Przyglądam się otaczającej mnie rzeczywistości w Polsce AD 2014 i przecieram oczy ze zdumienia. Albo dotychczas patrzyłem na politykę w Polsce przez pryzmat sporu między PO i PiS i dlatego nic nie widziałem i niczego nie rozumiałem, albo też – po gwałtownym zaostrzeniu stosunków polsko-rosyjskich – w Polsce ujawniły się wszystkie siły i wszystkie środowiska, które są zainteresowane „dokopaniem Ruskim”, bez względu na to, jaki jest rzeczywisty interes Polski.
Że się ujawniły, to pół biedy – chodzi o to, iż nagle okazało się, że wspomniane „siły i środowiska” posiadają w Polsce przeważające wpływy. Są praktycznie wszędzie i swoją zmasowaną aktywnością, graniem na emocjach, odwoływaniem się do patriotyzmu polskiego, dezawuowaniem przeciwników jako „agentów rosyjskich” – nie pierwszy raz zresztą w naszej smutnej historii – prowadzą Polaków na manowce, a w konsekwencji, być może nawet ku kolejnej narodowej klęsce.
Gdzie nie spojrzę, tam znajduję ten sam ton: Adam Michnik boi się Władimira Putina, więc cała Polska wraz z nim powtarza, że Rosja Putina jest naszym wrogiem. Nawet czasopismo poświęcone popularyzacji nauki stwierdza jednoznacznie, że opinie zamieszczane w Internecie, biorące w obronę obecną politykę Rosji, są pisane albo przez rosyjskich hakerów, albo przez „agentów rosyjskich”. Swoją drogą, skąd Redakcja tego czasopisma posiada takie informacje, kto je dostarczył?
Nawet generałowie polscy, zamiast zajmować się tym, na czym powinni się znać: wojskiem i pracą nad wzmocnieniem polskiej obronności, kwiczą i piszczą jak niedojrzałe zwierzaczki, dzieląc się z Polakami swymi lękami przed „Wielkim Niedźwiedziem”. O wypowiedziach usłużnych bądź niedouczonych dziennikarzy i przytłaczającej większości polityków, nie wspomnę. Dość powiedzieć, że politycy wszystkich orientacji politycznych, zarówno rządowi jak opozycyjni, popierają politykę stawiania „oporu” w związku z „agresją” ze strony Rosji i różnią się pomiędzy sobą jedynie stopniem anty-putinowskiej determinacji. Jedni drugim zarzucają co najwyżej, że zbyt mało, bądź „nieszczerze” boją się Putina. Publiczność daje wyraz swym patriotycznym uczuciom, bohatersko gwiżdżąc i bucząc na stadionach na drużynę rosyjską w trakcie gdy orkiestra gra hymn Rosji.
Jeśli wolno przywołać historyczną analogię (a chyba wolno, skoro przywoływano inną: Monachium w 1938 roku i formułowano skojarzenia z Adolfem Hitlerem), to nasza obecna polska „wojenka” przypomina mi zaczadzenie umysłów jesienią 1938 roku, gdy Polacy osiągnęli „wielki dziejowy sukces”, polegający na zajęciu Zaolzia. Patriotyczna propaganda osiągnęła wówczas taki stan, że nawet niektórzy działacze prawdziwie (a nie fałszywie, jak obecny PiS) opozycyjnego Stronnictwa Narodowego, w obawie przed utratą własnego elektoratu, przyłączyli się do fali powszechnego entuzjazmu z powodu naszego współudziału w rozbiorze Czechosłowacji. Nie było potem czasu, by rozliczyć polityków odpowiedzialnych za ten haniebny w swej głupocie „wyczyn”, ponieważ niecały rok później Niemcy zmiażdżyły dzielną „wyzwolicielską i mocarstwową” polską armię i Polska zniknęła z mapy świata. Nie wiem, czy w najbliższej przyszłości znajdzie się czas na chwilę ogólnonarodowej refleksji i czy w wyniku tej refleksji zostaną rozliczone dzisiejsze „czyny i rozmowy”. Dobrze by było, gdyby w końcu w Polsce zaczęto rozliczać polityków za ich dokonania a zwłaszcza za żałosne skutki ich rozmaitych działań.
W świetle obowiązującej dzisiaj w Polsce strategii polskiej polityki zagranicznej, walka o demokratyzację Rosji, stanowi imperatyw polskiej polityki. Jest równoznaczna z polskim interesem. Takie samo zadanie stawia sobie nawet ustanowione 25 marca 2011 roku (w okresie gdy Platforma Obywatelska udawała, że dąży do porozumienia z Rosją), Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Wprawdzie jego statutowym celem ma być dialog w oparciu o „chłodne rozeznanie” i „beznamiętną analizę naszych narodowych interesów”, jednak w praktyce poprzez Centrum, Polska wspiera rosyjskich „demokratów” oraz propaguje wyłącznie własny punkt widzenia, oparty na pożałowania godnej „geopolityce” Juliusza Mieroszewskiego z dawnej paryskiej „Kultury”.
Pozwolę sobie wyrazić odmienny pogląd. Nie da się w moim przekonaniu ani uzasadnić, ani obronić poglądu, że „demokratyczna”, czyli demoliberalna Rosja, leży w interesie Polski. Liberalno-demokratyczne Niemcy tzw. Weimarskie były jednoznacznie wrogie Polsce i – paradoksalnie – po dopiero objęciu władzy w Niemczech przez Hitlera, stosunki polsko-niemieckie uległy poprawie. Największym orędownikiem autentycznego pojednania i kompromisu polsko-rosyjskiego był car rosyjski Aleksander I. Stosunek Rosji sowieckiej do Polski był zmienny: w 1939 roku Józef Stalin we współpracy z Niemcami dokonał rozbioru Polski, ale ten sam Stalin w 1945 roku, wbrew poglądom naszych rzekomo „najlepszych” przyjaciół zachodnich, wyznaczył Polsce granicę na Odrze i Nysie. Prawda, że ziemie zachodnie zostały nadane tzw. „Polsce Ludowej”, ale po kilkudziesięciu latach, gdy zawierano międzynarodowe porozumienie w sprawie zjednoczenia Niemiec, Moskwa potwierdziła status quo na Odrze i Nysie i tym samym granicę tę Polska Niepodległa zawdzięcza głównie Sowietom. Wiem, że to paradoks i bynajmniej nie zmierzam do wybielania komunizmu: chcę tylko wykazać, że nasze stosunki z Rosją nie powinny być uzależnione od tego, czy Rosja jest „demokratyczna” czy nie. Nasze stosunki z Rosją (jakąkolwiek) powinny być uzależnione tylko i wyłącznie od stopnia poszanowania przez nią naszych, narodowych interesów.
Zwolennicy „szkoły” Romana Dmowskiego – do grona których mam zaszczyt się zaliczać – uważają, że strategiczne zagrożenie dla Polski polega na podważaniu cywilizacji polskiej przez wpływy obce. W XX wieku Dmowski wskazywał na zagrożenie ze strony Niemiec i nie pomylił się: Niemcy nie tylko skutecznie (niestety!) germanizowali Polaków, ale ponadto odpowiadają za wybuch dwóch straszliwych konfliktów światowych, w wyniku których najbardziej ucierpiały ziemie polskie. To truizm, ale jak spojrzymy w przeszłość to zobaczymy, że wielu Polaków nie podzielało poglądów Dmowskiego. W całej Polsce stoją dziś setki jeśli nie tysiące pomników głównego konkurenta Dmowskiego, człowieka, dla którego Rosja była największym wrogiem Polaków.
Po 1945 roku geopolityczna sytuacja zmieniła się. Pokonane Niemcy już nie zagrażały, a Polska znalazła się pod sowiecką okupacją. Żyjący jeszcze nieliczni politycy ze szkoły Dmowskiego, formułowali (głównie na emigracji) pogląd, że warunkiem pojednania polsko-rosyjskiego, leżącego w interesie obu narodów jest poszanowanie przez Rosję praw polskich. W tym celu Rosja sowiecka powinna: 1. Wycofać swe wojska z Polski 2. Nie ingerować w wewnętrzne sprawy Polski. Powyższe dwa warunki zostały spełnione w latach 90. ubiegłego stulecia, jednak do polsko-rosyjskiego pojednania jednak nie doszło. Stało się tak dlatego, że władzę w Polsce objęli spadkobiercy innej szkoły politycznej, szkoły która od XIX wieku dąży do „demokratyzacji” i „liberalizacji” Rosji. Taki (niestety!) cel, a niejako przy okazji również odbudowanie Polski, stawiali sobie polscy powstańcy walczący z Rosją: począwszy od wyprawy Napoleona w 1812 roku, skończywszy na wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Wiem, że wielu czytelników wykształconych na lekturze „Gazety Wyborczej” i „Gazety Polskiej” odrzuci z oburzeniem ten pogląd. Jednak fakty są nieubłagane: prasa „Wielkiej Emigracji” po 1830 roku obfituje w wezwania nie tylko do walki o Polskę, ale również o wyzwolenie Rosjan. Eskalację konfliktu polsko-bolszewickiego w 1920 roku wywołała wyprawa kijowska, zmierzająca do rozbicia Rosji, zaś w trakcie wojny Polska odmawiała poparcia „białym”, kalkulując, że wojna domowa powinna trwać w Rosji jak najdłużej. Tak samo kalkulowali Niemcy wysyłając Włodzimierza Lenina i innych bolszewickich zamachowców do Rosji, jednak trudno się dziwić, że patrioci rosyjscy i prawowita rosyjska władza, traktowały próby destabilizacji sytuacji w państwie rosyjskim jako akty wrogie.
Ktoś powinien powiedzieć głośno prawdę oczywistą: pojednanie polsko-rosyjskie leży w interesie obu stron, ale warunkiem pojednania jest wzajemne poszanowanie własnych interesów. Jeśli chcemy, by Rosja nie ingerowała w nasze wewnętrzne sprawy i nie mieszała się do naszej polityki, to powinniśmy również zaprzestać ingerowania w wewnętrzne sprawy Rosji i nie mieszać się do jej polityki. Otwarte formułowanie dążenia do „demokratyzacji” Rosji jest przejawem ingerowania w wewnętrzne sprawy tego państwa. Podobnie, jednoznaczne opowiedzenie się Polski po stronie Kijowa w jego konflikcie z Moskwą jest odbierane przez Rosję jako akt wrogości. Trudno by było inaczej. Przecież to elementarz polityczny. A więc walczymy z Rosją, na szczęście na razie bez rozlewu krwi. Ale – mając w pamięci, czym zakończyła się akcja destabilizacji Rosji w 1917 roku – rzeczywiście jest się czego obawiać, tyle że nie Putina, lecz Michnika. Przecież ta „walka” nie ma – z polskiego punktu widzenia – racjonalnego sensu. Przecież dla większości Polaków, a szczególnie tych, dla których patriotyzm jest ważnym elementem światopoglądu, ideologia „prawo człowieczyzmu” zagraża fundamentom polskości. Przecież niedługo dowiemy się, że Konstytucja 3 maja zawierała gwarancję praw dla wszelkich mniejszości, podobnie jak Amerykanie już się dowiedzieli, że takowe prawa są zawarte w dokumentach Ojców Założycieli. Cywilizacja zachodnia umiera, rozkłada się od środka. Gdzie rozum śpi, tam rodzą się upiory.
Chwilowo, „gender-propaganda” została wyciszona, ponieważ polski patriotyzm ma być wykorzystany do celu walki z Rosją. Ale gdy walka zostanie wygrana, czyli gdy Rosja zostanie już „zdemokratyzowana” i Adam Michnik, oraz podążający za nim polscy patrioci, przestaną bać się Putina, wówczas nie będzie żadnych przeszkód, by tę ideologię pustoszącą zachodnią cywilizację, upowszechnić również w Polsce. A rynki zbytu w Rosji i bogactwa tego kraju opanują… Nie, nie Polacy. Polacy nie posiadają już nawet większości bogactwa własnego kraju. Ale to przecież nie szkodzi, prawda? Wystarczy, że mogą obecnie bez przeszkód prowadzić walkę „z Moskalami” .
dr Wojciech Turek
Autor jest historykiem, byłym działaczem Ruchu Młodej Polski i ZChN, autorem biografii Wojciecha Wasiutyńskiego.
Myśl Polska, nr 47-48 (23-30.11.2014)
Podziękowania dla Pana dr Wojciecha Turka.
Redakcja
Francisco Goya, Gdy rozum śpi, budzą się demony (z cyklu Kaprysy)
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.