Życia ludzkiego nie można wartościować-mówi prof. Chazana.W nieprawdopodobnym pośpiechu, przy wrzasku zwolenników aborcji zwolniono z pracy wzorowo działającego dyrektora szpitala specjalistycznego. Nikt nie zapytał o opinię pacjentów i władze samorządu lekarskiego. W mediach przeleciała jednostronna kampania propagandowa, szkalująca i pomawiająca jednego z najlepszych lekarzy. Kłamstwo i arogancja władz pojednała się z przygotowanymi na każdą podłość dziennikarzami. Prawda nie może jednak zostać ukryta, tylko dlatego, że media są w rękach rządzących. Poniżej przedruk z tygodnika „W sieci”
Wyrok na prof. Chazana wykonany. Kara zawodowej śmierci za odmowę zabicia dziecka z in vitro. Co mówią fakty, które rozmyto w gąszczu propagandy?
Przeciwnicy prof. Chazana nie mówią, że dziecko zostało poczęte wskutek zapłodnienia in vitro. Uderzyłoby to w biznes sztucznego rozrodu
Prof. Bogdan Chazan, wybitny specjalista, oddany lekarz i nieoceniony menedżer, od lat był człowiekiem niewygodnym dla proaborcyjnego lobby. Podniósł z zapaści upadającą lecznicę i doprowadził ją do europejskich standardów. Szpital Specjalistyczny im. Świętej Rodziny w Warszawie przyjmuje 4,5 tys. porodów rocznie przy dwa razy mniejszej liczbie zgonów okołoporodowych niż średnia w całej Polsce. Cieszy się ogromnym zaufaniem pacjentów i jest wzorem placówki, w której służba życiu i zdrowiu jest wartością najwyższą. Prezydent Warszawy mówiła o dobrze zarządzanym szpitalu z dumą, gdy świętował kolejne sukcesy. Do czasu. 9 lipca 2014 r. Hanna Gronkiewicz-Waltz obnażyła prawdziwe cele ratusza i wskazała lekarzom nowe priorytety.
Prof. Chazan ma zostać usunięty z funkcji dyrektora, ponieważ nie godzi się na zabijanie nienarodzonych dzieci. Ta fundamentalna zasada szpitala mającego w nazwie Świętą Rodzinę znana jest warszawiakom od lat. Najwyraźniej proaborcyjne lobby postanowiło się z nią skutecznie rozprawić. Być może szalę przeważyło podpisanie przez prof. Chazana Deklaracji Wiary, w której lekarze, podtrzymując zagwarantowaną im prawnie klauzulę sumienia, opierają swoją lekarską służbę na fundamencie Prawa Bożego. Dyrektor czołowego szpitala położniczego w Polsce został poddany medialnemu linczowi. Nie pomogło. Społeczne poparcie było silniejsze. Petycję w obronie prof. Chazana podpisało w ciągu kilku dni kilkadziesiąt tysięcy osób, a liczące się środowiska poparły jego bohaterską postawę. Szybko rozpętano więc inną aferę, tym razem przedstawiając profesora w roli bezdusznego kata. Co najgorsze, wykorzystano w tym celu osoby przeżywające swój życiowy dramat. Nagonkę rozpętał tygodnik „Wprost”, za nim poszła w ruch medialna machina. Lekarza okrzyknięto przestępcą, ponieważ skazał kobietę na urodzenie niepełnosprawnego dziecka. W całej sprawie aż roi się od przekłamań.
.
Zniszczyć za wszelką cenę
Zaczęło się niewinnie. Ckliwa historia opisana na łamach „Wprost” nadała sprawie medialną narrację. „Kobieta od ponad dwóch miesięcy wie, że dziecko, które nosi w brzuchu ma wodogłowie, jego mózg się nie rozwija ma części czaszki, nosa, podniebienia. Nie ma też szans na przeżycie. […] Z tej historii jasno wynika, że prof. Bogdan Chazar manipulował pacjentką, przedłużał wydanie decyzji o wykonaniu aborcji” – napisała Magdalena Rigamonti. Inni dziennikarze powtarzali z uporem, że lekarz odmówił mocy pacjentce, „której płód był uszkodzony”. Fundamentalny zarzut opierał się na założeniu, że zwłoka w decyzji sprawiła, iż dziecka nie można było poddać aborcji. Powielano stwierdzenie, że ciążę można było przerwać tylko do końca 24. tygodnia. Atak wsparli natychmiast czołowi zwolennicy aborcji i propagatorzy in vitro: prof. Romuald Dębski, Marek Balicki i Grzegorz Południewski. Dębski, który zajął się pacjentką osobiście, przyniósł nawet do studia telewizyjnego zdjęcie urodzonego już dziecka. Wizerunku ostatecznie nie pokazano, uznając go za zbyt drastyczny, ale barwne opisy lekarza wzmagały grozę sytuacji. „Gdyby pan profesor przyjechał teraz do mnie do kliniki i zobaczył to życie, które uratował, to chyba miałby trochę inne podejście. To jest dziecko, które nie ma połowy głowy, ma mózg na wierzchu, ma wiszącą gałkę oczną, ma rozszczep całej twarzy, nie ma mózgu w środku i będzie umierało przez najbliższy miesiąc albo dwa, bo ma zdrowe serce i zdrowe płuca, aż umrze w końcu z powodu jakiegoś zakażenia. A kobieta, która urodziła to dziecko, musiała mieć zrobione cięcie cesarskie. To jest sukces prof. Chazana” – przekonywał histerycznie szef Kliniki Ginekologii i Położnictwa Szpitala Bielańskiego w Warszawie. Z tego krótkiego zarysu całej historii wyłania się aż jedenaście pięter manipulacji, której celem jest zniszczenie dyrektora Szpitala im. Świętej Rodziny.
Po pierwsze – prof. Chazan nie przedłużał decyzji o wykonaniu aborcji. Pisemna decyzja o tym, że w jego szpitalu nie wykonuje się aborcji ze względu na konflikt sumienia, wydana została w dniu następnym. Pacjentka odebrała ją dzień później.
Po drugie – kobieta nie była jego pacjentką. Prowadził ją dr Maciej Gawlak, ordynator patologii ciąży, którego – jak wynika z dokumentacji opublikowanej przez warszawski ratusz – polecono jej w klinice Novum, gdzie w drodze zapłodnienia in vitro poczęło się dziecko.
Po trzecie – kobieta była pod opieką kilku innych placówek medycznych. Dr Gawlak, który w 22. tygodniu ciąży stwierdził wady rozwojowe dziecka, skierował pacjentkę do Instytutu Matki i Dziecka w celu pogłębienia diagnostyki i podjęcia ewentualnego leczenia. To tam podjęto decyzję przeprowadzeniu inwazyjnego badania polegającego na nakłuciu naczyń pępowiny pobraniu krwi. Badanie cytogenetyczne miało wykazać, czy występują zaburzenia chromosomalne, czy nie.
Po czwarte – Szpital im. Świętej Rodziny nie był jedynym, który odmówił wykonania aborcji. Prawdą jest jednak, że tylko prof. Chazan miał odwagę, by swoją decyzję przedstawić na piśmie. Dokonał tego nie jako lekarz prowadzący, ale odpowiedzialny dyrektor placówki. Z raportu pokontrolnego wynika, że dr Gawlak rozmawiał z lekarzami z IMiD o ewentualnym przeprowadzeniu aborcji w Instytucie, gdzie pacjentka przebywała przez kilka następnych dni. „Odmówili jednak, tłumacząc, że nie są terminatorami” – czytamy w raporcie pokontrolnym. Co ciekawe, IMiD skierował pacjentkę do Szpitala im. Świętej Rodziny ze wskazaniem przeprowadzenia aborcji, choć wiadomo, że na Madalińskiego dzieci się nie zabija. 7 kwietnia (w 23. tygodniu ciąży) kobieta zgłosiła się ponownie do lekarza prowadzącego. Nie miała jednak jeszcze wyników badań, które były rozstrzygające dla decyzji o aborcji. IMiD miał je wydać w ciągu kilku dni. Z wynikiem zgłosiła się dopiero 14 kwietnia (w 24. tygodniu ciąży). Tego samego dnia odbyło się wspólne spotkanie z prof. Chazanem, na którym kobieta poprosiła o „przerwanie ciąży”. Dwa dni później odebrała pisemną odmowę. Jednocześnie lekarz prowadzący wypisał jej skierowanie do Szpitala Bielańskiego, gdzie wykonuje się aborcje. Trafiła pod opiekę prof. Romualda Dębskiego, który odmówił „przerwania ciąży”, twierdząc, że mógł to zrobić tylko do 24. tygodnia. W zamian otoczył ją lekarską opieką, z czego dwa miesiące później uczynił medialny show. Skoro więc trzy szpitale odmówiły wykonania aborcji, dlaczego kontrolą objęty został tylko jeden?
Po piąte – z raportu pokontrolnego wyraźnie wynika, że kobieta otrzymała skierowanie do konkretnego szpitala, w którym mogła dokonać aborcji. Nie jest więc prawdą, że pozbawiono ją takiej informacji. Inna sprawa, że nie istnieje żadna oficjalna lista szpitali czy lekarzy aborcjonistów. Przyznał to sam resort zdrowia w odpowiedzi na ubiegłoroczną interpelację posła Przemysława Wiplera. Ministerstwo poinformowało, że nie prowadzi się żadnych tego rodzaju statystyk i nie potrafi wskazać szpitali wykonujących aborcję. Na jakiej więc podstawie NFZ narzucił na prof. Chazana karę w wysokości 70 tys. zł? Czy nie powinien takiej kary wymierzyć ministrowi zdrowia?
Po szóste – całkowicie niezrozumiała jest argumentacja, na której oparto zarzut główny. Skąd te magiczne 24 tygodnie? Jedyną podstawą prawną jest w tej kwestii ustawa o ochronie życia ludzkiego. Dopuszcza ona aborcję „w przypadku ciężkiego uszkodzenia płodu”. Nie określa jednak żadnego konkretnego wieku dziecka nienarodzonego. Mówi jedynie, że dopuszcza się aborcję do chwili „osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej”. Zdaniem Bolesława Piechy, byłego wiceministra zdrowia i lekarza ginekologa, wskazywanie twardej granicy 24. tygodnia życia jest bzdurą. – Jeden dzień zwłoki ani w jedną, ani w drugą stronę niczego nie zmienia. Stwierdzenie, że 24. tydzień jest datą graniczną, kiedy dziecko uzyskuje zdolność do samodzielnego życia, jest absolutnie niepewne. To zależy od dojrzałości płuc, a płuca w 24. tygodniu życia są absolutnie niedojrzałe. Wystarczy zobaczyć, ile dzieci przeżywa przedwczesny poród w tym okresie – wyjaśnia Bolesław Piecha. Na ten i aspekt sprawy zwraca uwagę prof. Chazan -Dziecko, takie jak to, ciężko uszkodzone z wadami, zdolność do życia osiągnie znacznie później.
Dementuje też medialne doniesie o tym, że istniały bezwzględne wskazania medyczne do wykonania aborcji. – Nie ma czegoś takiego, jak wskazania medyczne zabicia dziecka. Prawo mówi jedynie o tym, że w pewnych sytuacjach aborcja nie bęc karana. O żadnym prawie do aborcji nie m być mowy – podkreśla. Stanowiska te znajdują pokrycie w wyroku Sądu Najwyższego z 2008 r., który dystansuje się od poda konkretnego wieku dziecka nienarodzonego, w którym aborcja eugeniczna był; dopuszczalna. Dlaczego więc prof. Dębski odmówił pacjentce wykonania aborcji? Dlaczego jednocześnie przekonuje w mediach, że należało to zrobić, żeby ją „ochronić przed cierpieniem”? Czy jeden lub dwa dni mogły stanowić tu aż tak istotną różnicę?
Po siódme – skrajnie niekonsekwentne j podejście do życia poczętego’. Jednego d mówi się o „uszkodzonym płodzie”, który trzeba „usunąć”, dzień po jego narodzeniu mówi się o dziecku, które „nieludzko cierpi” Plącze się w tym sama dziennikarka „Wprost” która – rozczulając się nad nieszczęściu matki – mówi o jej chorym dziecku, ale gdy wydaje wyrok na „nieczułego kata”, który nie chciał wykonać aborcji, przyjmuje perspektywę usunięcia wadliwego płodu. Ważne jest jednak to, jak sama ofiara tej medialnej manipulacji mówi o swoim chorym dziecku. Widać, że przeżywa bardzo trudny czas. Czy, więc prof. Chazan mógł zająć inne stanowisko? Obiecał pomoc i z troską wskazał różne warianty opieki nad chorym dzieckiem, które po porodzie prędzej czy później umrze, ale będzie mogło odejść w sposób godny. Przyznaje, że przekonywał pacjentkę do zaniechania decyzji o aborcji. – Nie uchroniłoby dziecka przed cierpieniami, wręcz przeciwnie, aborcja w tej fazie ciąży, tj. w 23.-24.tygodniu, naraziłaby to dziecko na straszliwe cierpienia. To zabijanie człowieka żywcem mówi, podkreślając, że pacjentka nie jest jeszcze świadoma, jak wielkie cierpień przyniosłaby jej sama aborcja na resztę życia. Słowa prof. Chazana trzeba w tym przypadku rozważyć w dodatkowym, bardzo specyficznym kontekście. To małżeństwo stara się o dziecko od prawie 13 lat. Kobieta poroniła trzy razy. Czwarte dziecko urodziło się w 20. tygodniu ciąży, ale było za małe, żeby przeżyć. To była jej piąta ciąża i piąty dramat, wymagający wyjątkowej delikatności. Czy ktoś oprócz lekarzy ze Świętej Rodziny zastanowił się, jak wyglądałoby życie kobiety, która po czasie szoku, w którym zapewne tkwi, uświadomiłaby sobie, że z własnej woli zabiła swoje niepełnosprawne dziecko? Warto sobie uświadomić, że prof. Chazan uratował nie tylko życie dziecka nienarodzonego, lecz i spokój jej sumienia.
Po ósme – argument wytoczony przez prof. Dębskiego o tym, że pacjentka poniosła uszczerbek na zdrowiu w wyniku cesarskiego cięcia, jawi się jako objaw zawodowego rozdwojenia. Przecież sam niejednokrotnie wmawiał zdrowym kobietom, że mają do takiego porodu prawo. Zaledwie dwa tygodnie temu namawiał do cesarki na łamach „Wyborczej”. W rubryce „Nasz ekspert radzi” zachęcał: „Jestem w stanie zrozumieć strach przed porodem. Mam dość liberalne podejście do cesarskiego cięcia. Jak przyjdziesz do mnie i powiesz; »Ja się tak strasznie boję porodu, że chcę mieć cesarskie cięcie«, nie ma sprawy”.
Po dziewiąte – prof. Dębski, chcąc osiągnąć zamierzony skutek medialny, łamie prawo.
Przecież to dziecko jest niczym innym tylko pacjentem – mówi prof. Piecha. – Przysługuje mu absolutne prawo do poszanowania jego godności, a wizerunek jest jej wyznacznikiem dodaje. Takie zachowanie lekarza, bezpośrednio zaangażowanego w całą medialną manipulację wokół prof. Chazana, otwiera wiele kolejnych wątpliwości. Zastanawiające jest to, dlaczego prof. Dębski, opisując z pogardą swojego pacjenta jako dziecko z połową głowy i bez mózgu, nie mówi równie wyraźnie, że zostało poczęte wskutek zapłodnienia in vitro. Czy nie dlatego, że obciążyłoby to cały biznes sztucznego rozrodu?
Po dziesiąte – w całej sprawie nikt nie szuka odpowiedzialności u źródła. Może właśnie dlatego nagonka na prof. Chazana urosła do tak niebotycznych rozmiarów? Kobieta, którą ktoś przekonał, że in vitro jest skuteczną metodą leczenia, przynoszącą upragnione szczęście, trafiła do kliniki. Przeprowadzenie procedury in vitro kosztuje od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Mimo zapewnień o dobrodziejstwie sztucznego zapłodnienia kobieta dowiaduje się, że dziecko jest śmiertelnie chore. To najtrudniejsza ze wszystkich pięciu ciąż. Czy pierwszą placówką, do której powinna się zwrócić z zażaleniem, nie jest klinika, w której doszło do zapłodnienia? Czy nie powinno się dokonać kontroli przeprowadzonej procedury? Skąd ta determinacja do zabicia chorego dziecka? Staje się jasne, skąd pretensja o cesarkę, która wyłączy kobietę z podjęcia kolejnej próby in vitro na rok. Po aborcji wystarczyłby miesiąc przerwy. Czyżby w procedurze „produkowania dzieci na szkle” usuwanie nieudanych egzemplarzy było normą? Dlaczego nie mówi się prawdy o powikłaniach genetycznych będących efektem sztucznego zapłodnienia? Dr Tadeusz Wasilewski, który przez 14 lat wykonywał in vi- tro w jednej z największych klinik w Polsce, nie ma wątpliwości, że nie jest to metoda, która służy życiu. Powołując się na „Humań Reproduction”, wskazuje, że sztuczne zapłodnienie zwiększa o 30-40 proc. ryzyko wystąpienia wad wrodzonych u dzieci. Czy wiedzą o tym rodzice, którzy decydują się na ten krok?
Po jedenaste – minister Bartosz Arłukowicz, zamiast kontrolować Szpital im. Świętej Rodziny, powinien skontrolować kliniki in vitro. Resort winien zrewidować procedury i sprawdzić, czy przeznaczając prawie 300 min zł na refundację in vitro, nie działa na szkodę pacjentów. Przypadek dziecka „z połową głowy i mózgiem na wierzchu” jawi się jeszcze bardziej niepokojąco na tle raportu, który resort Arłukowicza opublikował z dumą kilka dni temu.
1lipca 2014 r. minął rok od wprowadzenia rządowego projektu dofinansowywania in vitro z budżetu. Z raportu wynika, że z zarejestrowanych 11789 par do programu zakwalifikowano 8 685. W trakcie „leczenia” znajduje się 7 939 par, wśród których jest 2559 ciąż. Jak na razie w ramach programu urodziło się tylko 214 dzieci. Co z pozostałymi? Ile z nich z ciężkimi wadami niedorozwojowymi nie przetrwało ciąży? Z pieniędzy podatników wydano na dofinansowanie in vitro 72,4 min zł, czyli ciąża każdej pary kosztowała budżet ponad 28 tys. zł, co stanowi tylko część bardzo drogiej procedury, sięgającej od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Jak widać, system sprawdza się świetnie – publiczne pieniądze trafiają na konta prywatnych klinik, a rządowy program nagania im klientów. Największy beneficjent z grona kilkunastu klinik otrzymał od resortu zdrowia ponad 17 mln zł. Wszystko odbywa się w świetle prawa. Biznes się kręci, a zainteresowani jego rozwojem zrobią wszystko, żeby utrzymać wrażenie jego nieskazitelności. Gdyby kobieta, która zapłaciła grube tysiące za dramat ciąży i urodzenie chorego dziecka z połową czaszki, wytoczyła klinice proces, ministerstwo musiałoby się borykać z niemałymi problemami. W następstwie powinno się wycofać z programu. Na to pan Arłukowicz jawnie popierający biznes in vitro nie mógł sobie pozwolić. Widać więc wyraźnie, że przerzucenie uwagi opinii publicznej na lekarza, który próbował znaleźć sposób na uratowanie życia dziecka, jest wszystkim na rękę.
Pośpiech ratusza
Prof. Chazan nie wycofuje się ze swoich decyzji. Jest przekonany, że obrona życia i zdrowia pacjenta to jedyna postawa godna lekarza. Kontrolę przeprowadzoną przez Ministerstwo Zdrowia uważa za bardzo powierzchowną, nieobiektywną, nieuporządkowaną, a wnioski z niej wyciągnięte za nieuprawnione. Raport pokontrolny, na którym opierają się władze miasta, wywołuje podobne wrażenie. Kto chce zniszczyć prof. Chazana rękami prezydent Warszawy?
Nie wierzę w samodzielność decyzji Hanny Gronkiewicz-Waltz. One się tak mocno wpisują w kontekst polityczny, że muszą być sterowane. Sam fakt, że tak głośna medialnie konferencja odbyła się w chwili, gdy w Sejmie toczyła się debata niewygodna dla rządu, jest dla mnie powodem, by tak sądzić mówi Kaja Godek z Fundacji Stop Aborcji.
Zastanawiający jest też pośpiech w działaniach ratusza. Prof. Chazan dowiedział się o stanowisku ratusza z doniesień medialnych. Prezydent Warszawy nie kontaktowała się z lekarzem od chwili wszczęcia kontroli.
Brak tej rozmowy z panią prezydent jest dla mnie szczególnie przykry. Mam wrażenie, że ta decyzja została podjęta zaocznie przez panią Gronkiewicz-Waltz – mówi profesor.
Co tak naprawdę stoi za tą zagmatwaną sprawą? Kto ma ochotę przejąć Szpital im. Świętej Rodziny?
Marzena Nykiel
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.