I CO TERAZ?
16 marca 2014 r. mieszkańcy Republiki Autonomicznej Krym w drodze referendum miażdżącą przewagą głosów wypowiedzieli się za oddzieleniem od Ukrainy i przyłączeniem do Rosji. A już 18 marca, czyli w zaiste piorunującym tempie została podpisana umowa pomiędzy Federacją Rosyjską a Autonomiczną Republiką Krym o wejściu Krymu jako autonomii, Sewastopola zaś jako miasta o statusie specjalnym, w skład FR. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że krymskie referendum zostało rozpisane i zorganizowane przez władze AutonomicznejRepubliki Krym, wybrane w drodze całkowicie demokratycznej i konstytucyj- nej, legalność których przedtem nie kwestionował nikt, w tym władze centralne w Kijowie, tym bardziej społeczność międzynarodowa. Powstała całkiem kuriozalna sytuacja, w której owa społeczność uznaje za legalny nowy rząd w Kijowie, mimo całkiem niekonstytucyjnego, noszącego znamiona zamachu stanu sposobu dostania się do władzy, negując jednocześnie działania demokratycznie wybranych władz lokalnych, nie tylko krymskich zresztą.
Czy wynik referendum mógł zostać sfałszowany? Sądzę, że tak naprawdę nie wierzą w to nawet ci, którzy najchętniej taką wersję by lansowali. Wynik referendum był z góry przesądzony przez brak stabilności na Ukrainie z jednej strony i skład krymskiej ludności z drugiej. A ten skład z kolei był nie od wczoraj kształtowany w tym właśnie kierunku. I co teraz robić? Uznać referendum za nieprawomocne? Niby z jakiego powodu? Przecież wszystkie dywagacje o prawach człowieka na każdym poziomie uparcie sugerują prawo narodów do samostanowienia – ot naród krymski wypowiedział swoją wolę. Czym właściwie Krym jest gorszy czy lepszy od Kosowa, oddzielenie którego od Serbii zostało zaakceptowane przez społeczność międzynarodową, mimo że żadne referendum tam się nie odbyło? Sprzeczność „prawa narodów do samostanowienia” z zasadą „nietykalności granic po drugiej wojnie światowej”? No cóż, trzeba z dwóch wykluczających się nawzajem zasad wybrać jedną i nią się kierować, ale zawsze bez wyjątków. Inaczej tzw. prawo międzynarodowe przestaje być prawem, tym bardziej że powojenne granice były „tykane” wielokrotnie i w skali znacznie przekraczającej krymską. A nawet jeśli w przypadku Krymu uszanować zasadę „nietykalności powojennych granic”, to należałoby sobie przypomnieć, że tu akurat nie jest ona sprzeczna z „prawem narodów do samostanowienia”, gdyż po wojnie i aż do 1954 r. Krym był rosyjski.
ZAPACH WOJNY W POWIETRZU?
Z pewnością rosyjski rząd wcale nie wyklucza sytuacji, że jak tylko Sewastopol przestanie być bazą rosyjskiej marynarki wojennej, natychmiast wprowadzi się doń marynarka NATO- wska, czytaj amerykańska. Dla Rosji byłoby to tym samym, czym w październiku 1962 r. dla Stanów Zjednoczonych mogłoby się stać rozmieszczenie na Kubie radzieckich rakiet z głowicami jądrowymi. Reakcja Rosji najprawdopodobniej będzie dokładnie taka, jaką wówczas była reakcja USA – NIE każdym kosztem, chociażby i wojny! Ktoś temu się dziwi?
Właśnie tak, Krym dziś może odegrać rolę „zapalnika” III wojny światowej. Europejczycy na dziś mają na tyle dość wojny poprzedniej, że najprawdopodobniej przywódcy krajów UE nie posuną się dalej niż mgliste deklaracje „niby” sankcji. Bo nawet całkiem umiarkowana blokada ekonomiczna Rosji uderzy nie tylko, a być może nawet nie tyle po Rosji, co po krajach unijnych, chociaż trudno zrozumieć, jaki jest sens deklarować coś i grozić czymś, czego wyraźnie nie jest się w stanie wykonać.
Wojna w Europie natomiast jest potrzebna działaczom po drugiej stronie „Wielkiej Wody”. Kilkadziesiąt powojennych lat ponad wszelką wątpliwość udowodniły, że gospodarka amerykańska nie jest stabilna i może prosperować tylko wówczas, jeśli kraj jest zaangażowany w jakąś wojnę, najlepiej możliwie daleko od Ameryki. Właśnie to jest podstawą wszystkich wojennych awantur amerykańskiego rządu od zakończenia II wojny światowej i po dziś dzień. Korea, Wietnam, dawna Jugosławia, Afganistan, Irak, Libia, Syria… a teraz Krym – marzenie! Ameryka zażegna kryzys gospodarczy, a co z tego będziemy mieli my, Europejczycy, zwłaszcza mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej? Chyba łatwo to sobie wyobrazić i perspektywy te bynajmniej nie wypadają zbyt kusząco…
Poza tym warto się zastanowić, czy nam, Europejczykom, aż tak rzeczywiście zależy na wojennej klęsce Rosji, nawet zakładając, że to jest możliwe i że my tę klęskę przetrwamy? Albo chociażby na jej blokadzie, odizolowaniu od pozostałej Europy? Przecież Rosja to nasz sąsiad i olbrzymi obszar dla współpracy gospodarczej! Rynek zbytu towarów i niewyczerpalne źródło surowców i nośników energetycznych. Może Ameryka nam go zastąpi? Och, wierzy ktoś w to?
Jaka jest alternatywa? Bardzo prosta i oczywista – uznać wolę mieszkańców Krymu i nie przeszkadzać w jej realizacji-po pierwsze. Oczywiście, postarać się wyciągnąć dla Unii Europejskiej wszelkie możliwe profity w zamian za to uznanie – po drugie. Tyle, że w tym celu z Rosją należy negocjować, nie zaś grozić działaniami, których i tak nie jesteśmy w stanie podjąć, o czym Rosja doskonale wie. Grzecznie poprosić „wuja Sama”, aby zajął się sprawami w swoim najbliższym otoczeniu, ot chociażby zwalczaniem meksykańskich i kolumbijskich karteli narkotykowych, skoro już musi coś zwalczać. A my tu sobie jakoś sami poradzimy we wspólnym europejskim domu. To nic złożonego, a przynajmniej nie na tyle złożonego, jak opanowanie pełnoskalowego konfliktu zbrojnego. Bowiem jeszcze starożytni magowie, o ile tacy w ogóle istnieli, twierdzili, że demony znacznie łatwiej wywołać niż nad nimi zapanować i właśnie dlatego najlepiej ich nie wywoływać.
Chociaż one już praktycznie są, perspektywa rozbioru Ukrainy staje się całkiem realną, chociaż w niczym on nie byłby groźniejszy od rozbioru Jugosławii. Krym chociaż i stwarza precedens, jednak nie w większym stopniu niż Kosowo. Jeśli nawet Ukraina zostanie rozebrana, to rozbiorą ją sami Ukraińcy, pomoc Rosji im do tego wcale nie jest potrzebna. Powodów ku temu jest zbyt wiele i one również mają swoje korzenie w historii. Ale nie tylko, najważniejszym powodem jest niestabilność dzisiejszej Ukrainy jako podmiotu prawa międzynarodowego, czy to z Unią Europejska, czy to bez niej.
Wcale niebłahe dla Polaków pytanie – czy dzisiejsza sytuacja w jakikolwiek sposób zagraża Polsce? Owszem, zagraża i to jeszcze jak -w przypadku jakichkolwiek prób siłowego jej rozstrzygnięcia. Wystarczy, że ktoś wyobrazi sobie, że jest w stanie pokonać Rosję w wojnie – czy aby na pewno Polska natychmiast nie znajdzie się pomiędzy młotem a kowadłem? Nie po raz pierwszy w historii zresztą…
Wątpliwe natomiast, by zachęcona krymskim precedensem Rosja ruszyła następnie na podbój Polski, nawet przy najbardziej wybujałej wyobraźni co do jej imperialnych ambicji, choć wcale niewydumanych. Wygląda jednak na to, że dzisiejsza współpraca gospodarcza chroni nasze bezpieczeństwo w znacznie większym stopniu, niż siła zbrój na. Współpraca z kolei jest możliwa jedynie pomiędzy równymi, jej podstawą jest parytet. Stabilnej, pewnej siebie i zainteresowanej w partnerstwie Rosji będzie zależało na europejskim ładzie i pokoju.
Zaszczuta, zapędzona w drogę bez wyjścia, odizolowana od świata Rosja (nawet gdyby przypuścić, że coś takiego jest możliwe, a to jest nader odważne przypuszczenie) mogłaby stać się nieobliczalna i rzeczywiście niebezpieczna, jak szczur, który nie ma gdzie uciekać przed kotem. Wychodzi zatem, że parytet chroni nas bardziej niezawodnie niż rozlokowane w kraju wojska amerykańskie… H
Sergiusz Mitin
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.