Unia, Ukraina a polska racja stanu
Rodzimi politycy zwykli mnie niemile zaskakiwać. Jako, że jest to zdarzenie powtarzalne, wręcz rutynowe, nie można tutaj mówić o niespodziance, co najwyżej o pewnym zdumieniu. Nietrudno przewidzieć, że w ostatnich dniach moje zdziwienie koncentruje się w ogólności na wieściach zza naszej wschodniej granicy a w szczególności na reakcjach naszych domorosłych mężów stanu na rzeczone.
Nie zaskoczyło mnie to, że forpocztę polskiej delegacji na kijowską awanturę stanowił Prezes Kaczyński. Jest to logiczna konsekwencja kontynuacji polityki zagranicznej jego zmarłego brata. Polityki w mojej ocenie mało konsekwentnej i pozbawionej całościowej wizji. Nie zdumiewa mnie też towarzystwo w jakim Pan Prezes był uprzejmy wznosić banderowskie okrzyki “Slawa Ukrainie! Herojom slawa!”, czyli ukraińscy nacjonaliści i półnagie feministki z Femenu. O ile czuję głęboki absmak wobec konszachtów lidera polskiej opozycji ze spadkobiercami UPA o tyle zdążyłem do niego nawyknąć. W końcu stosunkowo niedawno PiS, ale także PO i lewicę ogarnęło pomarańczowe szaleństwo. Ponadto u niektórych antyrosyjska fobia zdaje się zakłócać jasne postrzeganie rzeczywistości. Na marginesie nasuwa się jednak ponure pytanie jakimi okrzykami i w jakim towarzystwie potencjalny przyszły premier RP będzie witał wiece na przykład w Niemczech.
Co innego jednak banderowcy, a co innego towarzystwo półnagich pań, nawet tych z Femenu. To może wyjść Panu Prezesowi wyłącznie na zdrowie.
Paradoksalnie Pan Kaczyński na kijowskim wiecu/zadymie nie reprezentował wyłącznie samego siebie czy rządzonej przez siebie partii. Reprezentował całą polską klasę polityczną a w odbiorze międzynarodowej opinii publicznej po prostu Polskę. Wiernie sekundował mu w tym europoseł PO Jacek Protasiewicz. Obu panom podziękowania złożył sam premier Donald Tusk a wyrazy uznania przekazał redaktor Adam Michnik. W podobnym tonie głos zabrała także lewica w osobie eksprezydenta Kwaśniewskiego. Jednym zdaniem bezprzykładne porozumienie ponad podziałami. Nic tylko przyklasnąć. Czy aby na pewno?
Bo kiedy z powodzi medialnego bełkotu pełnego frazesów o wspólnym domu-Europie, dziejowej misji wobec Ukrainy i równie dziejowej szansy tejże, odsiejemy realny przekaz informacyjny dowiadujemy się kilku interesujących rzeczy. Na przykład tego, że polscy politycy (więc de facto Polska) gromadnie wsparli jedną z dwóch stron stricte politycznego konfliktu w państwie ościennym. Co więcej jest to strona o zabarwieniu wyraźnie antypolskim, odwołująca się wprost do zbrodniczej UPA mającej na rękach krew setek tysięcy naszych rodaków. Skutkiem takiego działania będzie znaczące ochłodzenie stosunków z Ukrainą, co w sytuacji gdy jej prezydent wprost przyznaje się do polskich korzeni wydaje się być co najmniej dziwne. O „podziękowaniu” ze strony Rosji, jako o pewnej oczywistości, wspominać nie będę.
Wszystko to jednak fraszka, jeśli kryłby się za tym realny interes naszego państwa. I tutaj polskim politykom udało się mnie zaskoczyć. Otóż w powodzi pustej retoryki od czasu do czasu można było wychwycić głos w rodzaju: co zyska Ukraina na stowarzyszeniu z UE? Jednak nikt nie zapytał: co zyska na tym Polska? A właśnie to pytanie jest dla nas kluczowe.
W polityce zagranicznej nie można kierować się wizjami, marzeniami czy misjonarskim zapałem. Polityka międzynarodowa to twarda cyniczna gra, w której liczy się wyłącznie interes narodowy. Wszystkie silne, znaczące państwa, niezależnie od frazeologii, którą w danym momencie operują, uwzględniają go jako jedyny wyznacznik własnego postępowania. Dotyczy to także relacji wewnątrz Unii Europejskiej o czym ostatnio boleśnie przekonali się się Grecy i Włosi. W obu przypadkach (choć w różnym stopniu) wobec zagrożenia interesów największych europejskich graczy nastąpiła brutalna ingerencja w sprawy wewnętrzne tych państw. Nie ganię tego zjawiska, wyłącznie stwierdzam fakty, których sternicy polskiej polityki zagranicznej od lat zdają się nie dostrzegać.
Kiedy bowiem bez zbędnych emocji zsumujemy potencjalne plusy i minusy stowarzyszenia Ukrainy z Unia Europejską oraz jej dalszego, ewentualnego członkostwa sprawa przestaje być oczywista. Przydałaby się tutaj rzetelna analiza potencjalnych konsekwencji gospodarczych i politycznych, jednakowoż w polskojęzycznych mediach próżno szukać takowej. Możemy zatem jedynie opierać się przy oglądzie sytuacji na powszechnie znanych faktach. A szkoda, bo nie pozwala to de facto na poważną analizę, a jedynie publicystyczny „rzut oka”.
Pogdybajmy zatem co nieco. O ile samo potencjalne stowarzyszenie Ukrainy z UE niesie na krótka metę więcej szans niż zagrożeń o tyle późniejsze członkostwo to już zupełnie inna para kaloszy.
Najpierw o zagrożeniach. Przeciwnicy członkostwa Ukrainy w UE wskazują, że będzie ono wymagało wielkiego wysiłku finansowego wspólnoty na rzecz modernizacji tego kraju, co wydatnie zmniejszy strumień euro płynący dotąd do Polski. Ponadto gospodarka Ukrainy, w szczególności jej rolnictwo będzie stanowić silną konkurencję dla naszej gospodarki. Niepokój budzą także kwestie historyczne oscylujące wobec wciąż żywych antypolskich resentymentów części Ukraińców oraz nierozłącznie związane z nimi korzystne relacje ukraińsko-niemieckie. Są to w większości racjonalne argumenty, których nie sposób zlekceważyć.
Nie brakuje także argumentów z drugiej strony. Oczywiście jedynie pobłażliwy uśmiech mogą wywołać wszelkie rojenia z pogranicza dialektyzmu historycznego i mesjanizmu. Dla kronikarskiej uczciwości odnotujmy jednak kilka nonsensów na przykład rzekomą „misją dziejową Polski”, „historyczną szansę na skok cywilizacyjny Ukrainy” a nawet „wpuszczanie Ukraińców do lepszego świata”(sic!).
Nie brak jednak i rzeczowych opinii. Pozostawanie Ukrainy w politycznej próżni może zaowocować jej zbliżeniem z Rosją. Abstrahując od anty- i filo-rosyjskich fobii części naszych polityków należy stwierdzić, że dalsze wzmacnianie międzynarodowej pozycji Rosji nie leży obecnie w polskim interesie narodowym. Na poczet potencjalnych korzyści zaliczmy także poprawę sytuacji mniejszości polskiej oraz ułatwienie dostępu do historycznych pamiątek pozostawionych poza wschodnimi granicami.
Na tym etapie, w mojej ocenie, argumenty na „nie” przeważają. Szczególnie w sytuacji gdy Ukraina faktycznie zerwała procedurę negocjacyjną, a działania polskich polityków noszą znamiona nieudolnej ingerencji w sprawy wewnętrzne ościennego państwa. Piszę to jednak z pozycji publicysty.
To, czego najbardziej brakuje mi w całym około ukraińskim rozgardiaszu – chłodna analiza i dyskurs publiczny – powinno być domeną polityków. Wybieramy ich do rządzenia i dajemy władzę nie po to aby realizowali swoje fantasmagorie czy wypełniali „dziejowe misje”. Mają mało efektownie, ale za to efektywnie pilnować naszych interesów. Za to im płacimy. Za tylko tyle i aż tyle.
Przemysław Piasta
– historyk i przedsiębiorca, prezes stowarzyszenia „Tak dla Poznania”, w latach 2005-2006 wicemarszałek województwa wielkopolskiego.
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.