Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Siedemdziesiątą rocznicę drugiej fazy ludobójstwa dokonanego na Polakach i obywatelach polskich innej narodowości przez ukraińskich nacjonalistów będą obchodzić tylko rodziny ofiar. Politycy nie chcą o tej zbrodni pamiętać
Rok 1944 był czasem obfitującym w wydarzenia mające przełomowe znaczenie dla losów Europy. W maju tegoż roku przełamana została niemiecka Linia Gustawa we Włoszech. Z kolei 6 czerwca alianci wylądowali w Normandii, otwierając drugi front, a 22 czerwca Armia Czerwona rozpoczęła operację „Bagration” gromiąc całkowicie niemiecką Grupę Armii „Środek”. W wyniku tych działań spod okupacji hitlerowskiej na zachodzie kontynentu wyzwolone zostały między innymi Rzym, Paryż i Bruksela, a na wschodzie Bukareszt, Mińsk, Lwów i Wilno (dwa ostatnie miasta przy udziale AK], Pomimo bohaterskiego zrywu niepodległościowego wolności nie doczekała się niestety Warszawa, która wobec postawy Stalina legła w gruzach.
Nic więc dziwnego, że w roku bieżącym, w 70. rocznicę tych wydarzeń, Europa jak długa i szeroka przygotowuje się do uczczenia tych wydarzeń, organizując różne przedsięwzięcia, w tym wystawy, rekonstrukcje i sesje naukowe. Przez Polaków z pewnością upamiętnione zostaną rocznice zdobycia Monte Cassino, rozpoczęcia akcji „Burza” i wybuchu powstania warszawskiego oraz walk spadochroniarzy pod Arnhem i pancerniaków pod Falaise. W bieżącym roku przypada jednak jeszcze jedna rocznica, bardzo krwawa, choć obfitująca w bohaterskie momenty. Trzeba przy tym zaznaczyć, że jest to rocznica świadomie zapomniana przez polski establishment polityczny, głównie ze względu na taką, a nie inną interpretację tzw. mitu Jerzego Giedroycia, któremu hołdują PO i PiS oraz środowisko „Gazety Wyborczej”, a także część środowisk „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie” (nad czym, jako były felietonista obu pism, boleję]. Jest ona wtrącona w niszę zapomnienia także ze względu na obecne wydarzenia na Ukrainie oraz na daleko idące ukłony wobec ukraińskich, kultywujących tradycję ideologii Stepana 60J Bandery, ugrupowań typu Swoboda Ołeha Tiahnyboka, Prawy Sektor Dmytro Jarosza i Batkiwszczyny Julii Tymoszenko.
MASOWE MORDY
O jaką rocznicę chodzi, o której tak wielu woli nie wspominać? Jest to 70. rocznica drugiej fazy ludobójstwa dokonanego na Polakach i obywatelach polskich innej narodowości. Sprawcami tej dobrze zaplanowanej zagłady byli nie tylko zbrodniarze z Ukraińskiej Powstańczej Armii, lecz także z 14. Dywizji SS „Galizien” i ukraińskich pułków policyjnych SS.
Pierwsza faza ludobójstwa miała miejsce w 1943 r. i swoim zasięgiem objęła cały Wołyń. Druga faza, rozpoczęta na początku 1944 r., objęła tereny Lubelszczyzny oraz Małopolski Wschodniej (tak nazywano województwa: lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie). Co do dat, warto przypomnieć, że pierwsze mordy miały miejsce na tych terenach już na początku wojny. Dla przykładu mój śp. ojciec, Jan Zaleski, w swojej „Kronice życia” opisał zagładę osady Kołodne koło Monasterzysk w powiecie Buczacz. Stało się to w nocy z 18 na 19 września 1939 r., kiedy wojsko polskie już wycofało się do Rumunii, a jeszcze nie weszli Sowieci. Wówczas to członkowie frakcji banderowskiej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów wymordowali kilka rodzin polskich, w tym kobiety i dzieci. Podobne zbrodnie miały miejsce w tym czasie także w powiatach Brzeżany i Podhajce.
Sytuacja powtórzyła się w lipcu 1941 r., w czasie kolejnego „bezkrólewia”, kiedy to wycofały się wojska sowieckie, a jeszcze nie weszły niemieckie. Wtedy znów banderowcy dokonali krwawych mordów. Masowo zabijali oni także Żydów, co zaczęło się od pogromów we Lwowie, dokonanych przez członków zarówno OUN, jak i batalionów Abwehry – „Nachtigall” i „Roland” – składających się z Ukraińców na żołdzie Hitlera.
Z kolei w 1942 r. nacjonaliści ukraińscy wzięli czynny udział w Holokauście. Jedni przez łapanie i transportowanie Żydów do niemieckich obozów zagłady, drudzy – w tym zwłaszcza Ukraińska Policja Pomocnicza – poprzez udział w masowych rozstrzeliwaniach. W sumie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej uległo zagładzie prawie pół miliona Żydów. Banderowcy przyczynili się także do zagłady polskich profesorów we Lwowie oraz prawie wszystkich nauczycieli w Stanisławowie i Krzemieńcu, sporządzając tzw. listy śmierci, wpisując na nie swoich wychowawców i pedagogów. Brali też udział w ich aresztowaniach.
Najgorsze jednak w Małopolsce miało przyjść dopiero na początku 1944 r. Oddziały UPA, przesuwające się z Wołynia, rozpoczęły zagładę polskich wsi w sąsiednich województwach. Atakowano zazwyczaj w nocy Znów oddaję głos autorowi „Kroniki życia”. „W nocy z 28 na 29 lutego 1944 r. banderowcy rozpoczęli rzeź mieszkańców Korościatyna. Rozpoczęli »żniwo« równocześnie z trzech stron, trzech wylotowych dróg. […] Działały trzy wyspecjalizowane grupy: pierwsza »praco- wała« toporami, druga rabowała, trzecia, złożona głównie z kobiet i wyrostków, paliła systematycznie domostwo po domostwie. Rzeź trwała niemal przez całą noc. Słyszeliśmy przerażające jęki, ryk palącego się żywcem bydła, strzelaninę. Wydawało się, że sam Antychryst rozpoczął swą działalność!”.
Rzezi wsi dokonał oddział UPA wspierany przez „siekierników”, czyli chłopów ukraińskich uzbrojonych w siekiery, kosy i noże, łącznie 600 osób. O ich udziale tak wspominała Aniela Muraszka, siostra mojej babci: „Mordowano zagrodę po zagrodzie. Wszystko było połączone z rabunkiem. Odwiązywano z postronków krowy i konie, a następnie uprowadzano je. Ukrainki wpadały do domów i przeskakując poprzez trupy, kradły, co się tylko dało, nawet obrusy, talerze i garnki. […] Zdejmowano też kożuchy i buty zabitym. Później podkładano ogień. W grupie podpalaczy byli nawet dwunasto-, czternastoletni chłopcy”. Jak wynika z relacji świadków, „sieldernikami” kierował greckokatolicki ksiądz wraz z córką (później targany wyrzutami sumienia popełnił samobójstwo).
W tym samym dniu Ukraińcy z 4. Pułku Policji SS wymordowali i zrównali z ziemią dużą polską wieś Huta Pieniacka w powiecie Brody. Bezbronnych ludzi zapędzano do stodół, które następnie ostrzeliwano z broni maszynowej i podpalano. W strasznych męczarniach zginęło ponad tysiąc Polaków. Nawiasem mówiąc, ci, którzy obecnie tyle piszą o stodole w Jedwabnem, o stodołach w Hucie Pieniackiej i wielu innych polskich wsiach kresowych milczą jak zaklęci. Później pułk ten, jak również inne formacje złożone z ukraińskich ochotników do SS „Galizien”, wspierane przez UPA, dokonał nie mniej okrutnych zbrodni w innych miejscach, w tym w Palikrowach, Chodaczkowie Wielkim i w klasztorze dominikańskim w Podkamieniu.
Piekło z Tarnopolszczyzny rozlało się po całej Małopolsce Wschodniej, ogarniając zarówno okolice Stanisławowa, Stryja czy Lwowa, jak i obecnego Podkarpacia, czyli okolice Przemyśla, Lubaczowa czy Sanoka. Sama tylko Bircza była atakowana aż trzy razy. Zagłada Polaków objęła także część Lubelszczyzny, zwłaszcza okolice Tomaszowa Lubelskiego i Hrubieszowa. Ginęli nie tylko Polacy, lecz także Ormianie, zawsze lojalni wobec Rzeczypospolitej. Ginęły też resztki ukrywających się Żydów oraz ci sprawiedliwi Ukraińcy, którzy ratowali polskich sąsiadów. Wraz ze swoimi parafianami zginęło też wielu rzymskokatolickich księży, w tym ks. Józef Suszczyński w Bobu- lińcach koło Podhajec, ks. Błażej Czuba we wsi Dołha Wojniłowska koło Kałusza czy ks. Stanisław Szczepankiewicz, zamordowany siekierami w czasie wieczerzy wigilijnej.
OKUPANCI SPRZYJALI MASAKRZE
Niektórych wsi broniły oddziały AK i BCh oraz samorzutnie powstała samoobrona, których członkowie dawali przykłady bohaterstwa. Mordów nie przerwało ponowne wkroczenie na te tereny Armii Czerwonej. Zarówno sowieccy, jak i niemieccy okupanci nie przejmowali się bowiem mordowanymi Polakami. Dla przykładu tylko w lutym 1945 r. i tylko w powiecie Buczacz (chodzi o wsie Ujście Zielone, Barysz, Puźniki, Zalesie i Zaleszczyki Małe) UPA zamordowała lub spaliła żywcem ponad pół tysiąca Polaków. Dwa miesiące później dokonała też mordu w Wiązownicy koło Jarosławia. Nawiasem mówiąc, sprawa tej zbrodni odżyła rok temu w Sejmie. Doszło bowiem do konfrontacji, w której po jednej stronie znalazł się poseł Mieczysław Golba (Solidarna Polska), urodzony w Wiązownicy, krewny pomordowanych, a po drugiej poseł Miron Sycz (dawniej PZPR, dziś PO), którego ojciec był członkiem kurenia UPA „Mesnyki” (Mściciele) – sprawcy mordów w owej wsi. Mordy trwały także po zakończeniu wojny, na terenach zabużańskich do wypędzania większości Polaków w 1946 r., a na ziemiach obecnej Polski do akcji „Wisła”. Nie znamy dokładnej liczby zamordowanych w 1944 r., ale idzie ona w dziesiątki tysięcy.
Kto uczci ich pamięć? Raczej nie politycy lub urzędnicy państwowi. Cały ciężar spadnie więc znów na potomków pomordowanych, czyli zadba o to oddolnie społeczeństwo, a nie władza. Tak jak za czasów PRL.
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.