Wiceadm. Marek Toczek
Idea suwerenności narodu i państwa to jedna z trwałych wartości ukształtowanych już w średniowieczu, to idea wniesiona na stałe do ogólnoludzkiego dorobku, która uświadamia wielkie, istniejące do dzisiaj narody o ich własnej osobowości. Ta idea kształtuje w nich takie formy polityczne, które sprzyjają ich dalszemu rozwojowi.
Można, więc powiedzieć, że suwerenność to możność stanowienia o swoim losie, niezależności, możności podejmowania rozstrzygnięć mających charakter ostateczny. Suwerenny naród to ten, który zawsze potrafi wyróżnić pierwszeństwo swoich interesów przed innymi. Takie zachowanie to najogólniej rzecz ujmując, RACJA STANU.
Innymi słowy, „racja stanu” to historycznie zmienny system podstawowych, wewnętrznych i zewnętrznych interesów państwa realizowany w sposób bezkompromisowy.
Racja stanu jest więc głównym motywem i siłą napędową w procesie formułowania i realizacji hierarchicznych uzasadnień polityki państwa. Racja stanu – interes narodowy winien być wyrażony przez suwerena / naród/, zgodnie z przyjętymi zasadami demokracji.
Suweren sprawuje władze w państwie poprzez swoich przedstawicieli wybranych w wyborach powszechnych. Wyborcy głosują na tych, którzy przedstawiają w toku kampanii wyborczej taki program polityczny, który pokazuje najskuteczniejszy sposób /politykę/ realizacji racji stanu, w Polsce – Polskiej Racji Stanu. Tyle teorii.
W praktyce, w naszym państwie jest zupełnie inaczej. Polską sceną polityczną zawładnęły partie polityczne skutecznie wypaczające zasady demokratycznego wyboru i sprawowania mandatu. Ustanowiony system finansowania partii zwalnia je z obowiązku zabiegania o stałe poparcie i zwiększanie swojego elektoratu, bo „manna” leci całkiem grubą strugą z budżetu. Zła ordynacja wyborcza umacnia na scenie politycznej właśnie te partie
/ mają pieniądze/. W ten sposób dusi się oddolne inicjatywy obywatelskie, blokuje kompetentnych, cieszących się autentycznym poparciem i szacunkiem obywateli.
Układ polityczny skutecznie jest wspierany przez świat mediów, tzw. czwartą władze RP, nie wiedzieć czemu (?) całkowicie w rękach obcych ośrodków dyspozycji. Zniszczyć kogoś to dla dziennikarza dzisiaj żaden problem, arsenał środków przebogaty i niestety bardzo skuteczny. W rezultacie mamy jeden z najniższych wskaźników aktywności społecznej. Coraz więcej ludzi – wyborców ogarnia apatia i zniechęcenie aktywnym uczestnictwem
w życiu publicznym, czego dowodem niska frekwencja przy urnach i sukcesy miernot.
Kampania wyborcza stała się kabaretem i koncertem nie spełnianych życzeń, nie ma to nic wspólnego z poważną debat nad najważniejszymi sprawami narodu i państwa. Na kluczowe stanowiska w rządzie wyznacza się politycznych działaczy, często ludzi z koalicyjnych targów, nie mających dotąd istotnych osiągnięć w zarządzaniu, z bardzo powierzchowną wiedzą merytoryczną. Osoby te nie angażują się w ambitne programy, chcą przetrwać na poziomie najniższych kosztów własnych, unikają spotkań i publicznych dyskusji ze specjalistami. W codziennej praktyce realizują zadania wynikające z interesów partii sprawującej władze, a nie to co wcześniej głoszono i obiecywano w kampanii wyborczej. Ważnym zadaniem, niemal priorytetem jest ustawienie partyjnych kolesiów i osób protegowanych, bo trzeba dbać o struktury i rodzinne interesy i sprawdzony elektorat.
Najbardziej znamiennym jest to, że najważniejsze osoby w państwie są bezkarne, nie podlegają praktycznie żadnemu osądowi. Taka polityka to prosta droga do najgroźniejszego z nieszczęść publicznych, do bezkarności zła. Taka polityka już przynosi rezultaty kwalifikujące się do rozpatrzenia przez Trybunał Stanu.
Wymienię tylko kilka przykładów budzących niezadowolenie społeczne i co gorsze odbieranych jako regres:
– nieustającą reformę Sił Zbrojnych RP;
– nieprzerwaną reformę służby zdrowia;
– nieustającą reformę oświaty;
– ambitna politykę odsuwania Polski od morza, przeczącą odwiecznej prawdzie, że
nie ma biednych państw morskich;
– sprawny inaczej i nie całkiem niezależny system sądowniczy;
– trwale likwidowany polski przemysł i gospodarka rolna, ze szczególnymi
preferencjami dla Polski północno-zachodniej;
– lichwiarski system instytucji finansowych nie sprzyjający rodzimej
przedsiębiorczości, likwidacji bezrobocia, masowej migracji za chlebem, biedy i apatii;
– „sukcesy” negocjacyjne przed akcesją do NATO i Unii Europejskiej stawiają Polaków
do roli rezerwuaru taniej siły roboczej i rynku zbytu dla obcych firm;
– brak jakiejkolwiek działalności w zakresie powszechnego uwłaszczenia Polaków
na ziemiach zachodnich i północnych w celu trwałej polonizacji tych obszarów, co
stworzyło nieskrępowane prawo wykupu tych ziem przez obcych, głównie Niemców;
Prawo narodu do decydowania o swoim losie wyraża się przede wszystkim
w zdolności do zapewnienia bezpieczeństwa, a także obrony swojego terytorium
i zamieszkałej na nim ludności. Od początku tzw. transformacji ustrojowej w państwie nie zdołano wypracować spójnej, ogólnonarodowej polityki bezpieczeństwa.
Na jakiej więc podstawie rozpoczęto i prowadzi się reorganizację Sił Zbrojnych RP?
Po wielu latach „reformowania” systemu obronnego państwa, głównie pod kątem wymogów i naszych zobowiązań sojuszniczych, uzyskano stan porównywalny
z organizacyjnym chaosem. Obserwujemy postępujący proces destabilizacji niemal wszystkich obszarów szeroko rozumianej obronności.
Pod hasłami „restrukturyzacji” i „ profesjonalizacji” trwoni się olbrzymi, trudny do oszacowania wysiłek intelektualny Polaków i majątek narodowy. Postępuje coraz głębsza pauperyzacja środowisk wojskowych, niszczy się autorytety dowódców, podważa tradycje
i osiągnięcia oręża polskiego.
Polska jako członek NATO, państwo frontowe sojuszu, aktywnie uczestniczące w misjach wojskowych paktu miała pełne prawo domagać się określonej, wymiernej pomocy w celu szybkiego unowocześnienia swojego, a więc i NATO-wskiego potencjału bojowego na poziomie porównywalnym z Turcją, Koreą Płd. czy Izraelem. Co osiągnęli nasi przywódcy? Wstyd mówić.
Porażająca jest świadomość o przekonaniu naszych elit politycznych, że Polsce i Polakom nic nie grozi, że epoka konfrontacji zbrojnych w Europie już minęła, że sojusznicy nam pomogą itp. Taka postawa polityków stanowi nie tylko zaprzeczenie nauk historii, w której pełno wojen i konfliktów zbrojnych, to szczyt ignorancji politycznej, być może przejaw zdrady. Takie działania nie raz już w historii kosztowały Naród Polski niezmierzone ofiary
i upokorzenia.
Mężowie stanu, przywódcy narodów wiedzą, że konflikt zbrojny jest wszechobecny
i wobec tego słusznie przygotowują się do walki i zwycięstwa.
Naszym politykom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo narodowe, a także dorastającej młodzieży trzeba stale przypominać stare prawdy:
– żaden z sojuszników nie może być traktowany jako zupełnie pewny;
– to nie obronność drogo kosztuje lecz za bezbronność płaci się najwyższą cenę;
– polityka państwa nie poparta siłą staje się bezsilną;
– bezpieczeństwo nie jest wszystkim, lecz bez bezpieczeństwa wszystko jest
niczym;
– chcesz pokoju szykuj się do wojny;
– zawód żołnierza powinien być pierwszym lub drugim zawodem każdego
obywatela;
– nie ma wiecznych sojuszy są tylko wieczne polskie interesy.
Nie wystarczy przeglądać gazety, słuchać radia czy oglądać telewizję aby zrozumieć teraźniejszość. Dogłębne poznanie przeszłości daje surowy materiał do podejmowania mądrych decyzji na dziś i na jutro. Jesteśmy podatni na popełnianie błędów takiego samego rodzaju jakie popełniali nasi przodkowie od setek lat. Musimy umieć powtarzać wielkie ich czyny i unikać pomyłek.
Nasi przywódcy, oby mężowie stanu, mniej uwagi winni przykładać do oceny – „czy mam wystarczająco wysokie poparcie w sondażach” i rozstrzygania odwiecznego dylematu „czy lepiej jak mnie kochają czy jak się mnie boją”.
Historia narodów wskazuje na wielu polityków – mężów stanu, którzy odmieniali losy swych rodaków, nie rzadko zmieniali też świat – ludzkość, wdzięczna za mądrość, charyzmę
i ich dokonania nigdy im tego nie zapomni, bo zawsze liczą się czyny, a nie kolor pudru.
Julianów 2 sierpień 2013 r. oprac. Marek Toczek
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.