ziemskich. W głosowaniu w dniu 10 lipca 1919 r. wniosek posła Dąbala (PSL – lewica), który domagał się, aby to maksimum wyniosło 100 mórg (ok. 56 hektarów) poparli tylko socjaliści i PSL – lewica. W atmosferze dużych emocji poddany został pod głosowanie, określany jako kompromisowy – wniosek posła Stanisława Staszyńskiego z Polskiego Zjednoczenia Ludowego o przymusowym wykupie majątków powyżej 300 mórg – z możliwością obniżenia tego maksimum do 100 mórg lub jego podwyższenia do 500 mórg w zależności od rejonu kraju. W głosowaniu liczba głosów „za” i „przeciw” była równa. Wówczas Marszałek Trąmpczyński zapytał posła Staszyńskiego „ a poseł referent jest „za”, czy „przeciw?” Na co poseł odpowiedział, że jest oczywiście za swoim wnioskiem, po czym Marszałek ogłosił, że art. 6 ustawy o reformie rolnej został uchwalony większością głosów. Przyjęte to zostało z entuzjazmem przez posłów chłopskich i z głośnymi protestami i głosami niezadowolenia ze strony części posłów lewicowych i prawicowych. Za ustawą opowiedziało się 183 posłów, przeciw – 182.
Pracom nad projektem ustawy o reformie rolnej towarzyszyło duże zainteresowanie społeczne. Do Sejmu napływały wówczas opinie i uchwały lokalnych organizacji z głosami poparcia dla reformy, nawet od mniejszości białoruskiej na Kresach. Niemal nie było skarg na samowolne zajmowanie gruntów należących do ziemian. Ustawa o reformie rolnej wyłączała z prawa do parcelacji osoby, które zajmowały cudzą ziemię na własną rękę.
Ustawa została uchwalona, ale nie weszła w życie, ponieważ w niejasnych okolicznościach nie została opublikowana w Dzienniku Ustaw. Rozpoczęcie reformy nie było jednak sprawą prostą. Wymagało powołani do życia odpowiednich państwowych organów (Urzędów Ziemskich) organizujących reformę, określających wartość ziemi, jej dotychczasowych i nowych właścicieli, uruchomienie systemu przeprowadzania pomiarów gruntów i działek (parceli), aparatu do jej finansowania i kredytowania, bowiem ziemia w większości trafiać miała w ręce ludzi biednych. Reforma, mimo nieopublikowania ustawy została jednak rozpoczęta. Na pierwszy ogień poszedł pewien obszar gruntów, które po likwidacji zaborów znalazły się rękach polskiego państwa (grunty należące do państw zaborczych oraz ich funkcjonariuszy).
Wieści o ziemi dla chłopów i służby dworskiej upowszechniane szeroko przez stronnictwa ludowe budowały na wsi autorytet i zaufanie do młodej II Rzeczpospolitej. Trwała wówczas wojna z bolszewikami i do oddziałów polskich zgłaszało się dużo ochotników ze wsi. Z rocznej jednoklasowej szkoły rolniczej dla chłopskiej młodzieży w Mieczysławowie (pow. kutnowski) naukę przerwało w roku 1920 16 uczniów, Wstąpili jako ochotnicy do polskiego wojska. Jak mówił w Sejmie wówczas Wincenty Witos ustawa o reformie rolnej stała się impulsem, który rozbudził tak potrzebne wówczas patriotyczne postawy w kraju, a także napływ ochotników do oddziałów wojskowych. .…Jestem w Zegrzu jako żołnierz, który poszedł bronić kraju – pisał 2 maja 1920 r. do rodziny jeden z wiejskich ochotników – Jan Talarek – Ale gdzie siedzę? Na tyłach! Aż m wstyd, że jeszcze nie na froncie…
Brak formalnych podstaw reformy rolnej pobudził jednak także do różnych działań i rozpowszechniania nieprzychylnych opinii przez jej przeciwników. W stenogramach sejmowych znaleźć można przykłady wypowiedzi, że ustawa o reformie rolnej jest głupia i nigdy nie zostanie wcielona w życie. Stało się inaczej. 15 lipca 1920 roku, gdy bolszewicy zbliżali się do Warszawy – Sejm uchwalił jednomyślnie ustawę o wykonaniu reformy rolnej. Ustawę poparli wówczas nawet posłowie reprezentujący sfery ziemiańskie.
Do kwestii reformy rolnej Sejm powrócił w 1925 roku po uzyskaniu zgody Papieża Piusa XI na objęcie tą reformą także gruntów kościelnych. Pius XI (Achille Ratti – od 1918 r. jako Nuncjusz Apostolski w Polce, godność biskupią otrzymał w Warszawie) – w odróżnieniu od innych dyplomatów nie opuścił stolicy Polski przed Bitwą Warszawską w 1920 r.)
Ustawa z 28 grudnia 1925 r. podkreślała, że zasadniczym celem reformy rolnej jest tworzenie nowych samodzielnych gospodarstw rolnych, powiększanie istniejących gospodarstw karłowatych, tworzenie gospodarstw drobnych produkujących owoce i warzywa. Potrzebne dla reformy grunty zapewni przymusowa parcelacja dóbr państwowych, kościelnych, fundacyjnych i prywatnych o obszarze większym niż 180 hektarów w okręgach wiejskich, na Kresach Wschodnich – o obszarze ponad 300 ha, zaś w okręgach przemysłowych lub podmiejskich – o obszarze ponad 60 ha. Ustawa zobowiązywała Radę Ministrów do corocznego ustalania kontyngentu gruntów przeznaczonych do przymusowego wykupu. Podstawą do szacowania wartości parcelowanej przymusowo ziemi miała być wartość przyjęta do wymiaru podatku majątkowego. Zapłatą częściowo miała być gotówka, a częściowo listy renty ziemskiej, oprocentowane na 5% rocznie. Z chwilą wykupu ciężary hipoteczne obciążające parcelowane nieruchomości wygasały, uprawnionych ustawa odesłała do ceny wykupu. Za zgodą Urzędu Ziemskiego właściciele mogli również parcelować swoje grunty na własną rękę.
Parcelację, zgodnie z Ustawą, prowadziły Okręgowe Urzędy Ziemskie . i Państwowy Bank Rolny. Ustawa zapewniała pierwszeństwo w parcelacji gospodarstwom karłowatym, stawiając na drugim miejscu tworzenie nowych gospodarstw Ustawa zakazywała dzielenia, sprzedawania, wydzierżawiania lub zastawiania gruntów z parcelacji bez zezwolenia – do czasu całkowitego spłacenia pożyczek z funduszy państwowych. Zobowiązywała też nabywców tych gruntów do dobrego gospodarowania – pod rygorem unieważnienia ich sprzedaży. Ustawa zapowiedziała utworzenie funduszy na kredyty dla nabywców ziemi z parcelacji.
W latach 1919 – 1938 w ramach reformy rolnej utworzono 734,1 tys. kolonii i parceli o łącznym obszarze 2654,8 tys. ha. Niezależnie od tego, w ramach znoszeniu tzw. serwitutów 280,5 tys. gospodarstw chłopskich otrzymało łącznie 596,3 tys. ha użytków rolnych oraz 3899,1 tys. zł gotówką. W sumie pokaźna część gruntów rolnych posiadanych przez ok. 12 tys. rodzin ziemiańskich – przeszło w chłopskie ręce. Rocznie parcelowano po ok. 200 tys. ha. Reforma rolna nie pociągnęła za sobą i nie wiązała się z żadnymi społecznymi wstrząsami. Dodatkowo – prowadzone przez państwo scalenia rozdrobnionych gruntów objęły prawie 5,5 mln ha. W sumie reforma rolna uchwalona przez Sejm Ustawodawczy większością jednego głosu była ogromnym osiągnięciem II Rzeczypospolitej. Gdyby nie napaść niemiecka i sowiecka w 1939 r. reforma szybko zostałaby doprowadzona do końca.
Reforma rolna II RP, mimo tak szerokiego zakresu – nie rozwiązała jednak kwestii wielkiego przeludnienia polskiej wsi, gdzie liczbę ludzi zbędnych ekonomiści obliczali w latach trzydziestych na 6 mln osób.
Reforma rolna w II Rzeczypospolitej jeszcze i dziś spotyka się w Polsce z potępieniem. Przykładem mogą być wywody Marcina Drawicza, który na łamach „W sieci historii” (nr. 6/2015) nazywa reformę rolną II RP wywłaszczeniem, takim samym, jakim była komunistyczna reforma rolna PKWN z 1944 r. A przecież w II RP nie było żadnego wywłaszczenia, lecz wykup części posiadanej ziemi lub jej parcelacja przez samego właściciela. Dobrze prowadzone dobra ziemiańskie zajmujące się nasiennictwem, hodowlą zarodową lub przemysłem ustawa wyłączyła z przymusowej parcelacji. Drawicz mocno przesadza pisząc, że …Wielkoobszarowe rolnictwo.. było dla tamtej Polski jedynym atutem na rynkach międzynarodowych… W rzeczywistości były posiadłości ziemiańskie wzorowo prowadzone, ale było też sporo zaniedbanych, zadłużonych, nie płacących podatków, a niekiedy nawet wynagrodzeń zatrudnionym.
W rezultacie komunistycznej reformy rolnej PKWN po 1944 r. utworzono 347 tys. nowych gospodarstw, głównie dla służby folwarcznej. 254 tys. gospodarstw uległo dzięki tej reformie powiększeniu, a 467 tys. to nie była parcelacja, lecz osadnictwo na Ziemiach Odzyskanych na obszarze 3 686 tys. ha. W ramach reformy rolnej PKWN na ziemiach starych Polski rozparcelowano o kilkaset tysięcy hektarów mniej gruntów należących do majątków ziemiańskich niż w latach 1919 – 1938. Za przyznaną ziemię jej nabywcy musieli ratalnie płacić należność stanowiącą równowartość określonej ilości kwintali żyta.
Antykomunistyczny ruch oporu w niektórych rejonach Polski starał się przeciwstawiać nadawaniu ziemi dworskiej robotnikom rolnym i małorolnym chłopom, namawiając ich do nieprzyjmowania przydzielanej ziemi, niszcząc związane z reformą dokumenty i opalikowanie działek.
Władze komunistyczne nie były zainteresowane poprawą struktury agrarnej, choć mogły wiele w tym kierunku zrobić. Reforma rolna PKWN miała głównie cele polityczne, zjednanie dla komuny biedoty wiejskiej i rozprawę z ziemiaństwem. Komuniści nie popierali w Sejmie II RP ustaw o przeprowadzeniu i wykonaniu reformy rolnej. Opowiadali się za konfiskatą majątków ziemskich bez odszkodowania i za budową na ich miejsce gospodarstw zespołowych. I w tym kierunku poszli po objęciu władzy w latach 1944 – 1945. Stanisław Mikołajczyk, jako minister rolnictwa inicjował tworzenie spółdzielni parcelacyjno – osadniczych celem przejęcia i zagospodarowania dużych majątków poniemieckich na Ziemiach Zachodnich i Północnych, ale nic z tego nie wyszło. Komuniści postawili na PGR-y i wpakowali w nie przez 45 lat ogromne pieniądze. Polskę przez te lata żywili jednak głównie dyskryminowani i poniewierani chłopi ze swoich niewielkich, małych i średnich rodzinnych gospodarstw, które dzisiaj, podobnie jak za „komuny” kłują w oczy różnych nowych „reformatorów”. Przeszkadza im rozdrobniona struktura agrarna, a nie przeszkadza bieda na wsi. Widzą hektary, strukturę i dochody dla niektórych, a nie widzą człowieka i warunków jego życia.
W 1950 r. gospodarstwa państwowe posiadały w Polsce 1 828 tys. ha użytków rolnych; w 1989 r., pod koniec PRL-u – 3 482 tys. ha. Był to oczywiście pokaźny przyrost gruntów w sektorze państwowym, który dokonał się kosztem gospodarki chłopskiej w dużej części na Ziemiach Odzyskanych. Rozparcelowanie tych gruntów po 1989 r. przyniosłoby szereg korzyści. Mogłoby powstać kilkaset tysięcy indywidualnych gospodarstw rodzinnych; pracę i podstawy egzystencji uzyskałaby wielka liczba ludzi; pewnej poprawie uległaby struktura agrarna; można by też dać materialne zadośćuczynienie ziemianom za krzywdy wyrządzone im przez reformę rolną PKWN, która była konfiskatą całej ich prywatnej własności. Umocniłaby się własność polska na Ziemiach Zachodnich i Północnych, gdzie najwięcej ziemi było w PGR-ach.
O parcelacji PGR-ów po 1989 r. pomyślano, ale po to, aby do niej nie dopuścić. W ustawie o własności rolnej skarbu państwa znalazł się zapis o zakazie parcelacji PGR-ów między pracowników i tworzenia na tych gruntach nowych gospodarstw indywidualnych. Ten ustawowy zakaz zdołali przeforsować ludzie w kraju, a być może także poza jego granicami, ci, którzy chcieli te ziemie i te majątki zachować dla siebie. Warto by dziś sięgnąć do tej ustawy i pokazać, kto wystąpił z wnioskiem o taki zapis, kto i jak za tą ustawą głosował.
Z goryczą trzeba powiedzieć, że obecna sytuacja na wsi jest niemniej ciężka niż w latach PRL- u. Z jednej strony mamy znów podobnie dyskryminowane i znienawidzone rodzinne rolnictwo chłopskie, tracące swoje znaczenie gospodarcze i popadające w biedę, a drugiej – rosnący w siłę, coraz mocniej wspierany ekonomicznie przez państwo i Unię – ten sam sektor wielkich gospodarstw rolnych, w rękach często tych samych ludzi, oparty na pracy najemnej. Podobnie, jak za „komuny” – nie potrafi on i specjalnie się do tego nie kwapi, aby zapewnić Polakom dostatek żywności dobrej jakości i po dostępnej cenie.
Sytuacja byłaby zgoła inna, gdyby nie odstąpiono od akcji parcelacyjno – osadniczej Mikołajczyka w latach 1945 – 1946, gdyby przynajmniej po 1989 r. udostępniono chłopom i załogom PGR możliwości wejścia w posiadanie gruntów rolnych tego sektora. Nasza struktura agrarna mogłaby więc być o wiele lepsza. Nic wszystko jest jednak stracone. Jeszcze duże obszary ziemi są w rękach państwa. Są też możliwości przeprowadzenia kolejnej reformy rolnej, która by objęła obszary użytków rolnych, wielokroć bardzo duże, zakupione po 1989 r. od państwa, często za bezcen. Przemawia za tym nie tylko aktualny interes społeczny i gospodarczy Polski, lecz również względy historyczne i polityczne.
Radykalną reformę rolną zapowiedziała pod koniec II wojny światowej Rada Jedności Narodowej, krajowa reprezentacja głównych demokratycznych i patriotycznych sił politycznych Polski powiązanych z obozem londyńskim. W Deklaracji proklamowanej 15 marca 1944 r. Rada zapowiedziała: „…przyjęta zostanie zasada upowszechnienia własności rolnej oraz upełnorolnienia gospodarstw karłowatych… państwo przejmie natychmiast po wojnie – na planowe zabezpieczenie przebudowy ustroju rolnego – wszelkie prywatne obszary ziemi przekraczające 50 ha… lasy zostaną upaństwowione… państwo otoczy specjalną opieką całokształt gospodarki rolnej celem podniesienia produkcji i spożycia wsi… Wieś otrzyma wszelkie możliwe pomoce pośrednie w postaci dróg, regulacji rzek, melioracji, elektryfikacji, budowy elewatorów, rozwoju sieci spółdzielni, wreszcie w formie oświaty zawodowej …państwo polskie zmierzać będzie do likwidacji objawów biedy wiejskiej i upośledzenia gospodarczego i kulturalnego milionowych rzesz ludności wiejskiej…
Czy powyższa deklaracja, fundamentalny testament władz podziemnego państwa polskiego, w świetle tego, co dzisiaj dzieje się na wsi – ma pozostać nadal dokumentem o znaczeniu wyłącznie historycznym? Wiele na to wskazuje, że tak właśnie będzie. Rząd przygotowuje nową ustawę o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi skarbu państwa, tzn. o zasadach sprzedaży ziemi po dawnych gospodarstwach państwowych. Dzierżawcy mają mieć prawo zakupu nawet po 500 ha. Takiej „reformie rolnej” polscy rolnicy nie mogą się nadziwić. Projekty ustawy o zapisanym w Konstytucji rodzinnym gospodarstwie rolnym trzykrotnie głosami lewicy i liberałów storpedował Sejm. Zamiast tego doprowadzono – na przekór Konstytucji – do ustawowego uznania za rodzinne gospodarstw rolnych o obszarze do 300 ha…
dr Ludwik Staszyński
Dlaczego drożeje żywność? (2011 r.)
Dlaczego żywność drożeje? Są próby poszukiwania odpowiedzi na to pytanie, nie zawsze niestety obiektywne. Tak np. w„Polityce” (nr 9/2011) Joanna Solska próbuje przekonywać czytelników tego tygodnika, że przyczyną żywnościowej drożyzny jest nasza rozdrobniona struktura agrarna, brak strategii rozwoju rolnictwa ze strony państwa oraz polityka rolna, która nie sprzyja tworzeniu dużych gospodarstw. Formułując swoje tezy Solska przytacza opinie prof. Stanisława Zięby, przewodniczącego Rady Naukowej przy ministrze rolnictwa, który martwi się odłogami w gospodarstwach chłopskich, ale równocześnie mówi o tym, że przemysł mięsny może się wiązać umowami tylko z dużymi dostawcami, bo musi kierować się „efektem skali”. Autorka od siebie dodaje, że „drobny rolnik dla nikogo nie jest partnerem”. W istocie wraz z prof. Ziębą – Solska niechcący wskazuje prawdziwą przyczynę spadku produkcji rolnej i drożyzny. Tą przyczyną jest właśnie to, że przemysł przetwórczy nie chce mniejszych dostawców, a ci nie produkują, choć bardzo by tego chcieli, bo nie mają już na rynku rolnym żadnego odpowiedniego dla siebie partnera. Jaki sens miało by produkowanie tego, czego nie ma komu sprzedać, gdy nie ma nikogo kto chciałby to kupić?!
Mniej producentów – mniejsze spożycie
Liczby wskazują, że na rynku produktów rolnych i żywności mamy w Polsce do czynienia z prawdziwą katastrofą. Od 2004 r. prawie milion gospodarstw zaprzestało sprzedaży mleka mleczarniom i bezpośrednio konsumentom. Ponad 830 tys. gospodarstw zaprzestało chowu świń. W przeszłości bywało, że ponad 54 proc. całego skupu trzody chlewnej pochodziło z gospodarstw do 5 ha. Produkcja wieprzowiny bywała nawet o połowę większa niż obecnie. Dziś te najmniejsze gospodarstwa mają tylko 8 proc. całego pogłowia świń! W 1990 r. buraki cukrowe uprawiało 384 tys. plantatorów, obecnie zaledwie 40 tys. Było 250 tys. plantatorów tytoniu, jest 14,5 tys. Był spory eksport tytoniu, jest duży import. Uprawa i zbiory ziemniaków zmniejszyły się ponad 3-krotnie. Ceny poszły w górę. Liczba gospodarstw uprawiających truskawki zmniejszyła się 2,5 – krotnie. Ceny także wzrosły. Listę tego, co było, a czego jest o wiele mniej lub w ogóle już nie ma – można by poszerzyć o szereg innych produktów rolnych.
Katastrofie produkcyjnej towarzyszy na wsi katastrofa ekonomiczna i socjalna. Już w 2002 r. GUS naliczył 651 tys. gospodarstw nie prowadzących żadnej działalności gospodarczej. W 2003 r. prof. Wojciech Jóźwiak oceniał, że na rolnym rynku nie funkcjonuje już 53 proc. (ponad 1 mln) gospodarstw. Po 2004 r. zaczęła się likwidacja bezpośredniej sprzedaży mleka. Rocznie drobni hodowcy sprzedawali konsumentom ok. 3 mld litrów mleka. Po integracji z UE sprzedaż ts spadła do ok. 100 mln litrów! Brak nabywców pociągnął za sobą drastyczny spadek rolniczych dochodów, których ponad 60 proc. pochodziło ze sprzedaży zwierząt rzeźnych i mleka. W małych gospodarstwach do 5 ha żyło wówczas ponad 7 mln osób, w gospodarstwach średnich od 5 do 10 ha – 1,7 mln. Łącznie 83 proc. całej ludności rolniczej! Żyli wcześniej z produkcji, której obecny przemysł już nie chce. Innej pracy nie ma. Przepływu siły roboczej do miast i do przemysłu nie ma. Proces jest odwrotny. Na wieś powróciła ponad półtoramilionowa rzesza chłopów – robotników tracących pracę w przemyśle i usługach. Obszary biedy na wsi są znacznie większe niż w mieście. Rejestrowały to i nadal rejestrują badania warunków życia ludności.
Bezpośrednim skutkiem klęski, jaka objęła ogromną część rodzinnych gospodarstw rolnych stał się ostry spadek produkcji żywności oraz spożycia. W 2009 r. spożyliśmy 1 619 tys. ton wieprzowiny, ale w wielkiej części dzięki importowi aż 615 tys. ton tego mięsa z zagranicy! W 2010 r. sytuacja była podobna. Nie widać rychłych szans na ograniczenie tego wielkiego importu. Produkcja wołowiny w 2009 r. była prawie dwukrotnie mniejsza niż w 1990 r. a jej spożycie zmniejszyło się ponad 4,5 – krotnie (z 16,4 na 3,6 kg na 1 mieszkańca). Cielęciny i baraniny prawie już nie ma na rynku. Pogłowie owiec zmniejszyło się 20-krotnie! Mleka produkujemy o 1/4 mniej, a spożywamy go o 1/3 mniej. Spożycie mleka spada nawet na wsi. Za pozalimitową sprzedaż mleka sąsiadowi – posiadacz krowy płaci karę!
Prawdziwe przyczyny
Duże koncerny zagraniczne, które przejęły większość państwowych i spółdzielczych zakładów przetwórczych zupełnie sobie nie radziły z nową sytuacją, na jaką natrafiły w Polsce, a zwłaszcza z rozdrobnioną bazą surowcową. Nowi właściciele zakładów przemysłu mięsnego wykorzystywali np. tylko 40 proc. jego potencjału, mieli zaledwie 20 proc. rynku mięsa. Dominowały na nim tysiące małych oraz średnich zakładów przetwórczych, które powstawały jak grzyby po deszczu po uwolnieniu cen żywności i zniesieniu kartek na mięso. Nie miały żadnych trudności ekonomicznych, dawały produkty cenione przez konsumentów, przy cenach niższych niż potrafiły dać duże zakłady tego przemysłu. Postanowiono więc rozprawić się z tą „nieuczciwą konkurencją”, za jaką uznano mniejsze polskie lokalne przetwórstwo mięsne.
Pod koniec lat 90’ w ministerstwie rolnictwa powstał program zmniejszenia liczby zakładów mięsnych o 2/3. Głównych instrumentem jego realizacji było ministerialne rozporządzenie ustalające niezwykle surowe i kosztowne warunki sanitarno – weterynaryjne dla zakładów przemysłu mięsnego, bardziej rygorystyczne w porównaniu z obowiązującymi w UE, wyznaczające dla mniejszych zakładów bardzo krótkie terminy poprawy tych warunków. Równocześnie powstał plan uprzemysłowienia i koncentracji ubojów. W rezultacie tych działań państwowa służba weterynaryjna zlikwidowała tysiące małych i średnich zakładów przetwórczych. Warunki sanitarne były pretekstem. Rzeczywistym celem – likwidacja groźnej konkurencji, która pracowała lepiej i taniej, blokując dużemu przemysłowi dostęp do lokalnych rynków. Tysiące właścicieli i pracowników mniejszych zakładów przetwórczych straciło pracę, a liczne setki tysięcy rolników – bliskich im odbiorców zwierząt rzeźnych i mleka. Konsumenci stracili źródło tańszych i cenionych za dobrą jakość wyrobów.
Lokalny rynek produktów rolnych i żywności niemal całkowicie zamarł. Pojawiły się kartele – oligopole z mięsnym na czele. Pozbawione realnej konkurencji decydują dziś na rynku. Kierują się surowcową łatwizną, doktryną „efektu skali”. Dyktują ceny, decydują od kogo kupować surowiec, w kraju, czy zagranicą. Wpływają na ceny detaliczne, jakość i asortyment żywności na rynku za pośrednictwem supermarketów.
Przyczyną spadku produkcji rolnej i niepomyślnych zjawisk na żywnościowym rynku stała się jego kartelizacja, brak konkurencji, brak umiejętności i woli zorganizowania sobie zasobnej bazy surowcowej w kraju, gotowość i łatwość sięgania po surowce z importu, które mogą być także atrakcyjne z powodu niższych cen, zwłaszcza gdy są gorszej jakości (np. mrożona wieprzowina w blokach służąca do wyrobu tak popularnych w Polsce kiełbas).
Likwidacja lokalnego rynku produktów rolnych i żywności stała się hamulcem poprawy struktury agrarnej. Obrót ziemią wymaga pieniędzy; ich źródła wieś utraciła. Grunty orne od 1990 r. zdrożały prawie 40-krotnie! Na ich zakup potrzebne są nie tylko pieniądze. Także wiara w poprawę koniunktury dla rolników. Tej wiary na wsi też już nie ma. Zmiany w rolnictwie i w jego otoczeniu – zamiast poprawy – pociągnęły również za sobą pogorszenie jakości zdrowotnej żywności. Mimo wyeliminowania z aktywności produkcyjnej wielkiej liczby gospodarstw – znacznie wzrosło zużycie nawozów sztucznych. Od 2000 r. ilość sprzedanych chemicznych środków ochrony roślin wzrosła w Polsce więcej niż dwukrotnie, w tym środków grzybobójczych prawie trzykrotnie!
Kogo winić za wzrost cen?
Ceny zależą oczywiście także od cen surowców rolnych, a więc od rolników, ale ich wpływ na ceny detaliczne chleba i innej żywności jest niewielki. Z lektury „Rynku Rolnego” (nr 3/2011) można się np. dowiedzieć, że w sezonie 2009/10 udział ceny zbóż w cenie pieczywa wyniósł zaledwie 9 proc, a w grudniu 2010 r., w wyniku wzrostu cen skupu zbóż – wzrósł do 15 proc! Z kieszeni konsumenta do kieszeni rolnika przy zakupie chleba wpływała więc i wpływa nadal bardzo skromna kwota, a przy tym nie jest to dochód rolnika, lecz przychód, który służy w niemałej części na pokrycie jego kosztów. Konsument płaci o wiele więcej, bo między polem a talerzem jest długi łańcuch pośredników, rosnących kosztów i marż.
Bywa i tak, że ceny skupu surowców rolnych spadają, a produkowana z nich żywność gwałtownie drożeje. W 2010 r. plantatorzy za tonę buraków cukrowych otrzymali zapłatę w wysokości 103,37 zł. (o 5 proc. mniej niż w 2009 r). Z tony buraków wyprodukowano w 2010 r. ok. 140 kg cukru. Za kilogram cukru w sprzedanych burakach rolnik otrzymał więc niecałe 78 gr! W grudniu 2010 r. średnia detaliczna cena 1 kg cukru wyniosła w Polsce 2.88 zł. W połowie marca br. trzeba było płacić w Warszawie za 1 kg cukru po 4,89 i 4,99 zł, a w niektórych sklepach 6 zł, a nawet więcej. Cukier zdrożał w Polsce tak mocno, bo zdrożał na świecie. Krajowego cukru kupionego od plantatorów po niecałe 78 gr. wyprodukowano w 2010 r. w Polsce nieco ponad 1,4 mln ton, mniej niż spożywamy. Potrzebny import jest niewielki (ok. 200 tys. ton), ale to właśnie on stał się podstawą niemal podwojenia cen cukru w polskich sklepach, a nie cukier kupiony od plantatorów po niecałe 78 gr. za 1 kg! Czesi i Niemczy płacą za cukier o połowę mniej niż Polacy!
Pretensji o wzrost cen chleba i innej żywności nie wolno więc kierować pod adresem rolników. Z rozdrobnioną strukturą agrarną wzrost cen i poziom produkcji nie ma nic wspólnego. W Japonii przeciętny obszar gospodarstwa rolnego wynosi 1,14 ha, a za towarowe uznaje się już gospodarstwo rolne o powierzchni od 0,30 ha. Produkcję rolną na sprzedaż za co najmniej 750 USD prowadzi tam nawet 4,3 mln właścicieli działek o powierzchni od 5 do 10 arów (0,05-0,10 ha), czerpiących większość dochodów ze źródeł pozarolniczych. Na 5 mln ha żyje i pracuje w Japonii tyle samo ludzi, co w Polsce na 3,5 – krotnie większym obszarze użytków rolnych i kraj ten, choć ma o wiele mniej gruntów rolnych niż Polska i ponad 3 razy więcej ludności – w wielu dziedzinach osiągnął żywnościową samowystarczalność, a częściowo, jak pisze prof. Fr. Tomczak – ma nawet produkcję większą od własnych potrzeb (ryż, mleko, jaja, mandarynki). Decyduje ludzka praca i organizacja rynku, a nie struktura agrarna.
W oczach ekspertów
W 1996 r. eksperci unijnej fundacji PHARE analizując stan naszego rolnictwa w perspektywie przyszłego przystąpienia Polski do Unii ustalili, że ceny żywności są u nas 2 – 3-krotnie niższe niż w ówczesnej Unii, dzięki znacznie niższym kosztom produkcji w rolnictwie. Eksperci PHARE uznali także, że w aktualnej sytuacji Polski rozdrobnienie agrarne jest korzystne, bo daje podstawy utrzymania wielkiej liczbie ludności rolniczej, wśród której co trzecia osoba jest bezrobotna. Przewidywali ponadto, że po integracji z Unią ceny żywności w Polsce wzrosną z tytułu wzrostu kosztów w przetwórstwie i handlu, a zmniejszeniu ulegną dochody konsumentów z powodu wzrostu wydatków na żywność. I ta prognoza właśnie się u nas sprawdza.
Można do tego dodać, że na nasze ceny żywności wpływa także w coraz większym stopniu handel zagraniczny i to nie tylko import, ale także eksport. Producenci nie muszą bowiem sprzedawać swojego towaru tanio w kraju w oparciu o niskie ceny surowców rolnych, gdy mogą go sprzedać drożej zagranicą. Przy spadku produkcji rolnej może się to odbywać i odbywa kosztem ograniczania krajowego spożycia przy pomocy podnoszenia cen detalicznych w kraju. Widzimy to u nas np. ma rynku wołowiny, produktów mleczarskich, których sporo idzie na eksport, a obecnie także na rynku cukru. Jego ceny zostały przez kartel cukrowniczy mocno podwyższone, niewykluczone, że w tym celu, aby… zmniejszyć krajowy popyt i mieć więcej cukru na eksport po wysokich światowych cenach.
Bardzo niskie koszty produkcji w polskim rolnictwie potwierdziły w 1998 r. badania niemieckich ekonomistów z uniwersytetu w Hohenheim. W 1999 r. prof. Konrad Hagedorn z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie stwierdził: „ Kraje kandydujące do Unii, przede wszystkim Polska, mają bardzo niskie koszty produkcji rolnej i duży potencjał produkcyjny …Dlatego trzeba zmniejszyć zachęty do produkcji rolnej dla nowych członków” („Gazeta Wyborcza” z 25.03.1999). Ten postulat został więcej niż w stu procentach zrealizowany – w rokowaniach przedakcesyjnych, w traktacie akcesyjnym z Unią, w polityce Brukseli wobec Polski i w rodzimej polskiej polityce rolnej – w okresie przed przystąpieniem do Unii i po akcesji. W wyniku tego – wzrost produkcji rolnej w Polsce nie tylko został zatrzymany, lecz produkcja ta została po prostu zdławiona i nie miało to absolutnie żadnego związku z istniejąca w Polsce rozdrobnioną strukturą agrarną. Wręcz przeciwnie, uderzenie w małe i średnie gospodarstwa rodzinne (jak na ironię objęte w 1997 r. szczególną konstytucyjną ochroną) stało się główną przyczyną upadku polskiego rolnictwa, gorszego zaopatrzenia krajowego rynku w żywność, stopniowego wzrostu cen detalicznych, a także, co trzeba szczególnie podkreślić – znacznego pogorszenia warunków życia wielomilionowej ludności rolniczej.
Również eksperci OECD, w swoim raporcie o polskim rolnictwie opublikowanym w Paryżu w 1995 r. pozytywnie ocenili naszą strukturę agrarną, pisząc: „.małe gospodarstwa mogą zapewnić bardziej efektywne wykorzystanie zasobów…gdy ulegną powiększeniu staną się bardziej wyspecjalizowane i bardziej zmechanizowane, będą korzystały w większym stopniu z nawozów i środków ochrony roślin , co…niesie za sobą ryzyko pewnych zjawisk szkodliwych dla środowiska…” Eksperci OECD docenili także walory zdrowotne polskiej żywności, pisząc: „…niski poziom substancji szkodliwych jest przede wszystkim wynikiem znacznie niższego zużycia środków chemicznych w Polsce w porównaniu z krajami zachodnioeuropejskimi…Rolnictwo polskie zużywa średnio dwu – trzykrotnie mniej nawozów nieorganicznych i około siedmiokrotnie mniej pestycydów niż wiele krajów OECD… Jest to dogodny czynnik do rozwijania eksportu . Zapotrzebowanie na taką żywność powiększa się…”. Ten walor naszej żywności powoli zanika, bowiem i u nas, w większych gospodarstwach coraz większą rolę zaczyna odrywać chemia.
Autorzy raportu OECD skrytykowali Polskę za dopuszczenie do upadku wiejskiej spółdzielczości, zastąpienie jej przez handel oraz pośredników prywatnych i dodajmy – zagarnięcie przez nich wielkiego spółdzielczego majątku, zaprzepaszczenie bogatych spółdzielczych tradycji, sięgającej zaborów i II RP.
Logiczne i obiektywne opinie dobrze nam życzących ekspertów PHARE i OECD trafiły niestety do kosza. W to miejsce zupełnie inną strategię rozwoju rolnictwa w Polsce nakreśliła w 1998 r. Rada Strategii -Społeczno Gospodarczej powołana przez premiera Jerzego Buzka. Stronę rolniczą w tej Radzie reprezentowała prof. Katarzyna Duczkowska – Małysz z kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i prof. Antoni Leopold, który zarys tej strategii przedstawił w artykule opublikowanym w „Nowym Życiu Gospodarczym” (nr 12/1999).
Za główny cel wspomniana Rada uznała koncentrację produkcji rolnej, powiększenie przeciętnego obszaru gospodarstwa rolnego do poziomu większego nawet niż przeciętnie w Unii Europejskiej! Miało to prowadzić do poprawy opłacalności i spełnienia wymagań przemysłu przetwórczego, który chce dużych partii jednolitych surowców rolnych. Za cel polityki społeczno – gospodarczej wobec wsi Rada uznała tworzenie miejsc pracy na wsi, bez potrzeby migracji. Równocześnie jednak powiedziano w tym programie, że niezależnie od głównego nurtu polityki restrukturyzacyjnej wsi i rolnictwa należy się liczyć z długoletnim występowaniem na wsi sytuacji ubóstwa wielu rodzin. Ten punkt programu został w pełni zrealizowany…
Zawiedzione nadzieje
Polaków żywi dzisiaj ok. 350 tys. towarowych gospodarstw rolnych. Są to głównie farmerskie gospodarstwa rodzinne. Ich właściciele nie szczędzą sił, abyśmy mieli co jeść. Nie nadążają jednak za potrzebami. W dodatku ich szeregi zaczynają niestety topnieć, zwłaszcza w produkcji mleka i mięsa. Są sygnały, że młodzi, dobrze przygotowani do swojego zawodu rolnicy – po przejęciu dużych dobrze prowadzonych gospodarstw od rodziców – całkowicie rezygnują z pracochłonnych kierunków produkcji, zwłaszcza zwierząt rzeźnych i mleka. Jest to praca uciążliwa, ekonomicznie niepewna przy częstych u nas huśtawkach cen skupu. Życie także na wsi nie musi się składać tylko z pracy. Od świtu do nocy uwiązani przy codziennej obsłudze posiadanych zwierząt nie mogliby nawet marzyć o wyjeździe na narty, o urlopie nad morzem, czy o wycieczce w świat, z czego korzystają ich rówieśnicy z miast. Do uciążliwej obsługi zwierząt nie ma zbyt wielu chętnych pracowników najemnych. Jeśli są – kosztują krocie.
Jeszcze większy zawód może spotkać tych, którzy liczą na producentów bardzo dużych. Gospodarstwa o powierzchni ponad 100 ha posiadają już 3,3 mln ha i wraz z gospodarstwami o powierzchni od 50 do 100 ha (1,2 mln ha) zatrudniają zaledwie 11,3 tys. stałych pracowników najemnych oraz 53,4 tys. osób rodzinnej siły roboczej. Na jedną pracującą osobę w tej grupie największych gospodarstw przypada przeciętnie prawie 68 ha! Tak małe zatrudnienie ogranicza, a praktycznie wręcz uniemożliwia prowadzenie pracochłonnych gałęzi produkcji rolniczej, w tym zwłaszcza chowu zwierząt gospodarskich. Z kolei fermy przemysłowe, wykorzystujące różne nowoczesne technologie, budzące uzasadnione wątpliwości, obawy i sprzeciwy, stanowiące zagrożenie ekologiczne (odchody) – wkraczają, jak się wydaje, w etap schyłkowy. Konsumenci zaczynają się bać takiej żywności. Karierę robi żywność ekologiczna.
Najgorzej jest w dużych gospodarstwach prowadzonych przez dzierżawców. Jest to w większości kadra kierownicza dawnych PGR-ów. Gospodarują na 1,8 mln ha, głównie na ziemiach Zachodnich i Północnych, gdzie PGR- y posiadały ok. 65 proc. wszystkich użytków rolnych. Według badań naukowych najgorzej gospodarują na tych gruntach właśnie dzierżawcy. Główną gałęzią produkcji jest tam uprawa zbóż. Siane rok po roku na tym samym polu zajmują wraz z rzepakiem do 84 proc. gruntów ornych. Produkcja zwierzęca u dzierżawców jest w zaniku. Pomieszczenia dla zwierząt są wyburzane. Głównym źródłem dochodów są unijne dopłaty bezpośrednie, które w 2006 r. w gospodarstwach o średnim obszarze 17,8 ha, stanowiły połowę wszystkich uzyskiwanych dochodów.
W 2009 r. ogólna suma przeznaczona na dopłaty była o 61,5 proc. większa niż w 2006 r. W 2010 r. znów wzrosła. Udział dopłat w dochodach dzierżawców jest więc obecnie o wiele większy niż 50 proc. W dużych gospodarstwach są to duże pieniądze. Zależą od obszaru zasiewów. W mniejszych gospodarstwach dopłaty mają znaczenie niewielkie. Są tam wielokrotnie mniejsze od strat tych gospodarstw z powodu ich wyeliminowania z rolnego rynku. Zboża zajmują również i tu zbyt dużą część zasiewów. Gdy nie ma ich komu sprzedać – są wykorzystywane na opał. 1 kg owsa daje tyle ciepła, co 0,5 kg węgla…
87 proc. dzierżawców pragnie kupić prowadzone gospodarstwa, ale jak mówią w badaniach ankietowych: „utrudnia to nierozwiązany problem reprywatyzacji i ograniczenia zakupu ziemi przez cudzoziemców”. Wskazuje to więc nie tyle na chęć kupna tych gospodarstw po to, aby je prowadzić i rozwijać, lecz raczej po to, aby je odsprzedać lub wejść np. w spółkę z kapitałem zewnętrznym. Na tym tle trzeba rozumieć próby pewnego ograniczania dostępu dzierżawców do zakupu użytkowanej przez nich ziemi. Sprawa jest trudna do rozwiązania. Niełatwo pogodzić interesy i prawa dzierżawców z polskim interesem narodowym.
Chłopskie gospodarstwa rodzinne, przez dziesięciolecia szykanowane i upośledzane w systemie komunistycznym, w istocie wbrew temu systemowi – jako tako żywiły Polaków przez dziesięciolecia PRL-u. Dostarczały przez 28 lat produkty rolne za 15 proc. rynkowej ich wartości w ramach przymusowych dostaw. Nigdy nie dostały za to żadnego ekwiwalentu. Dawały ponad 80 proc. produkcji końcowej netto całego polskiego rolnictwa. Wielkie nakłady na tzw. sektor „uspołeczniony” naszego rolnictwa, największe w II połowie lat 70’ – nie dały Polsce oczekiwanych „efektów skali”, mimo ogromnych kosztów utrzymywania tego sektora przy życiu. W okresie rządów ekipy Gierka – cały wielki eksport węgla i koksu nie wystarczał na pokrycie kosztów importu zbóż, pasz i żywności.
Wielki potencjał produkcji zdrowej żywności, tkwiący w skazanym na zagładę sektorze gospodarstw rodzinnych – nie jest obecnie wykorzystywany. Ze szkodą dla kraju, dla konsumentów i dla mieszkańców wsi polska ziemia się marnuje. Nie tylko u chłopów, także u największych jej posiadaczy i dzierżawców. Być może istnieją jeszcze warunki i możliwości, aby ten potencjał na powrót uruchomić. Drogą do tego może być odbudowa lokalnego rynku produktów rolnych i żywności, finansowe jego wspieranie środkami z Unii, odbudowa i rozwój wiejskiej spółdzielczości, przywrócenie swobody działalności gospodarczej i rynkowej konkurencji, aby konsumenci mogli wybierać na rynku to, co uznają dla siebie za najlepsze.
dr Ludwik Staszyński
Wieś ginie dzięki dopłatom
Do głębi zostałem poruszony artykułem Magdaleny Kozmany pt. „Wieś trwa dzięki dopłatom” zamieszczonym w dodatku ekonomicznym do „Rz” z dn. 16 stycznia br. Z propozycjami zawartymi w tym artykule całkowicie się nie zgadzam. Dotyczy to nie tyle autorki, ile naukowców, których opinie bezkrytycznie przytacza. Chodzi nie tyle o to, o czym M. Kozmana pisze, ale o to o czym nie pisze i czego prawdopodobnie nie powiedzieli jej rozmówcy.
Wielkimi literami informuje autorka czytelników, że 2,3 mln osób jest zatrudnionych w polskim rolnictwie, ale nie pisze, że co najmniej tak samo duża liczba osób zdolnych do pracy, do niedawna utrzymująca się z gospodarowania na wsi – nie zajmuje się już rolnictwem i nie ma na ogół żadnego innego zajęcia, bo mamy taką a nie inną sytuację na krajowym rynku pracy. Oto dowody. Kiedyś było w Polsce 384 tys. plantatorów buraków cukrowych – w 2007 r. 67 tys.; było 250 tys. plantatorów tytoniu – jest 14,5 tys.; jeszcze w 2004 r. mleczarnie miały 800 tys. dostawców – mają dziś niespełna 200 tys. Liczba gospodarstw utrzymujących bydło i krowy zmniejszyła się prawie 3-krotnie, świnie – 2,5-krotnie. Gospodarstwa do 5 ha, które dawały na rynek przez dziesięciolecia ponad połowę całego skupu żywca wieprzowego, dziś mają już tylko 8 proc. w dodatku zmniejszonego całego krajowego pogłowia świń. Od 1990 r. liczba gospodarstw, które zajmowały się chowem świń zmniejszyła się o ponad 830 tys. Pogłowie owiec zmniejszyło się ponad szesnastokrotnie; uprawa ziemniaków zmniejszyła się czterokrotnie, truskawki uprawia prawie o 2/3 mniej gospodarstw. Także na wielu innych odcinkach produkcji rolniczej i ogrodniczej mamy do czynienia z wielkim regresem lub ze zjawiskami ten regres zapowiadającymi..
To nie są dane poufne, czy tajne. Są ogólnie dostępne. Nie wolno tego przemilczać, bo wskazują na ogromne kurczenie się frontu pracy w polskim rolnictwie (także w ogrodnictwie) i są źródłem rozległych obszarów biedy na wsi w Polsce, o czym także znaleźć można informacje w wiarygodnych źródłach krajowych, a nawet zagranicznych. Kto nie produkuje – nie ma dochodów, popada w biedę, ze wszystkimi jej wysoce negatywnymi społecznym skutkami, które dotykają i będą dotykać coraz bardziej w przyszłości całe polskie społeczeństwo.
Wręcz kuriozalna jest cytowana przez autorkę propozycja Lecha Goraja, że …rozwiązaniem dla poprawy dochodowości polskiego rolnictwa jest powiększenie średniej powierzchni gospodarstw… i tym celu… z prowadzenia działalności rolniczej powinno zrezygnować ok. 0,5 mln osób (na ponad 2 mln zatrudnionych z 1,4 mln pobierających dopłaty bezpośrednie)…Wówczas dochody pozostałych rolników uległyby znaczącej poprawie… Jedni w naszym rolnictwie mieliby się więc zyskać kosztem drugich, którzy musieliby stracić. Taka jest w tej propozycji „filozofia” . L. Goraj nie mówi przy tym niestety nic i autorka też nic nie pisze o tym, z czego miało by żyć te 0.5 mln rolników (wraz z rodzinami blisko 2 mln osób) wyeliminowanych z pracy w rolnictwie, skoro już obecnie co trzeci człowiek na wsi nie ma pracy i jak wynika z badań CBOS… są gminy, w których dożywia się aż trzy czwarte uczniów; w niektórych gminach aż 40 proc. mieszkańców korzysta z pomocy społecznej…”,
40 proc. populacji a więc ponad 15 mln osób jest w Polsce zagrożonych skrajną biedą (GUS). Więcej niż połowa z tej wielkiej masy ludności to mieszkańcy wsi a 28 proc. wśród nich – to dzieci w wieku do 14 lat, które często już nawet mleka nie piją, bo w wielu wsiach krów prawie już nie ma i bardzo często nie ma też pieniędzy, aby to mleko, ser, nie mówiąc już o maśle – kupić w wiejskim sklepie!
Dalsze zmniejszanie zatrudnienia w polskim rolnictwie ma mieć tylko jeden cel – poprawę dochodowości przez ograniczanie liczby gospodarstw rolnych. Propozycja ta lekceważy całkowicie nie tylko społeczne, lecz także ekonomiczne skutki takiego właśnie procesu, z jakimi na szeroką skalę w naszym rolnictwie mieliśmy do czynienia w okresie transformacji i tzw. restrukturyzacji rolnictwa . Produkcja mleka zmniejszyła się z ponad 16 do 12 mld litrów rocznie a jego całkowite spożycie z ponad 15 do zaledwie 9, 2 mld litrów rocznie. (prawie o. 39 proc!). Produkcja mięsa wołowego zmniejszyła się prawie o 31 proc. a jego spożycie ponad 4 -krotnie. W tak podstawowych dziedzinach, jak produkcja mleka, mięsa wieprzowego i cukru Polska staje się stopniowo importerem netto tych produktów. Równocześnie produkcja zbóż wzrosła do takiego poziomu, że rozważana była propozycja, aby były wykorzystywane na opał! Ziarnem owsa już w wielu wsiach pali się w specjalnie do tego dostosowanych piecach.. Uprawa owsa się nie zmniejsza, choć koni już bardzo mało. Owies daje dziś polskim rolnikom dwie korzyści – dopłatę bezpośrednią i opał własnej produkcji. To efekt Wspólnej Polityki Rolnej wobec Polski do zapisania w księdze Guinnessa..!
Kowzana w tytule swojego artykułu pisze, że „wieś trwa dzięki dopłatom”. Tytuł ten powinien brzmieć raczej „wieś ginie dzięki dopłatom”.,Obecne dopłaty bezpośrednie naliczane od hektara są potężnym instrumentem ekstensyfikacji i produkcyjnej marginalizacji polskiego rolnictwa w Europie. Korzystają z nich przede wszystkim posiadacze dużych i wielkich gospodarstw rolnych., w których dopłaty stały się niejednokrotnie najważniejszym źródłem stałych dochodów i przyczyną byle jakiej produkcji polowej, byle tylko mieć pretekst do otrzymania dopłat. Dopłaty są niemal tym samym, czym były olbrzymie budżetowe dotacje dla deficytowych PGR-ów w latach PRL-u.
W dzisiejszych gospodarstwach farmerskich i wielkoobszarowych naliczane od hektara upraw dopłaty, w połączeniu z narzuconymi przez Unię Europejską niskimi kwotami produkcyjnymi – ogromnie osłabiają dążenia do czerpania dochodów z rozwoju intensywnych kierunków produkcji rolnej, prowadzą do katastrofalnych zmian w strukturze produkcji roślinnej, która w coraz skromniejszym zakresie służy najbardziej dochodowym kierunkom produkcji zwierzęcej. Główne dochody przynosiły i powinny nadal przynosić polskiemu rolnictwu nie dopłaty bezpośrednie naliczane od hektara, lecz rozwój intensywnych kierunków produkcji, które uległy tak wielkiej redukcji w sektorze chłopskich gospodarstw rodzinnych, że stał się konieczny uzupełniający import produktów mlecznych, mięsa i cukru.
Nie chodzi o rezygnację z pomocy ekonomicznej dla polskiego rolnictwa ze środków unijnych i krajowych. Zrezygnować trzeba z dopłat od hektara a przejść na formy i skalę wspierania produkcji rolnej stosowane w UE 15, gdzie subsydia wspierają pożądane kierunki produkcji, a nie posiadanie hektarów. Zasady pomocy dla rolnictwa we wszystkich państwach członkowskich Unii powinny być obecnie i zawsze w przyszłości jednakowe a kwoty produkcyjne (limity) ustalane na poziomie takim samym w stosunku do liczby ludności a najlepiej całkowicie zniesione. Są zaprzeczeniem gospodarki rynkowej, na której podobno opiera się cała unijna gospodarka. Stan polskiego rolnictwa po 20 latach transformacji ustrojowej wskazuje na wielkie szkody wynikające z braku rozsądnej Narodowej Polityki Rolnej.
Ludwik Staszyński (2009 r.)
Wieprzowiny może być pod dostatkiem (2009 r.)
W nr. 151 „Naszego Dziennika” z 30 czerwca 2009 r. znalazł się artykuł Krzysztofa Losza o przyczynach dużego spadku produkcji mięsa wieprzowego. Autor sugeruje, że jest to skutek rozdrobnienia chowu trzody chlewnej w Polsce i opowiada się za koncentracją tej produkcji w dużych fermach (przy udziale koncernów zagranicznych ). Może to, zdaniem autora, zapewnić zwiększenie produkcji mięsa tego gatunku i obniżenie jej kosztów, choć może także prowadzić do upadku wielu gospodarstw lub do ich rezygnacji z chowu trzody chlewnej, czego jesteśmy obecnie świadkami.
W artykule tym znalazły się niestety uproszczone, niejednokrotnie błędne opinie na temat przewagi produkcji fermowej nad drobnotowarową, a także przemawiające za koncentracją w Polsce przykłady Niemiec i Danii, gdzie chów świń został skoncentrowany w niewielkiej liczbie dużych ferm. Ekonomicznej przewagi ferm w tych krajach w porównaniu z rozdrobnioną produkcją w Polsce – po prostu nie było i nie ma. Według badań ekonomistów niemieckich z uniwersytetu w Hohenheim – koszty produkcji zwierząt rzeźnych, w okresie przed akcesją do UE – były w Polsce nawet dwukrotnie niższe niż w RFN. Dzięki temu ceny detaliczne żywności, przy bardzo rozdrobnionej produkcji rolnej były w Polsce (według raportu ekspertów PHARE ) 2 – 3 – krotnie niższe niż w starej części państw UE.
Wspomniani ekonomiści niemieccy przewidywali, że po przystąpieniu do UE ceny żywności w krajach Europy Środkowej i Wschodniej będą się stopniowo wyrównywać do poziomu zachodniego, co pociągnie za sobą znaczne obniżenie standardu życiowego ludności w tych krajach. Koncentracja produkcji zwierzęcej, którą zachwala K. Losz – niczego więc dobrego nam nie może przynieść.
Powołując się na przykłady z krajów zachodnich autor powinien powiedzieć, że wielkofermowa produkcja zwierzęca jest tam obecnie oceniana krytycznie. Nawołuje się do chowu zwierząt systemem ekstensywnym, do wiązania liczebności pogłowia zwierząt z obszarem użytkowanych gruntów. Piszę o tym w książce „Zmagania o przetrwanie”, w której przytaczam m.in. poświęconą tej sprawie opinię Stanisława Krajskiego (str. 81 – 82). K. Losz proponuje, aby iść w kierunku, z którego Zachód pragnąłby się wycofać. S. Krajski w 2001 r. pisał, że ekstensywna produkcja drobnotowarowa jest naszą wielką szansą; K. Losz twierdzi, że jest główną przeszkodą…
Przyczyną poważnego upadku produkcji zwierzęcej w Polsce nie jest rozdrobnienie naszego rolnictwa. Nie jest nią także zbyt mała koncentracja tej produkcji. Wręcz przeciwnie rzeczywistą przyczyną jej upadku, do poziomu pociągającego za sobą coraz większy import żywności, w tym wieprzowiny (a także wzrost jej cen) jest właśnie kierunek na koncentrację produkcji, kosztem eliminowania z rynku rolnego i żywnościowego – bez społecznego i ekonomicznego uzasadnienia – ogromnej liczby rodzinnych gospodarstw chłopskich. Po prostu, przemysł przetwórczy, w większości oddany w obce ręce – chce dużych dostawców, a nie potrzebuje drobnych. Zlikwidowano też niemal w całości lokalny rynek produktów rolnych, zamykając tysiące małych i średnich zakładów przetwórczych, a także uprzemysławiając uboje, w których 90 proc. stanowi trzoda chlewna. W wyniku tego ogromna część rolników nie ma po prostu komu sprzedać zwierząt rzeźnych po w miarę opłacalnych cenach. Winne jest więc nie rozdrobnienie polskiego rolnictwa, lecz zniszczenie rynku lokalnego i polityka rolna, która lekceważy jej katastrofalne społeczne skutki w postaci upadku wielu gospodarstw i biedy licznych rodzin na wsi.
Ponad 60 proc. dochodów uzyskiwały gospodarstwa indywidualne ze sprzedaży mleka i zwierząt rzeźnych. Tych dochodów w większości już nie mają. Od dnia wejścia Polski do Unii ok. 600 tys. gospodarstw przestało dostarczać mleko do mleczarni. Oprócz tego ok. 350 tys. gospodarstw musiało zaprzestać bezpośredniej sprzedaży mleka. Ponad 830 tys. gospodarstw (o pow. 1 ha i więcej) przestało zajmować się chowem trzody chlewnej. Eliminowanie drobnych gospodarstw objęło też wiele upraw ogrodniczych i przemysłowych. Następstwem jest bieda na wsi, która ogarnęła miliony jej mieszkańców.
Oceniając sytuację w rolnictwie i na wsi nie można więc przechodzić do porządku dziennego nie tylko nad gospodarczymi, ale przede wszystkim społecznymi skutkami dokonanych i proponowanych przemian. Nie tylko dlatego, że względy moralne wskazują na to, aby ująć się za ludźmi pogrążonymi bez własnej winy w upokarzającej biedzie. Chodzi nie tylko o wieś, lecz także o przyszłość Polski. Prawie połowa polskich dzieci i młodzieży żyje dziś na wsi. Prawie 30 proc. biedoty wiejskiej stanowią dzieci do lat 14!
Żywności, w tym także wieprzowiny, może być w kraju pod dostatkiem i nie musi być droga. Nie jest do tego potrzebne rozszerzenie i tak już za dużej produkcji wielkofermowej. Nie jest też konieczny import tego mięsa na coraz większą skalę. Trzeba tylko wykorzystać istniejący w kraju wielki potencjał produkcyjny, jakim są rodzinne gospodarstwa rolne.
dr Ludwik Staszyński
Samorządowa lekcja demokracji (2011 r.)
O stanie demokracji świadczy m.in. poziom frekwencji wyborczej. Jest w Polsce niski. W wyborach samorządowych 2010 – frekwencja wyniosła 47,32 %, co oznacza, że ponad 16,1 mln uprawnionych nie wzięło udziału w głosowaniu. Trzeba do tego doliczyć głosy nieważne (we wszystkich głosowaniach – prawie 3,1 mln, w tym w głosowaniu do sejmików wojewódzkich blisko 1,8 mln). Realny wpływ na wyniki wyborów miało więc sporo mniej wyborców niż liczba głosujących. W gminach do 20 tys. mieszkańców demokracji jest nieco więcej niż średnio w całym kraju. Frekwencja wyborcza wyniosła tam 52,33%.
Najwięcej – 12,06% głosów nieważnych oddano w wyborach do sejmików wojewódzkich, do rad miast na prawach powiatach – 3,56%, w gminach liczących ponad 20 tys. mieszkańców – 5,45%, w gminach do 20 tys. mieszkańców – 2,78%.W wyborach wójtów i burmistrzów nieważnych głosów było zaledwie 1,6%! Szczególnie dużo głosów nieważnych w wyborach do sejmików wojewódzkich oddano w woj. wielkopolskim (15,3%), mazowieckim (14,0%), kujawsko-pomorskim (13,1%) i warmińsko-mazurskim (13,0); najmniej – w woj. podlaskim (9,4%).
Dlaczego tak duża część wyborców nie głosuje? Sprawa ta zasługuje na odpowiednie badania, obejmujące wszystkie grupy społeczne wyborców. Głosują wyborcy, którzy identyfikują się z ugrupowaniami lub kandydatami obecnymi na listach wyborczych, którzy nie stracili wiary w istniejący w Polsce system polityczny i są przekonani, że poprzez udział w wyborach można próbować wpłynąć na bieg spraw w kraju, w województwie, w mieście, powiecie czy w gminie.
Nie wszyscy politycy są zainteresowani wysoką wyborczą frekwencją. Pobudzanie frekwencji nie jest tematem kampanii poprzedzających wybory. Partie polityczne nie zachęcają wyborców do głosowania. Koncentrują uwagę na mobilizowaniu i poszerzaniu własnego elektoratu. Niska frekwencja sprzyja ugrupowaniom, które potrafią zmobilizować swój elektorat (np. mniejszość niemiecka w woj. opolskim, gdzie głosowało zaledwie 40,99% uprawnionych), czy ruch autonomii w woj. śląskim (głosowało 42,99% wyborców). Tą drogą nikła mniejszość może zdobywać liczący się udział we władzy nad większością obywateli, którzy nie skorzystali z posiadanego prawa głosu… Jaskrawym przykładem decydującego wpływu frekwencji na wyniki wyborów jest ponowny wybór b. senatora SLD Henryka Stokłosy w wyborach uzupełniających do Senatu, który w okręgu pilskim zdobył 40 proc. głosów przy frekwencji nieprzekraczającej 6,3%.
Dla niektórych ugrupowań czynnikiem sprzyjającym może się jednak okazać względnie dobra frekwencja – np. dla PSL w woj. świętokrzyskim, gdzie zanotowano najwyższą w kraju frekwencję (ponad 53,5 %), a równocześnie bardzo dobre wyniki tego ugrupowania w wyborach radnych do Sejmiku Wojewódzkiego (prawie 33%).
Niegłosujący stanowią ogromny potencjał polityczny. Jego unieruchomienie lub wyborcze pobudzenie ma i może mieć duży wpływ na kształt i rozkład sił na scenie politycznej. Frekwencję, od której zależy poziom reprezentatywności władz wszystkich szczebli, a więc siła legitymacji do sprawowania władzy – mogłyby poprawić wybory dwudniowe, a także możliwość głosowania za pośrednictwem upoważnionych przedstawicieli, drogą listowną lub przez internet, co znajduje zastosowanie w niektórych państwach.
Czy były wyborcze fałszerstwa?
Skuteczny nadzór nad pracą komisji wyborczych zależy od wykorzystywania posiadanych uprawnień i od sumiennego wypełniania obowiązków przez mężów zaufania poszczególnych ugrupowań politycznych. Powinien obowiązywać taki tryb liczenia głosów, który wykluczy jakiekolwiek fałszerstwa i kombinacje. Głosy powinny także być liczone bez zbędnego pośpiechu, do którego w wyborach samorządowych 2010 r. zachęcało m. in. przedłużenie głosowania do godz. 22.
Wysoki odsetek głosów nieważnych w wyborach do sejmików wojewódzkich to pewnego rodzaju prawidłowość. W wyborach do sejmików w 2006 r. odsetek głosów nieważnych (12,70 %) był prawie taki sam jak w 2010 r. (12,06%)!
We wszystkich wyborach (do rad gmin, powiatów i sejmików) 72% głosów nieważnych stanowiły w 2010 r. puste karty do głosowania. Gdyby odliczyć te puste karty od ogólnej liczby głosów nieważnych – mogłoby się okazać, że we wszystkich wyborach (do rad gmin, powiatów i sejmików) – odsetek kart błędnie zakreślonych był zbliżony. Gdyby tak było, to w rzeczywistości różnice i to znaczne dotyczyłyby tylko odsetka kart pustych. Hipotezie o wyborczych fałszerstwach w komisjach wyborczych można więc przeciwstawić inną hipotezę, że niektórzy, nieliczni przecież wyborcy koncentrowali swoją uwagę na kartach z nazwiskami znanych sobie kandydatów do rad gmin i powiatów, a w mniejszym stopniu interesowali się tym, kto z nieznanych im kandydatów zostanie wybrany radnym do Sejmiku Wojewódzkiego. Ci nieliczni wyborcy oddawali karty z listami kandydatów do Sejmików bez postawienia koniecznego krzyżyka i były one oczywiście unieważniane. Jedna z wyborczyń, która nie postawiła krzyżyka przy nazwisku żadnego z kandydatów do Sejmiku – na karcie tej napisała: „kandydaci nie są mi znani”…
W PRL-u – ordynacja wyborcza uznawała karty do głosowania bez skreśleń za ważne. Niektórzy wyborcy, którzy pamiętają tamte czasy nie zdają sobie być może sprawy z tego, że karty bez skreśleń są obecnie uznawane za nieważne.
Zwycięstwo niezależności
Patrząc na wybory samorządowe 2010 r. pod kątem liczby zdobytych mandatów radnych i stanowisk w organach samorządowych – trzeba odnotować przede wszystkim wielkie sukcesy bezpartyjnych kandydatów niezależnych – wysuniętych przez lokalne komitety wyborcze. Dotyczy to zarówno liczby radnych wybranych w gminach i powiatach, jak również zdobytych stanowisk wójtów, burmistrzów i prezydentów. Tylko w sejmikach wojewódzkich na ogólna liczbę 561 radnych niezależnych było zaledwie 20, głównie we Wrocławiu (10), w woj. opolskim (6) i śląskim (3). Niezależne komitety wyborcze w wyborach do sejmików zdobyły jednak ogółem aż 14,56% głosów.
W sejmikach sytuacja jest nieco podobna do Parlamentu, w którym także prawie nie ma niezależnych, bezpartyjnych posłów i senatorów, choć Konstytucja (art. 100. ust. 1) daje wyborcom prawo do wysuwanie własnych kandydatów na te stanowiska. Możliwości tych nie zapewniała dotąd wyborcom ordynacja wyborcza (tylko mniejszości niemieckiej nie dotyczy 5-procentowy „próg” wyborczy). Także innym kandydatom, wysuwanym przez niezależne komitety powoływane do życia przez samych wyborców, mogłyby utorować drogę do Sejmu jednomandatowe okręgi wyborcze, w których tacy kandydaci mogliby startować na równych prawach wraz z kandydatami partii politycznych. Stanie się to możliwe już w najbliższych wyborach do Senatu, które mają się odbyć w 100 jedno mandatowych okręgach wyborczych. Gdyby w ten sam sposób wybierany był Sejm – z pewnością byłby bliższy wyborcom i prawdopodobnie dobrze reprezentowałby zarówno ich interesy, jak i całego państwa. Z punktu widzenia reprezentatywności parlamentu i jego powiązania z wyborcami – proponowane obecnie przez Prezydenta RP zmniejszenie liczby posłów nie byłoby rozwiązaniem korzystnym.
W pierwszym Sejmie II RP, zwanym Ustawodawczym, wybranym w styczniu 1919 roku – w ławach sejmowych zasiedli w większości posłowie wybrani spośród kandydatów wysuniętych przez różne lokalne komitety wyborcze. Choć był to Sejm bardzo zróżnicowany, o dość przypadkowym składzie – okazał się bardzo skuteczny. W pół roku (po kilkumiesięcznej debacie) uchwalił historyczne ustawy o reformie rolnej i o upaństwowieniu dewastowanych lasów; w półtora roku ustanowione przez ten Sejm państwo było już na tyle silne, że zdołało się obronić przed najazdem bolszewickim, a po dwóch latach i kilku miesiącach Sejm ten uchwalił Konstytucję. W III RP trzeba było czekać na to ponad 7 lat.
Kandydaci wysuwani przez lokalne komitety wyborcze odnieśli w listopadowych wyborach samorządowych 2010 r. ogromne sukcesy. W wyborach do rad gmin do 20 tys. mieszkańców na ogólną liczbę radnych (ok. 33,3 tys.) – wybrano aż 24,9 tys. radnych niezależnych; w gminach powyżej 20 tys. mieszkańców na ogólną liczbę 5,6 tys. radnych – wybrano 3,1 tys. kandydatów niezależnych; w wyborach do rad powiatów – wśród blisko 6,3 tys. radnych znalazło się 2,4 tys. radnych niezależnych. Wielką część stanowisk wójtów, burmistrzów i prezydentów miast (łącznie 2002) zajęli również kandydaci niezależni. Na stanowiska te wybrano natomiast zaledwie 467 kandydatów wysuniętych przez obecne w parlamencie partie polityczne. 64 kandydatów niezależnych zasiadło w fotelach prezydentów miast. Spośród kandydatów z szyldem partyjnym wybrano tylko 43 prezydentów.
Sejmiki wojewódzkie zostały natomiast zdecydowanie zdominowane przez partie polityczne, które zdobyły 85,44% głosów. Wyniki wyborów do sejmików były pewnego rodzaju zaskoczeniem, ponieważ, jak się okazało – sondaże przedwyborcze zwłaszcza dla Platformy Obywatelskiej i dla PSL mocno odbiegały od rzeczywistych wyników wyborów. Zdecydowanie zwyciężyła PO, choć nie tak wysoko, jak prognozowano. Zdobyła w sejmikach 222 mandaty (30,89% głosów), najwięcej w woj. pomorskim (43,76%) i zachodniopomorskim (40,80), najmniej w woj. świętokrzyskim (15,86%), podkarpackim (21,71%) i lubelskim (22,97%). Prawo i Sprawiedliwość uzyskało 141 mandatów (23,05% głosów), najwięcej w woj. podkarpackim (38,54%) i małopolskim (31,69%), najmniej w woj. warmińsko – mazurskim (16,56%) i lubuskim (16,97%). Sojusz Lewicy Demokratycznej zdobył 85 mandatów (15,20% głosów), najwięcej w woj. lubuskim (26,09%) i wielkopolskim (21,60%),najmniej w woj. małopolskim (9,46%) i pomorskim (12,11%). Duże różnice w preferencjach wyborczych między poszczególnymi województwami, nawet sąsiadującymi ze sobą – zasługują na dogłębną analizę.
Spośród partii politycznych powody do zadowolenia z wyników wyborów samorządowych 2010 r. może mieć Polskie Stronnictwo Ludowe. Sondaże przedwyborcze zapowiadały słabe wyniki tego ugrupowania, niewiele przekraczające próg wyborczy. Tymczasem kandydaci PSL zdobyli o ponad półtora raza więcej stanowisk wójtów, burmistrzów i prezydentów miast niż PO, PiS i SLD razem wzięte. Również pod względem liczby radnych w gminach do 20 tys. mieszkańców PSL wysoko zdystansowało wymienione trzy partie razem wzięte. W powiatach pod względem liczby radnych PSL zajęło trzecie miejsce, niemal równając się z PiS i ponad dwukrotnie przewyższając rezultaty SLD. W sejmikach wojewódzkich PSL zdobyło 93 mandaty (16.30% głosów).
Liczne inicjatywy lokalnych komitetów, sukcesy wyborcze wysuwanych przez te komitety kandydatów na radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast – na tle o wiele słabszych wyników osiąganych przez partie polityczne – to zapewne przejaw krytycznego stosunku dużej części wyborców do obecnych elit politycznych i niezadowolenia z rezultatów polityki społeczno – gospodarczej zapoczątkowanej po 1989 r. Obywatele próbują przejmować władzę, przynajmniej tę lokalną – we własne ręce. Atuty wyborcze kandydatów partyjnych uległy osłabieniu, w niektórych przypadkach partyjność nie jest już zaletą, lecz raczej wadą kandydata. Cechą dodatnią, dla dużej części wyborców – stała się jego polityczna niezależność .
Zawiedzione oczekiwania
Powodów do niezadowolenia nie brakuje. Elity polityczne niepodległej i demokratycznej III RP przeprowadzały zmiany i reformy, które nie wszystkim obywatelom przyniosły poprawę warunków życia; dla części stały się źródłem trosk i niepokoju o dzień dzisiejszy i jutrzejszy, także obaw o przyszłość Polski. Warunki życia wielu polskich rodzin są trudne, pogłębia się dochodowe rozwarstwienie ludności, nadal mamy duże obszary biedy, utrzymuje się poważne bezrobocie, martwi ponad dwumilionowa emigracja za chlebem, niepokoi zły stan finansów państwa, w tym ogromne i narastające zadłużenie zagraniczne. Przedmiotem krytycznej oceny są przemiany własnościowe, m.in. likwidacja w 2009 r. największych stoczni i w ogóle stan gospodarki narodowej, w tym polskiego rolnictwa. 59% badanych przez OBOP w styczniu 2011 r. było zdania, że sprawy w kraju zmierzają w złym kierunku , a 63% – że gospodarka przeżywa kryzys.
Hasła solidarności, sprawiedliwości społecznej, równości i dobra wspólnego obywateli, które integrowały społeczeństwo i doprowadziły w 1989 r. do zwycięstwa tych idei – utraciły niestety swoje znaczenie. Elity, które wspierając te hasła wyniesione zostały do władzy – natychmiast rozpoczęły odwrót od respektowania tych wartości, lekceważąc nadzieje, dążenia i aspiracje wielu milionów Polaków. Ucisk polityczny poprzedniego systemu zastąpiony został antyspołeczną, brutalną presją ekonomiczną, odbieraniem polskiemu społeczeństwu jego skromnego statusu socjalnego pod pretekstem wdrażania gospodarki rynkowej i kapitalistycznej drogi rozwoju. Pojęcie społecznej gospodarki rynkowej, pod którym to hasłem rozpoczynano „reformy” nie znalazło należytego potwierdzenia w praktyce dnia codziennego. Pojawiło się natomiast zubożenie i bieda. Niepewność jutra, lęk przed przyszłością, codzienna troska o zaspokojenie elementarnych potrzeb – zmagania o biologiczne przetrwanie – wypełniają treść życia wielkiej części polskiego społeczeństwa…” (Jan Danecki, Polityka społeczna, stan i perspektywy, praca zbiorowa, Warszawa 1995).
Nad normalnym, odpowiedzialnym dyskursem politycznym i nad merytorycznymi sporami o drogi wyjścia z trudności w jakich znajduje się państwo i społeczeństwo – w niepokojącej skali i nie zawsze w pięknej formie ciążą obecnie otwarte konflikty na scenie politycznej. Nie przysparzają elitom politycznym szacunku i uznania ze strony obywateli, nie wzbudzają ich zaufania. Bulwersują zdarzające się przypadki korupcji, podejrzanych związków polityków z ludźmi interesów oraz to, że nie zawsze spotyka się to z obiektywną oceną oraz zdecydowanymi i skutecznymi sankcjami. Świat polityki kompromitują skandale obyczajowe i niewybredne zachowania niektórych, pozbawionych godności i politycznej kultury polityków. Wyborców niepokoją wędrówki parlamentarzystów – z jednej partii do drugiej i na odwrót. Niektórych polityków dzielą nie tyle różnice poglądów, lecz sprzeczności na tle ich własnych osobistych interesów, ambicji i urazów. Skompromitowani nie zrzekają się immunitetów, nie rezygnują z mandatów. W styczniu 2011 r. w badaniach przeprowadzonych przez CBOS krytyczną opinię o Sejmie wyraziło 62% Polaków.
Jak ocenił prof. Witold Kieżun ( w rozmowie z autorem) mamy w Polsce ok. 160 polityków, którzy nieprzerwanie, od wielu lat zasiadają w ławach poselskich i senatorskich. Ich zawodem stało się uprawianie polityki. Nie można negować pozytywnego znaczenia politycznego doświadczenia u posłów, czy senatorów. Nie można też lekceważyć tego, że w wielu przypadkach zasłużyli sobie na zaufanie wyborców, dzięki czemu są ponownie wybierani. Na ile jednak o ich kandydaturze decydowali wyborcy, a na ile partyjni przywódcy? Tak czy inaczej, wieloletnie zasiadanie w Parlamencie może prowadzić do odrywania się od rzeczywistości, w jakiej żyją obywatele i do niedostrzegania problemów, których rozwiązania oczekują.
„…Istnieje problem braku podstaw ideowych w najważniejszych partiach. Postępuje odrywanie się tych partii od ich zaplecza społecznego. W demokracji zawsze pojawiają się w pewnym momencie grupy, które gromadzą nieproporcjonalnie duże wpływy i zamykają się w sobie, co prowadzi do oligarchizacji. Sprzyjają temu takie rozwiązania, jak nasz obecny system finansowania partii politycznych. Efektem jest odcięcie się od zaplecza społecznego…” (prof. Wiesław Chrzanowski, b. marszałek Sejmu, „Rzeczpospolita” z 19.12.2008r.)
„…Większość polityków, którzy dziś są u władzy, traktuje Polskę jak przedsiębiorstwo, z którego dochodów międzynarodowa dyrekcja dzieli się zyskami. Do rozmowy ze społeczeństwem są media, bo społeczeństwo to jest tylko siła robocza, taki PGR, któremu pokazuje się migające obrazki i serwuje jakieś bzdurne newsy, jakieś pozorowane dyskusje i tanie sensacje…Patrząc z dołu nie wiemy, kto tak naprawdę decyduje, a kto jest tylko wystawiony jako marionetka. Oficjalna funkcja może być tylko atrapą…” (prof. Piotr Jaroszyński, kierownik katedry filozofii kultury KUL, „Nasz Dziennik” z 13.1.2009 r.)
Niemal absolutna władza nielicznych nad licznymi to maniera przeniesiona żywcem z PRL-u do demokratycznej III RP. „…Obecna apatia społeczna zaczyna przypominać lata poprzedniego systemu, kiedy wszyscy mieli poczucie, że nie jest to nasza władza, tylko obca. Powrót do tego schematu jest dla Polski zabójczy, a on, niestety staje się faktem…” (Dariusz Grabowski, b. poseł PSL, b. poseł do Parlamentu Europejskiego, „Nasz Dziennik” z 26.05.2008 r.).
Ułomności naszej demokracji dostrzegały przed laty niektóre ugrupowania polityczne. „…Na proces demokratyzacji państwa wpływają negatywnie pogłębiające się nierówności ekonomiczno – społeczne… Demokracja rzeczywista to nie tylko Konstytucja i inne normy prawne. Demokracja faktyczna zakłada zwiększenie udziału obywateli w polityce oraz stałe ulepszanie demokracji przedstawicielskiej. Trudno tego oczekiwać w sytuacji narastających konfliktów, które prowadzą do anarchizacji życia, rozszerzania działań nielegalnych, braku poszanowania prawa, zagrożenia bezpieczeństwa obywateli… VII Kongres PSL (24-25. III, 2000 r.), w którego uchwale znalazła się powyższa opinia pokreślił potrzebę przeciwdziałania… narastaniu kryzysu demokracji, przybierającego obecnie postać demokracji fasadowej…
Listopadowe wybory samorządowe 2010 r. to pouczający przykład woli społeczeństwa uczestniczenia w budowaniu oblicza struktur władzy. To obiecująca lekcja dobrze wykorzystanej demokracji dla skutecznego rozwiązywania problemów dotykających bezpośrednio obywateli. Te wybory dadzą zapewne także wiele do myślenia działaczom partii politycznych. Demokracja, dająca szansę postępu i przezwyciężania trudności – powinna być wspierana i rozwijana, a nie ograniczana. Życie, rzeczywistość 20 – lecia niepodległej Rzeczpospolitej nie potwierdziło słuszności teorii, że przemiany muszą mieć w swoich rękach same elity, a demokracja jest o tyle ważna, o ile służy prowadzonej przez te elity transformacji.
dr Ludwik Staszyński
Od redakcji KIP:
Polecamy dla Dociekliwych i Samodzielnie Myślących przeczytanie i przeanalizowanie, co najmniej zamieszczone na poniższych linkach teksty o zjawiskach gospodarczych, a w konsekwencji społecznych jakie przyniosła Polsce kolonialna transformacja ustrojowa. Obraz, który się pojawi z połączenia wielu „puzli” w całość, będzie szokujący, zwłaszcza dla tych, którzy wierzą w kłamstwa mendiów ( jako instrumentu w „zorkiestrowanej” propagandzie globalistów NWO), polityków, edukacji na wszystkich szczeblach. Zalecamy czytanie i analizowanie w podanej kolejności.
- Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa, część I
- Wielki krok wstecz. Restrukturyzacja polskiego rolnictwa część II
- Mit bogatej wsi
- Jak rolnicy Finlandii zubożeli po wstąpieniu do UE ?
- Rolnicy z Kanady ostrzegają Polaków przed GMO: zastanówcie się, co chcecie jeść
- PiS uderza w polską ziemię i jej obrońców
- Hektary ziemi zaczną wracać do przedwojennych właścicieli? Powrót jaśnie pana…
- Czy grozi nam utrata Ziem Zachodnich?
- WIERSZE PATRIOTYCZNE O AKTUALNEJ SYTUACJI POLITYCZNEJ
- https://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2015/10/rugi-polakow-z-majatku-za-pomoca-przemocy-finansowo-prawnej-i-immunitetow-bezprawia/
- https://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2015/10/zbigniew-dabrowski-transformacja-ustrojowa-w-demokracje-kolonialna-2/
- https://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2015/10/gorzkie-konsekwencje-bezmyslnej-wiary-w-slodkie-klamstwa-niz-gorzka-prawde-o-sytuacji-w-polsce/
- https://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2015/10/norbert-narowski-polskie-przemiany-cala-scena-polityczna-i-kolonialny-system-wyborczy-na-smietnik-historii/
Wnikliwe przestudiowanie i przemyślenie zawartych treści zaoszczędzi czytania co najmniej kilkunastu tysięcy stron, w tym zwłaszcza gazetowej „sieczki”, gdzie ważna prawda ukryta jest w mieszance wielkich kłamstw z mało ważną prawdą, która służy jedynie uwiarygodnieniu wielkich kłamstw.
Więc trzeba czytać i analizować, analizować, analizować… i wydobywać ważną prawdę na powierzchnię oraz … realizować według zasady australijskich Aborygenów: „Musisz stać się tą zmianą, którą chcesz widzieć w świecie.”
Redakcja KIP
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.