ZUS czy OFE ? Emeryt na łasce hazardu.

 

 

DRUGI FILAR, CZYLI ILUZJA IGNORANCJI

Emeryt na łasce hazardu

Nikt poza ZUS-em nie ma prawa dysponować pieniędzmi z naszych emerytur: ani rząd, ani prywatne firmy, ani nawet my sami

STEFAN BRATKOWSKI

bratkowski stefan

Przykro mi polemizować z ludźmi tak cenionymi w Europie jak Leszek Bal­cerowicz i prof. Jerzy Bu­zek. Nadal jestem zwo­lennikiem starań o Nobla dla Balcerowicza za jego reformę, która wpłynęła na rozwój sporej części świata

Proszę wybaczyć, że zabieram głos, nie będąc już wpływowym prezesem Stowa­rzyszenia Dziennikarzy Polskich, z którego opinią liczyli się rządcy naszego kraju. Mam jednak nadzieję, że moje kompetencje jako autora „Nieco innej historii cywilizacji”, czy­li dziejów banków, bankierów i obrotu pie­niężnego, nie uległy dezaktualizacji.

Skreślona wiedza

Miniony ustrój wykreślił z użytku rzymskie pojęcie „prawa publicznego” liczące sobie grubo ponad dwa tysiące lat. Zanikło więc też pojęcie „osoby prawa publicznego” jako podmiotu o pewnych uprawnieniach i zo­bowiązaniach; w najnowszej encyklopedii PWN i „Wyborczej” skarb państwa figuruje jako podmiot prawa cywilnego (sic!). Nic dziwnego, że program prywatyzacyjny za­stosowany wobec „gospodarki planowej” nie rozróżniał, co można prywatyzować, a cze­go prywatyzowanie byłoby nonsensem. Pio­nierzy prywatyzacji się tego nie uczyli.

W efekcie polska opinia publiczna nie miała skąd się dowiedzieć, że państwowe ubezpieczenia emerytalne to sfera działania owych „osób prawa publicznego”. Od daw­na opierają się one na zasadach bismarckowskiej „ordynacji ubezpieczeniowej”, a nie na prawie handlowym czy cywilnym. Osobą prawa publicznego jest instytucja(instytucje) prowadząca państwowy system emerytalny, który nie ma nic wspólnego z gieł­dowymi prywatnymi funduszami emery­talnymi opartymi na prywatnych wpłatach.

Przeciwnie: państwowy system emery­talny – o czym nasi czcigodni pionierzy prywatyzacji chyba nie wiedzieli – powstał po to, by za pomocą państwowych gwarancji chronić fundusze emerytalne, m.in. przed graniem ich środkami na giełdzie. To nie przy­padek, że Niemcy, grubo od nas bogatsze, nie skierowały na giełdę żadnych państwo­wych środków emerytalnych.

Dla porządku zaznaczmy, że działający państwowy system emerytalny nie ma też nic wspólnego z bardzo inteligentnym, oszczędnościowym, indywidualnym syste­mem emerytalnym Individual Retirement  Accounts (IRA), systemem amerykańskich „unii kredytowych”. A także z brytyjskim systemem w którym przedsiębiorstwo gro­madzi środki emerytalne na koncie zatrud­nionego pracownika, oprocentowane wedle zysków przedsiębiorstwa, i gospodaruje ni­mi na własny użytek.

Osobą prawa publicznego jest ZUS. Po­wstał w wyniku swego rodzaju „skoku na ka­sę” w roku 1935. Połączono wtedy okręgowe ubezpieczalnie społeczne, by z funduszy ZUS-u na zasadach prawa prywatnego kre­dytować rozwój Centralnego Okręgu Prze­mysłowego. Te kredyty bardzo uczciwie spła­cano, zakłady COP budowano bowiem w fan­tastycznym tempie, więc szybko zaczęły za­rabiać. Jednak stosunki prawne między ty­mi państwowymi podmiotami prawnymi, osobami prawa publicznego, nie były, deli­katnie mówiąc, do końca jasne.

Nadzór nad ubezpieczalniami okręgo­wymi sprawowały rady nadzorcze złożone z przedstawicieli ubezpieczonych i ubez­pieczycieli, o czym po II wojnie światowej nie uczono. W PRL-u aparat partyjno-państwowy swobodnie korzystał z gromadzo­nych w ZUS-ie składek, przez dziesięciolecia wydając nadwyżki wpłat nad wypłata­mi. Zawłaszczył też nieruchomości będące własnością (lokatami) systemu ubezpieczeń społecznych i przychody, które można by czerpać z ich wynajmu. Te lokaty przed woj­ną nie brały się z gry. Zabezpieczano nimi re­zerwy systemu. Władze PRL-u zagarnęły też udziały systemu ubezpieczeń społecz­nych w dochodach trwale rentownych przed­siębiorstw (nie mówiąc już o papierach skar­bowych). Nikt nie obliczył ich wartości, a należałoby je zwrócić systemowi ubezpieczeń społecznych. To, co z tych pieniędzy zbudo­wano, ma dziś wyliczalną wartość. Niestety, po spadku wartości pieniądza w rezultacie inflacji z lat 1988-90 nie przerachowano za­sobów ZUS-u wedle stopy tego spadku. Od­powiedzialność za katastrofę tych zasobów i oszczędności w PKO część opinii publicz­nej przypisała reformie Balcerowicza.

W rezultacie, gromadząc składki od wszystkich pracujących, ZUS przypomina ubezpieczenia wzajemne. Operuje całą su­mą składek i może wypłacać emerytury obec­nym emerytom z pieniędzy pobieranych od pracujących przyszłych emerytów.

Kto jest właścicielem

Innymi słowy, właścicielem napływających składek emerytalnych nie jest ani płatnik (pracodawca), ani sam ubezpieczony, tylko działający w imieniu państwa ZUS – osoba prawa publicznego. To jedynie on ma prawo posługiwać się zgromadzonymi środkami – co prawda nie „jako”, ale Jak” ich właści­ciel (bo „właścicielem” ZUS-u jest państwo). Na rachunku ubezpieczonego rejestruje się wpływające od ubezpieczyciela (pracodaw­cy lub samozatrudnionego) „składki”, lecz nie oznacza to, że ubezpieczony jest indy­widualnym, prywatnym właścicielem zapi­sanych na jego rachunku pieniędzy.

Tym samym nie może on decydować o ich losie. Nie może tych pieniędzy podjąć, wy­cofać ani przelać na inne konto. I nikt inny (w tym OFE) nie może przejąć, przyjąć ani podjąć i przekazać na prywatne, osobiste konto ubezpieczonego pieniędzy zapisanych w ZUS-ie na jego rachunku. Te pieniądze są bowiem, powtórzmy, własnością ZUS-u, ca­łego systemu, a nie kogokolwiek z osobna.

ZUS odpowiada za te pieniądze jak za środki publiczne i może je wykorzystywać wyłącznie do celów publicznych. Nie ma więc prawa ich przekazać podmiotom pry­watnym, uszczuplając własne zasoby nie­zbędne do wypłacania obecnych emerytur. Zgoda na ich „prywatyzację”, prawna lega­lizacja operacji sprzecznej z założeniami i za­daniami ZUS-u jako osoby prawa publicz­nego, była – choć najpewniej nieświadomą, wywołaną ignorancją – nieuczciwością usta­wodawców. Jest więc paradoksem, że wy­żej wspomniane czcigodne osoby używają terminu „kradzież” w odniesieniu do ope­racji, dzięki której system emerytalny ma odzyskać środki zagarnięte drogą usank­cjonowanej kradzieży.

A była to kradzież podwójna. Po pierw­sze, umniejszono zasoby państwowego sys­temu emerytalnego, narażając skarb pań­stwa na dopłacanie do niego z systemu po­datkowego. Po drugie, wzbogacano zasoby podmiotów prywatnych zakupem obligacji państwowych, co oznacza, że zyski z opro­centowania tych obligacji ma sfinansować podmiot publiczny, czyli system finansów państwa czerpiący z naszych podatków. Na­wet jeśli nie pozwolimy tym podmiotom pry­watnym sprzedać owych obligacji (czyli nada­my im wartość zerową, umowną), to posłu­giwanie się nimi w obrocie giełdowym bę­dzie oszustwem. Jeżeli Unia Europejska za­liczyła takie obligacje do długu publicznego, nikogo nie skrzywdziła. Sam Leszek Balcerowicz na swej tablicy wzrostu długu pu­blicznego zrobił to samo. Nie jest rewelacją stwierdzenie, że Polsce, tak jak innym kra­jom, prędzej czy później grozi wycieńcze­nie funduszy emerytalnych. Milton Fried­man atakował amerykańskie ubezpieczenia emerytalne już 40 lat temu, bo już wtedy wy­płacano emerytury w USA ze składek od ak­tualnie zarabiających. Perspektywa dopłat z systemu podatkowego czeka, prędzej czy później, wszystkie systemy emerytalne w świecie. W końcu to całe społeczeństwo stanowi organizację ubezpieczeń wzajem­nych, jaką jest państwo.

Ani grosza na hazard

Przeniesienie gromadzonych środków do giełdowych funduszy emerytalnych nic tu nie pomoże. Państwowy system emerytal­ny stworzono właśnie dlatego, że nie moż­na narazić na ryzyko hazardu giełdowego te­go, co odłożono dla społeczeństwa, zwłasz­cza dla biedniejszej jego części. Hazardowi gry giełdowej nie można oddać środków pu­blicznych – niezależnie od tego, czy to się skończy dopłatami z systemu podatkowe­go, czy nie. Gra giełdowa nie zaradzi pro­blemom ^wynikającym z demografii. Gdyby mogła zaradzić, podjęłyby ją Niemcy czy Ameryka, dysponujące odpowiednimi fun­duszami państwowymi. Prywatne fundu­sze emerytalne, jak inne fundusze giełdowe, były potęgą w czasie hossy. Ale w warunkach bessy ich straty są nieuchronne i dochodzą nawet do 30 proc. środków.

Wątpliwe, czy ZUS może sam grać na gieł­dzie jakąkolwiek częścią środków. Państwo jako właściciel ZUS-u, osoby prawa pu­blicznego, nawet mocą ustawy nie powinno przyznawać Zakładowi prawa do podejmo­wania ryzyka. Administracja państwowa może podejmować ryzyko tylko w obrębie budżetu, przeznaczając publiczne pienią­dze na cel choćby i niepewny, np. naukowy. Ale nie na hazard.

Wyobraźmy sobie, że pozwalamy ZUS- -owi na udzielenie naszych środków pry­watnemu podmiotowi do gry giełdowej. De­cyzję w tej sprawie powinien podejmować sam ZUS, a nie inne podmioty gospodarcze czy Sejm lub rząd. Powinno to być uregulo­wane w trybie umowy (kontraktu) zapew­niającej ZUS-owi sukcesywne, okresowe wpłaty procentu od zysków. I zachowującej pełną kontrolę Zakładu nad gospodarką fir­my giełdowej związanej kontraktem.

Ten kontrakt musiałby też gwarantować ZUS-owi prawo zerwania go w razie stwier­dzenia strat (choćby tylko potencjalnych) -jeśli w wyniku tych strat Zakład miałby do­stać mniej, niż dawałoby mu oprocentowa­nie obligacji państwowych. OFE stwarzają pole do nadużyć. Nie wiadomo, na co i gdzie idą zarobione przez nie pieniądze. Więcej: nie wiadomo, czy jakieś pieniądze w ogóle zostały zarobione, ile zarabiają prowadzący te fundusze, jakie są ich koszty własne itd. Oparcie wzrostu funduszy na obligacjach państwowych, które to my, podatnicy, mu­simy spłacić, jest po prostu nadużyciem, nie­zależnie od skutków dla budżetu.

Giełda powstała, by ułatwić obrót pa­pierami wartościowymi, jego sprawność i tempo, a niejako środek rozwoju gospo­darczego. Firma sprzedaje na giełdzie swe akcje, by pozyskać pieniądze na rozwój, a roz­wój może podnieść kurs jej akcji. Jednak przy załamaniu rynku, sprzedając mniej produktów lub usług, płacąc też odsetki od swych akcji, firma może stanąć na granicy bankructwa albo upaść. To naturalne ryzy­ko gry giełdowej. Jeśli stworzono systemy takie jak ZUS, by ryzyka giełdowego hazar­du uniknąć, to cały ten „drugi filar” jest iluzją płynącą z ignorancji.

Wypowiedz się