O co chodzi z tym OFE
Jerzy Żyżyński
(tekst oparty na wystąpieniu w sejmowej debacie na temat OFE)
Sprawa systemu emerytalnego i funduszy emerytalnych – to obszar gigantycznych nieporozumień. I niezupełnie ma tu zastosowanie stare powiedzenie, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze… niezupełnie, bo – tu chodzi o gigantyczne pieniądze.
Ale na początku wyjaśnijmy sobie cztery podstawowe kwestie:
-po pierwsze, zadaniem i celem systemu emerytalnego powinno być rozwiązanie problemu dochodów – godnych dochodów – osób niezdolnych do pracy, które z powodu podeszłego wieku zakończyły swą aktywność zawodową – a nie kwestia budowania giełdy, zasilenia finansowego, inwestycji kapitałowych itd.;
–po drugie, system emerytalny jest częścią czegoś szerszego: systemu zabezpieczenia społecznego – i zgodnie z art. 67 Konstytucji państwo jest zobowiązane do zbudowania i utrzymania takiego systemu zabezpieczenia społecznego, którego celem jest dostarczenie wszystkim, którzy ze względu na chorobę, inwalidztwo oraz po osiągnięciu wieku emerytalnego – nie są w stanie osiągać dochodów na utrzymanie własną pracą;
–po trzecie, system kapitałowy OFE nie jest systemem zabezpieczenia społecznego, nie zabezpiecza pozycji człowieka po przejściu na emeryturę, jest to natomiast powierzanie ich losu, warunków ich życia w podeszłym wieku – hazardowi, grom giełdowym i może z dużym prawdopodobieństwem doprowadzić do masowego ubóstwa starych, chorych ludzi;
–po czwarte, system kapitałowy OFE to zły, wręcz haniebny, eksperyment przeprowadzony na organizmach słabych państw, w krajach o słabym systemie ekonomicznym i niedojrzałej demokracji, gdzie łatwo jest przy pomocy nachalnej propagandy oszukiwać obywateli; cały mechanizm skorumpowanego wtłaczania tym krajom systemu kapitałowego opisał Mitchell A. Orenstein w książce„ Prywatyzacja emerytur”, gdzie pokazał dojmującą rolę transnarodowych grup interesów.
Osią tego nowego systemu jest totalna dezinformacja sterowana przez grupy interesów– jak wiadomo najlepszy interes to zarabiać na obracaniu cudzymi pieniędzmi. Ale co to znaczy pieniądze, większości wmówiono, że w OFE gromadzone są ich pieniądze – i z uporem powtarza się tezę, że rząd okrada emerytów zabierając im ich pieniądze z OFE, by łatać nimi budżet.
Nie zamierzam bynajmniej bronić tego rządu, bo nie jestem jego miłośnikiem, wręcz przeciwnie, z wielu powodów odnoszę się do niego krytycznie, ale muszę powiedzieć, że w tej sprawie idzie w dobrym kierunku (choć nie rozwiązuje go do końca), natomiast ze strony grup interesów związanych z systemem kapitałowym wciąż lansuje się fałszywe, dezorientujące ludzi tezy.
Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że w OFE nie ma żadnych pieniędzy, jest …tylko kłopot. Jest kłopot, bo wszystkie pieniądze przekazane do OFE przez ZUS są natychmiast inwestowane w różne papiery wartościowe (to się nazywa „budowaniem portfela inwestycyjnego”), a wartość tych papierów określa giełda, czyli gra popytu na te papiery, zgłoszeń chęci zakupu, i ich podaży – jaką oferują sprzedający.
I cały problem polega na tym, że swego czasu twórcy systemu OFE nie przedstawili żadnej rzetelnej analizy tej gry popytu i podaży, nie zbadali ryzyk, jakie wiążą się z powiązaniem systemu emerytalnego z rynkiem kapitałowym. Było to wysoce nieodpowiedzialne, popełnili kardynalny błąd – bo przecież w tym systemie OFE są z jednej strony instytucjami kupującymi papiery wartościowe, gdy pieniądze otrzymane od ZUS-u inwestują na giełdzie (mogą przy tym jednocześnie sprzedawać i kupować, by kształtować tak zwany portfel inwestycyjny – potocznie nazywa się to „grą na giełdzie”), z drugiej strony staną się sprzedającymi, gdy przyjdzie wypłacać emerytom ich emerytury.
Na rynku finansowym, na który wkroczyły OFE z pieniędzmi przyszłych emerytów musi się zatem toczyć stały zrównoważony obrót – ale z przewagą popytu na walory finansowe – by podtrzymać ich cenę. I problem polega na tym, że polityka tego rządu jest nastawiona na wspieranie form zatrudnienia potocznie nazwanych „umowami śmieciowymi”, co nieuchronnie zaszkodzi temu rynkowi, bo zwiększy ryzyko spadku wartości papierów notowanych na giełdzie – można nawet powiedzieć, że jest pewne, że tak się stanie. Jest tak, bo jeśli pracodawcy mają zielone światło na zatrudnianie pracowników na takich zasadach, aby płacone były jak najniższe składki emerytalne, to jeszcze bardziej osłabiony zostanie strumień pieniędzy, który mógłby zasilić popyt na rynku finansowym. Po to, by utrzymać cenę walorów, obronić przed ich spadkiem wtedy, gdy pojawi się związana z konicznością wypłaty emerytur podaż tych papierów, niezbędny jest strumień oszczędności kierowany na rynek finansowy finansujący popyt na nie. Tu musi być stale podsycana równowaga na korzyść popytu.
I to jest właśnie ten kłopot, bo zawsze zamienić pieniądze na papiery wartościowe jest łatwo, ale potem dokonać zamiany odwrotnej, zamienić te papiery na gotówkę z zyskiem – jest bardzo trudno, a gdy robi się na dużą skalę – jest to praktycznie niemożliwe, bo rzucanie w dużej ilości papierów na rynek musi spowodować spadek ich ceny.
Rząd zatem oczywiście nie jest zainteresowany zabieraniem tych aktywów OFE, bo jak powiedziałem, nie są to pieniądze, a jedynie właśnie kłopot. Dlatego pozostawi się OFE część akcyjną aktywów – gdy w przyszłości wartość aktywów będzie spadać, to się ludziom powie jak za dawnych lat: „widzicie, rozumicie (kiedyś było po tym – towarzysze), tak to jest, rynek ma swoje prawa” itd.
Jest natomiast rząd zainteresowany zmniejszeniem transferów do OFE, bo to zmniejszy dług publiczny. Problem polega bowiem na tym, że twórcy OFE źle skonstruowali cały system, gdyż składki płacone są instytucji publicznej (ZUS), a ta przykazuje je do prywatnych OFE, są to w rezultacie wydatki publiczne, które powiększają deficyt, ten zaś finansuje się obligacjami powiększającymi dług, a obligacje te kupują (między innymi) OFE – i to błędne koło słusznie chce zlikwidować minister Rostowski. Gdy ta część aktywów, która jest ulokowana w obligacjach skarbowych, zostanie przekazana OFE, to w przyszłości, gdy obligacje „dojrzeją”, czyli nastąpi ich wykup przez emitenta, w tym przypadku skarb państwa, to automatycznie, zostanie sfinansowana część wypłat na emerytury.
Pamiętajmy,że obligacja jest papierem wartościowym, który w momencie jego umarzania nie traci wartości, wypłaca się tyle, ile jest na obligacji napisane (nazywa się to nominalną wartością), państwo ma wydatki związane z umarzaniem obligacji wpisane w swój budżet, nie ma zatem mowy, żeby te wartości odłożone w postaci obligacji, zostały utracone. Te przeniesione do ZUS obligacje nie mogą być umarzane przed czasem wygaśnięcia i powinny być dopisywane do nich odsetki, korzyść byłaby taka, że nie byłyby zubażane przez opłaty za zarządzanie, jakie pobierały OFE. Państwo oczywiście tymi obligacjami nie pokryje bieżących wydatków, opowiadanie, że chodzi o „łatanie budżetu” nie ma sensu, natomiast sens jest taki, że cykl obiegu pieniądza poprzez OFE zostanie wyeliminowany i spadnie obciążenie budżetu zwiększające dług publiczny – i dlatego to posunięcie jest uzasadnione.
Przypomnijmy też, że gdyby urzędnicy z Komisji Europejskiej zgodzili się zaliczać OFE do sektora publicznego, taki problem by nie istniał, wszystko odbywałoby się wewnątrz sektora publicznego i nie zwiększałoby jego długu, ale nie zgodzili się i poniekąd słusznie, bo OFE są instytucjami prywatnymi – jak mówi stare powiedzenie, „sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało” (Ten Dyndała to jest oczywiście polski rząd wprowadzający OFE).
Jednakże jak powiedziałem wyżej, prawdziwym kłopotem jest część akcyjna, i jak już wiemy, gdy przyjdzie wypłacać emerytury rosnącej liczbie przyszłych emerytów, to pojawi się zwiększona podaż akcji, a to oznacza nieuchronny spadek ich ceny, o ile bowiem cena nominalna obligacji jest stała, to cena akcji zależy od sytuacji na rynku, jest wyznaczona przez relację podaży do popytu i przy spadku popytu może spaść nawet do zera. Powtórzę: spadek ceny jest tym bardziej nieuchronny, że rząd wspiera zatrudnianie na umowach śmieciowych i nic sobie nie robi z ubytku z polskiego rynku pracy tysięcy wyjeżdżających na emigrację młodych ludzi, a to spowoduje zmniejszenie strumienia pieniędzy, z których mógłby być popyt na akcje (i w ogóle popyt na rynku). Zatem olbrzymia większość pracowników będzie miała bardzo niski kapitał emerytalny, w efekcie nastąpi krach systemu, tak jak w 2007 r. na amerykańskim rynku nieruchomości nastąpił krach i spadek wartości domów, co doprowadziło do obecnego, niezakończonego bynajmniej, kryzysu.
Tak więc w tym systemie nie demografia lecz mechanizmy podziału i sama natura rynku finansowego doprowadzą do upadku kapitałowego systemu emerytalnego.
Tak więc opowiadanie ludziom, że „OFE ma być receptą na nieuchronne w wyniku procesów demograficznych bankructwo ZUS-u” jest nieporozumieniem. Konieczność wejścia w system kapitałowy uzasadniano demografią, bo system repartycyjny ma się zawalić, ponieważ „coraz mniej młodych ma pracować na nasze emerytury”. Ale przecież demografia uderzy jeśli nie w system repartycyjny, to właśnie przez generowanie coraz słabszego popytu na rynkach finansowych – uderzy jak nie w lewą kieszeń, to w prawą. I tak muszą być ludzie pracujący – w systemie repartycyjnym przekazujący składki bezpośrednio na emerytów, w kapitałowym generujący oszczędności dla podtrzymania rynku kapitałowego. Przy słabnącej demografii, w wyniku ignoranckiej polityki gospodarczej i społecznej, która prowadzi do odpływu ludzi za granicę i ogólnego upadku przemysłu (nazywamy to deindustrializacją Polski), a poza tym przy braku polityki prorodzinnej, ta prawa kieszeń też okaże się pusta.
Prawa kieszeń okaże się pusta, bo Polska ma coraz słabszą gospodarkę, wiele przedsiębiorstw przestało istnieć (jest już nawet strona internetowa „Nieistniejące polskie przedsiębiorstwa” – ciekawe, w ilu procentach odzwierciedla rzeczywistość), nie produkuje się praktycznie żadnych produktów znaczących na rynkach światowych. Żeby kraj tej wielkości nie miał własnej marki samochodu, która zaspokoiłaby jakąś istotną część krajowego popytu na samochody i była jeszcze zdolna do zarabiania eksportem? – I jednocześnie dając ludziom pracę i zasilając rynek finansowy w strumień oszczędności tworzących popyt na walory rynku finansowego, podtrzymując koniunkturę?
Jest jeszcze jeden strukturalny powód tego, że ta prawa kieszeń musi być pusta – to poziom płac polskich pracowników. Skoro bowiem koszty pracy w Polsce to nieco ponad 7 euro za godzinę, podczas gdy w krajach Europy Zachodniej od mniej niż 30 do ponad 40 euro. Koszty pracy w Polsce są zatem prawie 4 do 6 razy niższe niż w krajach Europy Zachodniej – jaką więc przyszłość szykuje się Polakom? Przecież to od wynagrodzeń jest zasilany popyt budujący koniunkturę, od nich wypływa zarówno strumień podatków zasilających państwo, jak i strumień składek emerytalnych. I trzeba jasno powiedzieć, że to nie demografia jest tak naprawdę problemem, ona jest efektem wtórnym. Problemem podstawowym jest upadek przemysłu i gigantyczny odpływ ludzi za granicę – ten odpływ to jest zbrodnia na polskiej gospodarce. Ludzie pamiętają, jak premier Tusk wręcz zachęcał młodych ludzi do wyjeżdżania za granicę. A jednocześnie bezmyślną polityką prywatyzacyjną doprowadzono do wyniszczenia tysięcy miejsc pracy w Polsce. Do tego tematu jeszcze wrócę w konkluzjach końcowych.
Jeśli jak wypisuje się w prasie, większość Polaków mówi, „nie ruszajcie OFE”, to dlatego, że ukrywa się przed nimi prawdę o mechanizmach ekonomicznych, jakie faktycznie kryją się za tym, co się im oferuje – ludzi się po prostu oszukuje. Przypomnę, w USA, kraju o najbardziej rozwiniętym rynku finansowym wartość giełdy wzrosła pięciokrotnie w latach 1920-1929, by do 1932 r wrócić do stanu początkowego, w wyniku tzw. Wielkiego Kryzysu dla wielu Amerykanów osiągnięte w ciągu 9 lat bogactwo okazało się papierem bez wartości. Ale bynajmniej nie tylko wielkie kryzysy sprawiały, że bogactwo osiągane na rynkach finansowych okazywało się iluzją, dzieje się tak i w normalnych czasach: w latach 1954-1973 wartość amerykańskiej giełdy podwoiła się, a w latach 1973-1974 spadła o połowę; w latach 1982-2000 wartość giełdy wzrosła ośmiokrotnie, by w latach 2000-2008 stracić połowę wartości. Polska giełda w lipcu 2007 r. spadła o 12%, a w ciągu półtora roku w wyniku kryzysu 2008 r – trzykrotnie, a jeszcze niedawno, we wrześniu 2013 r, była w porównaniu wartością sprzed kryzysu o prawie 25% niższa – i dopiero ostatnio wystrzeliła osiągając (na krótko?) stan sprzed kryzysu. Tak było z giełdą, a ściśle z jej głównym wskaźnikiem WIG, natomiast samo OFE w pierwszej fazie kryzysu straciły od 15 do ponad 20%, a więc mniej niż giełda tylko dzięki temu, że podstawową część ich aktywów stanowiły obligacje.
Problem polega zatem na tym, że wpychając ludzi w system emerytur opartych na zebranym kapitale, który częściowo ma być inwestowany na z natury ryzykownym rynku giełdowym, naraża się ich na nieuchronne i gigantyczne ryzyko rynków kapitałowych. To swego rodzaju „sztuczka iluzji” polegająca na tym, że akcje to nie pieniądze, mają tylko wartość wyrażoną w pieniądzu, a wartość ta jest chwiejna, może nawet spaść do zera. To jest taka „iluzja pieniądza”, bo jedną z podstawowych funkcji pieniądza jest to, co nazywamy „miernikiem wartości”.Pieniądz mierzy wartość, na przykład piękny artystyczny kubek z naklejoną na nim ceną 100 zł nie jest kwotą 100 zł, bo ten, co go posiada, nie ma stu złotych lecz kubek o tej wartości, z czasem wartość będzie rosła, skoro to dzieło artystyczne, to w przyszłości ktoś mógłby wyrazić chęć kupienia za wyższą cenę – to zależy od popytu. Ale gdy kubkowi się ucho urwie, cena spadnie może do 2 zł, bo na kubek bez ucha popytu nie będzie. Podobnie z akcjami: gdy popyt spadnie, bo nie będą napływały pieniądze na giełdę, to posiadacz kapitału emerytalnego zgromadzonego w postaci portfela akcji z dnia na dzień może dowiedzieć się, że jego majątek jest dwa, trzy albo i więcej razy mniejszy niż komunikowano mu wcześniej – i tu żadne porównywanie ze średnią funduszy nie pomoże (to miało być takie zabezpieczenie – stworzone przez ignorantów), bo po prostu średnia też poleci w dół. W efekcie tego, że w kryzysie WIG stracił na wartości, przeciętna stopa zwrotu wyniosła, w tymże 2008 r. minus 51%.
Ale jest jeszcze gorzej. Ze zgrozą czytam, że „eksperci” od rynków kapitałowych wmówili słabo wykształconym politykom rządowym, że dobrą rzeczą będzie wystawienie środków kierowanych do OFE na inwestycje na rynku instrumentów pochodnych i na pożyczanie papierów wartościowych (w celu dokonywania operacji zwanych „krótką sprzedażą”). Tymczasem rynki pochodne są najbardziej ryzykowne i jak pokazał ten kryzys, ich nadmierny rozwój może stać się przyczyną zapaści gospodarczej – to zresztą dowodził jeden z obecnych noblistów z ekonomii Robert Shiller. Szczególnie groźna jest zapowiedź dania oficjalnie możliwości oferowania papierów do tzw. operacji krótkiej sprzedaży, by OFE mogły pożyczać swe aktywa po to, by ktoś mógł na nich zarabiać zbijając ich wartość poprzez odpowiednio realizowaną aktywną wyprzedaż. Zatem, mamiąc ludzi, z góry programuje się spadek wartości ich gromadzonego na przyszłą emeryturę majątku –to rzecz wręcz haniebna.
Ale to, co trzeba przede wszystkim powiedzieć, to to, że cały ten system emerytalny oparty na zdefiniowanej składce, zamiast na zdefiniowanym świadczeniu, nawet gdyby wszyscy pracowali na normalnych etatach, skazuje ich na biedę, a w tych warunkach wymuszania „śmieciowych” umów o pracę i tzw. samozatrudnienia, jest zapowiedzią emerytalnej skrajnej nędzy. Skazuje się Polaków na nędzę na emeryturze. Istnieją zatem poważne obawy, że w systemie, jaki skonstruowano, polscy przyszli emeryci będą zmuszeni do spania na dworcach i grzebania w śmietnikach.
I tu na zakończenie kwestia podstawowa. Jak powiedziałem na początku, system emerytalny nie jest po to, by wspierać rynki finansowe, system emerytalny jest po to, by zapewnić ludziom byt wtedy, gdy zakończą okres aktywności zawodowej i przejdą na emeryturę. Trzeba przypominać elementarz wiedzy ekonomicznej, o którym zapomniano przepychając w parlamencie ustawy emerytalne. Ludzie biedni mają bardzo słabe możliwości generowania oszczędności, bo ich na to nie stać –dlatego niezbędny jest system emerytalny, który wymusi na pracodawcy, by odkładał odpowiednie środki za każdego pracownika – to po pierwsze.
Po drugie, oszczędności same z siebie szkodzą gospodarce, bo są to pieniądze „wyrwane” z obiegu gospodarczego, jest to zmniejszenie popytu, a na popycie stoi koniunktura. Oszczędności mogą jednak służyć gospodarce pod warunkiem, że staną się podstawą do kredytowania podmiotów gospodarczych dokonujących realnych inwestycji – wtedy gospodarka rośnie, rozwija się, wszyscy stają się bogatsi. Generalnie gospodarka ma ograniczoną chłonność na wymuszane oszczędności, tworzone w nadmiarze też szkodzą i służą jedynie bezproduktywnemu pompowaniu baniek spekulacyjnych. Jak udowodniono, w gruncie rzeczy pierwotną siłą napędową są inwestycje, oszczędności są wtórne – zatem to nie oszczędności tworzą inwestycje lecz odwrotnie: inwestycje tworzą oszczędności. I po to by była równowaga, trzeba dbać, by generowane oszczędności dorównywały inwestycjom. Skoro oszczędności w nadmiarze szkodzą, to odkładane środki muszą przede wszystkim zasilać system repartycyjny – i dlatego dla gospodarki korzystniejszy jest system oparty na solidarności międzypokoleniowej, a nie system kapitałowy.
Opowiadanie głupstw, niestety nawet przez polityków, po których można by spodziewać się większej odpowiedzialności, że w ZUS nie ma co wierzyć, jest zatem niezmiernie szkodliwe. I jest kompromitujące.
I sprawa, o której też nie mówi się za wiele. Wielu z tych, którym przyjdzie niedługo odejść na emeryturę, wiele lat swego życia spędziło w ustroju socjalistycznym, w którym z założenia mieli zaniżone wynagrodzenia, bo wtedy wiele dóbr było dotowanych, wiele było dawanych za darmo, a i tak często od tych zaniżonych wynagrodzeń nie były odprowadzane składki zusowskie. Przecież cały system socjalistyczny negował i oczywiście nie uwzględniał w wynagrodzeniach finansowego odzwierciedlenia kapitału. I to było podstawowe nieporozumienie całego tego programu transformacji opracowanego przez słabo wykształconego młodego ekonomistę z posocjalistycznej uczelni ekonomicznej (ale nie twierdzę, że nie było w niej świetnych znakomicie wykształconych ekonomistów – tych jednak akurat do głosu nie dopuszczano). Ludzie wynagradzani przez znaczną część swego życia w socjalizmie – są z góry na straconych pozycjach. Nie zrobiono tego, co się powinno było zrobić, nie wykreowano dla nich rekompensaty tej należnej im kapitałowej części ich dawnych wynagrodzeń. To de facto uderzyło w całą gospodarkę. I teraz też, niekompetentni –trzeba otwarcie powiedzieć: niedouczeni – doradcy premiera Tuska i jego ministrów, którzy opracowali tą przepchniętą przez parlament reformę emerytalną tego oczywistego faktu nie wzięli pod uwagę. Teraz ci, którzy swój kapitał emerytalny „budowali” w socjalizmie, w systemie uzależniającym emeryturę od zebranego kapitału, będą masowo skazani na nędzę. Na dobrą sprawę powinno się było wykreować, odbudować dla nich tę brakującą kapitałową część ich wynagrodzeń – wtedy może nawet w systemie zdefiniowanej składki ich emerytury mogłyby nabrać sensownej wartości.
Trzeba podkreślić, że państwo, nie może być silne, ani nie może być silna gospodarka, gdy miliony są doprowadzane do nędzy. Trzeba ludziom dać gwarancje jakie daje system o zdefiniowanym świadczeniu, te świadczenia muszą być na poziomie zapewniającym godne życie na emeryturze.
I na zakończenie przypomnę, że ostatnio minister Vincent-Rostowski z dumąstwierdził, że „doprowadzimy do zrównoważenia system emerytalny” – chodzi o ten system oparty na zebranym kapitale. W kwestiach ekonomicznych trzeba patrzećcałościowo, obejmować różne elementy złożonego systemu. Minister cieszy się, że zrównoważy budżet, to takie ich idee fix – zrównoważenie budżetu państwa i w ogóle sektora publicznego. Ale to efekt niezrozumienia, że gospodarka to tak naprawdę konglomerat budżetów, milionów zintegrowanych w bezpośrednich powiązaniach procesów pozyskiwania dochodów i wydawania pieniędzy. Nie wolno równoważąc jeden budżet – na przykład państwa – zapominać o innych budżetach, bo jeśli poprzez redukcję wydatków doprowadzi się do tej jednej równowagi kosztem innych budżetów, to zawali się cała struktura gospodarki. Ekonomista powinien widzieć, że jeśli równoważy budżet instytucji nadrzędnej redukując dochody budżetów gospodarstw domowych, to wywoła w ten sposób deficyty w tej części konglomeratu, którą tworzą budżety rodzin emerytów – z fatalnymi skutkami dla całej gospodarki. Każdy budżet – podobnie jak budżet państwa – składa się z części sztywnej i części elastycznej. Czym budżet mniejszy, tym większy udziałw nim części sztywnej. Przy zbyt niskich dochodach nie starczy środków na pokrycie wszystkich sztywnych, a więc niezbędnych wydatków, wydatki sztywne przekraczają dochody, powstaje kumulujący się deficyt – to prowadzi nie tylko do dramatów ludzkich (samobójstwa we Włoszech, Hiszpanii i też w Polsce), ale i do kryzysu gospodarki, bo brak wydatków u jednych podmiotów oznacza brak dochodów u innych. Tworzy się wtedy sieć ujemnych sprzężeń pogłębiających kryzys.
Jeśli zatem nie zmieni się myślenie o gospodarce, to czekają nas ciężkie czasy.
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.