ŁUKASZ WARZECHA.
W „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie” – tesłynne słowa Immanuela Kanta powinni sobie przypomnieć wszyscy ci, którzy – komentując sprawę prof. Chazana – szafują frazą o konieczności poszanowania prawa i jego prymacie nad ludzkim sumieniem. Wygłaszają bowiem sąd szalenie ryzykowny i niebezpieczny, z czego w większości zapewne nie zdają sobie sprawy.
Prawo nie może być podstawą samo dla siebie. Bez odwołania do naturalnego dla każdego człowieka rozeznania dobra i zła – stanie się zdehumanizowanym mechanizmem opresji
Wróćmy na moment do królewieckiego filozofa. Poszukując mechanizmu sądów moralnych, Kant doszedł do wniosku, że wzory takich sądów są u każdego człowieka pierwotne wobec jego doświadczenia. Wiemy w naturalny sposób, co jest dobre, a co złe. Nie potrzebujemy do tego czytać kodeksów. W „Uzasadnieniu metafizyki moralności” Kant sformułował trzy twierdzenia, które warto przypomnieć.
Pierwsze: „Postępuj tylko według takiej maksymy, dzięki której możesz zarazem chcieć, żeby stała się powszechnym prawem”.
Drugie: „Postępuj tak, jakby maksy twojego postępowania przez wolę twą mi się stać ogólnym prawem przyrody”.
Trzecie: „Postępuj tak, byś człowieczeństwa tak w twej osobie, jako i w osobie każdego innego używał ; wsze zarazem jako celu, nigdy tylko ja środka”.
Zalecam uważną analizę stwierdzeń królewieckiego filozofa i namysł na nimi tym wszystkim, którzy absolutyzują w sprawie prof. Bogdana Chazana prawo stanowione.
Zostawmy na boku kwestię tego, czy dyrektor Szpitala im. Świętej Rodziny prawo w ogóle złamał. Według niektórych ekspertów bowiem ustawa o zawodzie lekarza stoi w sprzeczności z Konstytucją RR To jednak inny temat i zagadnienie dla Trybunału Konstytucyjnego.
Zastanówmy się natomiast, co właściwie mówią ci, którzy dość bezrefleksyjnie powtarzają: „Dura lex, sed lex”. Ich rozumowanie zakłada, że jeśli istnieje jakieś prawo, musimy go przestrzegać, nawet jeżeli stoi w sprzeczności z naszymi najgłębszymi przekonaniami i naszym sumieniem. Ten pogląd z kolei jest konsekwencją doktryny pozytywizmu prawnego. Pozytywizm prawny – w dużym uproszczeniu – zakłada, że jedynym źródłem prawa jest wola ustawodawcy. Inaczej mówiąc – że prawo jest podstawą samo dla siebie i nie można oczekiwać, iż będzie uwzględniać jakiekolwiek zewnętrzne normy, takie jak prawo naturalne czy etyka chrześcijańska.
Do czego prowadzi takie podejście? Przeciwnicy prof. Chazana oburzają się, kiedy przywołuje się drastyczne przykłady, ale to oburzenie nie jest poparte żadnymi argumentami. Tymczasem w historii roi się od sytuacji, gdy ustawodawca zrywał z normami prawa naturalnego i uchwalał prawo, które każdy normalny człowiek (wyposażony w naturalne normy moralne) musiał uznać za niesłuszne i zbrodnicze. Przykłady? Ustawy norymberskie, komunistyczne kodeksy karne czy – by sięgnąć znacznie dalej w historię – nieludzkie prawo Sparty, każące mordować każdego, kto był nieprzydatny z punktu widzenia spartańskich kryteriów.
Co zrobiliby ludzie, którzy dzisiaj domagają się, aby lekarz schował swoje sumienie do kieszeni i przestrzegał prawa, gdyby przenieść ich w czasy starożytnej Sparty i dać im do ręki becik ze świeżo narodzonym niemowlakiem, obarczonym jakąś niewielką wadą rozwojową, po czym zażądać, aby zgodnie ze spartańskim prawem porzucili dziecko w lesie? Rozumiem, że wykonaliby polecenie bez zastrzeżeń? Przecież takie było prawo Sparty. Tylko co z Karnowskimi zaleceniami? Czy chcieliby, aby takie właśnie postępowanie stało się powszechne?
Na tego typu argumenty pada zwykle odpowiedź, że mowa jest o państwach i instytucjach niedemokratycznych. A my mamy demokrację, więc decyduje większość. Odpowiedź może być tylko jedna i bardzo prosta: i co z tego? Dlaczego demokratyczna procedura tworzenia praw miałaby nas w jakikolwiek sposób zabezpieczać przed uchwalaniem prawa nagannego etycznie? Demokracja żadnej takiej bariery nie tworzy. Chyba że wierzymy, iż ludzie są z natury dobrzy i nigdy masowo nie dołączą się do moralnie złych czynów. Byłby to jednak absurdalny idealizm. Najbardziej wymownym i bliskim nam historycznie przykładem pozostają hitlerowskie Niemcy, w których ogromna część narodu stała się wspólnikiem zbrodni, mniej lub bardziej czynnym. Innym przykładem niech będzie rewolucyjna Francja, w której – w imię demokracji – Konwent jak najbardziej demokratycznie wprowadził nieludzkie prawa. Mając wsparcie tych praw, gen. Westermann na czele swoich „kolumn piekielnych” pacyfikował zbuntowaną Wandeę, rozdeptując końskimi kopytami główki dzieci, żeby nie wyrosły na wrogów rewolucji, o czym pisał z dumą w listach do Paryża. Wszystko w stu procentach legalnie. Tak jak legalne były i niemieckie obozy koncentracyjne, i sowieckie gułagi. Dura lex, sed lex?
Możemy sobie teoretycznie wyobrazić, że do władzy w całkiem demokratyczny sposób dochodzi partia, która żąda legalizacji uprawiania seksu z dziećmi. To wcale nie jest fantazja, takie ugrupowanie działa legalnie w Holandii. Załóżmy zatem, że w parlamencie powstaje wystarczająca większość, aby przegłosować odpowiednią ustawę. Czy ciskający gromy na głowę prof. Chazana nadal będą twierdzić, że skoro takie prawo uchwalono przy zachowaniu demokratycznej procedury, to trzeba go przestrzegać? Jeśli pedofil legalnie uwiedzie ich dziecko i zaciągnie do łóżka, z pokorą położą uszy po sobie, bo prawo jest prawem?
Owszem, to szokujący przykład, ale to jedynie logiczna konsekwencja posuniętego do absurdu prawnego pozytywizmu i oczekiwania, że wobec prawa stanowionego wszystkie inne normy muszą się wycofać.
Przypomnijmy trochę zapoznaną szkolną lekturę. Antygona staje wobec dylematu, jakiemu prawu się podporządkować: ludzkiemu, które zakazuje jej pogrzebać brata, czy moralnemu, które każe jej wyprawić mu pochówek. W końcu podejmuje jedynie słuszną decyzję: od zakazów władcy Teb ważniejszy jest wewnętrzny moralny nakaz godnego pochowania najbliższej osoby, nawet kosztem własnego życia. A warto podkreślić, że żyjący w V w. p.n.e. Sofokles chrześcijaninem przecież nie był, odkrywał więc w swojej tragedii prawdę o wewnętrznych nakazach moralnych, nieujętą jeszcze wówczas w naukę Kościoła.
Rozumiem, że dzisiejsi zwolennicy prawnego pozytywizmu pozostawiliby zwłoki krewnego na żer sępom, w czasie rewolucji francuskiej bez mrugnięcia okiem denuncjowaliby zbuntowanych księży, a podczas niemieckiej okupacji wydawaliby ukrywających się Żydów. Brutalne? Może i tak, ale taka jest konsekwencja ich postawy.
Czy to znaczy, że prawo stanowione w ogóle nie jest potrzebne albo nie ma racji bytu? Oczywiście, że nie. Pisze o tym św. Tomasz: prawo stanowione jest potrzebne, bo prawo naturalne nie jest w stanie regulować wszystkich mechanizmów życia wspólnotowego, zaś prawodawca ma tutaj – jak to określa Doktor Kościoła – swobodę architekta. Architekt może zbudować gmach o rozmaitym kształcie, ale jednego nie jest w stanie w swojej twórczości pominąć: praw fizyki. Tak samo jak prawodawca nie może w tworzonym prawie pominąć podstawy, którą jest prawo naturalne czy wrodzone poczucie moralności. Jeśli to zrobi, skonstruowany przez niego gmach runie, grzebiąc ludzi pod gruzami.
Prawo nie może być podstawą samo dla siebie. Bez odwołania do zewnętrznych reguł – do naturalnego dla każdego człowieka rozeznania dobra i zła – stanie się zdehumanizowanym mechanizmem opresji. Kto jak kto, ale Polacy ze swoim historycznym doświadczeniem dwóch totalitaryzmów powinni o tym najlepiej pamiętać.
Łukasz Warzecha
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.