W 1939 roku ks. Roman Daca został proboszczem parafii w Nowosielcach. Po agresji ZSRR na Polskę na tych terenach „masowe mordy przybrały formę czystek etnicznych, w wyniku których wiele rdzennie polskich, a także mieszanych polsko-ukraińskich miejscowości zostało startych z powierzchni ziemi. Hasło riezat’ Lachiw rozlegało się raz po raz na całych ówczesnych Kresach Wschodnich II RP. Szczególnie brutalnie obchodzono się z rzymskokatolickimi duchownymi jako głównymi depozytariuszami polskości na tych niepewnych terenach.
20. rocznica śmierci ks. dr. Romana Dacy, pułkownika AK o ps. „Longin”
Ks. Roman Daca urodził się 23 lutego 1905 roku w Kopyńczycach. Był najstarszym synem Wojciecha, urzędnika sądowego w Tłumaczu i Heleny z domu Chichlowskiej. Miał dwie siostry: Emmę i Marię oraz dwóch braci: Stanisława i Adama. W czasie wojny polsko-bolszewickiej przerwał naukę w gimnazjum i, mając zaledwie 15 lat, zaciągnął się jako ochotnik do Wojska Polskiego. Po zdaniu matury w 1927 roku wstąpił do Centralnej Szkoły Podchorążych Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. Otrzymał stopień podporucznika w 11 Karpackim Pułku Artylerii Lekkiej w Stanisławowie, gdzie służył na przełomie lat 1927/28. W 1928 roku wstąpił do Seminarium Duchownego diecezji lwowskiej.
W 1933 roku przyjął święcenia kapłańskie. Do 1939 roku służył jako kapelan różnych jednostek na Wołyniu i Podolu.
W 1939 roku ks. Roman Daca został proboszczem parafii w Nowosielcach. Po agresji ZSRR na Polskę na tych terenach „masowe mordy przybrały formę czystek etnicznych, w wyniku których wiele rdzennie polskich, a także mieszanych polsko-ukraińskich miejscowości zostało startych z powierzchni ziemi. Hasło riezat’ Lachiw rozlegało się raz po raz na całych ówczesnych Kresach Wschodnich II RP. Szczególnie brutalnie obchodzono się z rzymskokatolickimi duchownymi jako głównymi depozytariuszami polskości na tych niepewnych terenach. Morderstwa były na porządku dziennym, stosowano odpowiedzialność zbiorową – ginęli wszyscy, którzy mieli jakikolwiek związek z duchownym. Wyrok śmierci banderowcy wydali również na proboszcza parafii w Nowosielcach – ks. Romana Dacę (noszącego pseudonim „Longin”), organizatora i przywódcę okolicznych oddziałów partyzanckich w powiatach Bóbrka, Chodorów i Rohatyn, który niejednokrotnie musiał ukrywać się przed prześladowcami i dla ratowania życia często opuszczał parafię. Pamiętnej nocy 28/29 września 1943 r. było jednak za późno, by gdziekolwiek uciekać. Służący za plebanię stary dwór w Nowosielcach otoczyła tejże nocy zgraja banderowców, by wykonać wydany przez UPA wyrok. Matka proboszcza Helena Dacowa zdążyła ostrzec syna i ukryć go w specjalnej skrytce pod podłogą plebanii. Uczyniła to zresztą w ostatnim momencie, gdy u drzwi do pokoju stali już uzbrojeni po zęby napastnicy. Wybierający się do snu ks. Roman nie zdążył się nawet ubrać, gdy na całą noc wylądował w zimnej i brudnej dziurze pod podłogą. Oto jak sam wspomina te pełne grozy godziny: „Co przeżyłem w tym schronie-grobie (mówię grobie, bo takiej był niemal wielkości, może trochę płytszy), to jedynie Bóg wie! Wszystko, co się działo na zewnątrz, nade mną, działo się w moim mózgu i sercu. Pod ciężarem kilkudziesięciu stóp ludzkich wieko schronu coraz bardziej i szczelniej zaciskało się nad tą moją kryjówką-grobem. Nie mogłem się ruszyć, leżąc w śmierdzącej mazi pleśni, grzybni i wilgoci ściekającej ze starych, grubych murów plebanii, która do tego wszystkiego, od początku wojny 1939 r. była systematycznie dewastowana i niszczona (…) miałem wrażenie, że zamiast podłogi z desek jest rozciągnięta nade mną skóra jak na bębnie, co działało jak najczulsza membrana, dlatego każdy krok, każdy stuk, głos, słowo, każde wprost drgnienie dudniło, huczało i drgało zwielokrotnione, ogłuszając i rozrywając mózg i serce. (…) Nagle wśród tego piekła wrzawy, nawoływań, pytań, złości, gniewu i przekleństw usłyszałem strzały, które przeszyły mnie ogromnym niepokojem i lękiem o życie Mamy, że może w tym złowrogim piekle zginąć i to przeze mnie. W tej grobowej bezsile mojej i sparaliżowaniu, i wprost straszliwych wyrzutach sumienia, poczucia winy, że wszystko to przeze mnie, miałem na tyle jeszcze świadomości, co należy mnie, kapłanowi, w takiej chwili zagrożenia in articulo mortis zrobić – przesłałem w Jej kierunku rozgrzeszenie. W czasie, kiedy wymawiałem słowa rozgrzeszenia, nastąpił ogromny wstrząs całą plebanią i gwałtowny wybuch, a raczej tępy huk – zdawało mi się, że cała plebania razem ze mną została wysadzona w powietrze. Co się dalej działo, nie wiem; straciłem przytomność. (…) Spod podłogi pomógł wydostać się księdzu Dacy mieszkający na plebanii Ukrainiec, Fedio Kostyszyn, którego banderowcy o mały włos nie zakatowali na śmierć, gdy nie chciał wydać miejsca kryjówki „lackiego księdza”. o¬n to pierwszy pojawił się w zdewastowanych pomieszczeniach i z największym trudem odnalazł i podważył wieko skrytki. Z wnętrza wyłonił się, skostniały z zimna, pokryty błotnistą mazią proboszcz i od razu zapytał o matkę. W odpowiedzi usłyszał mrożące krew w żyłach słowa: Jejmość zabyły, Starzewską takoż! Jak oszalały miotał się ks. Roman po nieprawdopodobnie zdewastowanej plebanii. Półnagi, pokryty pancerzem błota, usiłował wśród gruzu, szkła, połamanych sprzętów i rozrzuconego w nieładzie dobytku odnaleźć zwłoki matki. Odnalazł je wreszcie; nieludzko umęczone. Zanim uciekł z miejsca kaźni, zdążył jeszcze ucałować zakrwawione czoło rodzicielki i nakreślić znak krzyża nad zwłokami gospodyni Anieli Starzewskiej. Ale tak naprawdę nie uciekłem z tej plebanii w Nowosielcach nigdy! – wspominał. – Jestem tam ciągle! Jest już przeszło 40 lat po tym jak stamtąd „uciekłem”, a ja tam zawsze jestem dzień i noc, bo uciec z tego miejsca nie potrafię. Uciekł tak jak stał, ubłocony i zakrwawiony, okryty strzępem łachmanu. Pędząc na oślep, jakimś cudownym niemal trafem dotarł ks. Roman do Adama Burdzego, żołnierza AK, mieszkańca przysiółka Żurawno należącego do wsi Nowosielce. (…) Dzięki brawurowej postawie Burdzego udało się dotransportować ks. Romana do bezpiecznej kryjówki w Łukowcu Wiszniowskim, polskiej wsi nad Dniestrem (powiat Rohatyn, woj. Stanisławowskie). Jego parafianie i ludzie z innych miejscowości (różnych narodowości i wyznań) uratowali go od śmierci kilka razy. (…) Zdarzyło się kilka cudownych ocaleń, nawet z gangreny nóg. Do swej parafii nie powrócił jednak już nigdy. Najtragiczniejszym przeżyciem dla Księdza była męczeńska śmierć Matki w obronie syna. Naoczni świadkowie mówili: zabito Matkę naszego Proboszcza siekierą. Po latach Ksiądz powiedział do Rodziny: odkupiła wszystkie nasze grzechy.”
W 1944 roku ks. Roman Daca został odznaczony Krzyżem Orderu Virtuti Militari V kl. za pracę duszpasterską w Lwowskim Okręgu AK. Po 1945 roku osiadł w Krakowie. W Domu Księży Profesorów przy ul. św. Marka 10 mieszkał przez blisko 50 lat jako rezydent na wygnaniu z diecezji lwowskiej. To właśnie tu, w domowej kaplicy, pod obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej zostawił swój Krzyż Virtuti Militari, który stał się swoistym wotum złożonym Matce Zbawiciela w hołdzie za uratowanie życia podczas wojny.
Pracował w kościele Najświętszego Salwatora. Ks. inf. Jerzy Bryła wspomina: „Z ks. płk. Romanem Dacą pracowałem w Wydziale Katechetycznym Kurii Metropolitalnej od listopada 1968 do września 1975 roku. Siedem lat byliśmy razem na co dzień. Jeździliśmy po diecezji, wizytowaliśmy katechetów. Ks. Roman Daca był wspaniałym wizytatorem, dobrze wykładał, robił zawsze sprawozdania bardzo obszerne i wyczerpujące. Jako wojskowy był bardzo dokładny. Opowiadał, że kiedyś koło Jaworzna odwiedził jednego z księży. Przyjechał już rano i przez osiem godzin siedział u niego na wizytacji. Mówił: „czekam, czekam, że się Ksiądz w końcu rozkręci i zacznie jakoś prowadzić katechizację żywiej”. Mówiliśmy księdzu Dacy razem z ks. Magierą, który był drugim wizytatorem katechetycznym, że niektórym to nie trzeba zwracać uwagi, jak potrafi tak uczy, to trzeba mieć talent do uczenia. Bardzo miło spędzaliśmy te siedem lat razem. Gdy w 1965 roku zostałem proboszczem na Salwatorze, ks. Roman oprócz Mszy Św. u Sióstr Wizytek zaczął odprawiać także i tutaj. W tych czasach przyjaźnił się również z ks. prof. Władysławem Smereką”.
Ks. inf. Jerzy Bryła opowiada też o prześladowaniach Księdza przez SB. Gdy usłyszał od przesłuchującego: to Ksiądz zabił swoją Matkę, ks. Daca z całą siłą rzucił w niego krzesłem.
Był żołnierzem i duchownym, wrażliwym na ból, cierpienie. W latach stanu wojennego pomagał w różny sposób internowanym.
Interesował się sztuką, doktorat obronił na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie na Wydziale Sztuki pod koniec lat trzydziestych. Wysoko cenił także piękną muzykę. Ze wzruszeniem mówi o mszach ks. Dacy Stanisław Malik, wspominając: „Ksiądz zachwycał się grą na organach mojego ojca Włodzimierza Malika”. Ks. inf. Jerzy Bryła opowiada o niezwykłych kazaniach ks. Dacy: „miał wspaniały głos, posiadał ogromną wiedzę teologiczno-historyczną. Mawiał, że na tronie papieskim w III lub IV wieku zasiadał potomek rodu Daców. Był księdzem oddanym bez reszty Kościołowi, cenił i kochał Ojca Świętego”.
Traumatyczne przeżycia z lat wojny i okupacji nie zabiły w nim ducha cierpliwości i pokory, nie wpędziły w zgorzknienie i cynizm, wręcz przeciwnie – rozbudziły życzliwość do wszystkich ludzi, nawet tych, którzy kiedyś w bestialski sposób pozbawili życia jego matkę. Chrześcijańskie miłosierdzie pozwoliło mu na ten wielki wyczyn, jakim jest potrzeba ciągłego wybaczania największym nawet zbrodniarzom. Wybaczenie, aby miało sens, musi być postawione na solidnym fundamencie braterskiej miłości, bez której nic nie jest możliwe. Nawoływał więc Ksiądz Pułkownik do nieustannego budowania wspólnych dróg i pomostów koegzystencji wielu narodów.
Na zakończenie swoich wspomnień ks. Daca dodał „Uzupełnienie”. Pisze w nim: „aby tym wspomnieniom moim nadać wierność i pewność, ośmielam się przytoczyć opinie ludzi, którzy swoim autorytetem i powagą zajmowanego w tym czasie stanowiska, stwierdzą autentyczność i zgodność z rzeczywistością faktów i wydarzeń, które po przeszło czterdziestu latach dziś wspominam”. Poniżej umieścił obszerną dokumentację opatrzoną pieczęciami i podpisami swoich dowódców, potwierdzającą wszystkie wydarzenia i przedstawiającą bohaterską działalność Księdza w AK.
W 1992 r. powołany został Ogólnopolski Okręg Żołnierzy Armii Krajowej Obszaru Lwowskiego im. „Orląt Lwowskich” w Krakowie, którego ks. pułkownik dr Roman Daca został pierwszym kapelanem.
Podczas Mszy Św. za Ojczyznę odprawionej w kościele Najświętszego Salwatora, 11 listopada 1985 roku z jego ust padły znamienne, bo potwierdzające ciągłą potrzebę przebaczania, słowa: „Mury polskiego Jeruzalem w przeszłości budowane były nie tylko ofiarną krwią i mądrością Polaków, ale także zgodą, braterską miłością i wyrzeczeniem się ambicji niezgodnych z wolą całego Narodu, ambicji zagrażających jego wolności i suwerenności. Budowano te święte mury polskiego Jeruzalem we wzajemnym braterskim pojednaniu.“ Do końca swych dni pozostał wielkim orędownikiem Bożego Miłosierdzia, tego samego, które wzbudzało w nim łaskę ciągłego przebaczania i zaufania człowiekowi.
Ks. Roman Daca był legendą za życia. Zasnął w Panu 18 września 1994 r. w Krakowie i został pochowany na Cmentarzu Salwatorskim.
Opr. Janina Daca
Fragmenty dokumentów:
„Stwierdzam, że ppłk ksiądz dr Roman Daca (…) pseudonim „Longin” (…) był w latach 1941-44 doskonałym dowódcą rejonu partyzanckiego „Nowosielce”(…) Stąd szła pomoc dla wszystkich bez względu na wyznanie i narodowość. Pomagał on także obywatelom polskim religii mojżeszowej i biedocie ukraińskiej, rozdzielając żywność w okresie klęski i głodu. Współpracował również z partyzantami radzieckimi i dostarczał żywność jeńcom radzieckim. Tę ludzką postawę doceniała również spokojna ludność ukraińska, ostrzegając w miarę możności przed napadami UPA. (…) Za wzorowe dowodzenie w walkach z Niemcami i z UPA na terenie rejonu part. Nowosielce, organizowanie i przygotowanie do walki oddziałów partyzanckich i samoobrony, doskonałą orientację bojową, szlachetną, prawdziwie ludzką postawę i taktykę działania z wykluczeniem jakiejkolwiek krzywdy nawet w stosunku do wroga, szczególnie pomysłową i bardzo ostrożną organizację samoobrony ludności polskiej w oparciu o osobiście skromny, lecz bardzo skuteczny przykład wyjątkowej odwagi osobistej i nadzwyczajnego poświęcenia w ratowaniu zagrożonej ludności polskiej w walce z tak bezwzględnym i okrutnym wrogiem – został odznaczony krzyżem Virtuti Militari V klasy. (…)
Związek Wojowników o Wolność i Demokrację
Prof. U.W. Dr Władysław Herman płk. AK – „Żuraw”
„(…) Ppłk AK dr Roman Daca – wybitny organizator samoobrony ludności polskiej przed Niemcami i UPA przyczynił się do ocalenia Polaków z kilkudziesięciu miejscowości (…), które z biegiem czasu stały się silnymi bazami partyzanckimi i ośrodkami oporu. Wyszkolony artylerzysta (Szkoła Podchor. Artyl. we Włodzimierzu Wołyńskim i 11 pal w Stanisławowie), jako dowódca oddziałów partyzanckich bardzo skutecznie działał w obronie ludności polskiej i obywateli polskich pochodzenia żydowskiego (w domu przechowywał rodzinę żydowską), był przykładem wybitnego męstwa i poświęcenia. Pomagał też jeńcom i partyzantom radzieckim (…)”.
Płk. Zdzisław Pacak-Kuimirski
b. Komendant Inspektoratu Stryjskiego AK
b. Dowódca Karpackiej Dywizji Partyzanckiej
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.