Gdy czytamy wiadomości o bezwzględnej walce polskich ateistów z większością chrześcijańską, gdy pod obrady sejmu wnoszone są kolejne antykatolickie ustawy, gdy otwarte opowiadanie się za wiarą, powoduje sankcje zawodowe i publiczne, koniecznym wydaje się przypomnieć o naszych wspólnych zagrożeniach ze strony islamskiego fundamentalizmu. Należy zrozumieć, że polscy ateiści są tak samo „niewiernymi”, jak wszyscy chrześcijanie i tylko poddanie się Allachowi może ich uratować od tragicznej śmierci. Warto, by wojujący ateiści poczytali sobie nadchodzące zagrożenie i przestali szukać wrogów wśród swoich rodaków. Nie należy milczeć wobec obecnej sytuacji w Iraku i zauważyć, że to właśnie zniszczenie tzw. dyktatora Iraku Saddama Husajna jest bezpośrednia przyczyną tragedii chrześcijan w tym regionie świata.
Zwróćmy uwagę na istotę problemu z perspektywy czekających nas dziesięcioleci, gdy z jednej strony szeroka ławą wlewa się do Europy i Polski Islam, a jednocześnie trwa walka i kościołem katolickim i innymi chrześcijańskimi wyznaniami.
Nadchodzi czas kalifatu
Islamskie Państwo Iraku i Lewantu ogłosiło powstanie kalifatu, mianując kalifem swego przywódcę, Abu Bakra al-Bagdadiego. Większość polityków, ekspertów i dziennikarzy wyśmiewa buńczuczne wystąpienia nowego aktora na scenie polityki międzynarodowej – nieliczni tylko zdają sobie sprawę z możliwych konsekwencji tego wydarzenia.
Monika G. Bartoszewicz
Kalifat narodził się wraz z islamem i istniał aż do pierwszych lat XX studia jako ośrodek i oś ogólnoświatowej wspólnoty muzułmanów. Kalif, uważany za politycznego, wojskowego i religijnego następcę Mahometa i przywódcę wszystkich wyznających islam, rządził zgodnie z zasadami prawa koranicznego, szerząc królestwo Allacha na ziemi.
Kalifat został zlikwidowany w roku 1924 decyzją świeckiego rządu Mustafy Kemala Ata- turka, jednak już cztery lata później w Egipcie pojawiło się Bractwo Muzułmańskie, stawiające sobie za cel jego przywrócenie i odzyskanie ziem, nad którymi rozciągało się niegdyś panowanie islamu.
Andaluzja, Sycylia, Bałkany wybrzeże Włoch oraz wyspy Morza Śródziemnego, wszystkie te ziemie są koloniami islamu i muszą do niego powrócić – pisał założyciel Bractwa, Hasan al-Banna.
Podobną treść można odnaleźć na ulotkach rozdawanych dziś w samym centrum Londynu przez grupę muzułmanów związanych z organizacją al-Muhajiroun. Ich autorzy otwarcie deklarują: Jako muzułmanie winniśmy się przyczyniać do sukcesu kalifatu i jego rozwoju, aby objął cały świat.
Warto podkreślić, że nie chodzi o wydarzenia dziejące się w Mosulu, ale w Londynie – flaga kalifatu zawisła przy wejściu do jednego z głównych budynków w jednej z centralnych dzielnic Londynu, Tower Hamlets. Okolicy strzegły muzułmańskie patrole, zastraszając każdego, kto ją fotografował bądź wygłaszał negatywne komentarze. Jedyną osobą mającą dość odwagi, by zerwać czarną flagę, nie zważając na potencjalne niebezpieczeństwo, okazała się siedemdziesięciosiedmio- letnia katolicka zakonnica.
Muzułmanie uważają kalifat za system rządów doskonałych. Abu Mohammad al-Julani, przywódca syryjskiej grupy Jabhat Al-Nusra, tak oto wyjaśnia pragnienie jego przywrócenia: Muzułmanie nie wierzą w partie polityczne i wybory, ale w ustrój islamski oparty na szurze [radzie doradczej], która dba o sprawiedliwość. Nasze wysiłki zmierzające do wprowadzenia prawa koranicznego na ziemi to właśnie dżihad.
Z kolei Ahmad ‘Issa, przywódca innego syryjskiego ugrupowania, brygad Suqur Al-Sham, w wywiadzie dla Al Dżaziry z 12 czerwca tego roku wychwalał pod niebiosa islamskie pra- gnienie sprawiedliwości, które – jego zdaniem – znajduje swe spełnienie właśnie w kalifacie: Państwo islamskie od samego swego zarania zawsze zapewniało mniejszościom ich prawa. Od proroka Mahometa, przez czasy pobożnych kalifów, aż po dziś dzień w kalifacie – islamskim ‘ państwie prawdy i sprawiedliwości – nikt nie był traktowany źle lub niesprawiedliwie.
Nikt? Wychodzi więc na to, że drastyczny spadek liczby chrześcijan w Iraku od roku I 2003, kiedy żyło ich tam ponad półtora miliona, do czterystu pięćdziesięciu tysięcy dziesięć lat później, kiedy prekursorzy kalifatu rozszaleli się już na dobre, i obecnie – pod rządami kalifa – do nędznej garstki niedobitków jednej z najstarszych wspólnot chrześcijańskich na świecie, to zwykły przypadek…
Dlaczego zatem Ahmad ‘Issa i jemu podobni twierdzą, że islam znaczy sprawiedliwość? Dlatego, że ich pojęcie sprawiedliwości nie obejmuje „niewiernych”, którzy zgodnie z prawem koranicznym są ludźmi drugiej kategorii, pozbawionymi wszelkich praw, za to bez umiaru obciążonymi obowiązkami. To właśnie mają na myśli muzułmanie, mówiąc o państwie sprawiedliwości i prawdy rządzonym przez nieomylne prawo Allacha.
Idea kalifatu porywa nie tylko zamaskowanych terrorystów, lecz również islamską inteligencję. Profesor Mohammed Malkawi, założyciel chicagowskiego oddziału Hizb ut-Tahrir (Partii Wyzwolenia), organizacji aktywnie działającej w wielu krajach Europy na rzecz zaprowadzenia szariatu bez uciekania się do przemocy, za pomocą bezkrwawych mechanizmów dopuszczalnych w demokracjach liberalnych, agituje: Prawo szariatu zapewnia rządy sprawiedliwości i obnaża prawdziwą wartość tych, którzy dzisiaj siebie nazywają władcami, a w zestawieniu z kalifatem okazują się być po prostu karłami.
W rozumieniu profesora (podobnie jak w rozumieniu ogromnej większości wyznawców Mahometa) państwo rządzone prawem Koranu jest państwem doskonałym, a prawa ustanowione przez człowieka to w zasadzie prawa szatańskie. Dlatego też – twierdzi profesor Małkawi – „niewierni” drżą na sam dźwięk słowa „kalifat”.
Czyż jednak nie należy się bać kamienowania, amputacji, zinstytucjonalizowanego wykorzystywania kobiet i osób odmiennych wyznań, gwałcenia wolności wypowiedzi i swobody religijnej, kary śmierci za apostazję oraz wielu, wielu innych rzeczy, które zgodnie z mądrościami zawartymi w Koranie stanowią samą esencję islamskiej „sprawiedliwości”?
Nie wiadomo, czy kalifat okaże się tworem długotrwałym i zdolnym wpływać na politykę międzynarodową. Jeżeli jednak będzie w stanie to uczynić, choćby w najmniejszym stopniu, to zupełnie niedługo świat pogrąży się w konflikcie nieporównanie przerastającym wszystko, czego byliśmy świadkami po 11 września 2001 roku. Zgodnie bowiem z prawem koranicz- nym tylko kalif jest uprawniony – a w istocie wręcz zobowiązany – do ogłoszenia wielkiego ofensywnego dżihadu przeciwko „niewiernym”. Rozlew krwi, do jakiego może dojść w takim wypadku, sprawi, że dwadzieścia tysięcy ataków terrorystycznych, jakie przeprowadzono na całym świecie od roku 2001, wyda się zaledwie niewinną rozrywką.
Jak na razie jedynymi, którzy tego zakosztowali, są chrześcijanie z Iraku i Syrii – można jednak żywić uzasadnioną obawę, że wyznawcy Mahometa zachcą krzewić islamski „pokój i sprawiedliwość” także w Europie. Czynili to wszak w przeszłości, co wiemy z lekcji historii, a ta przecież lubi się powtarzać.
Kalifat zbrodni
Pośrednimi twórcami irackiego „kalifatu” są… Amerykanie i ich sojusznicy, którzy wspomagali walczącą w Syrii przeciw prezydentowi Baszarowi al-Assadowi różnobarwną koalicję, a w jej składzie – również oddziały radykalnych dżihadystów. To właśnie w Syrii doświadczenie i uzbrojenie zdobywali sunniccy bojownicy Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie (ISIL), dokonując tam okrutnych masakr chrześcijan, szyitów i jeńców wojennych, z którego powodu odcięły się od nich w końcu pozostałe odłamy syryjskiej opozycji, a nawet Al-Kaida.
Nie przeszkodziło to jednak ugrupowaniu dowodzonemu przez terrorystę ukrywającego się pod pseudonimem Abu-Bakr ai-Bagh- dadi w odnoszeniu kolejnych, coraz bardziej spektakularnych sukcesów w północnym Iraku. Z początkiem roku 2014 oddziały ISiL opanowały Faludżę i (przejściowo) ar-Ramadi, następnie zdobywały kolejne prowincje, aż 5 czerwca zaatakowały i zdobyły Mosul – drugie pod względem wielkości miasto Iraku. Ich łupem padły miliony dolarów z mosulskich banków i ciężki sprzęt dwóch irackich dywizji, których żołnierze pierzchli w popłochu, pozostawiając miasto dżi- hadystom. W lipcu i sierpniu stan posiadania terrorystów jeszcze się zwiększył.
Na wszystkich zdobytych terenach dżihadyści dokonywali masowych egzekucji wziętych do niewoli irackich żołnierzy i policjantów. Okrutnie mordowali też chrześcijan, szyitów, a nawet sprzeciwiających się im imamów. Swoje ofiary rozstrzeliwali lub ścinali nożem, a niekiedy również krzyżowali i ćwiartowali.
29 czerwca na ziemiach opanowanych przez ISIL ogłoszono powstanie Państwa Islamskiego z al-Baghdadim jako samozwańczym kalifem i zasadami prawa koranicznego jako obowiązującym prawem.
18 lipca wszyscy chrześcijanie Mosulu otrzymali ultimatum – w ciągu dwóch dni mieli opuścić miasto. Ci, którzy tego nie uczynili, musieli przejść na islam lub zapłacić podatek – dżyzję, w innym przypadku groziło im ścięcie. Taki był koniec istniejącej od ponad tysiąca ośmiuset lat wspólnoty chrześcijańskiej Mosulu. Podobne rozporządzenia wydano na innych terenach kontrolowanych przez isla- mistów – ponad sto tysięcy chrześcijan uciekło – część schroniła się w górach, część na terenach Kurdystanu, inni podjęli próbę ucieczki na południe.
Dziś na terenach północnego Iraku, na których jeszcze dziesięć lat temu żyło ponad pół miliona chrześcijan, praktycznie nie ma wyznawców Chrystusa. Nielicznym, którzy pozostali, każdego dnia grozi śmierć.
PD
Co za durny tytuł, co ma ateizm wspólnego z religijnym oszołomstwem, jakim jest islam w tym wydaniu, jaki jest w utworzony przy pomocy USA Islamskim Państwie Iraku i Lewantu