Dr Ludwik Staszyński – Samorządowa lekcja demokracji

                Prezentujemy omówienie wyników wyborów samorządowych i trochę sondaży badania opinii publicznej, co prawda za 2010 r., tym niemniej głęboka analiza systemu wyborów, w tym ordynacji wyborczej i działań ośrodków badania opinii, jest nie tylko w pełni aktualna, ale w dużym stopniu odzwierciedla cały mechanizm wyborczy III RP. Ten artykuł dr Staszyńskiego  został odrzucony 4 lata temu przez poważne periodyki opiniotwórcze: „Realia” i „Obywatel”. Analizę wyborów tegorocznych, odmienną od różnych mniej lub bardziej szczątkowych analiz poprawnych politycznie i medialnie, postaramy się zamieścić w najbliższym czasie.

 Redakcja

 

Dr Ludwik Staszyński

 

O stanie  demokracji świadczy m.in.  poziom frekwencji wyborczej. Jest w Polsce  niski. W wyborach samorządowych 2010  – frekwencja wyniosła 47,32 %, co oznacza, że ponad 16,1 mln uprawnionych nie wzięło udziału w głosowaniu. Trzeba do tego doliczyć  głosy     nieważne (we wszystkich głosowaniach – prawie 3,1 mln, w tym w głosowaniu do sejmików wojewódzkich blisko 1,8 mln ). Realny wpływ na wyniki wyborów miało więc sporo  mniej wyborców niż  liczba  głosujących. W gminach do 20 tys. mieszkańców  demokracji jest nieco więcej niż średnio w całym kraju. Frekwencja wyborcza  była tam  najwyższa. Wyniosła 52,33%.

Najwięcej – 12,06% głosów nieważnych oddano w wyborach do sejmików wojewódzkich,  do rad miast na prawach  powiatach – 3,56%,  w gminach  liczących ponad 20 tys. mieszkańców – 5,45%,  w gminach  do 20 tys. mieszkańców – 2,78%.W wyborach wójtów i burmistrzów nieważnych głosów było zaledwie 1,6%!  Szczególnie dużo głosów nieważnych w wyborach do sejmików wojewódzkich  oddano w woj. wielkopolskim (15,3%), mazowieckim  (14,0%), kujawsko-pomorskim (13,1%) i warmińsko-mazurskim (13,0); najmniej – w woj. podlaskim (9,4%).

Dlaczego tak duża część wyborców nie głosuje? Sprawa ta zasługuje na  odpowiednie badania, obejmujące wszystkie grupy społeczne wyborców. Głosują wyborcy, którzy identyfikują się z ugrupowaniami lub kandydatami obecnymi na listach wyborczych, którzy  nie stracili wiary  w istniejący w Polsce system polityczny i są przekonani, że poprzez udział w wyborach można próbować wpłynąć na bieg spraw w kraju, w województwie, w mieście, powiecie, czy w gminie.

Nie wszyscy  politycy  są zainteresowani wysoką wyborczą frekwencją. Pobudzanie   frekwencji nie  jest tematem  kampanii poprzedzających  wybory. Partie polityczne nie zachęcają wyborców do  głosowania. Koncentrują  uwagę na mobilizowaniu i poszerzaniu własnego elektoratu. Niska frekwencja sprzyja ugrupowaniom, które potrafią zmobilizować swój elektorat (np. mniejszość niemiecka w woj. opolskim, gdzie głosowało zaledwie 40,99% uprawnionych), czy  ruch autonomii w woj. śląskim (głosowało 42,99% wyborców).Tą drogą nikła mniejszość może zdobywać liczący się udział we władzy nad większością obywateli,   którzy nie skorzystali z posiadanego prawa głosu..  Jaskrawym przykładem  decydującego wpływu frekwencji  na wyniki wyborów jest ponowny wybór b. senatora SLD  Henryka Stokłosy w wyborach uzupełniających do Senatu, który w okręgu pilskim  zdobył 40 proc. głosów przy frekwencji nie przekraczającej   6,3%.

Dla niektórych  ugrupowań czynnikiem sprzyjającym  może się jednak okazać względnie dobra frekwencja – np. dla PSL w woj. świętokrzyskim, gdzie zanotowano najwyższą w kraju frekwencję (ponad 53,5 %), a równocześnie bardzo  dobre wyniki tego ugrupowania  w wyborach radnych do Sejmiku Wojewódzkiego (prawie 33%).

Nie głosujący stanowią  ogromny potencjał polityczny. Jego unieruchomienie lub wyborcze pobudzenie ma  i może mieć duży  wpływ na kształt i rozkład sił na scenie  politycznej. Frekwencję, od której zależy poziom reprezentatywności władz wszystkich szczebli, a więc siła legitymacji do sprawowania władzy – mogłyby poprawić wybory dwudniowe a także możliwość głosowania za pośrednictwem upoważnionych przedstawicieli, drogą listowną lub przez internet, co znajduje zastosowanie w niektórych państwach.

        Czy były wyborcze  fałszerstwa?

Według hipotezy europosła Janusza Wojciechowskiego („Nasz Dziennik” z 27-28.11.2010).   – bardzo  duży odsetek  głosów w wyborach do sejmiku woj. mazowieckiego, jaki  uzyskał Adam Struzik z PSL (48%) może być wynikiem fałszerstwa  dokonywanego w komisjach wyborczych poprzez  nielegalne  zwiększanie   liczby pustych (nieważnych) kart do głosowania lub przez stawianie krzyżyków przy nazwisku drugiego kandydata, celem unieważnienia  kart do głosowania oddanych na kandydata PiS. J. Wojciechowski proponuje, aby pracę komisji wyborczych  nadzorowali  przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości.

Skuteczny nadzór nad pracą komisji wyborczych zależy od wykorzystywania posiadanych  uprawnień i od sumiennego wypełniania obowiązków przez  mężów zaufania poszczególnych ugrupowań politycznych. Powinien obowiązywać taki tryb  liczenia głosów, który wykluczy jakiekolwiek  fałszerstwa i kombinacje. Głosy powinny także  być liczone bez zbędnego  pośpiechu, do którego w wyborach samorządowych 2010 r. zachęcało  m. in.  przedłużenie głosowania do godz. 22.

Wysoki odsetek głosów nieważnych w wyborach do sejmików wojewódzkich to pewnego rodzaju prawidłowość. W wyborach  do sejmików w 2006 r.  odsetek głosów nieważnych (12,70 %) był prawie taki sam jak w 2010 r. (12,06%)!

We wszystkich  wyborach (do rad gmin, powiatów i sejmików)  72% głosów nieważnych stanowiły w 2010 r. puste   karty do głosowania.  Gdyby odliczyć  te puste karty od ogólnej liczby głosów nieważnych – mogłoby się okazać, że we wszystkich  wyborach (do rad gmin, powiatów i sejmików) –  odsetek kart błędnie zakreślonych  był  zbliżony. Gdyby tak było, to  w rzeczywistości różnice i to znaczne dotyczyłyby  tylko  odsetka kart pustych. Hipotezie o  wyborczych  fałszerstwach w  komisjach wyborczych można  więc przeciwstawić inną hipotezę,  że  niektórzy, nieliczni przecież wyborcy koncentrowali swoją uwagę na kartach z nazwiskami znanych sobie  kandydatów do rad gmin i powiatów, a w mniejszym stopniu  interesowali  się  tym, kto z nieznanych im kandydatów zostanie wybrany radnym do Sejmiku Wojewódzkiego. Ci nieliczni wyborcy  oddawali  karty z listami kandydatów do Sejmików bez postawienia  koniecznego   krzyżyka i były one oczywiście   unieważniane. Jedna z wyborczyń, która nie postawiła  krzyżyka przy nazwisku żadnego z kandydatów do Sejmiku  – na  karcie tej  napisała:  „kandydaci nie są mi znani”…

W PRL-u  – ordynacja wyborcza uznawała karty do głosowania bez skreśleń za ważne.  Niektórzy wyborcy, którzy pamiętają tamte czasy  nie zdają sobie być może  sprawy z tego, że   karty  bez skreśleń  są obecnie uznawane za  nieważne.

Dość wysokie poparcie jakie uzyskał Adam Struzik nie powinno  dziwić. Jest politykiem dobrze znanym lokalnym wyborcom. Był posłem, senatorem i  marszałkiem Senatu a ostatnio marszałkiem Sejmiku województwa,  w którym mieszka i od wielu lat pracuje jako lekarz.

 

                                             Zwycięstwo  niezależności

Patrząc na wybory samorządowe  2010 r.  pod kątem liczby  zdobytych mandatów radnych  i stanowisk w organach samorządowych  – trzeba odnotować  przede wszystkim wielkie sukcesy bezpartyjnych  kandydatów niezależnych – wysuniętych  przez lokalne komitety wyborcze.  Dotyczy to zarówno liczby radnych wybranych  w gminach i powiatach,  jak również zdobytych stanowisk  wójtów, burmistrzów i prezydentów. Tylko w                      sejmikach wojewódzkich na ogólna liczbę 561 radnych – niezależnych było zaledwie 20, głównie we Wrocławiu  (10),  w woj. opolskim (6) i śląskim(3). Niezależne komitety wyborcze w wyborach do sejmików zdobyły jednak  ogółem aż  14,56% głosów.

W  sejmikach sytuacja jest  nieco  podobna do Parlamentu, w którym także  prawie nie ma niezależnych, bezpartyjnych  posłów i senatorów, choć Konstytucja (art.100.ust. 1) daje wyborcom prawo do wysuwanie własnych  kandydatów na te stanowiska. Możliwości tych  nie zapewniała dotąd  wyborcom  ordynacja wyborcza (tylko mniejszości niemieckiej nie dotyczy 5-procentowy „próg” wyborczy). Także innym kandydatom, wysuwanym przez niezależne komitety powoływane do życia przez samych wyborców mogłoby utorować drogę do Sejmu   jednomandatowe okręgi wyborcze, w których tacy  kandydaci mogli by startować na równych prawach wraz  z kandydatami partii politycznych. Stanie się to  możliwe już w najbliższych wyborach do Senatu, które mają się odbyć w 100 jednomandatowych okręgach wyborczych. Gdyby w ten sam sposób wybierany był Sejm –  z pewnością byłby bliższy wyborcom i prawdopodobnie dobrze  reprezentował by   zarówno  ich interesy, jak i całego państwa. Z punktu widzenia reprezentatywności parlamentu i jego  powiązania z wyborcami – proponowane obecnie przez Prezydenta RP zmniejszenie liczby posłów  nie  było  by  rozwiązaniem korzystnym.

W pierwszym Sejmie II RP,  zwanym  Ustawodawczym, wybranym w styczniu 1919 roku – w ławach sejmowych  zasiedli w większości posłowie wybrani spośród kandydatów wysuniętych  przez różne lokalne komitety wyborcze. Choć był to Sejm bardzo zróżnicowany, o dość przypadkowym składzie – okazał się bardzo skuteczny. W pół roku (po kilkumiesięcznej debacie) uchwalił historyczne ustawy o reformie rolnej i o upaństwowieniu dewastowanych  lasów;   w półtora roku ustanowione przez  ten Sejm  państwo było już na tyle silne, że zdołało się obronić przed najazdem bolszewickim, a po  dwóch latach i kilku miesiącach Sejm  ten   uchwalił  Konstytucję. W III RP  trzeba było czekać na to ponad 7 lat.

Kandydaci wysuwani przez lokalne komitety wyborcze odnieśli w listopadowych wyborach samorządowych 2010 r. ogromne  sukcesy. W wyborach  do rad  gmin  do 20 tys. mieszkańców  na ogólną liczbę radnych (ok. 33,3 tys.) – wybrano aż 24,9 tys. radnych niezależnych; w gminach  powyżej 20 tys. mieszkańców na ogólną liczbę  5,6 tys. radnych – wybrano 3,1 tys. kandydatów niezależnych; w wyborach do rad powiatów – wśród blisko 6,3 tys. radnych znalazło się 2,4 tys. radnych  niezależnych.  Wielką  część stanowisk wójtów, burmistrzów i prezydentów miast (łącznie 2002) zajęli również kandydaci  niezależni. Na  stanowiska te  wybrano natomiast zaledwie 467 kandydatów wysuniętych przez obecne w parlamencie partie polityczne. 64 kandydatów niezależnych zasiadło   w fotelach prezydentów miast. Spośród osób  kandydujących pod szyldem partyjnym wybrano tylko 43 prezydentów.

Sejmiki wojewódzkie zostały natomiast zdecydowanie zdominowane przez partie polityczne,  które zdobyły 85,44% głosów.  Wyniki wyborów do sejmików były  pewnego rodzaju zaskoczeniem, ponieważ, jak się okazało – sondaże przedwyborcze zwłaszcza dla  Platformy Obywatelskiej i dla  PSL mocno odbiegały od  rzeczywistych wyników wyborów. Zdecydowanie  zwyciężyła PO, choć nie tak  wysoko, jak prognozowano. Zdobyła w sejmikach  222 mandaty   (30,89% głosów), najwięcej  w  woj. pomorskim (43,76%) i zachodnio-pomorskim (40,80), najmniej w woj. świętokrzyskim (15,86%), podkarpackim (21,71%) i lubelskim (22,97%).  Prawo i Sprawiedliwość  uzyskało 141 mandatów (23,05% głosów), najwięcej w woj. podkarpackim (38,54%) i małopolskim (31,69%), najmniej w woj. warmińsko –mazurskim (16,56%) i lubuskim (16,97%). Sojusz Lewicy Demokratycznej zdobył 85 mandatów (15,20% głosów), najwięcej w woj. lubuskim (26,09%) i wielkopolskim ( 21,60%),najmniej w woj. małopolskim (9,46%) i pomorskim  (12,11%). Duże różnice w preferencjach wyborczych między poszczególnymi województwami, nawet sąsiadującymi ze sobą – zasługują  na dogłębną analizę.

Spośród partii politycznych powody do zadowolenia z wyników wyborów  samorządowych 2010 r. może mieć Polskie Stronnictwo Ludowe. Sondaże przedwyborcze zapowiadały słabe wyniki tego ugrupowania, nie wiele przekraczające próg wyborczy. Tymczasem   kandydaci PSL  zdobyli o ponad półtora raza więcej stanowisk wójtów, burmistrzów i prezydentów miast niż  PO, PiS i SLD razem wzięte. Również pod względem liczby radnych w gminach do 20 tys. mieszkańców  PSL wysoko zdystansowało wymienione trzy partie  razem wzięte. W powiatach pod względem liczby radnych PSL zajęło trzecie miejsce, niemal równając się z PiS i ponad dwukrotnie przewyższając rezultaty SLD. W sejmikach wojewódzkich PSL zdobyło  93 mandaty (16.30% głosów) tj. o ok. 3%  więcej niż w 2006 r., najwięcej w woj. świętokrzyskim (32,91%) i warmińsko – mazurskim (24,17%), najmniej w woj. śląskim (7,11%),  dolnośląskim (8,28%, pomorskim (9,43%) i  małopolskim (10,33%).

    Liczne  inicjatywy  lokalnych komitetów,  sukcesy wyborcze  wysuwanych  przez te komitety kandydatów na radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast – na tle  o wiele słabszych  wyników osiąganych przez partie polityczne – to zapewne  przejaw  krytycznego stosunku dużej części wyborców do  obecnych elit politycznych i niezadowolenia z rezultatów polityki społeczno – gospodarczej zapoczątkowanej po 1989 r. Obywatele próbują  przejmować  władzę, przynajmniej tę  lokalną – we własne ręce. Atuty wyborcze  kandydatów partyjnych   uległy   osłabieniu, w niektórych przypadkach partyjność   nie jest już zaletą,  lecz raczej wadą kandydata. Cechą dodatnią,  dla dużej części wyborców –  stała się    jego polityczna niezależność .

                                      Zawiedzione  oczekiwania

Powodów do niezadowolenia nie brakuje. Elity polityczne  niepodległej i demokratycznej  III RP przeprowadzały zmiany i reformy, które nie wszystkim  obywatelom przyniosły poprawę warunków życia; dla części stały się źródłem trosk i  niepokoju o  dzień dzisiejszy i jutrzejszy, także obaw o przyszłość  Polski. Warunki życia  wielu polskich rodzin są  trudne, pogłębia się dochodowe rozwarstwienie  ludności,  nadal mamy  duże obszary  biedy, utrzymuje się poważne  bezrobocie, martwi ponad dwumilionowa emigracja za chlebem, niepokoi zły stan finansów państwa, w tym  ogromne i narastające zadłużenie zagraniczne. Przedmiotem krytycznej oceny są przemiany własnościowe, m.in. likwidacja w 2009 r. największych stoczni   i w ogóle  stan gospodarki narodowej, w tym polskiego  rolnictwa. 59% badanych przez OBOP w styczniu 2011 r. było zdania, że  sprawy w kraju zmierzają  w złym kierunku , a 63% – że gospodarka przeżywa kryzys.

        Hasła solidarności, sprawiedliwości społecznej, równości i dobra wspólnego obywateli, które integrowały społeczeństwo i doprowadziły w 1989 r. do zwycięstwa tych idei – utraciły niestety swoje znaczenie. Elity, które  wspierając te hasła wyniesione zostały do władzy – natychmiast rozpoczęły odwrót od respektowania tych wartości, lekceważąc nadzieje, dążenia i  aspiracje wielu milionów Polaków. Ucisk polityczny poprzedniego systemu zastąpiony został antyspołeczną, brutalną presją ekonomiczną, odbieraniem polskiemu społeczeństwu jego skromnego statusu socjalnego pod pretekstem wdrażania gospodarki rynkowej i kapitalistycznej drogi rozwoju. Pojęcie społecznej gospodarki rynkowej, pod którym  to hasłem  rozpoczynano  „reformy” nie   znalazło należytego  potwierdzenia  w  praktyce   dnia  codziennego.  Pojawiło  się natomiast zubożenie i bieda. Niepewność jutra, lęk przed przyszłością, codzienna troska o zaspokojenie elementarnych potrzeb – zmagania o biologiczne przetrwanie – wypełniają treść życia wielkiej części polskiego społeczeństwa…” (Jan Danecki, Polityka społeczna, stan i perspektywy, praca zbiorowa, Warszawa 1995).

Nad normalnym, odpowiedzialnym  dyskursem  politycznym i nad  merytorycznymi  sporami o drogi wyjścia z trudności w jakich znajduje  się  państwo i społeczeństwo – w niepokojącej skali  i nie zawsze w pięknej formie   ciążą obecnie  otwarte konflikty na scenie politycznej . Nie przysparzają  elitom  politycznym szacunku i  uznania ze strony obywateli, nie wzbudzają ich  zaufania. Bulwersują zdarzające się przypadki korupcji, podejrzanych  związków polityków z ludźmi interesów oraz to, że  nie zawsze spotyka  się to z obiektywną oceną oraz zdecydowanymi i skutecznymi  sankcjami. Świat polityki kompromitują  skandale obyczajowe i niewybredne zachowania niektórych, pozbawionych godności i  politycznej kultury polityków.  Wyborców niepokoją  wędrówki parlamentarzystów – z jednej  partii do drugiej i na odwrót. Niektórych  polityków  dzielą  nie tyle różnice poglądów, lecz sprzeczności na tle ich własnych  osobistych interesów, ambicji i urazów. Skompromitowani nie zrzekają się immunitetów, nie rezygnują z mandatów. W styczniu 2011 r. w badaniach przeprowadzonych przez CBOS o krytyczną opinię o  Sejmie wyraziło  62% badanych.

      Jak ocenił  prof. Witold Kieżun ( w rozmowie z autorem)   mamy w Polsce ok. 160 polityków, którzy nieprzerwanie, od  wielu lat zasiadają w ławach poselskich i senatorskich. Ich zawodem stało się uprawianie polityki.  Nie  można negować pozytywnego znaczenia politycznego  doświadczenia u   posłów, czy  senatorów. Nie można  też lekceważyć tego, że w wielu przypadkach zasłużyli sobie na zaufanie wyborców, dzięki czemu są  ponownie wybierani. Na ile jednak o  ich kandydaturze decydowali wyborcy a na ile partyjni przywódcy?  Tak, czy inaczej wieloletnie zasiadanie w Parlamencie może  prowadzić do odrywania się od rzeczywistości, w jakiej żyją obywatele i do niedostrzegania problemów, których rozwiązania oczekują.

„…Istnieje problem braku podstaw ideowych w najważniejszych partiach. Postępuje odrywanie się  tych partii od ich zaplecza społecznego. W demokracji zawsze pojawiają się w pewnym momencie grupy, które gromadzą nieproporcjonalnie duże wpływy i zamykają się w sobie, co prowadzi do oligarchizacji. Sprzyjają temu  takie rozwiązania, jak nasz obecny system finansowania partii politycznych. Efektem jest odcięcie się od zaplecza       społecznego…”(prof. Wiesław Chrzanowski, b. marszałek Sejmu, „Rzeczpospolita” z 19.12.2008r.)

      „…Większość polityków, którzy dziś są  u władzy, traktuje Polskę jak przedsiębiorstwo, z którego dochodów międzynarodowa dyrekcja dzieli się zyskami. Do rozmowy ze społeczeństwem są media, bo społeczeństwo to  jest tylko siła robocza, taki PGR, któremu pokazuje się migające obrazki i serwuje jakieś bzdurne newsy, jakieś pozorowane dyskusje i tanie sensacje…Patrząc z dołu nie wiemy, kto tak naprawdę decyduje, a kto jest tylko wystawiony jako marionetka. Oficjalna funkcja może być tylko atrapą…”(prof. Piotr Jaroszyński, kierownik katedry filozofii kultury KUL, „Nasz Dziennik” z 13.1.2009 r.)

Niemal absolutna władza nielicznych nad licznymi to maniera przeniesiona  żywcem z PRL-u do  demokratycznej III RP.  …Obecna apatia społeczna zaczyna przypominać lata poprzedniego systemu, kiedy wszyscy mieli poczucie, że nie jest to nasza władza, tylko obca. Powrót do tego schematu jest dla Polski zabójczy,  a on, niestety  staje się faktem…” (Dariusz Grabowski, b.  poseł PSL, b. poseł do Parlamentu Europejskiego, „Nasz Dziennik” z 26.05.2008 r.).

Ułomności naszej  demokracji dostrzegają niektóre  ugrupowania polityczne. „…Na  proces demokratyzacji państwa wpływają negatywnie pogłębiające się nierówności ekonomiczno – społeczne… Demokracja rzeczywista to nie tylko Konstytucja i inne normy prawne. Demokracja faktyczna  zakłada zwiększenie udziału obywateli w polityce oraz stałe ulepszanie demokracji przedstawicielskiej. Trudno tego oczekiwać w sytuacji narastających konfliktów, które prowadzą do anarchizacji życia, rozszerzania działań nielegalnych, braku poszanowania prawa, zagrożenia bezpieczeństwa obywateli…VII Kongres PSL (24-25. III, 2000 r.), w którego uchwale znalazła się powyższa  opinia  pokreślił    potrzebę przeciwdziałania…   narastaniu kryzysu demokracji, przybierającego obecnie postać demokracji   fasadowej…

   Listopadowe wybory samorządowe 2010 r.  to pouczający  przykład woli   społeczeństwa uczestniczenia  w budowaniu oblicza struktur władzy. To obiecująca lekcja dobrze wykorzystanej demokracji dla skutecznego rozwiązywania problemów dotykających bezpośrednio obywateli. Te wybory dadzą zapewne  także wiele do myślenia działaczom  partii politycznych. Demokracja, dająca szansę postępu i przezwyciężania  trudności – powinna być wspierana i rozwijana, a nie ograniczana. Życie,  rzeczywistość 20 –lecia niepodległej Rzeczpospolitej nie potwierdziło słuszności   teorii, że przemiany muszą  mieć w swoich rękach  same  elity, a demokracja jest   o tyle  ważna,  o ile służy  prowadzonej przez te elity  transformacji.

                                          

                                             Mylące sondaże

Przeprowadzane w okresie przed wyborami samorządowymi 2010 r. sondaże, w jeszcze większym stopniu   w porównaniu z wyborami w latach  poprzednich – realizowane  przez różne  ośrodki badania opinii . w dodatku o nie  zawsze znanej  proweniencji – w licznych przypadkach zawierały informacje o  preferencjach wyborczych obywateli zasadniczo odbiegające od wyników wyborów. Sondaże są nie tylko źródłem informacji o poparciu dla poszczególnych  ugrupowań  politycznych. Mają także wpływ na zachowania  wyborców. Wadliwe sondaże,   mocno nietrafne, wprowadzające  elektorat w błąd  mogą więc  niektórym ugrupowaniom szkodzić, a inne bezpodstawnie promować. Wadliwe sondaże   rzucają  niekorzystne światło na ośrodki badania opinii publicznej. Autorzy wadliwych sondaży nie ponoszą za nie żadnej odpowiedzialności.

Dobre badania opinii wymagają odpowiednich kwalifikacji i  trafnej metodyki. Pociągają za sobą koszty, wymagają dużo pracy oraz ścisłej kontroli pracy ankieterów. Wątpliwą wartość przy badaniu   preferencji wyborczych mają sondaże przeprowadzane drogą telefoniczną. W związku z dużymi zastrzeżeniami do prawidłowości niektórych   sondaży wysuwane są różne propozycje w celu  ich udoskonalenia. Jest m. in. propozycja (Marcina Palade) wprowadzenia zakazu jakichkolwiek sondaży przedwyborczych w okresie po ogłoszeniu terminu wyborów. Inna propozycja dotyczy koncesjonowania takich  badań przez Polskie Towarzystwo Socjologiczne, celem wyeliminowania firm badawczych.  które z racji braku kwalifikacji metodologicznych nie są w stanie zapewnić wiarygodności  tego typu badań.  W rachubę może  wchodzić również nakładanie kar pieniężnych na niesolidne ośrodki badawcze.  . W  niektórych przypadkach może  znaleźć zastosowanie  żądanie zleceniodawcy, którymi najczęściej są media (stacje telewizyjne, rozgłośne radiowe i redakcje gazet codziennych) – zwrotu zapłaty za rażąco  źle wykonane badanie.  „Poszkodowane”  ugrupowanie może też dochodzić na drodze sądowej odszkodowania   za  sondaż, który wprowadził wyborców w błąd.

Nie należy zapominać o odpowiedzialności prawnej wydawców mediów i dziennikarzy za wprowadzanie opinii publicznej w błąd, co faktycznie ma niejednokrotnie miejsce, gdy media  publikują  wyniki badań przeprowadzonych nieprofesjonalnie, z pogwałceniem norm metodologicznych i warsztatowych. Wydawcy mediów oraz dziennikarze – w interesie własnej grupy zawodowej  i w trosce o wypełnianie  posłannictwa mediów – powinni, zgodnie z art. 12. ust. 1 Ustawy „Prawo prasowe” „…zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystywaniu materiałów”. W przypadku wykorzystywania  wyników badań opinii publicznej powinno to oznaczać  krytyczną ocenę fachowości firmy badawczej  przedstawiającej  wyniki badań oraz ich wiarygodności..

Badań preferencji wyborczych przeprowadza się zbyt wiele. Opinia publiczna się w nich  gubi i traci do nich zaufanie – tym bardziej im bardziej wyniki sondaży odbiegają od wyników wyborów.

Dr Ludwik Staszyński

Wypowiedz się