Wielka zwyciężczyni europejskich wyborów, francuska prawicowa populistka Marine Le Pen mówi o swojej wojnie przeciwko Unii Europejskiej, niemieckiej dominacji i o podziwie, jakim darzy Władimira Putina.
Marine Le Pen Foto: AFP
Der Spiegel: – Wraz ze swoim Frontem Narodowym jest pani wielką zwyciężczynią wyborów do Parlamentu Europejskiego. Uzyskała pani we Francji 25 procent głosów. Jak to się mogło stać?
Marine Le Pen: – Francuzi chcą być znowu panami własnego kraju, decydować o własnej gospodarce, polityce imigracyjnej. Chcą, by ich prawa stały ponad prawami unijnymi. Francuzi zrozumieli, że rzeczywistość Unii Europejskiej nie odpowiada utopii, jaką im dotychczas sprzedawano. Unia bardzo oddaliła się od demokratycznego sposobu funkcjonowania.
– Tymczasem przed wyborami mówiło się, że dzięki takim kandydatom jak Juncker i Schulz demokracja w UE zostanie wzmocniona.
– To kompletna bzdura. Wszyscy wiedzieli, że to nie Parlament Europejski zadecyduje o wyborze nowego przewodniczącego Komisji.
– Chce pani zniszczyć Europę?
– Chcę zniszczyć Unię Europejską, nie Europę! Wierzę w Europę narodów, w Airbusa i w “Ariane”, w Europę współpracy. Ale nie chcę tego europejskiego Związku Radzieckiego.
– UE to potężny pokojowy projekt, który doprowadził do tego, że od siedemdziesięciu lat nie ma już wojen.
– Nie. Europa to wojna. Wojna gospodarcza. To wzrost wrogości pomiędzy poszczególnymi krajami. Niemców uważa się za okrutników, Greków za oszustów, Francuzów za leni. Pani Merkel nie może pojechać do żadnego europejskiego kraju bez setek chroniących ją policjantów. To nie jest żadne braterstwo.
– Chce pani dostać się do Brukseli tylko po to, by zwalczać ten system.
– A dlaczego nie? Unia Europejska to wielkie przekleństwo, antydemokratyczne monstrum. Chcę przeszkodzić temu, by obrastało w tłuszcz, nadal oddychało, brało wszystko w swoje łapy i sięgało swoimi mackami we wszystkie zakątki naszego prawodawstwa. W naszej wspaniałej historii mieliśmy miliony zabitych, którzy zginęli za to, by nasz kraj pozostał wolny. Dzisiaj prawo do samostanowienia pozwalamy sobie tak po prostu ukraść.
– Właściwie nie wygrała pani z powodu Unii Europejskiej, ale dlatego, że Francuzi są wściekli na złą sytuację gospodarczą i na prezydenta Françoisa Hollande’a. Zadzwoniła pani do niego, żeby mu podziękować?
– Nie, w takim przypadku musiałabym zatelefonować raczej do Nicolasa Sarkozy’ego. Francja znajduje się w takiej sytuacji, bo konserwatywna UMP i socjaliści podporządkowali się europejskim układom. Te zaś dość dobrze reprezentują interesy Niemiec, ale raczej kiepsko interesy Francji.
– Niemcy są winne francuskiej złej sytuacji?
– Kiedy tu i tam słyszę wrogie Niemcom wypowiedzi, mówię: nie możecie zarzucać im, że dbają o swoje interesy. Nie mogę mieć pretensji do pani Merkel, że chce utrzymania silnego euro. Takie zarzuty kieruję do własnych przywódców, którzy nie reprezentują naszych interesów. Silne euro rujnuje nasz kraj.
– Jak wpadła pani na to, że euro służy jedynie Niemcom?
– Z całkiem prostego powodu: zostało stworzone przez Niemcy i dla Niemiec.
– To François Mitterrand chciał przecież euro, żeby włączyć do gry Niemcy. Te zaś miały spore problemy, by zrezygnować z marki.
– To jest co innego. Mitterrand chciał za sprawą euro popchnąć naprzód integrację. Ale z gospodarczego punktu widzenia euro jest niemieckie. Jeśli powrócilibyśmy do naszych narodowych walut, marka niemiecka jako jedyna zyskałaby na wartości, a to byłoby niekorzystne dla niemieckiej konkurencyjności. Frank natomiast obniżyłby swoją wartość, co dałoby nam nieco powietrza.
– Głosy oddane na eurosceptyczne partie to więc w rzeczywistości glosy przeciwko Niemcom?
– Model, jaki prezentujemy, jest mniej korzystny dla Niemiec niż ten obecny. Niemcy stały się gospodarczym sercem Europy, ponieważ nasi przywódcy są słabi. Ale nie powinny one nigdy zapominać o tym, że sercem politycznym jest Francja. To, co obecnie się u nas dzieje, zapowiada, co w kolejnych latach wydarzy się w pozostałych częściach Europy, mianowicie wielki powrót narodów, które usiłowano wymazać.
– Czy Angela Merkel jest dla pani uosobieniem wroga?
– Szanuję przywódców, którzy broną interesów swoich krajów. Jej polityka jest korzystna dla Niemiec – ale niestety szkodliwa dla pozostałych państw. Ostrzegam: pani Merkel, niech pani uważa! Jeśli nie będzie dostrzegać cierpienia, na jakie zdane są wszystkie inne europejskie narody, Niemcy staną się powszechnie znienawidzone. Ona uważa, że politykę można robić wbrew społeczeństwom. W Niemczech by tak nie postąpiła, tam wyniki wyborów są respektowane, innych jednak chce zmusić do czegoś innego. To może doprowadzić do eksplozji całej Unii Europejskiej.
– Chciałaby pani poważnie wystąpić ze strefy euro?
– Mówię to od początku prezydenckiej kampanii wyborczej, to trudny temat , a ja jestem świadoma, na jakie narażam się ryzyko. Dokładnie wiem, że klasa polityczna napędza ludziom stracha, wmawiając im: bez euro zgaśnie słońce, wyschną rzeki, znajdziemy się w epoce lodowcowej…
– Koniec euro doprowadziłby przecież do ekonomicznej katastrofy.
– Zupełnie w to nie wierzę. Byłaby to raczej nieprawdopodobna szansa. Jeśli się nie wyłączymy, euro eksploduje. Albo dojdzie do powstania, bo ludzie nie będą chcieli dłużej się wykrwawiać, albo Niemcy powiedzą: dość, nie chcemy już płacić na biedaków.
– Wprowadza się pani do Brukseli z 24 posłami…
– … jako czwarta co do wielkości delegacja, po niemieckiej CDU, włoskiej PD i niemieckiej SPD.
– Do stworzenia frakcji potrzebuje pani jednak deputowanych z siedmiu krajów. Zawarła pani wprawdzie porozumienie z Holendrem Geertem Wildersem, z austriacką FPÖ, włoską Lega Nord, belgijskim Vlaams Belang, ale to jeszcze za mało.
– Jestem optymistką i wierzę, że możemy założyć frakcję. Wkrótce czeka mnie wiele spotkań.
– Brytyjska Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która zdobyła taką samą liczbę miejsc, nie chce z panią współpracować. Jej szef Nigel Farage nazywa pani partię antysemicką.
– A David Cameron mówi o UKIP, że to błazny i rasiści. Uważam, że to dobrze, iż UKIP jest tak samo silna jak my. Ale oni już mają swoją frakcję, postrzegają nas więc jako rywali. Stąd te zniesławiające oskarżenia.
– Będziecie chcieli współpracować z UKIP?
– Byłoby to możliwe. Mamy taki sam podstawowy stosunek do Europy.
– Pani i jej ewentualni sojusznicy jesteście wprawdzie wszyscy przeciwko Unii Europejskiej, ale co poza tym macie wspólnego z kimś takim jak Geert Wilders?
– Tego już za wiele!
– On popiera prawa gejów, pani jest przeciwna małżeństwom homoseksualnym.
– Dlaczego miałabym się o to troszczyć? Wystarczy mi walka o suwerenność narodów. Każdy powinien móc wybierać zgodnie ze swoimi wartościami i własną historią, w ramach europejskiej cywilizacji, do której wszyscy należymy.
– Wykluczyła pani współpracę z ekstremistami, takimi jak grecki Złoty Świt czy niemiecka NPD. A z Alternatywą dla Niemiec?
– Jak na razie nie wyraziła ona takiego życzenia. W pewnych kwestiach mamy takie same oceny, ale Alternatywa to partia elitarna, o całkiem innej strukturze.
– Czy Francja znajduje się obecnie w fazie depresji?
– Coś w tym jest. Byliśmy jednym z najbogatszych krajów świata, a teraz znaleźliśmy się na drodze prowadzącej w dół. Ta dyscyplina narzucona ludziom zupełnie się nie sprawdza. Ludzie nie dadzą się bez protestu zadusić.
– Tyle że francuskie zadłużenie jest ogromne.
– I takie pozostanie. Bo im więcej zarządzi się dyscypliny i oszczędności, tym bardziej ucierpi na tym rozwój, tym niższe będą wpływy z podatków i tym bardziej wzrośnie deficyt. Poza tym państwo oszczędza na pożytecznych wydatkach, a nie na tych szkodliwych. Oszczędzać należy na hojnym systemie socjalnym, który zapewnia taką samą ochronę naszym obywatelom i nielegalnym imigrantom. I na oszustwie przy wpłacaniu składek na rzecz Unii, które rosną z roku na rok.
– Front Narodowy chciałby więc powrotu do Francji z wczesnych lat 60.? Protekcjonistycznego państwa, które steruje gospodarką, autorytarnego szefa państwa i jak najmniej imigrantów?
– Nie da się zaprzeczyć, że Francuzi byli wówczas w znacznie lepszej sytuacji niż dzisiaj. Nie patrzę stale w lusterko wsteczne, ale dlaczego musieliśmy od tamtej pory doświadczyć końca postępu społecznego? To nierozsądne, że w ciągu trzydziestu lat przyjęliśmy dziesięć milionów cudzoziemców.
– Uważa pani, że Francja może ukryć się przed światem?
– Nie mówię o gospodarczej niezależności, nie jestem szalona. Potrzebujemy łagodnego protekcjonizmu i ceł – ale nie w handlu z krajami, które mają taki sam poziom społeczny jak my. To jest uczciwa konkurencja. Problem stanowi totalne otwarcie granic, prawo dżungli: im dalej sięga dziś dane przedsiębiorstwo, by znaleźć sobie niewolników, którzy traktowani jak zwierzęta, będą pracowali za głodową stawkę, bez poszanowania przepisów ekologicznych, tym więcej zdoła ono zarobić.
– Czy wolny handel ma rzeczywiście tylko złe strony?
– Handel prowadziliśmy zawsze, ale wcześniej broniliśmy strategicznych interesów. Potrafi pan sobie wyobrazić, że USA pozwalają francuskiemu Alstomowi kupić General Electric? Ja nie. I nie chcę też, by Alstoma kupił Siemens. Chcę, by Alstom pozostał francuski. To jest ważne pod względem strategicznym dla niezależności mojego kraju.
Nie popieram Putina wbrew Europie, to już karykatura. Jestem za federalną Ukrainą. Unia Europejska dolała oliwy do ognia, kiedy krajowi, którego połowa patrzy na Wschód, zaproponowała partnerstwo gospodarcze. Odczuwam pewien podziw dla Władimira Putina, ponieważ nie pozwala on, by ten czy inny kraj zmuszał go do podjęcia określonych decyzji. Sądzę, że on w pierwszym rzędzie myśli o interesach Rosji i jej mieszkańców. W tym sensie mam dla niego taki sam respekt, jak dla pani Merkel. (…) O Rosji powiedziano już tak wiele rzeczy, bo od lat na polecenie USA trzeba było robić z niej wcielonego diabła. Wielkość europejskiego kraju polega również na tym, by mógł on sam wyrabiać sobie opinie i nie patrzeć na wszystko przez amerykańskie okulary.
– Alstom ma spore problemy.
– Można upaństwowić firmę, choćby na pewien czas, by ją ustabilizować.
– Czy przejmując w 2011 roku od swego ojca Jean-Marie Front Narodowy, znajdujący się wówczas w kompletnej izolacji, spodziewała się pani, że już wkrótce stanie się on najsilniejszą partią?
– Oczywiście, inaczej bym tego nie robiła. Gdybym nie wierzyła, że jesteśmy w stanie zdobyć władzę, zajęłabym się raczej trójką swoich dzieci albo ogrodem.
– Od czasu, gdy kieruje pani partią, pracuje pani nad tym, by zdjąć z niej “diabelską” otoczkę. – Czy po euro-wyborach już się to definitywnie udało?
– W narodzie na pewno, elity oczywiście jeszcze się bronią. Czy będziemy traktowani jak każda inna partia? Nie. Nie przez media, a już na pewno nie przez klasę polityczną.
– Czym jest tak naprawdę Front Narodowy? Z jednej strony młody wiceprzewodniczący, który określa się jako gaullista, z drugiej pani ojciec, który powiedział ostatnio, że “Monseigneur Ebola” mógłby problem globalnej eksplozji ludności rozwiązać w ciągu trzech miesięcy.
– Nie powiedział: “mógłby”. I nie było to życzenie, lecz obawa. W naszej partii są Jean-Marie Le Pen i Florian Philippot, są rzemieślnicy, szefowie firm, urzędnicy. Chcemy reprezentować całe francuskie społeczeństwo wraz z jego ideami, które nie są ani prawicowe, ani lewicowe. To patriotyzm, obrona tożsamości i suwerenności narodu. Kiedy ktoś, tak jak ja, określa się jako ekstremalnie lewicowy i jednocześnie ekstremalnie prawicowy, jest tu na właściwym miejscu.
– Front Narodowy jest partią antyimigrancką, a to – jak mówią sondaże – stanowi największą obawę pani wyborców.
– Tak, opowiadamy się za zatrzymaniem kolejnych fal przybyszy.
– Skąd ta ksenofobia?
– Ksenofobia to nienawiść do obcych, ja zaś nie czuję jej do nikogo.
– W Niemczech jest obecnie znacznie więcej imigrantów niż we Francji, a mimo to nie powstała tu taka partia, jak pani Front Narodowy.
– My mamy miliony bezrobotnych i nie możemy pozwolić sobie na przyjęcie większej liczby cudzoziemców. Gdzie mielibyśmy umieścić tych ludzi? To się nie uda.
– Czy winę za pani sukces ponoszą elity, które zawiodły? Socjalistyczna polityczka Samia Ghali powiedziała: Francuzi chcieli, żeby mówić do nich prosto z serca, i niestety zrobiliście to tylko wy.
– Nasza klasa polityczna nie ma już żadnych przekonań. Można rozpowszechniać jedynie tę wiarę, którą się ma. Oni natomiast nie wierzą już we Francję, mają światopogląd postnarodowy. Nazywam ich franko-sceptykami. Dlatego nasza demokracja upada.
– Premier Manuel Valls ma przecież poglądy. Tyle że nie takie jak pani.
– Nie sądzę. On nie ma żadnych przekonań. Dokładnie tak, jak Nicolas Sarkozy. Tacy ludzie powiedzą panu wszystko, co pan chce, byle tylko popchnąć do przodu swoją małą osobistą karierę.
– Nie mówi pani tak dlatego, że Valls jako jedyny członek rządu cieszy się popularnością również wśród pani wyborców?
– Jest popularny, bo niepopularni są inni członkowie gabinetu. Ministrowie spraw wewnętrznych są zawsze lubiani, bo dają ludziom wrażenie, że troszczą się o bezpieczeństwo. Nawet jeśli są to osoby twarde w słowach, ale o słabych rękach.
– Czy podczas wyborów prezydenckich w 2017 roku widzi pani siebie w drugiej turze?
– To bardzo prawdopodobna hipoteza, wszyscy to przyznają. Proszę spojrzeć na sondaże – mamy co najmniej taki sam potencjał wśród tych, którzy nie głosują, jak i w grupie wyborców. Myślę, że w ciągu następnych dziesięciu lat zdobędziemy władzę. Być może stanie się to nawet szybciej, niż niektórzy sobie wyobrażają.
– Prezydent Hollande jest nielubiany jak żaden jego poprzednik. Czy w czasie kampanii przed wyborami prezydenckimi w 2012 roku koncentrowała się pani całkowicie na Nicolasie Sarkozym?
– Nie kopię leżącego. Sarkozy jako kandydat był już załatwiony.
– Ponieważ był zamieszany w skandal finansowy swojej partii UMP (Unia na rzecz Ruchu Ludowego), z którego powodu jej szef Jean-François Copé musiał ustąpić ze stanowiska?
– Tak. To już koniec. Oszukiwał, pogwałcił prawa Republiki, a na swoją kampanię wybiorczą wydał dwa razy więcej, niż mu było wolno. Tym samym został zdyskwalifikowany. Ubolewam nad tym, bo chętnie widziałabym go w roli swojego przeciwnika.
– A to dlaczego?
– Ponieważ jest on sobą.
– Dlaczego podczas kryzysu ukraińskiego popiera pani Putina przeciwko Europie?
– Nie popieram Putina wbrew Europie, to już karykatura. Jestem za federalną Ukrainą. Unia Europejska dolała oliwy do ognia, kiedy krajowi, którego połowa patrzy na Wschód, zaproponowała partnerstwo gospodarcze.
– Podziwia pani Putina?
– Odczuwam pewien podziw dla Władimira Putina, ponieważ nie pozwala on, by ten czy inny kraj zmuszał go do podjęcia określonych decyzji. Sądzę, że on w pierwszym rzędzie myśli o interesach Rosji i jej mieszkańców. W tym sensie mam dla niego taki sam respekt, jak dla pani Merkel.
– Putin nie jest demokratą.
– Och, naprawdę? Nie jest? W Rosji nie ma wyborów?
– Nie ma na przykład wolności prasy.
– A czy pan uważa, że we Francji jest wolność prasy? 99 procent dziennikarzy jest lewicowych!
– To pani tak twierdzi. Ale nikt tam nie zabija dziennikarzy ani nie zamyka ich do więzień.
– Szczerze mówiąc, o Rosji powiedziano już tak wiele rzeczy, bo od lat na polecenie USA trzeba było robić z niej wcielonego diabła. Wielkość europejskiego kraju polega również na tym, by mógł on sam wyrabiać sobie opinie i nie patrzeć na wszystko przez amerykańskie okulary.
– Jest więc pani nie tyle za Rosją, co przeciwko Ameryce?
– Amerykanie starają się rozszerzać swoje wpływy na świecie, a zwłaszcza w Europie. Bronią swoich interesów, nie naszych. Ja jestem za światem wielobiegunowym, w którym Francja znów będzie stała na czele niezależnych państw, nie ze Stanami Zjednoczonymi, nie z Rosją, nie z Niemcami. Nie bądźmy ani mistrzami, ani niewolnikami.
Autor: Mathieu von Rohr
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.