Od 1 stycznia 2017 roku płatności gotówkowe między przedsiębiorcami nie będą mogły przekraczać 15 tysięcy złotych. Płatność gotówkowa powyżej tej kwoty – z mocy ustawy uchwalonej przez większość sejmową nie będzie mogła być zaliczona w koszty, czyli nie pomniejszy dochodu przedsiębiorcy, a w konsekwencji zmusi go do zapłacenia wyższego podatku dochodowego. Dodajmy, że do chwili obecnej ograniczenie obrotu gotówkowego jest do kwoty 15 tysięcy euro. W uzasadnieniu ustawy czytamy: „…będzie miało pozytywny wpływ na zwiększenie transparentności dokonywanych transakcji, wzrost uczciwej konkurencji między przedsiębiorcami, zmniejszenie szarej strefy, zwiększy dochody budżetu państwa”.
Szef komisji finansów sejmu, poseł Andrzej Jaworski (z wykształcenia etnolog, z zawodu… menedżer) dowodzi, że „…przedsiębiorcy prowadzący legalne interesy jest wszystko jedno, czy dokonuje płatności gotówką, czy elektronicznie”. A wiceminister finansów Leszek Skiba szacuje wzrost wpływów do budżetu z tego tytułu na 2 miliardy złotych rocznie. Pan wiceminister dodaje, że idziemy za przykładem takich krajów jak Portugalia, Hiszpania, Bułgaria, Grecja, które wprowadziły podobne ograniczenia, ale zapomina dodać, że żadnych ograniczeń w obrocie gotówkowym nie znają: Niemcy, Norwegowie, Szwedzi, Duńczycy, Anglicy.
Dokonajmy analizy argumentów autorów ustawy. Czy nowe prawo „zwiększy transparentność transakcji”? Wypada zapytać o co chodzi? Czym się różni transakcja opisana na fakturze opłaconej gotówką od opłaconej elektronicznie za pośrednictwem banku? Tym tylko, że treść faktury pozna osoba trzecia – pracownik banku. Czy zatem zdaniem ustawodawcy transparentność oznacza fakt, że o wszystkim co robimy należy poinformować i powinien wiedzieć bank? Wypada zapytać – czy wiedza, którą posiądzie nie zostanie przez niego wykorzystana dla własnych celów?
Druga kwestia. Czy nowa ustawa przyczyni się do wzrostu uczciwej konkurencji między przedsiębiorstwami. Należy rozumieć, że bank posiadający wiedzę o transakcji między przedsiębiorcami upowszechni tę informację „uprzejmie donosząc wszem i wobec”, że przedsiębiorca Jaś udzielił upustu przedsiębiorcy Zdzisiowi, ale nie udzielił upustu Kaziowi, nawet dopisując na jaką kwotę. A wiemy przecież, że mocą modnego dziś pojęcia „świętej tajemnicy bankowej” taki fakt nie będzie mógł mieć miejsca. A może bank zostanie upoważniony do wystawiania certyfikatów „uczciwego konkurenta”.
Czy nowe prawo ograniczy szarą strefę, jak twierdzi ustawodawca. O, słodka naiwności! Szara strefa zaczyna się w momencie nie dokumentowania działalności i obrotu gospodarczego. Zatem wystawienie faktury bez względu na formę płatności gotówkową bądź elektroniczną jest działaniem w sferze legalnej. Bardzo bym prosił Pana wiceministra finansów o przedstawienie mi algorytmu, który umożliwił mu oszacowanie dodatkowych wpływów podatkowych z tytułu nowej ustawy.
A teraz spróbujmy wypunktować nasze argumenty przeciw nowemu prawu.
Rząd, który deklaruje, że rozumie powagę sytuacji gospodarczej w Polsce oraz uznaje działania w interesie polskich przedsiębiorców za klucz do rozwiązania problemów wystąpił z projektem, który przedsiębiorcy w zdecydowanej większości oceniają jako szkodliwy i wymierzony przeciwko nim. Ale rząd decyzji nie zmienił, choć jej z przedsiębiorcami nie konsultował w myśl obowiązującej od czasów komuny zasady „władza wie lepiej”.
Nowe prawo, trzeba to powiedzieć stanowczo i wyraźnie, ogranicza swobodę działalności gospodarczej, ogranicza wolność przedsiębiorcy.
Rząd, który w kwestiach gospodarczych jeszcze nie wystartował zdaje się dostawać zadyszki i by zachować pozory aktywności dobiera się do skóry małym i średnim polskim firmom, dodajmy najczęściej słabym i niskodochodowym – bo z nimi wie, że sobie poradzi. A jednocześnie ten sam rząd nie podejmuje próby ograniczenia nadużyć podatkowych dokonywanych przez wielkie sieci handlowe i koncerny zagraniczne. Czyli tu gdzie rząd deklaruje pomoc działania temu przeczą. Tu, gdzie deklaruje „walecznym słowem” bój z wielkimi oszustami tak naprawdę wywiesza białą flagę.
To, co szczególnie boli to fakt całkowitej nieznajomości „prozy życia” małego polskiego przedsiębiorcy, na przykład handlowca. Jeśli prowadzi on jednoosobowo sklep osiągający obroty kilkudziesięciotysięczne dziennie w gotówce, przez telefon zamawia u hurtownika towar za który płaci przy odbiorze właśnie gotówką to po wprowadzeniu nowego prawa nasz handlowiec będzie musiał w ciągu dnia zamknąć sklep, zanieść pieniądze do banku, wpłacić w kasie (bank swoją prowizję naliczy), wypisać przelew (bank swoją prowizję naliczy), telefonicznie błagać hurtownika o zaliczkową dostawę, bo przecież przelew zostanie dokonany po jednym bądź dwóch dniach, a w weekendy i święta po kilku dniach. A dodajmy do tego mitręgę dokumentacyjną w banku ze zwrotami, reklamacjami, przeceną przeterminowanych dostaw. Oto, jakie będą skutki nowej ustawy dla setek tysięcy małych handlowców. A co dopiero, gdybyśmy „zajrzeli” do budownictwa, gdzie wiele operacji to gotówkowe zaliczki, roboty, których wycena jest korygowana po wykonaniu. Sumując: nowa ustawa budżetowi da tyle, co kot napłakał, ale małym przedsiębiorcom napsuje żółci i uzmysłowi, że nic się nie zmieniło, władza jest przeciw nim.
Przymus rozliczeń via bank utrudni transakcje barterowe i clearingowe. Utrudni także wprowadzenie do obrotu tak zwanego pieniądza lokalnego, o co apeluje wielu ekonomistów i autor niniejszych rozważań. Skomplikuje możliwości tworzenia przedsiębiorstw klastrowych i spółek dorazowych, dla których do chwili obecnej brak odpowiednich regulacji prawnych – choć tak są potrzebne.
Natomiast co uważam za szczególnie ważne, to podkreślenie, że rozliczenia gotówkowe w Polsce, ich skala są ze strony przedsiębiorców próbą ratowania się przed zbyt małą emisją pieniądza dokonywaną przez NBP i banki. Wymienione wyżej instytucje prowadzą politykę deflacyjną, trudnego pieniądza, spadku cen, co jest całkiem sprzeczne z interesem polskich przedsiębiorców i państwa. Przykładem niech będzie wysokość nominału największego polskiego banknotu wynosząca 200 złotych. Każdy student wie, że nominał ten powinien wynosić co najmniej 500 złotych, gdyż wynika to ze skali obrotów gospodarczych i poziomu średniej płacy. Dla porównania przywołajmy banknot 500 euro w Unii Europejskiej. Dlaczego do chwili obecnej NBP nie wyemitował banknotu 500-złotowego? Odpowiedź jest prosta. Nie chcą tego banki zagraniczne dominujące w Polsce, a Narodowy Bank Polski (czy choć jedno słowo do niego przystaje?) usłużnie wykonuje ich polecenia.
Na koniec wypada zapytać, kto korzysta na nowej ustawie ograniczającej obrót gotówkowy.
Odpowiedź jest jednoznaczna – banki. To one lobbują, lobbowały za jej przyjęciem. Wiedzą, bo zakładają, że więcej gotówki przepłynie przez ich sejfy, a zatem już z tytułu opłat manipulacyjnych, przetrzymywania pieniędzy, grania nimi w tak zwanym „międzyczasie” – zarobią.
Ale jest też drugie, gorsze dno. Dziś dostęp do informacji to najcenniejszy kapitał, a dzięki wymuszeniu operacji elektronicznych, które do chwili obecnej dokonywane były w gotówce banki powezmą wiedzę dodatkową o klientach, którymi są przedsiębiorcy i o rynku, na którym działają. Ponieważ bitwa o wielki handel w Polsce już się zakończyła triumfem zagranicznych sieci, to teraz rozpocznie się proces dobijania rynków lokalnych i małych, prowincjonalnych polskich handlowców. Wiedza, którą zdobędzie bank i którą podzieli się z zaprzyjaźnioną firmą zagraniczną zostanie wykorzystana – tu właśnie chciałbym zapytać ustawodawcę – czyżby „w celu zwiększenia uczciwej konkurencji między przedsiębiorcami”.
Nie mogę tu nie dodać, że już sama ustawa 500+ była prezentem ze strony rządu złożonym bankom. Przecież kwota ponad 20 miliardów złotych, które rocznie mają trafić do rodzin wielodzietnych przepłynie przez konta bankowe. To będzie dla banków „gotowy grosz”. Pytam nieśmiało, choć odpowiedź znam, czy ktoś z rządu zwrócił na to uwagę? Czy ktoś wystąpił o dodatkowe upusty i korzyści, których banki powinny udzielić budżetowi państwa z tytułu wpłat na konta klientów ponad 20 miliardów złotych rocznie?
Na koniec jak mantra powtórzę – przedsiębiorcy polscy powinni powiedzieć dość. Stworzyć własny samorząd gospodarczy, by realnie stanowić o swoim losie.
Dr Dariusz Maciej Grabowski
Autor jest Prezesem Zarządu Stowarzyszenia „Klub Inteligencji Polskiej”
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.