Nie każdy pedagog jest wzorem
„Jaką trzeba być bestią, żeby skatować 6-letniego chłopca, bo… zgubił sznurowadło?! Kobieta tak długo biła dziecko pasem z metalową sprzączką, aż po kilku godzinach zmarło. Sprawa wydarzyła się przed laty, kobieta odsiedziała 15 lat i teraz… pracuje w szkole! A na dodatek jest ekspertem… Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wszystko przez to, że wyrok się zatarł” – informują media pod koniec czerwca 2013.
Zimą 1982 chłopiec zgubił sznurówkę, zaś macocha kazała mu kupić nowe. Nie miał pieniędzy i nie kupił, więc pseudo matka go… zakatowała. Nasz sąd skazał ją na 15 lat więzienia, a po wyjściu z pudła (po 10 latach) i po zatarciu wyroku (po kolejnych 10 latach) pani ta została… nauczycielką stołecznego liceum. Szokujące? To jeszcze nie wszystko – uczy także religii (może Kościół zabierze głos w tej sprawie). Mało? To jeszcze – została ekspertem ministerstwa… edukacji.
Niektórzy internauci tak zostali wstrząśnięci tą sprawą, że na swoich blogach podali pełne dane owej edukatorki i ekspertki (imię, nazwisko, adres zamieszkania, numer telefonu emajlowy adres) a potwora (tak ją nazywano). Na ile jest to zgodne z polskim prawem? A z unijnym, i które z nich jest ważniejsze? W internecie dostępne są ponadto skany archiwalnych artykułów dotyczących procesu, w których podane są pełne dane nie tylko ojca i macochy (w tym adres zamieszkania!), ale także świadków.
„Nie ma prawnych podstaw, aby tę panią pozbawić funkcji eksperta” – stwierdza pewien znany profesor prawa karnego. A czy istnieją pozaprawne podstawy? Czy społeczeństwo ma przestrzegać wyłącznie prawa, czy także są inne czynniki mające istotny wpływ na naszych obywateli, np. etyka, logika, uczciwość? A może to są wartości o pomijalnej randze?
Po paru dniach omówiona „bohaterka minionego tygodnia” zrezygnowała ze swej pracy i została skreślona z listy rządowych ekspertów, co nie kończy dyskusji na temat zacierania kar związanych z przestępczością wobec dzieci.
Kiedyś, jakiś facet ocenił inną, znacznie szlachetniejszą naszą obywatelkę, ale mniej znaną, która – będąc wykładowczynią w jednej z polskich uczelni – poswawoliła sobie na znanym portalu, wpisując pikantne żarciki (w tym seksistowskie i antygejowskie oraz religijne). Przy okazji kpiła sobie z przysięgi studenckiej oraz sfałszowała podpis i pomówiła tego faceta, że zarejestrował się pod obcymi danymi i ją znieważał. Facet się zirytował i opisał sprawę w internecie, więc szlachetna (po czasie) dama udała się do dwóch sądów, które nie miały zamiaru zbadać najpoważniejszych zarzutów (czy ów gość miał dodatkowe konto i czy pisarka popełniła wspomniane dwa przestępstwa). Sprawa ciągnie się czwarty rok (ostatnio sąd jednego z miast próbuje pozbyć się sprawy wciskając ją innemu miastu; dobrze, że w obrębie III RP). I tak się pracuje w naszej ukochanej Polsce – polski wymiar sprawiedliwości jest chory (ale Temida podupada na całym świecie, o czym będzie dalej). I to – dzięki niezależnym mediom – jest coraz bardziej oczywiste i nagłaśniane.
Sędziowie popełniają kardynalne błędy logiczne i proceduralne. Pomimo że podejmują idiotyczne decyzje i ogłaszają kuriozalne wyroki, nikt nie jest w stanie ich poprawić, bo są… niezawiśli. Można skrytykować papieża, premiera i prezydenta i taka krytyka może coś zmienić w ich postępowaniu, ale – choć można także sędziego poddać krytyce – to w ślad za tym nic się nie dzieje; Temida nie wyciąga żadnych wniosków, bo grupa wybrańców naszego Narodu jest niezawisła. Są to uprzywilejowani obywatele, choć można im udowodnić brak logiki i błędy popełnione podczas procesów, czyli dyletanctwo. Jak czuje się społeczeństwo, wiedząc, że pewna grupa zawodowa, posiadająca przywileje i certyfikat niezawisłości, popełnia zbyt wiele pomyłek sądowych?
Czy macocha byłaby zdolna zakatować paroletniego pasierba za zgubienie sznurowadła? Czy po odsiadce za ową zbrodnię można dostać posadę nauczycielki fizyki i religii? Czy można ponadto dostać lukratywne stanowisko eksperta w Ministerstwie Edukacji Narodowej?
Czy redaktorka , specjalistka od komputerowej księgowości, może doktoryzować się i wykładać (edukować) na uczelni a jednocześnie pisywać pikantne żarciki na ogólnie dostępnym portalu i popierać użytkowników gustujących w całkiem ordynarnych komentarzach i dowcipach, w tym wspierać założyciela najwulgarniejszego wątku? Czy może sobie kpić z przysięgi studenckiej i walczyć z moderatorem, który sugerował mniej wulgarny język stosowany na portalu? Czy może popierać gawroszy ignorujących portalowy regulamin? Czy może sfałszować podpis i pomówić kogoś, że ma dwa lewe konta? Czy – jeśli omówiono te przewiny – może walczyć o swoje podupadłe (a podobno ciągle dobre) imię w polskich sądach? Czy może wspomagać ją adwokat, który przeinacza słowa pozwanego? Czy można trafić na sędziego, który nie zna prawa prasowego oraz nie zna języka polskiego i skazuje za zarzut wulgaryzmu, choć zarzucono jedynie pikanterię? Czy sędzia może zignorować zarzut fałszerstwa i pomówienia (a jednocześnie chełpić się tym, że nie rozpatrywał w ogóle tych spraw)? Czy sędzia może wydać wyrok bez poinformowania pozwanego, że ma zamiar wydać go w wybranym terminie, a potem nie poinformować, że taki wyrok w ogóle zapadł, przez co pozwany nie mógł złożyć apelacji? Czy to możliwe, aby ta edukatorka wytoczyła drugi proces, tym razem karny, i dopiero na korytarzu jej adwokat poinformował pozwanego (a potem oskarżonego), że wyrok w sprawie cywilnej zapadł już kilka miesięcy wcześniej? Czy komisja etyki szacownej szkoły wyższej może odmówić zbadania opisanej sprawy, zdając się na wyroki sądów, które ogłaszane są po latach, choć zapoznanie się ze sprawę niegodnego zachowania pracownicy uczelni wyższej zajęłaby komisji kilka godzin? Czy rada adwokacka może obiecać zajęcie się sprawą swojego mataczącego adwokata i… zamilknąć w tej sprawie? Czy stołeczni sądowi urzędnicy mogą latami twierdzić, że procesu nie można skasować, bowiem należało wnieść apelację, a kiedy informowano ich, że apelacja była niemożliwa z powodu niepoinformowania o jego ogłoszeniu, nadal obstają przy swoistej polskiej odmianie logiki (godnej noblowskiej nagrody) – apelację należało wnieść w przewidzianym prawem terminie? Czy to wszystko może się wydarzyć w przyjaznym państwie prawa?
Otóż na wszystkie powyższe pytania dotyczące naszych polskich prawniczych problemów na tle faktów odpowiedź brzmi – TAK!
Ileż to zbrodni popełnili nasi togowcy? Ileż to mają obyczajowych i kryminalnych „przygód”, które są coraz częściej i śmielej opisywane w mediach. Ostatnio dwie prokuratorki pobiły się o pewnego stomatologa przed szkolną czeredką, która to wszystko widziała. Może nawet ktoś nagrał ów temidowy hit? A wszystkie takie afery tłumione są immunitetem i niezawisłością – procesy niegodnych ludzi prawa trwają znacznie dłużej, niż przeciętne podobne sprawy, a wyroki są zaniżane, przy czym koszty społeczne (kompromitacja Państwa) oraz koszty finansowe (wynagrodzenia wypłacane podczas wyjaśniania) są zbyt wysokie.
Rzecznik dyscyplinarny stołecznej palestry wszczął postępowanie dyscyplinarne wobec mec. R R (b. pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego w śledztwie ws. katastrofy smoleńskiej). Wszystko z powodu wywiadów, w których adwokat mógł złamać tajemnicę adwokacką. Adwokat jednak twierdzi, że nie naruszył żadnego przepisu kodeksu etyki adwokackiej, w szczególności tajemnicy zawodowej. Ciekawy szykuje się pojedynek pomiędzy naszymi prawnikami. Jedna strona sporu (po polskich studiach prawniczych) uważa, że działała legalnie i etycznie, zaś druga strona sporu (także po polskich takich studiach) uważa, że pierwsza działała nielegalnie i nieetycznie.
Okręgowa Rada Adwokacka w polskim mieście wojewódzkim niemal półtora roku temu poinformowała, że w sprawie pewnego mecenasa / nazwisko znane autorowi /„zostało wszczęte postępowanie skargowe, które obecnie się toczy”. Ciekawe, jak długo jeszcze się potoczy… Skoro rada nie zwraca się po jakiekolwiek wyjaśnienia, więc zapewne wszystkie wątpliwości zostały rozwiane przez owego „uczciwego” adwokata w sposób wzorowo obiektywny… Zresztą to gremium na bieżąco otrzymuje moje artykuły krytycznie omawiające działania podopiecznego i w żaden sposób nie reaguje na moje argumenty podważające jego etykę i profesjonalizm, zatem nie wiadomo, czy ignorują, czy przyznają mi rację…
Właśnie media opisują kolejną skandaliczną pomyłkę amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. W 1989 pani Debbie Milke została wrobiona w popełnienie zbrodni, kiedy to rzekomo zabiła swojego syna – do sprawy włączył się śledczy Armando Saldate (wymieniają dane, które u nas zwykle są niepublikowalne), który marzył, aby wygrać wybory i zostać sądowym szeryfem.
Ów ambitny śledczy nie miał moralnych hamulców – tak poprowadził sprawę, tak kombinował i chachmęcił, że pani Milke została w 1991 uznana za winną i skazana na karę śmierci. Proces był poszlakowy – przysięgli uwierzyli słowom jakiegoś świadka a poza nim nie istniały żadne inne dowody winy (brak śladów, przekonującego motywu, innych świadków). Jednak prokurator uznał przestępstwo za „potworne, diaboliczne i straszne”, więc matka zabitego chłopca trafiła do celi śmierci, zaś pan Saldate dostał upragniony awans.
Zwrot wydarzeń nastąpił w maju 2013, kiedy to adwokaci skazanej kobiety, obalili wiarygodność kluczowego świadka w procesie. Okazało się, że zeznający w sprawie detektyw to notoryczny kłamca. Skazana, choć nigdy nie przyznała się do winy, ostatnie 22 lata spędziła w więzieniu i to z wyrokiem śmierci!
Niektórzy stawiają USA za wzór prawnego systemu, który bezlitośnie a sprawiedliwie rozprawia się z mordercami. Zapominają jednak, że popełnia się tam sporo tragicznych pomyłek. W Polsce kary śmierci wykonywano znacznie szybciej, a ponieważ nasze państwo również nie jest wolne od wad, zatem część skazańców zabito pomyłkowo, co jest bezspornym faktem.
Teraz Amerykanie wypłacą rekordowe odszkodowanie. A wszystko przez jednego kłamcę i cwaniaka, i aż dziwne, że tak wielu prawników (i to nie w Somalii, Polsce czy we Francji, lecz w Stanach) zostało wprowadzonych w błąd! A jakie konsekwencje powinny spotkać człowieka, który dla własnej kariery był gotów poświęcić czyjeś życie pod szczytnymi hasłami amerykańskiej sprawiedliwości? A iluż to idiotów mamy w Polsce, którzy powołują się na niezawisłość sędziów, sądzących na podstawie swoich błędnych przekonań, lenistwa, łapówkarstwa, z powodu nawału pracy, okresu świątecznego, kłopotów rodzinnych, zbliżającego się końca roku albo z setki innych powodów?
„Z rządem Donalda Tuska nie można rozmawiać. Premier to tchórz i kłamca” – rzekł był 29 czerwca 2013 szef NSZZ „Solidarność” Piotr Duda. Czy grozi mu proces o zniesławienie? A czy grozi mi taki proces, jeśli stwierdzę, że pewna znana mi osoba zełgała publicznie i przez kolejnych parę lat nadal kłamie (wespół ze swoimi zwolennikami), iż miałem lewe konta na znanym portalu i że tam sfałszowała mój podpis? Że nadal rozpowszechnia kuriozalną informację, iż posiada wiarygodny dowód mojego przestępstwa? Że jej adwokat nabrał się na jej omamy, a ponadto wziął z powietrza w obrzydliwie kłamliwy sposób zarzuty, iż uznałem jej wypowiedzi za wulgarne, choć w istocie uznałem je tylko za pikantne? Że pewien znany mi sędzia popełnił szereg błędów podczas procesu i nie ma zamiaru odpowiedzieć na poważne zarzuty, bo nie musi, gdyż tchórzliwie kryje się za ochronnym murem pod nazwą ‘niezawisłość’? Że adwokat i sędzia nie zbadali owego pomówienia i fałszerstwa (czyli najważniejszego wątku!), co świadczy jedynie o ich dyletanctwie? Że stołeczni togowi „fachowcy” nie mają żadnych rzeczowych propozycji, które zakończyłyby tę kompromitację wojewódzkiej Temidy, która od paru lat nie ma woli zbadać, kto kłamie a kto ma rację?
Omówiona amerykańska kompromitacja może nieco pomniejszać wagę opisanej polskiej wpadki, ale widać, że togowi „sprawiedliwi” są na każdym kontynencie – jak w tak wielkim i mądrze zarządzanym państwie można było popełnić aż tyle szkolnych błędów. Jeśli nauczyciele popełniają przestępstwa, to już jest skandal sam w sobie, ponieważ są to osoby zaufania publicznego, natomiast jeśli zło czynią panie, które postrzegane są jako wrażliwsze istoty, to skandal jest znacznie poważniejszy. Czy Ministerstwo Sprawiedliwości odnawiane przez kolejnego sympatycznego ministra, tym razem Marka Biernackiego, potrafi zająć się tą – kompromitującą polską Temidę – sprawą?
Australijski minister Gary Gray ogłosił w parlamencie, że zmarł były prezydent RPA Nelson Mandela. Gdy zorientował się, że to błędna informacja, niezwłocznie wystosował oficjalne oświadczenie – „Przepraszam, jest mi bardzo przykro, że powiedziałem to, co uważałem za wiarygodną informację”. Coś się panu z antypodów pokręciło (jak dwie środkowe litery ar/ra w jego danych – imię przechodzi w nazwisko i odwrotnie).
Polityk pokajał się natychmiast, natomiast pewien piszący w mediach, od czterech lat żyje w omamach oraz w kłamstwie i nie widać oznak przeprosin i skruchy, a polskie sądownictwo ułatwia jej trwanie w tym błędzie a grzechu, bowiem właśnie postanowiono (po dokładnym zapoznaniu się ze sprawą, czyli po poświęceniu wielu godzin pracy na przejrzenie akt i toczenie procesu) przerzucić kłopotliwy problem z jednego miasta do drugiego. Znany mi dziennikarz powinien równie niezwłocznie się wytłumaczyć i pokajać – „Przepraszam, jest mi bardzo przykro, że powiedziałem to, co uważałem za wiarygodną informację”. Ciekawe, kto mu zasugerował ową wierutną bzdurę. Podobnie ów minister z Australii – sam przecież końca prezydenta nie wymyślił, miał wszak kiepskiego informatora, ale imię to mu wkręcili w nazwisko… rodzice.
Mirosław N
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.