Myślący, odpowiedzialni Polacy stawiają sobie dziś, jutro, a przede wszystkim 25 października pytanie, czy brać udział w wyborach. Jeśli brać, to na kogo głosować, jeśli nie brać, to jak uzasadnić słuszność takiej decyzji?
Tak sformułowany problem wydaje się być dowodem nie postawy obywatelskiej i patriotycznej, a defetystycznej i oportunistycznej. Kwestionowanie sensu udziału w wyborach oznacza przecież pozbawienie się prawa do „zaistnienia” w życiu publicznym, współdecydowania o tym, kto obejmie władzę w Polsce. A jednak wielu mądrych Polaków, mądrych – w sposób szczególny uważa, że uczestnictwo w wyborach nie ma sensu. Jako uzasadnienie podają argument, że państwo wymaga zmian szybkich i radykalnych, zaś mechanizmy polityczne, między innymi ordynacja wyborcza, są tak skonstruowane, by realne zmiany uczynić niemożliwymi, zaś wybory przekształcić w karuzelę pozornych przemian umówionych w kręgu polityków. Nawet jeśli przyznajemy rację tym argumentom dodając, że zarówno konstytucja, jak i ordynacja wyborcza tworzą szczelne sito przepuszczające do władzy… plewy, a odsiewające ziarna musimy zadać pytanie: Co robić, by system naprawić, jak zmienić mechanizmy?
W kampanii, która toczy się wokół wyborów 25 października można dostrzec trzy warianty. Pierwszy reprezentują dwa największe ugrupowania polityczne, które konsekwentnie chcą udowodnić, że bój o władzę jest bojem realnym o programy wyborcze, a nie parodią walki, której najważniejszym celem jest wymiana szyldów i nazwisk przy ”korycie”. Jak jest naprawdę, albo jak było naprawdę, Polacy mogli przekonać się, gdy rządy w Polsce w roku 2005 objęło Prawo i Sprawiedliwość. Tym, którzy nie pamiętają przypomnę, że przejęło ono władzę bez mała absolutną obsadzając stanowiska od prezydenta, premiera, marszałków sejmu i senatu, prezesa Narodowego Banku Polskiego, radia i telewizji a skończywszy na wszystkich służbach „tajnych, widnych i dwupłciowych”, a mimo to powołało do rządu ministrów rodem z Platformy Obywatelskiej i Unii Wolności i ich program realizowało. Mówiąc wprost – niczym hrabia Giuseppe Tomasi di Lampedusa „zmieniono wszystko, by nie zmienić niczego”.
Drugi wariant to środowiska, które bądź to uczestniczyły w życiu politycznym, bądź „otarły się” o politykę i widząc radykalizację nastrojów społecznych, rosnący sprzeciw wobec „układu” między władzą a opozycją, z różnych powodów i pobudek, często niestety nasączonych prywatą i karierowiczostwem, próbują na „łapu-capu” tworzyć ugrupowania i byty polityczne licząc, że wyborcy ich dostrzegą i nagrodzą. Swoją kalkulację budują na dwóch przykładach. Pierwszy (na ten chętnie zerkają środowiska lewicowe) to kampania i wejście do parlamentu ugrupowania Janusza Palikota w roku 2011. Wtedy była to niespodzianka wielkiej miary. Drugi przykład to oczywiście wynik wyborczy Pawła Kukiza w wyborach prezydenckich 2015 roku.
Można i sądzę, że trzeba będzie za jakiś czas głębiej przeanalizować fenomen tego wyniku wyborczego, ale już dziś nie ulega wątpliwości, że stanowi on dowód wzbierającego sprzeciwu Polaków wobec układu politycznego czy, jak mówią przeciwnicy – „systemu”. Pojawienie się Pawła Kukiza wielu środowiskom przywróciło nadzieję, że „chcieć – to móc” i wystarczy się skrzyknąć, wybrać nazwę, zarejestrować komitet, a dobry wynik wyborczy będzie na wyciągnięcie dłoni. Mówiąc krótko – przykład w Polsce bywa zaraźliwy.
Trzeci wariant to oczywiście ( kontynuując ) Paweł Kukiz i antysystemowcy. Kto wie, czy sympatia i życzliwość dla Pawła Kukiza w mediach i niektórych środowiskach politycznych nie wynikała z zaskakująco dobrego wyniku Janusza Korwin-Mikkego w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Kto wie, czy nie próbowano tą drogą rozbić głosy, osłabić i zmarginalizować cały ruch antysystemowy.
A jednak Paweł Kukiz wygenerował energię społeczną przekraczającą swym poziomem oczekiwania największych optymistów, a z drugiej strony zaskoczył swym wynikiem tych, którzy postrzegali go i kreowali na „rozbijacza” antystemowców. Paweł Kukiz, traktowany przez niektórych instrumentalnie potrafił wcielić się w postać pierwszoplanową rozdzielającą role i zadania. Dziś wygląda na to, że od niego wiele zależy i oby tylko „chciał chcieć” i otaczał się właściwymi ludźmi. A nade wszystko pamiętał, że dzisiejsza koalicja i opozycja, ponieważ nie potrafiły go zniszczyć, zrobią wszystko, by „zainfekować” go swoimi ludźmi.
Można teraz zapytać – a co do sprawy wnosi wrześniowe referendum? Osobiście wątpię, by zostało odwołane. Wątpliwości tych nie będę tu uzasadniał, gdyż jest ich zbyt wiele i mają charakter szczegółowy. Uważam natomiast, że referendum przez dwa największe ugrupowania zostanie wykorzystane do prowadzenia kampanii wyborczej i skupiania uwagi opinii publicznej zamiast na sprawach ważnych – na pozornej bijatyce. Referendum stanie się zastępczym polem walki dla przyszłych posłów i senatorów. Jednocześnie przy niskiej frekwencji, z którą należy się liczyć będzie orężem przeciwko antystemowcom. Tak naprawdę pytanie dziś brzmi: czy antystemowcy po referendum potrafią przekonać wyborców, że warto i należy ich poprzeć. Z punktu widzenia obecnej koalicji pytanie sprowadza się do kalkulacji komu antystemowcy odbierają więcej głosów – Prawu i Sprawiedliwości czy koalicji? Paradoks polega na tym, że nikt nie potrafi do końca odpowiedzieć na to pytanie wiarygodnie. Sądzić należy, że więcej traci Platforma Obywatelska, ale można podejrzewać, że część młodych zwolenników PiS-u gotowa jest przenieść swoje poparcie na Pawła Kukiza. To od niego, jego decyzji i otoczenia zależy ostateczny wynik wyborów.
Podana tu analiza nie uwzględnia jednego zasadniczego aspektu – kontekstu międzynarodowego. Polska ze względu na swe położenie, historię, potencjał gospodarczy i ludnościowy jest przedmiotem bardzo skomplikowanej rozgrywki politycznej. Rozgrywki tym bardziej złożonej, że gmatwa się sytuacja w Europie Środkowo-Wschodniej, nasilają tendencje rozsadzające Unię Europejską i narasta konflikt ze światem muzułmańskim. Dlatego iluzją jest mniemać, że wynik wyborczy w Polsce jest tylko i wyłącznie wewnętrzną sprawą Polaków. Tak nie było od ponad trzystu lat, nie jest… i pewnie długo nie będzie. Coraz wyraźniej widać ścieranie się na terenie Europy Środkowo-Wschodniej wpływów i interesów środowisk amerykańsko-żydowskich, niemieckich i rosyjskich. Czy potrafią one uzgodnić między sobą strefy wpływów, na ile gotowe będą pozwolić Polakom wybierać samodzielnie – oto jest pytanie.
Wszystko wskazuje na to, że rozgrywka międzynarodowa znajduje swoje odzwierciedlenie w sympatiach i powiązaniach partii politycznych w Polsce. Nie przez przypadek mówi się o „stronnictwie pruskim” i innych. Przypadek Grecji oraz silny i długotrwały opór z jakim spotkały się rządy Orbana na Węgrzech potwierdza rosnącą rolę Niemiec w polityce europejskiej. Wojna na Ukrainie z kolei dowodzi, że Stany Zjednoczone nie zamierzają zaakceptować Europy zdominowanej przez Niemcy i Rosję.
Nasuwa się jeden, podstawowy wniosek – ze względu na powagę sytuacji międzynarodowej wielcy tego świata zrobią wszystko, by nie dopuścić do wyłonienia się w Polsce władzy, która na wzór greckiej Syrizy czy węgierskiego Fideszu i Jobbiku zapragnie iść własną drogą. A jeśli tak, tym większej wagi nabiera pytanie – czy chcemy być niepodlegli i suwerenni, czy też tylko bezradnie będziemy rozkładać ręce. Nie mamy żadnych gwarancji, że wejście nowych ugrupowań na scenę polityczną oznaczać będzie realną, radykalną zmianę. Ale coraz wyraźniej widać, że podtrzymywanie obecnego układu „koalicja-opozycja” zakończy się klęską. Nasz wybór powinien uwzględniać odwagę, a zatem spróbujmy, dajmy sobie szansę.
To oznacza pojedynek nie jedno, a kilkurundowy. W pierwszej rundzie należy obalić system. W rundzie drugiej zaprezentować radykalny program. W rundzie trzeciej realizować go przy aktywnym udziale większości Polaków.
Nauczmy się być odpowiedzialnymi za Polskę nie przez chwilę, nie od czasu do czasu, a jeśli nie zawsze, to zazwyczaj, choć marzę… by zawsze.
Warszawa, 19 sierpnia 2015 r. dr Dariusz M. Grabowski
Prezes ZG „Klubu Inteligencji Polskiej”
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.