Szczera rozmowa, jak Żyd z Żydem, o przyszłości, czyli o NWO

NWO 7Załączony artykuł ukazał się w GW, na otwartej nie objętej opłatą abonamentową stronie. Widać więc, że waga sprawy jaką się sączy jest większa niż abonamentowe zarobki. Dyskusja nie wiele wnosi nowego, bo zasady wprowadzanych przemian (NWO) są już znane. Wartością samą w sobie jest wyraźne potwierdzenie prowadzonych działań. W żaden sposób nie można się z taką wizją rozwoju ludzkości pogodzić.

MT  (z prywatnej poczty)

*              *              *

Od redakcji WPS
Jest to bardzo ważna publikacja. Wprowadza ona po raz pierwszy oficjalnie do publicznego dyskursu, a więc także do społecznej świadomości, termin: „zbędni ludzie”.
Nie przypadkowo autorami publikacji są Żydzi. To właśnie żydowsko-masońskie organizacje pracują od lat 1960. nad realizacją depopulacji społeczeństw na skalę globalną. To co wyciekało ze spotkań Grupy Bilderberg, Klubu Rzymskiego (już w latach 1970. przewidywał ograniczenie ludności Polski do liczby 17 mln), co nieśmiało określane było w nieoficjalnym obiegu informacji jako neomaltuzjanizm, przybrało dzisiaj nie tylko realną groźbę likwidacji znacznej części ludzkości, ale uzyskało przede wszystkim wszelkie możliwości techniczne, prawne i polityczne do realizacji tej zbrodniczej, syjonistycznej wizji (nie tylko aborcja, eutanazja).
Ten zbrodniczy postulat poprzedzało sformułowanie: zrównoważony rozwój. Przez wielu przyjmowane w dobrej wierze i kojarzone z nowoczesnością procesów społeczno-politycznego rozwoju. Niewielu jednak zdawało sobie sprawę, że rozwój społeczno-gospodarczy bazuje na relacji tzw. czynników produkcji (ekonomia żydowskiego kapitalizmu celowo zarzuciła termin: siły wytwórcze narodu), czyli: „ludzi”, „ziemi” i „kapitału” (istotą jest kapitał rzeczowy, nie finansowy). Posłużono się w sposób zakłamany szeroko pojętą ekologią (ochrona środowiska – ale nie człowieka, ocieplenie klimatu, itp.), co logicznie wskazuje na ograniczenie rozwoju poprzez niejako naturalną barierę intensywnego wykorzystania „ziemi” i „kapitału”. Zatem jedynym czynnikiem możliwy do „regulowania” są ludzie – „zbędni ludzie”. Oto zbrodnicze cele Międzynarodowego Żydostwa i ich syjonistycznych, ponadnarodowych organizacji.

D.Kosiur

*                                         *                                          *

Z iPadem w nowe średniowiecze. Nadciągają zbędni ludzie

za:  http://wyborcza.pl/1,75475,17705218,Z_iPadem_w_nowe_sredniowiecze__Nadciagaja_zbedni_ludzie.html

nwo 8*Daniel Kahneman, ur. w 1934 r., laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii w 2002 roku, odznaczony Prezydenckim Medalem Wolności w 2013 roku. Emerytowany profesor psychologii Uniwersytetu Princeton. Autor książki „Thinking Fast and Slow” (przekład polski: „O myśleniu szybkim i wolnym”).

  **YuvalNoahHarari, ur. w 1976 r., wykładowca Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Autor książki „Sapiens: A BriefHistory of Mankind” („Sapiens: krótka historia ludzkości”).

nwo 9Daniel Kahneman: Twoją książkę „Sapiens” przeczytałem dwukrotnie. „Odkrycie ignorancji”, rozdział o naukach ścisłych, jeden z moich ulubionych, zawiera koncepcję, że nauki ścisłe narodziły się wtedy, gdy ludzie odkryli, że istnieje ignorancja i że coś mogą z tym zrobić. Zachwycające!

YuvalNoahHarari: Obecnie głównym moim pytaniem jest to, jaki jest program ludzkości na XXI wiek. A to stanowi bezpośrednią kontynuację zajmowania się historią ludzkości od chwili pojawienia się gatunku Homo sapiens do dnia dzisiejszego. Nie usiłuję prognozować przyszłości, to niemożliwe. Nikt nie ma pojęcia, jak świat będzie wyglądał za, powiedzmy, 40 czy 50 lat. Możemy znać niektóre podstawowe zmienne: jeżeli jednak naprawdę rozumiesz, co się dzieje na świecie, to wiesz, że nie da się opracować żadnych dobrych prognoz na nadchodzące dziesięciolecia. Po raz pierwszy w historii znaleźliśmy się w takiej sytuacji.

Usiłuję robić coś, co jest przeciwieństwem prognozowania przyszłości. Próbuję rozpoznać, jakie są możliwości, jaki jest horyzont przyszłości, przed którym stajemy. I co spośród tych możliwości się wydarzy.

Jakie to są możliwości?

– Kiedy próbujesz przewidzieć pogodę na jutro, na początku masz wiele możliwości. Może padać deszcz, może padać śnieg, może być słonecznie. A według jednego z poglądów na nauki ścisłe dobry meteorolog to taki, który rozpatruje horyzont możliwości i zawęża go do jednej albo najwyżej dwóch z nich. Z pewnością będzie padać: może bardzo, może mniej. I tyle.

W tym rozumieniu, kiedy skończysz czytać książkę, gdy zakończysz program nauki albo zrobisz cokolwiek podobnego, twój pogląd na świat staje się węższy, bo masz mniej możliwości do rozpatrzenia. Wiesz, że będzie padać. Tak jest w ekonomii, w medycynie i w historii. Ludzie pytają: „Co się dalej stanie?”, a ty mówisz: „Chiny będą supermocarstwem”. I tyle. Ograniczasz zakres możliwości.

W określonych sytuacjach to jest potrzebne. Kiedy idę do lekarza, żeby dostać lekarstwo, chcę, by ograniczył możliwości, a nie wymieniał mi wszystkie opcje. Ale osobiście lubię ten rodzaj nauki, który rozszerza horyzonty. Studentom na uniwersytecie często mówię, że moim celem jest, żeby po trzech latach w zasadzie wiedzieli mniej niż wówczas, kiedy tu przyszli. Kiedy przyszli, wydawało się im, że wiedzą, jaki jest świat, co to jest wojna, co to jest państwo i tak dalej. Mam nadzieję, że po trzech latach zrozumieją, że w gruncie rzeczy wiedzą dużo, dużo mniej, choć ich pogląd na teraźniejszość i przyszłość znacznie się rozszerzył.

Doprowadzasz do tego, że ludzie rozważają możliwości, których poprzednio nie brali pod uwagę?

– To moje główne zadanie, bo nasze pole widzenia zostało ukształtowane i zawężone przez historię.

Posłużę się przykładem. Jesteśmy obecnie w trakcie rewolucji w medycynie. W XX wieku medycyna skupiała się na leczeniu chorych; teraz w coraz większym stopniu zajmuje się podnoszeniem jakości życia zdrowych. To coś zasadniczo odmiennego w kategoriach społecznych i politycznych. Leczenie chorych było bowiem projektem egalitarnym – zakłada się w nim, że istnieje norma zdrowia, a jeżeli ktoś jej nie spełnia, to dąży się do tego, by ją spełniał.

Tymczasem podnoszenie jakości życia jest z definicji projektem elitarnym. Nie ma jednej normy, którą dałoby się zastosować do każdego. To umożliwia powstawanie ogromnych różnic między bogatymi i ubogimi, różnic większych od tych, które istniały kiedykolwiek wcześniej. A wielu ludzi mówi: „Nie, tak się nie stanie” – bo w XX wieku też było wiele postępów w medycynie, które z bogatych, najbardziej zaawansowanych krajów stopniowo spływały do krajów biednych. Dzięki temu teraz wszyscy korzystają z antybiotyków, szczepień i tak dalej. A więc, wnioskują, tym razem będzie tak samo.

Moim zadaniem jako historyka jest mówić, że nie. Istniały bardzo szczególne przyczyny egalitarności medycyny w XX wieku, przyczyny tego, że odkrycia spływały na wszystkich. Te szczególne warunki mogą się nie powtórzyć w XXI wieku. Powinniśmy więc rozszerzyć swoje myślenie i wziąć pod uwagę możliwość, że medycyna w XXI wieku będzie elitarna i że w związku z tym różnice będą narastać. Biologiczne różnice między bogatymi a biednymi i między różnymi krajami.

Kiedy się spojrzy na XX wiek, to była to era mas – masowej polityki, masowej ekonomii. Z tym zaś wiązało się pojęcie wartości człowieka. Każdy człowiek ma wartość nie tylko dlatego, że jest istotą ludzką. Człowiek ma też wartość polityczną, ekonomiczną i militarną. To wynika ze struktury wojska i gospodarki, w której każda istota ludzka jest wartościowa jako żołnierz w okopie czy jako robotnik w fabryce.

Istnieje spore prawdopodobieństwo, że w XXI wieku większość ludzi utraci – zresztą wielu już traci – swoją wartość militarną i ekonomiczną. Epoka mas się skończyła. Nie jesteśmy już w trakcie I wojny światowej, w której bierze się miliony żołnierzy, daje im karabiny do ręki i każe biec naprzód. To samo dzieje się w gospodarce. Być może najważniejsze pytanie w ekonomii XXI wieku będzie brzmiało: jakie w roku 2050 będzie w gospodarce zapotrzebowanie na większość ludzi?

Jeżeli większość tak naprawdę nie będzie potrzebna ani w wojsku, ani w gospodarce, to nie jest już takie pewne, że masowa medycyna nadal będzie istnieć. To nie jest proroctwo. Ale opcję, że ludzie utracą swoją wartość ekonomiczną i militarną, a medycyna podąży tym śladem, należy traktować bardzo poważnie.

85 osób ma majątek taki jak pół świata. Bogaci zaczynają bać się biedy.

Kto urodził się w biednej rodzinie, pozostanie biedny. Od 1979 do 2007 r. realne dochody 1 proc. najbogatszych mieszkańców USA wzrosły o 275 proc.; dochody 20 proc. najbiedniejszych – tylko o 18 proc.http://wyborcza.biz/biznes/1,111866,15306622,85_osob_ma_majatek_taki_jak_pol_swiata__Bogaci_zaczynaja.html#ixzz3We2AQZft

A co sądzisz o planach, żeby skończyć ze śmiercią? Coś takiego zdecydowanie nie byłoby projektem masowym.

– Dziś odnosimy się do choroby, starczego wieku i śmierci jako w zasadzie do problemów technicznych. To rewolucja w ludzkim sposobie myślenia. W trakcie całej historii starość i śmierć zawsze traktowano jako problemy metafizyczne. To było coś, co dekretowali bogowie, coś podstawowego wobec tego, co definiuje warunki i rzeczywistość ludzką.

Jeszcze parę lat temu bardzo niewielu lekarzy i naukowców poważnie by mówiło, że próbują przezwyciężyć starość i śmierć. Mówiliby: „Nie, staram się przezwyciężyć tę konkretną chorobę, gruźlicę, raka, alzheimera. Pokonanie choroby i śmierci to nonsens, to fantastyka naukowa”.

Nowa postawa to traktowanie starości i śmierci jako problemów technicznych, w istocie nieróżniących się od jakichkolwiek innych chorób. Są jak alzheimer, jak gruźlica. Być może jeszcze nie znamy wszystkich mechanizmów i wszystkich lekarstw, jednak w zasadzie ludzie zawsze umierają z przyczyn technicznych, a nie metafizycznych. W średniowieczu mieliśmy obraz tego, jak ktoś umiera. Nagle pojawia się anioł śmierci, który dotyka twojego ramienia i mówi: „Chodź. Twój czas już nadszedł”. A ty odpowiadasz: „Nie, nie, nie. Daj mi jeszcze trochę czasu”. A śmierć: „Nie, już musisz iść”. W taki sposób umierałeś.

Dzisiaj tak nie myślimy. Ludzie nie umierają dlatego, że nadchodzi anioł śmierci. Dzisiaj umiera się dlatego, że serce przestało tłoczyć krew albo komórki rakowe rozprzestrzeniły się w wątrobie czy gdzieś tam. To są wszystko problemy techniczne i zasadniczo powinny mieć jakieś techniczne rozwiązanie. Taki sposób myślenia zaczyna zdecydowanie dominować w kręgach naukowych, a także wśród ultrabogatych, którzy rozumują tak: zaczekajmy, coś się tu zaczyna dziać. Po raz pierwszy w historii, jeżeli jestem dostatecznie bogaty, to być może nie będę musiał umrzeć.

Śmierć staje się sprawą wyboru.

– Tak. Jeżeli pomyśleć o tym z punktu widzenia biednych, to wydaje się to straszne, bo w całej historii śmierć była wielkim sprawiedliwym sędzią. W trakcie całej historii wielką pociechą dla biednych było myślenie: no dobrze, tym bogatym tak się wiedzie, ale umrą dokładnie tak samo jak ja.

A teraz pomyśl o świecie, powiedzmy, za 50 czy za 100 lat, w którym ci biedni ludzie nadal będą umierać, a bogaci oprócz dobrobytu, wygód itp. uzyskają także zwolnienie od śmierci. To wywoła wielki gniew.

Transhumanizm – nadzieja na życie wieczne czy nowoczesna eugenika promująca najbogatszych: Hollywood hoduje nadczłowiekahttp://wyborcza.pl/piatekekstra/1,137862,15817519,Hollywood_hoduje_nadczlowieka.html

Intryguje mnie zwrot „ludzie nie będą potrzebni”. Co będzie z ludźmi, którzy staną się zbędni ekonomicznie i militarnie? Do czego to doprowadzi?

– W trakcie całej historii inteligencja i świadomość były ze sobą połączone. Ludzie nie znali niczego, co byłoby inteligentne, lecz pozbawione świadomości – czyli co nie byłoby ludzkie.

Dzisiaj mówimy nie o tym, że komputery będą jak ludzie. Te wszystkie scenariusze z fantastyki naukowej, które zakładają coś takiego, są błędne. Komputerom jest bardzo, bardzo daleko do tego, żeby się stały jak ludzie, zwłaszcza jeżeli chodzi o świadomość. Problem jest inny. Chodzi o to, że system – militarny, ekonomiczny i polityczny – tak naprawdę nie potrzebuje świadomości.

Potrzebuje inteligencji.

Tak. A o inteligencję jest znacznie łatwiej niż o świadomość. Komputery mogą nie uzyskać świadomości albo mogą ją osiągnąć, powiedzmy, za 500 lat. Problemem jest to, że bardzo szybko mogą się stać równie inteligentne czy bardziej inteligentne niż ludzie w wykonywaniu określonych zadań. Jeżeli na przykład pomyślisz o tym samokierującym samochodzie Google’a i porównasz go z taksówkarzem, to taksówkarz jest o wiele bardziej złożony niż samokierujący samochód.

Są miliony rzeczy, które taksówkarz umie robić, a których samokierujący samochód zrobić nie potrafi. Problem jednak polega na tym, że z czysto ekonomicznego punktu widzenia nie potrzebujemy milionów rzeczy, które potrafi zrobić taksówkarz. Potrzebuję go tylko do tego, żeby mnie przewiózł z punktu A do punktu B możliwie szybko i tanio. A to jest coś, co samokierujący samochód może robić lepiej albo będzie mógł robić lepiej już wkrótce.

Do większości zadań, do których potrzeba ludzi, wymagana jest jedynie inteligencja – i to bardzo szczególny rodzaj inteligencji, bo od tysięcy lat przechodzimy proces specjalizacji, który ułatwia zastępowanie nas. Zbudowanie robota, który mógłby skutecznie działać jako łowca-zbieracz, byłoby czymś ogromnie złożonym. Trzeba wiedzieć tak wiele różnych rzeczy. Zbudowanie zaś samokierującego samochodu czy zbudowanie superkomputera Watson [superkomputer IBM, nazwany tak na cześć założyciela firmy], który potrafiłby zdiagnozować chorobę lepiej niż jakikolwiek lekarz, jest sprawą względnie prostą.

Dlatego musimy poważnie potraktować możliwość, że chociaż komputery wciąż jeszcze nie dorównują ludziom w wielu różnych sprawach, to w zadaniach, których potrzebuje od nas system, na ogół będą skuteczniejsze niż my. Znowu nie chcę prognozować, czy chodzi o 20 lat, o 50 czy o 100. Chodzi o to, że z każdym pokoleniem to się przybliża.

Tak samo będzie z obietnicami przezwyciężenia śmierci. Przypuszczam, że żyjący dzisiaj ludzie, którzy liczą na przezwyciężenie śmierci za 50 czy 60 lat, srogo się zawiodą. Czymś innym jest pogodzenie się z tym, że umrzesz, a czym innym myślenie o tym, że będziesz mógł oszukać śmierć i umrzeć dopiero po jakimś czasie.

Jednak chociaż ludzi czeka ogromne rozczarowanie w ich dążeniach do pokonania śmierci, osiągną rzeczy wielkie. Ułatwią to następnemu pokoleniu, a gdzieś po drodze fantastyka naukowa przekształci się w naukę.

Kto decyduje o tym, co robić ze zbędnymi ludźmi? I jakie będą społeczne konsekwencje technicznych czy technologicznych osiągnięć, które przewidujesz?

– Jestem historykiem, a nie biologiem czy informatykiem, nie jestem więc w stanie określić, czy te wszystkie pomysły są możliwe do zrealizowania czy nie. Mogę tylko patrzeć z punktu widzenia historyka i powiedzieć, jak to z tej perspektywy wygląda. Zatem konsekwencje społeczne, filozoficzne i polityczne są tym, co mnie najbardziej interesuje. A jeżeli którykolwiek z tych trendów się urzeczywistni, będę jedynie mógł zacytować Marksa i powiedzieć, że ulotni się wszystko to, co jest stałe.

Kiedy rozwiążemy problem stworzenia bezpośredniego interfejsu mózgu i komputera, kiedy mózgi i komputery będą mogły bezpośrednio się ze sobą kontaktować – będzie po wszystkim. Będzie to koniec historii i koniec biologii takiej, jaką znamy. Nie sposób sobie wyobrazić tego, co się stanie, jeżeli życie zdoła się wyrwać z królestwa organicznego do niezmierzonego królestwa nieorganicznego. Nie sposób, na razie nasza wyobraźnia jest organiczna. Jeżeli zatem istnieje punkt osobliwości, to z definicji nie mamy nawet sposobu, żeby sobie zacząć wyobrażać, co się będzie działo po jego przekroczeniu.

Jedno tylko możemy powiedzieć: jest możliwe powtórzenie tego, co się stało w XIX wieku w trakcie rewolucji przemysłowej, czyli pojawienie się ogromnych różnic między poszczególnymi klasami i krajami. XX wiek był okresem zmniejszania się tych różnic – różnic między klasami, płciami, grupami etnicznymi, krajami. Dziś widzimy, jak się odradzają.

W trakcie rewolucji przemysłowej w XIX wieku ludzkość w zasadzie nauczyła się, jak produkować rozmaite rzeczy, takie jak tkaniny, obuwie, broń i pojazdy. To wystarczyło bardzo nielicznym krajom, które przez tę rewolucję przeszły, by podporządkować sobie wszystkich innych. To, o czym teraz mówimy, przypomina drugą rewolucję przemysłową. Tyle że tym razem produktami nie będą tkaniny, maszyny, pojazdy, a nawet broń. Tym razem produktami będą same istoty ludzkie.

W zasadzie uczymy się produkować ciała i umysły. Ciała i umysły będą następnymi głównymi produktami kolejnej fali wszystkich tych zmian. A jeżeli powstanie przepaść między tymi, którzy wiedzą, jak produkować ciała i umysły, a tymi, którzy tego nie wiedzą, to będzie ona znacznie większa niż wszystko, co widzieliśmy w historii.

Ci, którzy dostatecznie szybko nie staną się częścią tej rewolucji, prawdopodobnie wymrą. Kraje takie jak Chiny spóźniły się na pociąg rewolucji przemysłowej, ale po 150 latach jakoś zdołały nadążyć, głównie, patrząc w kategoriach ekonomicznych, dzięki sile taniej robocizny. Tym razem jednak ci, którzy spóźnią się na pociąg, nie będą już mieli drugiej szansy – zwłaszcza dlatego, że tania siła robocza w ogóle nie będzie się liczyć. Kiedy będziesz już wiedział, jak produkować ciała, mózgi i umysły, tania siła robocza w Afryce, Azji Południowej czy gdziekolwiek indziej po prostu nie będzie miała znaczenia. A zatem w kategoriach geopolitycznych być może będziemy świadkami powtórzenia się XIX wieku, tyle że na znacznie większą skalę.

Bogaci i potężni mają zysk bez ryzyka, słabi i biedni – ryzyko bez zysku: Manifest antykapitalistyczny – http://wyborcza.pl/magazyn/1,143550,17370332,Manifest_antykapitalistyczny.html

Zwiększanie się liczby ludzi zbędnych będzie się przekładało na masowe bezrobocie, które oznacza niepokoje społeczne. W społeczeństwie będą zachodzić różne procesy wskutek tego, że ludzie będą stawać się zbędni. Być może już teraz dostrzegamy początki tego, o czym mówisz.

– Być może największym pytaniem w ekonomii i polityce w nadchodzących dziesięcioleciach będzie pytanie o to, co zrobić z tymi wszystkimi bezużytecznymi ludźmi. Nie sądzę, byśmy mieli do tego odpowiedni model ekonomiczny. Przypuszczam, że żywność nie będzie stanowiła problemu; dzięki nowoczesnej technologii będziemy mogli produkować dostatecznie dużo jedzenia, żeby nakarmić wszystkich. Problemem będzie nuda i to, co robić z ludźmi bez zajęcia. W jaki sposób odnajdą jakiś sens życia, kiedy w zasadzie nie będą mieli znaczenia, nie będą mieli wartości?

Tę pustkę większość ludzi będzie zagłuszać kombinacją narkotyków i gier komputerowych, zresztą już tak się dzieje. Kiedy zaczyna się rewolucja przemysłowa, obserwujemy pojawianie się nowych klas ludzi. Teraz widzimy pojawienie się nowej klasy proletariatu miejskiego, co jest nowym zjawiskiem społecznym i politycznym. Nikt nie wie, co z nim zrobić. Stare rozwiązania utraciły znaczenie.

Dzisiaj wszyscy mówią o Państwie Islamskim, o fundamentalizmie islamskim, o odnowie chrześcijaństwa i tym podobnych sprawach. Powstają nowe problemy, a ludzie wracają do starożytnych tekstów, myśląc, że znajdą odpowiedź w szariacie, w Koranie, w Biblii. Tak samo działo się w XIX wieku. Nastąpiła rewolucja przemysłowa, a wraz z nią ogromne problemy społeczno-polityczne na całym świecie. Mnóstwo ludzi sądziło, że odpowiedź znajdą w Biblii lub w Koranie. Na przykład w Sudanie Mahdi ustanowił teokrację muzułmańską na zasadach szariatu. Pojawiła się armia angielsko-egipska, żeby stłumić bunt, ale została pokonana, a generałowi Charlesowi Gordonowi ścięto głowę. W zasadzie to samo obecnie widzimy w PI. Nikt dzisiaj nie pamięta o Mahdim, bo zawarte w Koranie i szariacie rozwiązania problemu industrializacji okazały się bezużyteczne.

W Chinach za największą wojnę XIX wieku uznawano nie wojny napoleońskie ani wojnę domową w USA, lecz powstanie tajpingów, które rozpoczęło się w 1850 roku, gdy nieudolny naukowiec Hong Xiuquan miał wizję, że jest młodszym bratem Jezusa Chrystusa, a Bóg zlecił mu misję ustanowienia na ziemi Królestwa Niebiańskiego Pokoju oraz rozwiązania wszystkich problemów związanych z przybyciem Brytyjczyków i pojawieniem się nowoczesnego przemysłu. Wzniecił powstanie, w którym zginęło 20 milionów ludzi, stłumione dopiero po 14 latach. Hong nie ustanowił Królestwa Niebiańskiego Pokoju i nie rozwiązał problemów uprzemysłowienia.

Z czasem ludzie wysunęli nowe koncepcje – nie z szariatu, nie z Biblii, nie z jakiejś wizji. Badali przemysł, badali kopalnie węgla, badali elektryczność, badali maszyny parowe, koleje, patrzyli na to, w jaki sposób te rozwiązania przekształcały gospodarkę i społeczeństwo, i wysuwali nowe koncepcje. Te nowe koncepcje niekoniecznie wszystkim się podobały, ale przynajmniej było z czym dyskutować.

Nie sądzę, byśmy dysponowali dzisiaj wiedzą umożliwiającą rozwiązanie problemów roku 2050. Powinniśmy poszukiwać nowej wiedzy i nowych rozwiązań, zaczynając od zdania sobie sprawy z tego, że według wszelkiego prawdopodobieństwa nic, co istnieje obecnie, nie jest tych problemów rozwiązaniem.

To, co opisujesz, jest scenariuszem, w którym praca większości jest niepotrzebna. Jest klasa ludzi, którzy pracują, bo im to sprawia przyjemność i są do tego zdolni, ale jest też większość, dla której praca już nie istnieje. Tyle że ta masa ludzi nie może pracować, lecz nadal może zabijać innych.

– Ale z chwilą, kiedy stajesz się zbędny, nie masz siły. Przyzwyczailiśmy się do ery mas, do XIX i XX wieku, kiedy widzieliśmy te wszystkie zwycięskie powstania, rewolucje, bunty, a więc przyzwyczailiśmy się myśleć o masach jako o dysponujących siłą. Tyle że jest to w zasadzie zjawisko z XIX i XX wieku.

W średniowieczu wszystkie powstania chłopskie zakończyły się klęską. Bo masy nie miały siły. Kiedy już staniemy się zbędni militarnie i gospodarczo, to oczywiście wciąż jeszcze będziemy mogli sprawiać kłopoty, ale nie będziemy mieli już siły, by doprowadzić do rzeczywistych zmian.

W siłach zbrojnych liczba żołnierzy staje się nieistotna w porównaniu z technologią. Nadal potrzeba żołnierzy, ale już nie milionów, z których każdy miałby karabin. Potrzeba znacznie mniejszej liczby ekspertów umiejących wyprodukować i wykorzystać nowe technologie. Przeciw takim potęgom militarnym masy, nawet jeżeli zdołają się jakoś zorganizować, nie mają wielkich szans. Nie jesteśmy w Rosji z 1917 roku czy w Europie z XIX wieku.

Jeszcze raz zaznaczam: nie prorokuję. Być może to wszystko rozwinie się inaczej. Jednak dla historyka najważniejszą rzeczą jest zdać sobie sprawę, że potęga mas, do której tak się przyzwyczailiśmy, jest zakorzeniona w określonych warunkach historycznych – ekonomicznych, militarnych, politycznych – a te cechowały XIX i XX wiek. Dziś nie mamy już żadnych podstaw, by być pewnym, że masy zachowają swoją siłę.

Podróże bez paszportów i wiz: 1913. Świat taki jak naszhttp://wyborcza.pl/alehistoria/1,133662,14638770,1913__Swiat_taki_jak_nasz.html

Kiedy cię słucham, przychodzi mi na myśl wniosek, że między gwałtowną zmianą techniczną a całkiem sztywnymi układami społecznymi i kulturowymi, które za nią nie nadążają, istnieje głęboki rozziew.

– To jeden z wielkich problemów: technologia rozwija się znacznie szybciej niż społeczeństwo i moralność, a to wywołuje wielkie napięcia. Jednak i tu możemy się starać nauczyć czegoś z rewolucji przemysłowej z XIX wieku. Doszło wtedy do załamania się rodziny oraz bliskiej wspólnoty i zastąpienia ich przez państwo i rynek. W zasadzie w trakcie całej historii ludzie żyli jako część tych małych i bardzo ważnych jednostek, rodziny i bliskiej wspólnoty, obejmującej, powiedzmy, 200 osób składających się na twoją wieś, twoje plemię, twoje sąsiedztwo. Znasz każdego, oni znają ciebie. Możesz ich nie lubić, ale twoje życie zależy od nich. Dostarczają ci niemal wszystkiego, czego potrzebujesz, żeby przeżyć. Są twoją opieką zdrowotną. Nie ma żadnego funduszu emerytalnego – masz dzieci, i to one są twoim funduszem emerytalnym. Ludzie ze wspólnoty są twoim bankiem, szkołą, policją, wszystkim. Jeżeli utracisz rodzinę i bliską wspólnotę, jesteś martwy. Albo musisz znaleźć sobie rodzinę zastępczą.

Taka sytuacja trwała przez setki tysięcy lat ewolucji. Nawet kiedy rozpoczęła się historia, powiedzmy 70 tys. lat temu, choć dostrzegamy wszystkie zmiany – rolnictwo, miasta, imperia i religie – nie widzimy istotnych zmian na tym poziomie. W roku 1700 większość ludzi na świecie żyła jako część rodzin i bliskich wspólnot, które zapewniały większość tego, co jest potrzebne, by przeżyć. Na początku rewolucji przemysłowej łatwo więc można sobie było wyobrazić, że sytuacja pozostanie taka sama.

Gdybyś był, powiedzmy, ewolucyjnym psychologiem w roku 1800 i zobaczyłbyś początki rewolucji przemysłowej, mógłbyś z dużą pewnością siebie stwierdzić, że wszystkie te zmiany w technologii są bardzo dobre, ale nie wpłyną na podstawową strukturę społeczeństwa. Społeczeństwo ludzkie jest zbudowane z tych małych klocków, rodziny i bliskiej wspólnoty, bo to jest w jakiś sposób dane przez ewolucję. Istoty ludzkie muszą to mieć. Nie mogą żyć w żaden inny sposób.

A teraz spoglądasz na ostatnie 200 lat i widzisz, jak po milionach lat ewolucji to wszystko się załamuje. Nagle, w ciągu dwóch stuleci, rodzina i bliska wspólnota się zapadają. Większość ról odgrywanych przez dziesiątki tysięcy lat przez rodzinę i bliską wspólnotę bardzo szybko przenosi się do nowych sieci udostępnianych przez państwo i rynek. Nie potrzeba ci dzieci, możesz mieć fundusz emerytalny. Nie potrzeba ci kogoś, kto by się tobą opiekował. Nie potrzeba ci sąsiadów, sióstr czy braci, żeby się tobą zajęli, kiedy zachorujesz. Państwo troszczy się o ciebie. Państwo zapewnia ci policję, edukację, opiekę zdrowotną, wszystko.

Możesz powiedzieć, że dzisiaj pod pewnymi względami żyje się gorzej niż w roku 1700, bo w tak dużym stopniu utraciliśmy łączność z otaczającą nas wspólnotą. Wielu ludzi potrafi dziś żyć jako odizolowane, wyalienowane jednostki. W najbardziej zaawansowanych społeczeństwach ludzie żyją bez jakiejkolwiek godnej uwagi wspólnoty, w bardzo małych rodzinach. Taka rodzina to może być tylko współmałżonek, może jedno lub dwoje dzieci. Jej członkowie mogą mieszkać w różnych miastach albo w różnych krajach, widując się raz na kilka miesięcy. Zdumiewające, że ludzie mogą z tym żyć. A minęło zaledwie 200 lat.

Co mogłoby się stać w ciągu następnych stu lat na tym poziomie codziennego życia, bliskich związków? Wszystko jest możliwe. Spójrzmy na dzisiejszą Japonię – Japonia we wszystkim wyprzedza świat o jakieś 20 lat. Widzimy nowe zjawiska społeczne: ludzi utrzymujących relacje z wirtualnymi współmałżonkami. Ludzi, którzy nigdy nie wychodzą z domu, żyją jedynie poprzez komputery. Widocznie Homo sapiens jest nawet bardziej elastyczny, niż bylibyśmy skłonni sądzić.

Możemy się też czegoś nauczyć z rewolucji agrarnej. Niektórzy eksperci uważają, że rolnictwo było największym błędem w historii człowieka. Błędem w kategoriach tego, co zrobiło jednostce ludzkiej, bo jest przecież oczywiste, że na poziomie zbiorowym w zdumiewający sposób zwiększyło potęgę ludzkości. Bez niego nie mogłyby istnieć miasta, królestwa, imperia i tak dalej. Jednak życie wielu chłopów w starożytnym Egipcie prawdopodobnie było znacznie gorsze niż życie łowców- -zbieraczy 20 czy 30 tysięcy lat wcześniej. Chłopi musieli znacznie ciężej pracować. Ciało i umysł Homo sapiens ewoluowały przez miliony lat, dostosowując się do włażenia na drzewa, zbierania owoców czy grzybów, biegania za gazelami. A tu nagle zaczynamy cały dzień kopać kanały, nosić kubły wody z rzeki, zbierać zboża i mleć je, co jest znacznie trudniejsze dla ciała, no i bardziej nudne dla umysłu.

W zamian za całą tę ciężką pracę większość chłopów otrzymywała znacznie gorszą dietę niż łowcy-zbieracze, którzy korzystali z dziesiątków gatunków zwierząt, roślin, grzybów czy czegoś tam, co zapewniało im wszystkie potrzebne środki odżywcze i witaminy. A chłopi musieli polegać na monouprawach, takich jak pszenica, ryż czy ziemniaki. Na to nakładały się te wszystkie nowe hierarchie społeczne i początki masowego wyzysku, w których małe elity wykorzystywały wszystkich innych.

Można więc uznać, że z punktu widzenia jednostki ludzkiej rolnictwo było być może największym błędem w historii.

Jaka z tego dla nas nauka w odniesieniu do nowej rewolucji technologicznej? Nikt nie wątpi, że wszystkie te nowe technologie ponownie zwiększą zbiorową potęgę ludzkości. Jednak powinniśmy zadawać sobie pytanie, co się dzieje na poziomie jednostki. W historii mamy dostatecznie wiele dowodów na to, że w kategoriach zbiorowej potęgi możemy dokonać wielkiego kroku do przodu, ale w kategoriach indywidualnego szczęścia będzie to krok w tył.

W sprawie nowych, pojawiających się technologii powinniśmy sobie zadawać pytanie nie tylko o to, jak wpłyną na zbiorową siłę ludzkości, ale także o to, jaki wywrą wpływ na życie codzienne każdego człowieka. W kategoriach historii wydarzenia na Bliskim Wschodzie, IP itp. to zaledwie wybój na autostradzie. Bliski Wschód nie jest szczególnie ważny. Dolina Krzemowa jest znacznie ważniejsza. To ona jest światem XXI wieku. I nie mówię jedynie o technologii.

Jednak także w kategoriach idei, w kategoriach religii, najbardziej dziś interesującym miejscem na świecie jest Dolina Krzemowa, a nie Bliski Wschód. Bo to tam ludzie tacy jak Raymond Kurzweil [amerykański pisarz i futurolog, propagator idei transhumanizmu] tworzą nowe religie. To te religie, a nie religie wywodzące się z Syrii, Iraku czy Nigerii, zapanują nad światem.

Rozmowa została opublikowana w portalu http://edge.org/, przełożył Andrzej Ehrlich

 wytłuszczenia i podkreślenia tekstu: redakcja WPS

Opublikowano za: https://wiernipolsce1.wordpress.com/2015/04/07/szczera-rozmowa-jak-zyd-z-zydem-o-przyszlosci-czyli-nwo/

Wypowiedz się