Gdy USA-NATO-UE z Polską na czele wspierają majdan, zamach stanu, wojnę domową – propaganda wojenna nazywa to obroną demokracji, operacją antyterrorystyczną, misją dla utrzymania integralności Ukrainy.
W polskiej partii wojny trwa walka o pozycję lidera między jej głównymi członkami: PiS i PO. Partia wojny jest największą w Polsce partią, którą tworzą wszystkie obecne w parlamencie oraz niektóre znajdujące się poza nim ugrupowania polityczne, organizacje pozarządowe, środowiska nauki i sztuki czy wreszcie prasy i mediów audiowizualnych. Łączy je idea udziału Polski w permanentnej wojnie, stanowiąca fundament quasi – ideologii wojennej. Ma ona swe ukierunkowanie na USA i jego zbrojne ramię międzynarodowe – NATO.
Geneza partii wojny sięga początku lat 90. XX wieku, kiedy po rozpadzie Układu Warszawskiego przyspieszono z inicjatywy USA przeorientowanie świadomości polskiego społeczeństwa i ukształtowanie w niej superpozytywnego, wręcz idealnego wizerunku Pentagonu – będącego symbolem amerykańskiej armii – i NATO. Już wówczas czcicieli tego wizerunku było więcej, niż wynosił stan liczebny okrągłostołowego układu politycznego.
Gwarancji bezpieczeństwa Polski w Waszyngtonie i NATO zaczęli upatrywać również niektórzy przedstawiciele kręgów konserwatywnych i prawicowych nie reprezentowani przy okrągłym stole, nie mówiąc już o rzeszy innych, tworzących środowiska opiniotwórcze. Wszystkim wystarczyła prosta argumentacja, niewyszukana perswazja oraz szara propaganda – taka, która głosiła półprawdy bądź mieszała prawdę z kłamstwem.
Gdy po upragnionym wejściu do NATO polskie społeczeństwo zderzyło się z problemem interwencji zbrojnych Sojuszu,które ukształtowała idea ataku USA na Panamę w 1989 roku, partia wojny zmieniła taktykę wobec polskiego społeczeństwa, stosując twarde formy perswazji oraz czarną manipulację i propagandę.
Wystarczy przypomnieć tworzone w sposób nagły i sztuczny debaty publiczne w sprawie udziału Polski w wojnie z Irakiem – ukrywające prawdę o jej przyczynach, celach i skutkach. Podobnie było w przypadku Afganistanu, do którego na „wojnę z talibami” Polska jako sojusznik USA i członek NATO wysłała najpierw jednego „oficera szkolącego”, a następnie systematycznie zwiększała swój kontyngent, który z inicjatywy prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w roku 2007 osiągnął liczbę 2 600 żołnierzy. Argumenty stosowane przez partię wojny były przeróżne; dominował wśród nich ten, który użyty był w irackim szaleństwie wojennym: walczymy z terroryzmem, który zagraża nie tylko naszemu strategicznemu sojusznikowi, ale również całemu światu – także Polsce.
Propaganda uzyskała na stałe czarne oblicze – w argumentacji, perswazji i manipulacji zaczęto posługiwać się na co dzień kłamstwami. W oficjalnym dyskursie politycznym stanowisko zachodnich przeciwników wojny zostało całkowicie zmarginalizowane. Antywojennąpostawę uznano za: skrajnie mniejszościową, populistyczną, ekstremalną, irracjonalną, antydemokratyczną, alterglobalistyczną, lewicową. Ten ostatni atrybut miał ją w sposób wyjątkowo skuteczny zdyskwalifikować w polskim społeczeństwie, reagującym bardzo emocjonalnie na samo wspomnienie „komuny”.
Nazwiska teoretyków globalizacji transatlantyckiej, odsłaniających nie tylko jej zgubne dla świata cele i skutki, ale również militarne oblicze, zostały wyeliminowane nie tylko z języka polityki oraz mediów, ale również nauki. Nawet w wykazach bibliograficznych polskich amerykanistów nie pojawiają się prace takich autorów jak: Michael Chossudovsky, Finian Cunningham czy Aleksander Panarin. Same tytuły ich prac mogłyby bowiem otworzyć polskie umysły na inne niż obowiązujące w metodologii politycznie poprawnej ujęcie globalizacji w duchu Paxamericana.
Zarówno ci „uczeni” politolodzy, jak i politycy, właściciele koncernów prasowych oraz medialnych zakładają, że przeciętny Polak nigdy do nich nie dotrze ani tym bardziej nigdy sam nie zacznie podobnie jak oni określać globalizacji transatlantyckiej jako: prywatyzacji i militaryzacji świata, długiej wojny Ameryki z całym globem i drogi do trzeciej wojny światowej (Chossudovsky), formy rasizmu ekonomicznego chroniącego potencjałem militarnym wąskie grono bogatych przed miliardami biednych czy wreszcie jako sposobu narzucania narodowym kulturom pustki metafizycznej Ameryki (Panarin).
Polską partię wojny obowiązuje język konstruowany w amerykańskich „zbiornikach myśli”, osławionych think tankach, takich jak American Enterprise Institute, AtlanticCouncil, Heritage Foundation. Dla ludzi partii wojny mistrzami są teoretycy neokonserwatyzmu, zaś głównym strategiem i zarazem guru Zbigniew Brzeziński, który ostatnio wystąpił z koncepcją przemieszczenia wojsk „amerykańskich lub europejskich” do krajów bałtyckich, aby ustrzec je przed inwazją ze strony Rosji. Nie wiadomo, o jakie wojska europejskie chodzi, jedno jest pewne, że polska partia wojny czyta w myślach swego guru i z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem przystąpiła do tworzenia na terenie naszego państwa międzynarodowej jednostki Polska-Litwa-Ukraina (NATO i nie NATO) z kwaterą główną w Lublinie na wypadek wojny z Rosją, choć ta nie wysuwa pod naszym adresem żadnych roszczeń ani postulatów.
Polska Partia wojny przekształciła – w związku z kijowskim majdanem oraz zamachem stanu i wojną domową – czarną propagandę w propagandę wojenną, a ściślej wojnę informacyjną, w której przekłamaniom faktów i wydarzeń towarzyszy przekłamanie pojęć, przy pomocy których należałoby analizować ukraiński wycinek permanentnej wojny. Dodatkowo w ramach tej propagandy przyjęto wymyślone w amerykańskich think tankach nowe słownictwo i nowy schemat przekazu informacji dla globalizacji wojny.Tak więc, gdy Krym na podstawie przeprowadzonego wśród jego mieszkańców referendum i decyzji rosyjskiego parlamentu wchodzi w skład Federacji Rosyjskiej – jest to łamanie prawa międzynarodowego i naruszanie powojennych granic w Europie.
Gdy natomiast rozwalono Jugosławię poprzez zainicjowanie zbrojnych konfliktów etnicznych i bombardowanie Serbii, a ponadto utworzenie sztucznego państwa kosowskiego, nie tylko nie było to naruszeniem powojennego status quo, ale stało się świadectwem demokratyzacji Bałkanów.
Gdy Moskwa wspiera atakowany na wszelkie sposoby przez wojska ukraińskie zbuntowany Donbas i idzie z pomocą mordowanej przez nie tamtejszej ludności – jest to łamanie prawa międzynarodowego i pomoc dla terrorystów. Dlatego należy Rosję – w zależności od bieżącej sytuacji – upomnieć, potępić, obłożyć sankcjami, zaplanować jej zniszczenie ekonomiczne i gospodarcze. Gdy USA-NATO-UE z Polską na czele wspierają majdan, zamach stanu, wojnę domową – propaganda wojenna nazywa to obroną demokracji, operacją antyterrorystyczną, misją dla utrzymania integralności Ukrainy. Nawet zainicjowana przez partię wojny rządowa pomoc Polski dla ukraińskiej armii została określona mianem pomocy humanitarnej. Przykłady można mnożyć.
Cała nadzieja w tym, że polskie społeczeństwo zaczyna się uczyć właściwego odbioru tej propagandy i odczytywać go – jak w PRL – odwrotnie. I choć jest nadal bierne i tym samym akceptuje narzucony przez partię wojny kierunek polityki wobec dalszej zagranicy, w przypadku wojny w sąsiedztwie, zaczyna się różnicować i myśleć – jeśli jeszcze nie kategoriami szeroko rozumianego dobra wspólnego to przynajmniej kategoriami interesu narodowego.
Po doświadczeniach wojny irackiej i afgańskiej Polacy zaczynają trzeźwo myśleć o własnym bezpieczeństwie i nie chcą wojny nade wszystko w bliskim sąsiedztwie. Wystarczy zapoznać się z komentarzami na portalach społecznościowych,, aby przekonać się, że internautów dziwi oderwanie od polskiej rzeczywistości polityków prących do wojny z Rosją. Dziwi działanie wbrew polskim interesom, swoista polityczna oikofobia – strach przed nimi czy wręcz wstręt do nich.
Nawet sondażownie potwierdzają, że w polskim społeczeństwie nie ma akceptacji dla udziału Polski w wojnie na Ukrainie, bo oznaczałoby to symboliczne wypowiedzenie wojny Rosji. Tymczasem w polskiej partii wojny trwa walka o miano lidera. Jak na razie w walce tej prowadzi PiS -od momentu, gdy na kijowskim majdanie Jarosław Kaczyński stanął obok przedstawicieli partii neobanderowskich z Prawym Sektorem na czele i wykrzykiwał upowskie hasła. A potem zaczęła się zażarta walka o przywództwo w partii wojny. Walka na sankcje, (w ramach nowych sankcji Ryszard Czarnecki wystąpił nawet w Brukseli z pomysłem wycofania rubla ze światowego obiegu), na retorykę wojenną, na rekordy bite w straszeniu polskiego społeczeństwa Rosją, na obraźliwe epitety i wyzwiska pod adresem prezydenta Federacji Rosyjskiej etc. PiS dodatkowo zaczął występować w roli sędziego oceniającego zaangażowanie pozostałych członków partii wojny w „ powstrzymaniu Rosji”.
Zdaniem polityków tej partii zaangażowanie PO jest zdecydowanie za słabe. Partia Donalda Tuska podciąga się więc jak może. Swoją drogą nikt nie sprawdził jednak, czy tak samo długo posłowie PO oklaskiwali prezydenta Poroszenkę w polskim parlamencie – jak piszą rozwścieczeni internauci – w nagrodę za bałwochwalczy kult Stepana Bandery.PO nie pozostaje w tyle i premier Ewa Kopacz pojechała do Kijowa, aby zaoferować konkretną pomoc Polski dla władz ukraińskich, będących w stanie wojny z „separatystami”: sto milionów euro – beż żadnych warunków, co więcej – bez żadnych konsultacji z pozostałymi podmiotami partii wojny, bo może okazałoby się, że zaproponują o wiele więcej.
Prawdziwy wyścig do pozycji lidera w partii wojny rozpoczęli kandydaci na prezydenta Polski, którzy już wyszli z dołków startowych. Gdy znana radiostacja poddała kandydata PiS „testowi Bujaka” – zawierającemu pytanie o udział polskiego wojska w wojnie na Ukrainie, Andrzej Duda odpowiedział jak przystało na wyznawcę ideologii permanentnej wojny: jeśli tego będzie wymagała sytuacja, sprawę rozstrzygnie NATO, którego jesteśmy członkami.
Wszystko staje się jasne: w świetle tej wypowiedzi prezydent RP, którym pan Duda chciałby zostać, nie ma tu nic do powiedzenia, choć konstytucja Polski mówi, że jest zwierzchnikiem polskich sił zbrojnych.Równie dobrze zdał pan Duda egzamin na lidera polskiej partii wojny w europarlamencie. Nie wystąpił ani razu w spawie ludobójstwa chrześcijan na Bliskim Wschodzie, wiedząc, że milczenie w tej sprawie, zwłaszcza europosła określanego jako reprezentanta polskich katolików, jest politycznym złotem. Postawa Piłata jest tu wzorem: niech w sprawie unicestwienia chrześcijańskich enklaw w Iraku i Syrii zabierają głos inni i niech inni odpowiadają za systematyczne mordowanie wyznawców Chrystusa.
Uaktywnił się natomiast europoseł Duda w innej sprawie – rezolucji Parlamentu Europejskiego z grudnia 2014 roku na rzecz utworzenia państwa palestyńskiego. Razem z pisowskimi jastrzębiami wojny – Anną Fotygą, Markiem Jurkiem, Ryszardem Czarneckim, Dawidem Jackiewiczem, Karolem Karskim, Zdzisławem Krasnodębskim, Tomaszem Porębą i Kosmą Złotowskim – głosował przeciwko uznaniu Palestyny. Od głosu wstrzymali się: Beata Gosiewska,Marek Gróbarczyk, Zbigniew Kuźmiuk, Ryszard Legutko (profesor UJ), Stanisław Ożóg, Bolesław Piecha, Kazimierz M. Ujazdowski, Jadwiga Wiśniewska, Janusz Wojciechowski.
Nikt z PiS nie głosował za Palestyną, a przecież wszystkim wiadomo, że utworzenie tego państwa uszczupliłoby paliwo polityczne amerykańsko-izraelskich ideologów permanentnej wojny i ich wyznawców w Polsce. Warto przy tym pamiętać, jaki był historyczny wynik tego głosowania. Za uznaniem Palestyny głosowało 498 europosłów, przeciwko 88, wstrzymało się 111[1]. PiS znalazł się więc w skazanej na kompromitującą porażkę mniejszości reprezentującej nie tylko bieżącą politykę wojenną Izraela, ale również ideologię globalizacji wojny. Aby jednaka porażka nie przylgnęła do gorliwych wyznawców tej ideologii, dali znów o sobie znać poprzez głos Janusza Wojciechowskiego, który nawołuje na swoim blogu: „Nie pytajcie, kto wyśle wojsko na Ukrainę…Zapytajcie raczej, kto wyśle je nad Bug…”[2]Oczywiście, dla „powstrzymania” Rosji.
PO, nie mogąc zostać w tyle, przedstawiło ustami ministra Schetyny swoistą „szpicę” polityki historycznej, zaprzęgniętej w machinę propagandy wojennej. Oznajmił on światu, że niemiecki obóz koncentracyjny w Oświęcimiu został wyzwolony nie przez Armię Czerwoną, lecz przez Front Ukraiński, nie przez żołnierzy radzieckich, lecz przez Ukraińców. Pomijając całkowicie kompetencje Grzegorza Schetyny jako historyka, trzeba podkreślić, że w funkcji ministra spraw zagranicznych RP znakomicie wystąpił jako przedstawiciel partii wojny. Ugodził bowiem władze Rosji z Władimirem Putinem na czele oraz miliony Rosjan w najczulsze miejsce w ich świadomości narodowej – podważył ich rolę wyzwolicieli nie tylko Oświęcimia, ale również sporego kawałka Europy spod okupacji niemieckiej i pozbawił miana pogromców Hitlera.
Zapomniał jednak, że nie tylko Rosjanie, ale również coraz więcej Polaków niechętnie nastawionych do wojny z Rosją może mu odpowiedzieć w tym samym „historycznym” stylu: zmieniamy narrację o Katyniu i mówimy, że rozkaz o rozstrzelaniu polskich oficerów wydał Gruzin Stalin, a wykonawcami byli nie tylko Rosjanie, ale również przedstawiciele wszystkich występujących w Armii Czerwonej narodowości – m.in. Ukraińcy, Żydzi, Białorusini – zacznijmy pod tym katem badać Katyń. Ta zabawa w politykę – także historyczną – ludzi partii wojny i igranie z jej ogniem, który w każdej chwili łatwo przenieść na Polskę, może jeszcze potrwać. Mogą jeszcze zmieniać się jej liderzy i taktyka gry na szachownicy Brzezińskiego. Jedno jest pewne: polscy uczestnicy tej gry albo nie wiedzą, albo wiedzą – tym gorzej dla nich – że żarty już dawno się skończyły i zaczęły się schody.
To już wstęp do kolejnej depopulacji Polski po 1989 roku. Najpierw – jak pamiętamy -w ramach reform Sachsa-Balcerowicza układ okrągłostołowy wyrzucił z Polski 2 miliony Polaków za pracą. Teraz chce tysiące – głównie młodych – wykrwawić w wojnie, która nie była, nie jest i nie powinna stać się naszą wojną. Wobec realnej perspektywy przyspieszenia działań na ukraińskim froncie wojny Ameryki z Rosją oferta uczestnictwa Polski w tej wojnie i jej eskalowanie oznaczają nade wszystko zgodę na prawdopodobną zagładę milionów istnień ludzkich.
Oznaczają także wyzwanie dla polskiej partii pokoju, która powinna wyjść z cienia, zintegrować wysiłki rozproszonych środowisk, grup oraz pojedynczych osób i podjąć walkę o rząd dusz w polskim społeczeństwie, wciąż jeszcze zniewolonym – mimo oznak przebudzenia – mitem militarnej globalizacji pod przywództwem USA.
Anna Raźny
Za: http://www.konserwatyzm.pl/artykul/12766/kto-przewodniczy-polskiej-partii-wojny
[…] Jaskrawym przykładem omówionego sposobu programowania i indoktrynacji społeczeństwa jest obecnie Polska. Jak wygląda to w sferze politycznej? Trafnie przedstawiła to prof. Anna Raźny w artykule pt. „Kto przewodniczy polskiej partii wojny?” pisząc m.in. tak: „Gdy USA-NATO-UE z Polską na czele wspierają Majdan, zamach stanu, wojnę domową – propaganda wojenna nazywa to obroną demokracji, operacją antyterrorystyczną, misją dla utrzymania integralności Ukrainy. W polskiej „partii wojny” trwa walka o pozycję lidera między jej głównymi członkami: PiS i PO. „Partia wojny” jest największą w Polsce partią, którą tworzą wszystkie obecne w parlamencie oraz niektóre znajdujące się poza nim ugrupowania polityczne, organizacje pozarządowe, środowiska nauki i sztuki czy wreszcie prasy i mediów audiowizualnych. Łączy je idea udziału Polski w permanentnej wojnie, stanowiąca fundament quasi – ideologii wojennej. Ma ona swe ukierunkowanie na USA i jego zbrojne ramię międzynarodowe – NATO.” Rozwinięcie tekstu pod linkiem: https://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2015/01/prof-anna-razny-kto-przewodniczy-polskiej-partii-wojn… […]