Antypolskość banderowskiej, lub neobanderowskiej narracji historycznej to nie tylko „Wołyń”. Jeśliby ktoś pomyślałby, że u swoich podstaw skupia się ona przede wszystkim na zafałszowywaniu ludobójstwa dokonanego na ludności polskiej – mógłby się pomylić. To oczywiście tylko główny przejaw jej działalności oparty o pewną obawę. Obawę, że hańba, którą okryła się UPA może tę organizację zdelegitymizować na poziomie jakiegokolwiek legalnego podmiotu w oczach opinii publicznej. Jednak to zaledwie pochodna trzech spraw, które legły fundamencie budowy oraz oceny tego ruchu, a raczej metahistorycznego podejścia u jej podstaw.
Oto trzy wyznaczniki, do których ounowcy usiłują przez dziesiątki lat przekonywać międzynarodową opinię publiczną. Wszystko zaczęło się na początku okresu międzywojennego i ma swoją kontynuację do dnia dzisiejszego. Efektem tego było już wtedy oczernianie międzywojennej Polski w oczach opinii międzynarodowej, co wykorzystali później sowieci.
Na czym polegają podstawy neobanderowskiego myślenia? Po pierwsze według niego „Polacy nie byli na Kresach Południowo-Wschodnich u siebie”. Jeśli ktoś przyjmie to kłamstwo za obowiązujące, droga do ukucia terminu „polskiej okupacji” jest gotowa.
Nawet jeśli ktoś w w naszym kraju nie podtrzymuje terminu „okupacja” względem państwa polskiego do Zbrucza, to stara się wtedy mówić o „wyrozumiałości” dla reakcji „Ukraińców” (ounowców) na ówczesny polski stan posiadania. Wydaje się racjonalnym i moralnie uczciwym, że Ukraińcy, jak i zamieszkujący od kilku wieków sporne terytoria Polacy byli tak samo na swojej ziemi.
To samo można powiedzieć nawet o całej mozaice etnicznej na Kresach, kształtującej się przez setki lat. Podkreślić należy – jakże różnej, od dzisiejszego niemieckiego, czy każdego innego – multikulti, kształtującego się zazwyczaj na przestrzeni jedynie dziesięcioleci. Trudno powiedzieć, by u siebie nie byli Żydzi, którzy posiadali swoje majątki na tym terenie, mordowani nierzadko przez tych samych ludzi, z OUN, co później Polacy.
Jeśli dziś neobanderowcy nie wypominają Niemcom, że Niemcy nie byli u siebie na ziemiach pierwszych Piastów, w teorii nie winni czynić tego Polakom. Ale co innego potencjalny „konkurent”, a co innego potencjalny „sojusznik”… W sytuacjach wyjątkowo skrajnych rozumowanie to przeradza się nawet w przekaz, „Nie byli u siebie, więc mogli być mordowani”.
Niejednokrotnie nawet jeśli nie przybierze to tak skrajnej bezpośredniej formy, to pojawia się projekcja podświadoma „nie byli u siebie”, a reszty sam się domyśl. Drugą sprawą, jakże powiązaną z pierwszą jest sugestia, że „Polacy nie mieli prawa walczyć o swoje”, to jest „z” patrz wyżej „Ukraińcami, którzy byli u siebie”.
Chodzi o walkę Polaków z narzuconą im państwowością ukraińską w latach 1918-1919. Jej symboliczną formą jest walka niepełnoletnich cywilów z ukraińskim wojskiem we Lwowie w 1918 roku. Otóż stała się ona w tej narracji formą o dziwo „narzucenia Ukraińcom polskiej państwowości”.
To właśnie wzmiankę o tym narzucaniu Ukraińcom niechcianej państwowości można spotkać wyjątkowo często. W drugą stronę Polakom myśleć nie można i to Polacy muszą być wyrozumiali.
Walki we Lwowie są arcysymbolicznym przykładem czego innego, ale to nie ważne. Zapewne ci bezczelni smarkacze chcieli coś tym uzbrojonym żołnierzom ukraińskim narzucić. Jednak to działania tych ostatnich nazywa się w środowiskach neobanderowskich „listopadowym czynem” czy „powstaniem listopadowym” – jakkolwiek by to nie zabrzmiało.
Z sarkazmem, który miał pokazać sens myślenia polskiego jednak koniec. Obiektywnie bowiem rzecz biorąc, obie strony miały takie samo prawo do próby rozwiązania sytuacji na swoją korzyść, co konfrontacją groziło już od dłuższego czasu. Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę perfidię polityki austriackiej grającej na skłócenie Polaków i Ukraińców.
Jednak sens późniejszego (po fakcie) odbierania Polakom – co ważne również autochtonom na tym terytorium – sprawiedliwego prawa do walki o swoje, to jednocześnie negowanie legalności zarządu państwa, które tam wywalczyli. Który to zarząd był dla większości Ukraińców na nieszczęście ukraińskich nacjonalistów obojętny. Żeby nie było znalazło by się również pewną liczbę takich Polaków. Jednak ci ostatni z gruntu byli bardziej uświadomieni narodowo.
Ktoś mógłby rzec, iż Polacy ten brak świadomości biednych chłopów ukraińskich wykorzystali, a nie mieli prawa przeszkadzać im w dojściu do tejże świadomości. To argument oczywiście obusieczny, ale przypomnieć go należało z zupełnie innego powodu.
Wrzenie i masowy brak akceptacji narodu ukraińskiego, po zakończeniu polskich zmagań niepodległościowych jest mitem. Mitem, który OUN, głosząc jego istnienie – miał dopiero wprowadzać w czyn. Rzekomy brak legalności polskiego państwa na tym terenie, wraz z nieszanowaniem woli mieszkających tam ludzi stanowiły podstawę „PR’u” nacjonalistów ukraińskich.
UWO-OUN rozsiewało tę propagandę za granicą, wśród państw Ligi Narodów. Szkoda, że omawiane bzdury bierze się dziś za dobrą monetę. Skoro większość Ukraińców miała to gdzieś, to co dopiero powiedzieć o akceptacji Polaków, którzy identyfikowali się z państwowością na tamtych terenach. Jedyne co mogli zrobić terroryści z UWO-OUN, a przynajmniej im się tak wydawało – to destabilizacja tegoż państwa.
Destabilizacja była w stanie zabrać tak Polakom, jak i Ukraińcom poczucie bezpieczeństwa, a więc wrażenie, które mamy dzisiaj, że to państwo w domyśle „polskie” nie zdaje egzaminu. Było to na korzyść państw zewnętrznych rzecz jasna i wywiadów: niemieckiego, sowieckiego oraz innych, które wspierały ukraińskie środowiska negujące status quo.
Tyle, że tamto państwo i jego politycy właściwie ten egzamin by zdali (niemal wszyscy liderzy terrorystów siedzieli w więzieniu), gdyby nie totalna agresja zbrojna obu wspomnianych państw. To raczej realna zdawalność egzaminu dzisiejszego państwa stoi pod znakiem zapytania. A te drastyczne różnice między nimi także są korzystne dla państw zewnętrznych.
Jednak bukiet uczuć niepokoju oraz brak stabilności i dzisiaj wielu przeraża. Co miała natomiast powiedzieć ludność, wobec której zamierzano rozpętać krwawą nienawiść i terror? Dzisiaj nie mamy już tak dużych mniejszości narodowych i jedyne co mogą stymulować zewnętrzne mocarstwa to wojna polsko-polska. Na marginesie przypominając, nie inaczej było przed rozbiorami.
Plan ukraińskich nacjonalistów w dwudziestoleciu międzywojennym miał więc działać na trzech płaszczyznach. Negować na arenie międzynarodowej prawa Polski do jej ziem południowo-wschodnich. Jednocześnie destabilizować tam sytuację, by wrzenie na tym terytorium przedstawiać jako powstańcze.
Natomiast będące reakcją na to próby obrony swojej integralności ze strony państwa – nazywać polskimi bestialstwami i okrucieństwami. Taki przekaz starali się właśnie serwować dyplomacji różnych państw. Znamienne jednak, że ten ostatni element to odmowa prawa młodemu państwu polskiemu do obrony swojej integralności terytorialnej – „czyli walki o swoje”.
Jednocześnie najprawdopodobniej, uważając tę formę osiągania celu za broń obusieczną, zabezpieczyli się przed czymś analogicznym, poprzez wyrżnięcie ludności polskiej. Nie musiało więc im chodzić wyłącznie o strach przed powtórką końcówki I wojny światowej, kiedy Polacy okazali się silniejsi.
Wszelkie akcje obronne II RP do dnia dzisiejszego przedstawia się jako represje na ludności ukraińskiej za słuszny jej sprzeciw wobec obecności na ich ziemi – Rzeczypospolitej. Analogicznie ukazuje się kwestię operacji „Wisła” i dziś również opisuje się ją jako nieuzasadnione działanie.
Przy czym warto wspomnieć, że u środowisk patriotycznej prawicy usiłuje się wykorzystać antykomunistyczne zacięcie wobec jej wykonawców i brak znajomości właśnie tych realiów. Prawdą jest jednak to, że postawa nacjonalistów, zarówno wobec Polski niepodległej, jak i komunistycznej była wroga.
To, co oba te państwa, tak skrajnie od siebie różne zrobiły, by ratować swój stan posiadania – zawsze w banderowskiej retoryce jest i będzie złe. Rozumieć jako konieczne – należy przedsięwzięte środki – tylko przez nich…
Trzecią sprawą, którą w praktyce stosują dziś środowiska neobanderowskie jest – jakkolwiek, by nie zabrzmiało: prawo do żalu, tęsknoty, sentymentów i poczucia krzywdy. „Ukraińcy” czyli nacjonaliści ukraińscy mają prawo upominać się o Przemyśl, lub publicznie bagatelizować incydenty z tym związane. Jednak takowe wobec Lwowa są już nie fair i psują przyjaźń polsko-ukraińską.
Gdzie konkretnie widać dysproporcje? Ano w tym, że z ust polskich polityków nie padają odpowiednie wypowiedzi, ani wiece, które mają wymowę rewizjonistyczną. Nie wychodzą więc poza sferę prywatnych inicjatyw, a i tych w Polsce bardzo długo nie było. O dziwo jednak to polski rewizjonizm jest tematem dysput nacjonalistycznie nastawionych gości z Ukrainy.
Każde wyrażenie sentymentu, czy stwierdzenie historycznego faktu może zostać przeinterpretowane jako rewizjonizm. Albowiem Polacy prawa do sentymentu tak jak Ukraińcy do Bieszczad w banderowskim scenariuszu nie mają.
Znamiennym jest, że nacjonaliści ukraińscy skupiają się częściej na wywiezionych w operacji „Wisła”, niż na obustronnej „wymianie” ludności. Jeśli zaś skupiają się na tym drugim, to zachowują się tak, jakby pociągi ekspatriacyjne wywoziły tylko w jedną stronę. Tęsknota za polskim Lwowem trąci rewizjonizmem, nie to co usprawiedliwiony żal za ukraińskimi Bieszczadami, wyludnionymi przez komunistyczny reżim.
Żal do banderowców oraz ich zwolenników jest niewskazany, co innego żal wysiedlonych przez LWP Ukraińców. Oś myślenia całego ruchu banderowskiego opiera się na ich charakterystycznej postawie wobec trzech zagadnień: Kto i gdzie jest u siebie? Kto ma prawo walczyć o swoje? Kto ma prawo żałować czegoś, mieć do kogoś żal, odczuwać tęsknotę?
Na wszystkie te trzy pytania, w praktyce neobanderowcy wskazują wyłącznie na Ukraińców. W innym wypadku cała ich narracja w zderzeniu z rzeczywistością, uległaby zawaleniu jak domek z kart.
Aleksander Szycht
Opublikowano za: http://kresy24.pl/62995/3-klamstwa-bez-ktorych-banderowska-narracja-historyczna-przestalaby-istniec/
( wytłuszczenia fragmentów od Redakcji)
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.