Wszystkie znaki wskazują na to, że Europa zaczyna tracić cierpliwość i dąży do politycznego uregulowania konfliktu na wschodzie Ukrainy, który właśnie trwa w najlepsze. W polskich mediach w dalszym ciągu mamy do czynienia z narracją o „dobrych siłach ukraińskich” i „złych terrorystach”, bo przecież na froncie walki ideologicznej jesteśmy zaangażowani w konflikt ukraiński po same uszy.
Media zachodnie są bardziej w tej kwestii powściągliwe – i bardzo słusznie, ponieważ wszystko wskazuje na to, że po zakończeniu tej niezwykle brudnej wojny wszelkiego rodzaju trybunały sprawiedliwości będą miały ręce pełne roboty.
Jak donoszą ukraińskie media, Unia Europejska zaczyna naciskać na stronę ukraińską, aby ta wywiązała się z tzw. „późnych punktów” porozumienia z Mińska. Namawiać Ukraińców do tego rozwiązania miał eurokomisarz ds. rozszerzenia i polityki sąsiedztwa Johannes Hahn. Chodzi tutaj o nadanie tzw. „specjalnego statusu” (w rzeczywistości szerokiej autonomii) samozwańczym republikom Donieckiej i Łuhańskiej. Nietrudno domyślić się reakcji strony ukraińskiej.
Jak donosi portal „Europejska Prawda” wszyscy ukraińscy politycy bez wyjątku, którzy spotkali się z Hahnem, wyrażają kategoryczny sprzeciw wobec sądownych rozwiązań przez instytucje europejskie politycznych kwestii Donbasu.
Trudno się oczywiście stronie ukraińskiej dziwić. Przecież wojna, którą toczą, ma na celu – przynajmniej w wersji oficjalnej – odzyskanie kontroli nad zbuntowanymi prowincjami. Przyznanie autonomii i zgoda na wybory oznacza dla polityków ukraińskich poważne kłopoty. Takie rozwiązanie oznaczałoby ukraińską przegraną – należałoby wytłumaczyć społeczeństwu, dlaczego musiało ponieść tak wiele ofiar, skoro wcześniej można było siąść do stołu negocjacyjnego z separatystami i uzgodnić sprawę Donbasu. Niestety politycy znad Dniepru są w sytuacji bez wyjścia – Ukraina konfliktu ze zbuntowanymi republikami nie wygra, gdyż nie dysponuje odpowiednią siłą militarną i potencjałem ekonomicznym, a nawet gdyby Ukraińcy otrzymali jakąś nieformalną pomoc wojskową ze strony zachodniej, separatyści otrzymają taką samą, a być może nawet większą ze strony Rosji.
Wszystko wskazuje na to, że państwa „starej Europy” mają już dosyć konfliktu na wschodzie Ukrainy. Dzisiaj ważniejszymi sprawami są kwestia uchodźców z Afryki i bankrutująca Grecja, która może doprowadzić do destabilizacji strefy euro i być może rozpadu UE. Warto w tym miejscu przytoczyć internetową wypowiedź niemieckiego polityka tej miary, co Oscar Lafontaine, który napisał:
W dalszym ciągu Europa płaci frycowe za embargo w handlu z Rosją i utratę miejsc pracy. ,,Fuck the UE” – powiedziała amerykańska dyplomatka Victoria Nuland. My zaś potrzebujemy europejskiej polityki zagranicznej, która przeciwstawi się wojennym planom amerykańskiego imperializmu. Fuck the amerykańskiemu imperializmowi!
Wydaje się, ze niemiecki polityk napisał wprost to, o czym mówi się zapewne po cichu na europejskich salonach. Stroną najbardziej zainteresowaną konfliktem na Ukrainie są Stany Zjednoczone. I nie chodzi tutaj bynajmniej o demokracje, prawa człowieka i inne „relikwie” współczesnej cywilizacji Zachodu, tylko o powstrzymanie rosyjskiej i chińskiej ekspansji na Europę. Warto podkreślić, że zamieszki na kijowskim Majdanie przybrały na sile, gdy ówczesny prezydent W. Janukowycz podpisał z chińskim rządem umowę na dzierżawę 3 mln ha ukraińskiej ziemi uprawnej. W chińskich planach budowy „jedwabnego szlaku” Ukraina zajmowała bardzo ważne miejsce. Podobnie jak Armenia i Macedonia w których tylko przypadkiem dochodzi do spontanicznych „protestów społecznych”, które tylko przypadkiem przypominają, wypisz – wymaluj, scenariusze z kijowskiego Majdanu.
Ekspansja chińska dla Stanów Zjednoczonych mogłaby oznaczać utratę hegemonii w Europie i na świecie – dla Europy (w tym również dla Polski) budowa szlaków komunikacyjnych z Chin oznaczałaby możliwość rozwoju gospodarczego. Mało kto w Polsce pamięta, że tzw. „wektor chiński” był jedną z ważniejszych składowych, bezrefleksyjnie i bez zrozumienia powtarzanej przez jednych i wyśmiewanej przez drugich, tzw. „doktryny Giedroycia”. Doskonale wiedzą o tym politycy europejscy – ale, aby rozwijać handel z Rosją i Chinami muszą zakończyć wojnę na Ukrainie.
Tę wojnę można by już powoli kończyć, ponieważ obecne władze Ukrainy, nie mając żadnego pomysłu na reformę gospodarki, zmuszone są do sprzedaży państwowych przedsiębiorstw za bezcen, w tym również z sektorów strategicznych. Chętnych nie brakuje: Gaz de France, Shell, RWE AG, Monsanto, GP Morgan i inn.
Jest tylko jedno pytanie: czy Ukrainę wykupią Europejczycy czy Amerykanie? Jeżeli Europejczycy – czeka nas pełzająca realizacja doktryny Dugina, jeżeli Amerykanie – idziemy dalej na kurs kolizyjny z Rosją.
Jednym słowem: i tak źle i tak niedobrze.
Opublikowano za: http://geopolityka.net/michal-siudak-ukraina-europa-traci-cierpliwosc/
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.