W dniu 7.01 w mediach pojawiła się informacja o tym, że Amerykanie odnaleźli pijanego oficera SKW. Gdy uważniej przyjrzeliśmy się informacji, natychmiast wróciła sprawa pewnego oficera B ze SKW, który również kilka lat temu, za takie same „zasługi” przy pomocy amerykańskich został odesłany do kraju. Bardzo szeroko opisywał tę sprawę tygodnik „Fakty i Mity”:
SŁUŻBA NIE DRUŻBA / Fakty i Mity / 20-26.01. 2012 r.
Przed rozwiązaniem Wojskowych Służb Informacyjnych pik Krzysztof B. był szefem ekspozytury tej formacji w pewnym miasteczku nieopodal Warszawy, naszpikowanym jednostkami wymagającymi specjalistycznej ochrony kontrwywiadowczej. Siłą rzeczy zaliczał się do najbardziej wpływowych postaci w okolicy, pozostawał w doskonałych relacjach z prokuratorami, sędziami i komendantami lokalnej policji. W 2004 r. wysiano go do Iraku, gdzie miał ochraniać naszych „misjonarzy”. Na kategoryczne życzenie dowództwa kontyngentu wrócił z końcem lutego 2005 r., czyli o wiele wcześniej niż planowano. Powód? Pił, a pewnego razu wlał w siebie dawkę teoretycznie śmiertelną. Amerykańscy lekarze uratowali mu życie, jednak skandalu nie udało się zatuszować – wspomina uczestnik misji.
Choć każdy „zwykły” żołnierz wyleciałby na zbitą twarz z wojska, płk. B. pozostał w specsłużbach. Z dwóch niezależnych źródeł wiemy, że koledzy w kraju pomogli ukręcić aferze łeb, przedstawiając ówczesnemu szefowi WSI gen. Markowi Dukaczewskiemu wersję, jakoby upijał się, bo musiał. Dla dobra ojczyzny…
Zrobiłem w Iraku wielką rzecz, która zabolała wielu ważnych ludzi. Nie wolno mi ujawniać szczegółów sprawy, bowiem wciąż pozostaje ona tajemnicą, w każdym razie na pewno nie było tak, jak na pozór wyglądało – podkreśla płk Krzysztof B. w rozmowie z „FiM”.
Gdy nastał Antoni Macierewicz, oficer ten przepłynął przez sito weryfikacji (rozpoczęto ją 2 czerwca 2006 r.) i dostał pracę w centrali Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Przypomnijmy, że wedle obowiązujących reguł kandydaci musieli złożyć dwa oświadczenia: o popełnionych osobiście i wszelkich zaobserwowanych w WSI nie- godziwościach. Krzysztof B. był oczywiście czysty jak łza. Co mówił na innych, nie wiemy, ale niektórzy się domyślają:
Nafaszerował nowych panów mnóstwem fantazji, bo z analizy raportu Macierewicza wynika, że musiał być jednym z niepoślednich dostawców zawartych tam bredni. Szczegóły jednoznacznie wskazują na źródło – twierdzi jego były kolega, który nie ubiegał się o przyjęcie do nowo powstałych służb
Pułkownik B.: – Jestem zwykłym, prostym żołnierzem. Robolem. Wszystko, do czego doszedłem, osiągnąłem ciężką pracą, więc nie było nic nadzwyczajnego w tym, że zostałem przyjęty. Ludzie Macierewicza nie zauważyli lub celowo przeszli do porządku nad pogmatwaną przeszłością oficera oficjalnie oskarżanego już wówczas o zachowania co najmniej nieetyczne, że nie wspomnimy o podejrzeniach dotyczących stosowania nielegalnej inwigilacji. Spróbujmy tę jego przeszłość nieco rozwikłać…
W połowie kwietnia 2005 r. dr Grażyna N. (specjalistka w dziedzinie międzynarodowych stosunków gospodarczych pracująca wówczas na Uniwersytecie Jagiellońskim) wystosowała do szefa WSI pismo z prośbą o informację, czy podejmowano w stosunku do niej jakieś działania służbowe. Nie była to pusta ciekawość, bowiem od 2002 r. kobieta odczuwała wokół siebie gęstniejącą atmosferę pomówień dotyczących jej życia osobistego i (dys)kwalifikacji zawodowych, a wiele przenikających na zewnątrz informacji miało charakter tak bardzo prywatny, że mogły pochodzić jedynie ze źródeł operacyjnych, co z kolei świadczyło o pewnej formie rozpracowywania. Kojarzyła ów ciąg zdarzeń z osobą swojego sąsiada Krzysztofa B.
Nie miałam namacalnych dowodów, więc początkowo błędnie obwiniałam także mjr. Arkadiusza P. z WSI, ale gdy zaczęłam się sprawie dokładnie przyglądać, wszystkie poszlaki prowadziły prościutko do Krzysztofa B. Doskonale zresztą pamiętałam, jak mi kiedyś zapowiedział, że „plotka jest potężną bronią i można nią zniszczyć każdego człowieka”. Już w listopadzie 2004 r. powiadomiłam jego przełożonych i prosiłam o pomoc w zakończeniu prześladowań. Rozmawiałam z ppłk. Jackiem P. oraz mjr. Andrzejem B., żądając, aby zaprzestano robić ze mnie osobę wiarołomną, frywolną, pozbawioną hamulców moralnych, a nawet nieświadomą skutków swoich zachowań, bowiem takie plotki hańbią mnie w oczach przełożonych i studentów. Niestety, interwencja nie przyniosła żadnego efektu, bo gdy pan B. wrócił z Iraku, wszystko wróciło do „normy”.
Jej pismo z 2005 r. stanowiło w gruncie rzeczy otwarte wypowiedzenie wojny. Zwłaszcza ostatnie zdanie, w którym ostrzegała, że jeśli nie otrzyma odpowiedzi (a wiadomo było, iż informacji o zainteresowaniu operacyjnym otrzymać nie może), podejmie „działania prawne w ochronie dóbr osobistych”. Pani doktor udała się do Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie, gdzie wszczęto śledztwo w sprawie „wykorzystania wiedzy, metod i środków stosowanych w ramach ustawowej działalności WSI do niejawnego i podstępnego pozyskiwania informacji” na jej temat, a nawet „włamywania się do systemu komputerowego”. Jako podejrzewanych o te czyny wskazała Arkadiusza P. i Krzysztofa B.:
Prokurator Jacek K. bardzo naciskał, żeby dać spokój temu drugiemu, bo będzie „proces Kafki”. W trakcie naszej konfrontacji przeprowadzonej 16 czerwca 2005 r. B. sprawiał wrażenie „anioła stróża”. Uległam pozorom i zgodziłam się wycofać wniosek o jego ściganie. Nie znałam, niestety, złożonych przezeń wcześniej obrzydliwie fałszywych zeznań.
„Odniosłem wrażenie, że Grażyna N(…) myślała, że ja zerwę z żoną i stanę się jej kochankiem. Kilkakrotnie w obecności mojej żony ostentacyjnie próbowała zapraszać mnie do swojego mieszkania rui drinka czy kawę. Zeznaję, że do wszystkich tych opisanych przeze mnie incydentów, prób podrywania mnie dochodziło w latach 2002-2004” – powiedział Krzysztof B. do protokołu z 25 kwietnia 2005 r.
Oficer SKW trzyma się tej wersji także dzisiaj: – Zeznawałem zgodnie z własnym przekonaniem, bowiem byłem wręcz prześladowany przez panią N. Gdy kobieta zorientowała się w sytuacji, zażądała kontynuowania śledztwa przeciwko pułkownikowi, ale prokuratura nie była już taka wylewna i odmówiła. Grażyna N. wniosła więc kolejne zawiadomienie, uzupełnione nowymi, zdobytymi na własną rękę dowodami oraz okolicznościami (ze względu na obszerność materiału nie będziemy ich prezentować) wskazującymi na prawdopodobieństwo, że jej rozmowy telefoniczne były podsłuchiwane.
Czy mogły to robić służby wojskowe?
– Pani N. zaczęła jechać bez trzymanki. Znała wielu ludzi, krążyły pogłoski, że pisze książkę… Objęcie jej jakąś formą monitoringu byłoby logiczne, ale zdecydowanie na szczeblu lokalnym. Naturalną koleją rzeczy wytworzono też zapewne na jej temat niejawną dokumentację w ramach postępowania wyjaśniającego. Powątpiewam w użycie techniki operacyjnej wymagającej zgody najwyższego szczebla. Tym bardziej że działo się to w okresie zawirowań towarzyszących przygotowaniom do rozwiązania „firmy”, kiedy drobiazgom nadawano rangę afery ocenia nasz konsultant z byłej WSI.
– Gdy zaczęłam walczyć o ujawnienie, co oni tam na mnie zebrali, oraz wyprostowanie kłamstw, moja kariera zawodowa legła w gruzach. Straciłam pracę na uczelniach gdziekolwiek próbowałam dostać nową, po wstępnych obiecujących rozmowach wyrastała nagle ściana. Umawiam się telefonicznie na spotkanie w miejscu publicznym, a tam, ot tak sobie, pojawia się osoba, którą widywałam wcześniej z panem B. Proszę komendanta naszej lokalnej policji o pomoc, a godzinę po wyjściu z jego gabinetu dostaję SMS-a: Wiesz, jak kończy natrętna mucha?”. Takich niby drobnych, ale niesłychanie uciążliwych ekscesów było mnóstwo. Jakiś „anioł stróż” czuwał… – opowiada Grażyna N.
– Nigdy nie interesowałem się tą panią prywatnie ani służbowo. Znam ją tylko z widzenia i nigdy w żaden sposób jej nie skrzywdziłem. Kim ona jest, żeby ją inwigilować?! Pierwszy zawiadomiłbym prokuraturę, gdybym uzyskał wiarygodną informację, że tak się dzieje mówi płk Krzysztof B.
Nowe śledztwo powierzono niemalże praktykantowi – asesorowi w stopniu podporucznika. Pomińmy meandry tegoż postępowania, bo jest to temat rzeka. Odnotujmy jedynie fakt, że ppor. Radosław W. dzielnie opierał się wszelkim istotnym wnioskom dowodowym (zwłaszcza dotyczącym pozyskania od operatorów telefonii komórkowej bil- lingów oraz ich interpretacji przez biegłego teleinformatyka), by ostatecznie sprowadzić śledztwo na boczne tory i umorzyć je 15 marca 2007 roku. Mamy liczne dowody, że uczynił to co najmniej pochopnie, podobnie zresztą jak inni prokuratorzy zajmujący się rykoszetami wałkowanej sprawy na różnych szczeblach.
Kilka miesięcy wcześniej 23-let- ni Łukasz, syn Grażyny N., wylądował w szpitalu ciężko pobity przez nieznanych sprawców. Śledztwo umorzono. Gwoli ścisłości dodajmy, że napad miał miejsce 21 października 2006 r., w okresie weryfikacji byłych żołnierzy WSI…
W marcu 2007 r. Łukasz (nie konsultując sprawy z matką) złożył w siedzibie SKW list do Macierewicza: „Zwracam się z uprzejmą prośbą do Pana Ministra o interwencję w sprawie haniebnego, publicznego zachowania ppłk. Krzysztofa B(…) wobec mnie i mojej rodziny, a także mojej narzeczonej… ”. Młody człowiek opisał przypadki prowokacyjnych zachowań i wyzwisk ze strony oficera, wskazując też świadków wydarzeń.
Pułkownik B. ocenia to jako nie pierwszą i nie ostatnią akcję mającą na celu skompromitowanie go:
Byłem absolutnie czysty, więc nikt nie mógł mi czegokolwiek zarzucić. Gdy podczas pierwszej rozmowy przed Komisją Weryfikacyjną zapytali mnie o Grażynę N., po prostu wstałem i wyszedłem. Powiem wam tak: gdyby Macierewicz i jego ludzie znaleźli jakiegoś haka, z przyjemnością zjedliby mnie na surowo. Nie wątpię, że szukali, ale nic nie znaleźli, bo znaleźć nie mogli.
„ Uprawdopodobnione zostało, że płk Krzysztof B(…) w kontaktach z Pani synem Łukaszem (…) naruszył obowiązujące zasady kultury osobistej i dobrego wychowania (…), w związku z powyższym wobec wymienionego oficera zostaną wyciągnięte wnioski służbowe” – czytamy w dokumencie z 31 lipca 2008 r. podpisanym przez płk. Macieja Wrzalika „z upoważnienia” szefa SKW gen. Janusza Noska.
Po zmianie ekipy rządzącej Grażyna N. ponownie spróbowała zainteresować sprawą inwigilacji prokuraturę i SKW. Oto jeden z wielu powodów:
22 sierpnia 2008 r. zatelefonował do mnie z Londynu znajomy. Korzystał z mównicy w kafejce internetowej. Udało mu się połączyć dopiero za którymś razem, bo wciąż coś przerywało. Rozmawiamy, a ja zamiast długiego numeru z prefiksem 44 widzę u siebie na ekranie 506352(…). Dzisiaj już wiadomo ponad wszelką wątpliwość, że dokładnie ten sam był wówczas jednym z numerów „operacyjnych” używanych przez SKW lub specjalną jednostkę policyjną techniki.
Tym razem posiadam twardy dowód w postaci billingu. Dokument obrazuje ponadto, że w trakcie rozmowy, będącej de facto swoistą retransmisją przez aparat z numerem 506352(…), zmienił on nagle swój IMEI (sekwencja cyfr identyfikująca dane urządzenie – dop. red.). Prokuratura doznała paraliżu, gdy ich zawiadomiłam – mówi Grażyna N., okazując materiały rozwiewające wątpliwości.
Czy i jak takie „numery” z numerami można robić, opowie nam już za tydzień człowiek ze służb specjalnych, zajmujący się nimi zawodowo…
MARCIN KOS,
współpraca. ANNA TARCZYŃSKA, T.S.
I oto po kilku latach mamy powtórkę z historii. Obok informacji o zmianach na czele służby kontrwywiadu, dowiadujemy się mimo wyraźnego milczenia najbardziej zainteresowanych, że prawdopodobnie nasz „bohater” z przed kilku lat, znów z tęsknoty za krajem na arabskich piaskach wprawił się w stan nietrzeźwy, a sojusznicy odesłali go na rodzinne pielesze. Mamy do czynienia z pułkownikiem WP, który dopuszcza się czynu haniebnego , ale i tym razem nie mamy potwierdzenia.
Oto co pisze red Piotr Nisztor :
Oficer kontrwywiadu wojskowego służący w Afganistanie został znaleziony w stanie upojenia alkoholowego przez amerykański patrol. W trybie pilnym wrócił do kraju. – Sprawa jest wyjaśniana – twierdzi MON.
Do zdarzenia doszło ponad miesiąc temu. Z informacji „Pulsu Tygodnia” wynika, że podczas rutynowego patrolu amerykańscy żołnierze odnaleźli w Afganistanie w stanie upojenia alkoholowego pułkownika B., oficera Służby Kontrwywiadu Wojskowego (SKW). O sprawie bardzo szybko powiadomiono kierownictwo służby, które w trybie pilnym ściągnęło go do Polski.
O sprawę zapytaliśmy Ministerstwo Obrony Narodowej. „Służba Kontrwywiadu Wojskowego prowadzi aktualnie postępowanie mające na celu zweryfikowanie informacji dotyczącej zdarzenia, do którego miało dojść w PKW Afganistan, a które dotyczy m.in. treści pytań [wysłanych przez „PT” – red.]. W przypadku stwierdzenia jakichkolwiek nieprawidłowości mających związek z zaistniałą sytuacją, w stosunku do żołnierza SKW, który naruszył obowiązujące normy zastosowany zostanie określony środek dyscyplinarny” – przyznaje w odpowiedzi biuro prasowe resortu.
Pułkownik B., wobec którego toczy się postępowanie w rozmowie z „PT” zaprzecza, aby w Afganistanie doszło do kompromitującego go zdarzenia
– To jakiś bzdury i pomówienia. Nic nie wiem o prowadzonym postępowaniu, poza tym jestem obecnie na urlopie – stwierdził w rozmowie z „PT”.
Domagamy się od MON pełnego wyjaśnienia. Dlatego postawiono szefowi MON kilka pytań:
PYTANIA PRZESŁANE DO MON:
1. Czy MON potwierdza, że z Afganistanu musiał zjechać płk B. w związku z faktem odnalezienie go w stanie upojenia alkoholowego przez Amerykanów?
2. Jakie konsekwencje zostaną wobec niego wyciągnięte?
3. Jak MON ocenia takie zachowanie oficera kontrwywiadu wojskowego na misji ?
4. Jaki jest obecnie status pułkownika?
5. Czy MON lub SKW o sprawie powiadomiły prokuraturę? Jeśli nie to, z jakiego powodu?
6 Czy płk K. B. złożył oświadczenia weryfikacyjne i wniosek o przyjęcie do SKW lub SWW, jeśli tak, to jaki był wynik weryfikacji i do której ze Służb złożył wniosek?
[…] Podobny zestaw pytań postawił szefowi MON Prezes Klubu Inteligencji Polskiej, dodając do niego wątpliwości dotyczące weryfikacji płk. B. do Służby Kontrwywiadu Wojskowego: – Czy płk K. B. złożył oświadczenia weryfikacyjne i wniosek o przyjęcie do SKW lub SWW, jeśli tak, to jaki był wynik weryfikacji i do której ze Służb złożył wniosek? (źródło: https://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2014/01/oficer-skw-wraca-do-kraju-przy-pomocy-sojusznikow/ […]