Piotr Falkowski
MON rezerwuje w wojsku dla weteranów rannych na wojnie zaledwie 28 etatów. Stanowisk, które mogliby objąć, jest kilkaset
Renty weteranów poszkodowanych na wojnach są często tak niskie, że brakuje na leki, rehabilitację czy przystosowanie domu do potrzeb osoby o ograniczonej sprawności.
Rodziny poległych dostają po nich pieniądze, ale dopiero w wieku emerytalnym. Dla wdów po młodych żołnierzach (często szeregowych) oznacza to kilkadziesiąt lat czekania na państwowe wsparcie.
MON zarezerwowało dla weteranów poszkodowanych w misjach zaledwie 28 etatów w wojsku. Szacuje się, że stanowisk, które mogłyby objąć takie osoby (także w pewnym stopniu niepełnosprawne), jest kilkaset. Najbardziej pilna jest potrzeba rozwinięcia programów umożliwiających przekwalifikowanie.
Termin „weteran” wyparł „kombatanta”. To skutek eufemistycznego podejścia do współczesnych militarnych interwencji. Nie wypowiada się już wojen, a działania zbrojne nazywa misjami pokojowymi lub stabilizacyjnymi. W praktyce operacje takie jak w Iraku i Afganistanie to jednak wojna. Są ofiary, mamy rannych i problemy tych, którzy wracają. Chociaż mija dekada od początku naszego zaangażowania w Iraku, to dopiero w marcu ubiegłego roku weszła w życie ustawa porządkująca sprawy byłych uczestników misji. Dzięki niej otrzymali podstawowe przywileje, przede wszystkim związane z dostępem do służby zdrowia, rehabilitacji itp. Do końca marca status weterana otrzymało ponad 6 tys. osób, weterana poszkodowanego – 350, w tym 5 kobiet.
Dane o liczbie rannych dawane oficjalnie, ale jest problem ze sposobami kwalifikowania obrażeń. Dla Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych ranny żołnierz to taki, który wymaga opieki chirurga i co najmniej 2 tygodni spędzi w szpitalu. Z kolei Inspektorat Wojskowej Służby Zdrowia za rannych uznaje wszystkich żołnierzy którzy wymagali specjalistycznego leczenia. Jeszcze mniej jednoznaczny jest termin „lekko ranny”, zdarzyło się, że za takiego uznano żołnierza, który stracił nogę. MON wyraźnie stara się zaniżać statystykę. Rzecz dotyczy być może nawet 5 proc. wszystkich żołnierzy na misjach.
irak
2003-2008
zginęło 22 polskich żołnierzy i 6 cywilów. Ranni-150 osób
AFGANISTAN Misja ISAF od 2007 r.
zginęło 38 polskich żołnierzy i jeden cywilny ratownik medyczny.
Ranni – 350 osób, ponad 400 poszkodowanych w inny sposób
Pod względem liczby zgonów i obrażeń fizycznych w przeliczeniu na wielkość kontyngentu Polacy są nieco powyżej średniej. Najwięcej ginie Duńczyków i Estończyków. Czy doceniamy wkład żołnierzy wykonujących zadania na mis zagranicznych? Politycy nie trafią wytłumaczyć przekonywująco sensu kosztownych operacji w ległych krajach. Ostatnio z oficjalnych wypowiedzi przebija wręcz dystans. Rząd chce wcielać tzw. doktrynę Komorowskiego polegającą na ograniczeniu się do środków obrony terytorialnej. Nie wyklucza działań ekspedycyjnych, ale tylko w ramach posiadanych możliwości i rezerw. Oznacza to, że nie będziemy ani kupowali sprzętu ani szkolili żołnierzy pod kątem operacji za granicą. To, niestety degradacja Polski w NATO. Doktryna Komorowskiego to także brak zaangażowania Polski w n nowsze programy NATO, związane ze zwalczaniem zagrożeń bezpieczeństwa energetycznego sieci teleinformatycznych i przeciwdziałania terroryzmowi.
80 proc. Polaków negatywnie ocenia decyzję o uczestnictwie w ISAF. W praktyce weterani doświadczają społecznego ostracyzmu i niezrozumienia. Internet pełny jest określeń typu „najemnicy” i „mordercy”.
Nie zgadzamy się, by nas obrażano. Widzimy, jak się traktuje weteranów w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Australii. Tam są wielkie parady, święta, angażuje się nie tylko wojsko, ale całe społeczeństwo. Nie mówię już o USA gdzie uznanie dla weteranów jest na niezwykłą skalę. A przecież podczas służby wykonywaliśmy takie same zadania co oni, często ramię w ramię. Dlaczego po powrocie do kraju jesteśmy traktowani inaczej? – pyta mjr Leszek Stępień, sekretarz Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju.
Poza interwencjami w kilku skrajnych przypadkach MON niewiele robi, by to zmienić.
Komandos z brodą
Żołnierze podkreślają, że nie są bezmyślnymi wykonawcami rozkazów. – Często podczas szkolenia więcej czasu spędzamy w salach wykładowych niż gdzie indziej mówi komandos, który szkolił afgańskich antyterrorystów. Przez wiele tygodni poznają ich kulturę, mentalność, próbują ich zrozumieć, by zasłużyć na minimum zaufania dumnych miejscowych ludzi. – Trzeba wiedzieć, że szkolący nie może być młodszy od szkolonych. Europejskie zasady w Afganistanie nie działają. Człowiek brudny, w zakurzonym ubraniu jest lepiej przyjmowany niż pachnący, ogolony, w wyprasowanym mundurze – wyjaśnia. Polscy żołnierze czasem nawet zapuszczali brody (albo przylepiali sztuczne), żeby dopasować się do obyczajów Afgańczyków. – A i tak chyba ich nigdy nie zrozumiemy. Zdarza się, że ochotnik zaangażowany w szkolenie i pozytywnie oceniany nagle się zmienia. Coś go urazi, bierze broń i chce strzelać – wspomina jeden z oficerów.
Z sapera informatyk
Mit agresywnego osiłka z karabinem odchodzi do lamusa, podobnie jak wiele innych. – Jeśli ktoś wstąpi do zawodowej służby wojskowej tylko dla pieniędzy – chociaż naprawdę są marne – albo dlatego, że ładnie wygląda w mundurze, będzie się męczył. To ciężka praca. Wykonywanie jej od 8.00 do 16.00 nie przyniesie efektów. Trzeba się poświęcić, poczuć w sobie taki bodziec do działania, podejmowania odpowiedzialności za zadanie, za podwładnych, kolegów – uważa mjr Stępień.
On sam był dowódcą komponentu inżynieryjnego w Afganistanie Zadania jego oddziału polegały głównie na naprawie dróg, rozminowywaniu, budowie studni. Stracił nogę na minie przeciwpiechotnej. Leczenie i rekonwalescencja trwały 2 lata, potem, jak
mówi, potrzebował jeszcze roku na „poukładanie życia”. – Jest pewien etap goryczy, który musi przejść każdy po takim zdarzeniu. Wchodzenie w nową sytuację życiową związaną z niepełnosprawnością musi potrwać. Trzeba zaakceptować się takim, jakim się jest, postawić sobie nowe cele. Jednemu na to potrzeba roku, innemu pięciu lat, a innemu nigdy się nie uda dostosować – tłumaczy. Postanowił pozostać w wojsku, przekwalifikował się z sapera na informatyka. – Mogłem pójść na rentę i byłaby lepsza niż moje obecne uposażenie, ale człowiek był, jest i będzie żołnierzem. Teraz żołnierzem niepełnosprawnym. Ale w nowej pracy mogę się sprawdzić, czuję, że nie jestem gorszy od innych, a może i lepszy – dodaje nasz rozmówca.
Major Leszek Stępień
Ranny żołnierz, któremu nie uda się pomóc na miejscu, trafia amerykańskim transportem lotniczym do bazy w Ramstein, a stamtąd do szpitala w Landstuhl. Tam leczy się go najczęściej aż do stanu, gdy nie jest potrzebna hospitalizacja. Polacy muszą sobie radzić w obcym środowisku. Mają tę przewagę nad pacjentami z USA, że do szpitala na przedmieściach Monachium znacznie łatwiej dotrzeć rodzinom. Jednym i drugim pomaga fundacja domów Fisher House.
Zaczęło się w 1990 r. od domu, który przekazał amerykańskiemu Wydziałowi ds. Weteranów znany przedsiębiorca budowlany Zachary Fisher. Znajduje się on w pobliżu centralnego szpitala Marynarki Wojennej w Bethesda (stan Maryland). Chodziło o stworzenie miejsca dla bliskich pacjentów (głównie marynarzy okrętów wojennych), którzy mieszkali daleko i nie stać ich było na dłuższy pobyt w hotelu. Teraz takich domów jest 60, powstają kolejne. Większość kosztów ich działania ponosi budżet Departamentu Obrony.
W Fisher House jest wszystko, żeby się czuć jak u siebie w domu. Robimy to przede wszystkim dla sił zbrojnych USA, ale będąc w Niemczech, nie możemy nie dostrzegać naszych sojuszników, którzy służą w jednej koalicji i tak samo odnoszą obrażenia. W domu w Landstuhl mieliśmy bardzo dużo polskich rodzin. Rozumiemy się zawsze sercem – mówi Vivian Wilson, przedstawicielka fundacji.
Pięć samobójstw w dwa lata
Po powrocie do kraju zaczyna się rzeczywistość, którą dr Andrzej Łapa, socjolog z Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, nazywa „drugim dnem” polskiego zaangażowania w zagraniczne operacje. Prowadzi systematyczne badania skutków społecznych pobytu polskich żołnierzy na misjach. – Jedna zmiana na misji w Afganistanie to 47 rozbitych małżeństw, są problemy przemocy domowej, alkoholizmu, narkotyków. Pomoc psychologiczna często nie dociera. Tylko w Szczecinie w ciągu dwóch lat samobójstwo popełniło pięciu uczestników misji- przywołuje dane socjolog
MON proponuje specjalne ośrodki leczniczo-wypoczynkowe, pomoc psychologiczną i psychiatryczną. Jest wiele programów wsparcia, ale w ocenie dr. Łapy często rozmijają się z potrzebami. Działania są rozproszone, MON nie ma spójnej polityki wobec weteranów – ocenia. Największe problemy mają byli żołnierze z jednostek w małych miejscowościach, tzw. zielonych garnizonach. Czują się wyizolowani, nie mają pracy, trudno im odnaleźć się w nowej roli po przejściu do rezerwy, na rencie lub emeryturze. ■
Piotr Falkowski, Wrocław
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.