MAREK PYZA
SIECI
dziennikarz
Dotarliśmy do wyników badań krwi ofiar tragedii smoleńskiej. To kolejny dowód, który może być pomocny w określeniu przyczyn katastrofy. I niestety kolejny, który zignorowali polscy śledczy
Istnieją dokumenty, które każą postawić pytanie, jak to możliwe, że w ciałach pasażerów TU-154M stwierdzono ponadnormatywną, dającą się wytłumaczyć tylko wybuchem, obecność tlenku węgla? I jak to możliwe, że do dziś nikt tego jeszcze nie zweryfikował?
Wiemy, że na wraku znaleziono ślady trotylu i innych – jak powtarzają śledczy – „cząstek wysokoenergetycznych”. Dużo śladów. Odkryli je biegli powołani przez prokuraturę.
Zlecone przez rodzinę amerykańskie badania fragmentu ubrania należącego do Ewy Bą- kowskiej, a także pasa bezpieczeństwa, którym wnuczka gen. Mieczysława Smorawińskiego była przypięta w tupolewie, potwierdziły obecność materiałów wybuchowych. Poważne podejrzenia dotyczące destrukcji samolotu w powietrzu formułuje wielu naukowców. Wskazują zwłaszcza na rozkład szczątków maszyny. Do tej układanki dokładamy kolejny element.
Kluczowe COHb
Tygodnik „Sieci” miał wgląd w wyniki badań krwi czworga osób, które zginęły 10 kwietnia. Przeprowadzili je sami Rosjanie w pierwszych dniach po katastrofie na zlecenie polskich medyków sądowych. Chodzi o stężenie hemoglobiny tlenkowęglowej (COHb). Jej poziom je: badany m.in. u osób zmarłych w wyniku zaczadzenia niesprawnym piecykiem gazowym czy pożaru. Pozwala zweryfikować np., czy ofiar żyła w momencie wybuchu ognia (zdarzają si przypadki podpalenia w celu zatarcia śladów np. zabójstwa). Może też odgrywać ważną roli w dochodzeniu przyczyn zagadkowych kata strof lotniczych. Jak w Smoleńsku.
Karboksyhemoglobina występuje naturalnie w organizmie człowieka. Jej stężenie jest niewielkie, wynosi 1-2 proc. Powyżej 4 proc. pojawiają się objawy zatrucia. Najpierw lekkie – niższa koncentracja, a dalej bóle głowy i rozszerzanie naczyń skórnych, aż do zaburzeń rytmu serca, drgawek i zgonu. Wyjątek stanowią palacze, u których poziom COHb może sięgnąć nawet 12 proc. (w zależności od liczby wypalanych papierosów). U osób niepalących stężenie nie powinno przekraczać 3 proc.
Wśród czterech znanych nam wyników badań toksykologicznych po sekcjach zwłok przeprowadzonych w Moskwie są upublicznione niegdyś przez MAK dokumenty dotyczące gen. Andrzeja Błasika. Dowódca Sił Powietrznych palił i wiadomo, że przed wejściem na pokład wyszedł z budynku portu lotniczego, by sięgnąć po papierosa. Stężenie COHb w jego przypadku wyniosło 7,7 proc., nie musi więc niepokoić. Dziwi co innego – w konkluzji z badań nie ma ani słowa o hemoglobinie tlenkowęglowej we krwi generała. Przeoczenie? Rosyjski protokół zawiera jedynie metodologię i dane cząstkowe próbek, co pozwala obliczyć poziom karboksyhemoglobiny.
Jednak pozostałe trzy osoby były niepalące (z uwagi na dobro rodzin nie podajemy nazwisk). Na podstawie danych zawartych w materiałach rosyjskich chemików można obliczyć, że poziom COHb wyniósł u nich odpowiednio: 6 proc., 12 proc. oraz 16 proc. Co mogło być powodem tak wysokiego stężenia? Możliwości jest kilka. Wykluczywszy te nieprawdopodobne
np. przebywanie w kabinie pełnej palących osób bądź wypełnionej dymem powodowanym jakąś usterką samolotu (nieodnotowaną przez jakiekolwiek rejestratory) – pozostają dwie.
Problem z pożarami
Dr n. med. Grażyna Przybylska-Wendt, specjalistka z zakresu medycyny sądowej, zapytana o obecność karboksyhemoglobiny tłumaczy, iż tlenek węgla (bardzo łatwo łączący się z hemoglobiną) do organizmu dostaje się drogami oddechowymi w sytuacji, gdy dana osoba pozostaje nawet bardzo krótko w otoczeniu zawierającym CO.
Wyniki badań na obecność tlenkowęglowej hemoglobiny (12 i 16 proc.) świadczą o tym, że osoby, u których ją wykryto, znalazły się w atmosferze zawierającej tlenek węgla oraz że dostał się on do ich organizmu przyżyciowo- mówi nam medyk sądowa. Dodaje, że w tym przypadku jedynym pewnym źródłem wydzielenia się CO może być ogień, na co wskazuje spalenie czy nadpalenie niektórych ciał.
Teoretycznie jest możliwe, że tlenek węgla zwiąże się z hemoglobiną poprzez skórę. Ale nie w takiej ilości. – U osób zmarłych, np. z powodu śmiertelnych obrażeń ciała, które jedno- cześnie znalazły się w pożarze, a ich ciała uległy rozległym oparzeniom, tlenek węgla może co prawda przeniknąć do organizmu, lecz jedynie do powierzchownych naczyń skórnych i podskórnych. Stężenie CO jest w takim razie minimalne, śladowe – mówi dr Przybylska-Wendt.
Jej opinię potwierdzają analizy przeprowadzone przez medyków sądowych z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie: Grzegorza Teresińskiego, Grzegorza Buszewicza i Romana Mądrę. W opublikowanym w 2004 r. artykule na łamach fachowego periodyku „Medycyna Sądowa i Kryminalistyka” piszą: „Wyniki naszych doświadczeń potwierdzają bardzo słabą przenikalność CO przez ludzkie tkanki, gdyż pośmiertna dyfuzja CO do głębiej leżących tkanek jest zbliżona do błędu analitycznego zastosowanej w niniejszej pracy najbardziej czułej chromatograficznej metody oznaczania COHb i COMb”.
Cztery lata później w tym samym piśmie inna grupa naukowców – Joanna Nowicka, Teresa Grabowska i Joanna Kulikowska ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego – przedstawiła wyniki badań ofiar wybuchów w kopalniach. „Ekstremalne warunki katastrofy górniczej, zwłaszcza wysoka temperatura, w jakiej przebywały zwłoki, nie wpłynęły na poziom endogennego cyjanowodoru i karboksyhemoglobiny” – stwierdziły w opracowaniu.
WYSOKIE STĘŻENIE HEMOGLOBINY TLENKOWĘGLOWEJ U KILKU OFIAR DOŁĄCZA DO DOTYCHCZAS ZNANYCH POSZLAK UPRAWDOPODABNIAJĄCYCH HIPOTEZĘ WYBUCHU NA POKŁADZIE TUPOLEWA
Trudno zatem dopuszczać, by w wyniku przebywania ciał w strefie smoleńskiego ognia stężenie COHb sięgnęło 12 czy 16 proc.
Rozważmy więc inną hipotetyczną sytuację. Pasażer w momencie katastrofy doznaje poważnych obrażeń, znajduje się poza samolotem, upada na ziemię, w sam środek ognia. Zakładając, że bez jakiejkolwiek świadomości, w finalnej fazie agonii organizm zaczerpnie jeszcze powietrza, można dopuszczać, że krew takiej osoby będzie zawierać podwyższoną karboksyhemoglobinę. Problem w tym, że wspomniane trzy ofiary katastrofy smoleńskiej miały zbyt liczne i ciężkie obrażenia, by uprawdopodobnić taką wersję zdarzenia. Czy jest bowiem możliwe, by oddychały osoby z rozerwanym osierdziem i sercem, połamanymi żebrami, zapadniętymi i stłuczonymi płucami?
Tę ostatnią ewentualność wyklucza coś jeszcze. Ofiara, u której wykryto 16-procentowe stężenie karboksyhemoglobiny, została znaleziona… poza dwiema strefami pożarów, oznaczonymi przez komisję Jerzego Millera(nazwanymi „prawdopodobnymi miejscami wybuchów” – w oryginale ekspertyzy wykonane przez firmę SmallGIS). Na załączonym na str. 18 zdjęciu miejsca te zaznaczyliśmy żółtymi kołami. Jak widać, ciało nr 3 nie powinno być poddane działaniu ognia. I rzeczywiście nie było – na fotografiach z miejsca katastrofy, które widzieliśmy, na ziemi nie ma żadnych śladów pożaru, a mimo to na ok. 20 proc. powierzchni ciało nosiło ślady poparzeń II i III stopnia.
Równie ciekawe, że nie ma ich także na ciele nr 2, które – według raportu komisji Millera -miało znaleźć się w samym środku pożaru. Takich zagadek jest więcej.
Eksplozja?
Ciało kolejnego pasażera feralnego lotu miało mocno spalone plecy. Jak to wytłumaczyć, skoro znaleziono je w pozycji leżącej plecami do ziemi i to poza bezpośrednią strefą ognia?
I jeszcze jedno trudne do wyjaśnienia zagadnienie. Różową kropką zaznaczyliśmy miejsce ułożenia ciała, natomiast trójkątem- opalone rzeczy należące do tej osoby. M.in. nadpalony fragment ubrania, w którym znajdował się portfel z kartami kredytowymi niemożliwymi do rozdzielenia – tak bardzo były zniekształcone pod wpływem temperatury.
Jak te rzeczy mogły się znaleźć w strefie ósmej – kilkadziesiąt metrów przed miejscem domniemanych pożarów?
Tego typu niejasności każą na serio rozpatrywać hipotezę o wybuchu na pokładzie tupolewa. Trudno przesądzać o jego źródle czy udziale osób trzecich w doprowadzeniu do tragedii. To nie ten etap. Ale nie wolno lekceważyć kolejnych argumentów, które aż się proszą o sprawdzenie. Wysokie stężenie hemoglobiny tlenkowęglowej u kilku ofiar (wciąż nie wiemy, co przyniosły badania u większości) dołącza do dotychczas znanych poszlak uprawdopodabniających wybuch. Zwłaszcza znalezionych na wrakowisku śladów materiałów wybuchowych. A także przeprowadzonych w USA badań laboratoryjnych fragmentu pasa bezpieczeństwa i odzieży Ewy Bąkowskiej. Wykazały one obecność TNT oraz 2,4 DNT. Stanisław Zagrodzki, kuzyn działaczki Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich, w rozmowie z „Sieci” mówi o kwestii COHb, na którą sam zwrócił uwagę w rosyjskiej dokumentacji. – Dla mnie to kolejny element wskazujący co najmniej na wybuch paliwa, a ułożenie ofiar ze śladami nadpalenia i rozrzucenie stopionych przedmiotów w strefach, gdzie nie było pożaru, świadczy o tym, że zanim nastąpiło zderzenie z gruntem, ciała musiały mieć kontakt z ogniem. Dlaczego dotychczas nikt nie zajął się rzetelnie tymi kwestiami? Nawet nie przeprowadzono kwerendy materiałów z Moskwy – dziwi się.
Również dr Przybylska-Wendt podkreśla konieczność uszczegółowienia badań: – W oparciu o powszechnie dostępne dane nie można wykluczyć tego, że tlenek węgla mógł się wydzielić w wyniku wybuchu jakiejś substancji zawierającej duże ilości węgla, a także, że ewentualny wybuch był przyczyną pożaru tworzącego tlenek.
Ruch śledczych
Ciężko usprawiedliwiać dotychczasową opieszałość polskich służb i lekceważenie alarmujących dowodów. Komisja Jerzego Millera w ogóle nie była nimi zainteresowana. W odpowiedzi na pytania Grzegorza Januszki, ojca Natalii, śp. stewardesy z TU-154M, obecny tzw. zespół Macieja Laska stwierdził: „Pytanie o wyniki sekcji zwłok należy zadać właściwej Prokuraturze Wojskowej. Komisje prowadzące badania zdarzeń lotniczych w celach profilaktycznych nie przeprowadzają samodzielnie takich badań, a jedynie korzystają z wyników ekspertyz sporządzonych przez kompetentne ośrodki. Udostępnione materiały z takich ekspertyz nie dawały podstaw do postawienia tezy o zaistnieniu eksplozji materiałów wybuchowych”. Może takowe podstawy by się znalazły, gdyby rządowi eksperci zechcieli ich poszukać. Nie kwapili się jednak do tego.
Prokuratura popełniła niewybaczalny błąd na samym początku, gdy stwierdziła, że wystarczy, jeśli sekcje zwłok wykonają Rosjanie.
Pokłosiem tego był brak dostępu do materiałów, wielomiesięczne na nie oczekiwanie, a także skazanie się na manipulacje w dokumentach.
W protokole dotyczącym jednej z opisywanych wyżej ofiar, strona rosyjska wyniki cząstkowe badania na stężenie COHb i szczegółową metodę przeprowadzania analizy, ale we wnioskach zapisała zdanie ignorujące te dane: „We krwi badanej metodą Fretwurst-Meinecke nie stwierdzono obecności karboksyhemoglobiny”.
Analogiczny wpis dotyczy kolejnej W przypadku trzeciej nawet nie zająknięto się o COHb. U czwartej z ofiar stwierdzono 11-procentowy poziom hemoglobiny węglowej (de facto 12-procentowy – bez zaokrąglania wartości wynikowych rosyjski chemik napisał, że taka ilość „nie ma znaczenia toksykologicznego”. Część rodzin w ogóle nie znalazła udostępnionych im materiałach charakterystycznej tabelki, na podstawie której da się w poziom COHb w badanej próbce. Przypadek? Trudno w to uwierzyć.
Wobec nikłej wiarygodności i wybiórczości rosyjskich dokumentów prokuratura wystąpiła z wnioskiem do krakowskiego Instytutu im Jana Sehna o zbadanie krwi ofiar, m.in. pod kątem karboksyhemoglobiny. Decyzja zapadła w lutym tego roku. Czy po trzech latach jeszcze sens? Nawet jeśli nie można liczyć na wiele, warto próbować.
Spór o przyczyny katastrofy smoleńskiej rozgrywa się obecnie przede wszystkim między zespołem parlamentarnym a zespołem M. Laska. W niewielkim stopniu dotyczy materiału dowodowego w postaci rozłożenia w poszczególnych sektorach ciał, ich obrażeń. Rządowi eksperci ostentacyjnie wręcz to ignorują, jak wykazaliśmy, mają powody, by unikać kłopotliwego materiału. Ale musi on być podda szczegółowej analizie.
Bo, jak lubią powtarzać kryminalisty, zwłoki „mówią”. Także, jak widzimy, w przypadku tragedii smoleńskiej.
Marek Pyza
Wypowiedz się
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.