Cristiada – co mówiło nam do tej pory to słowo? Niewiele albo nic. A powinno… Być może bowiem wydarzenia cristiady stoją także przed nami – choć w zmienionej scenografii, to jednak według tych samych założeń ideowych, według tej samej retoryki i z tym samym przesłaniem. Dzieło w reż. Deana Wrighta my wszyscy powinniśmy znać i to dokładnie, po to, by nie dopuścić do powtórzenia się cristiady w naszej Ojczyźnie.
Żądania usuwania krzyży z parlamentu, szkół, urzędów, ingerencja nawet w treści kazań, usuwanie religii ze szkół, Boga z konstytucji, konfrontowanie hierarchów ze sobą, z klerem i wiernymi, stosowanie cenzury dystrybucyjnej, bezczelne obarczanie winą za wszystkie niepowodzenia opozycji etc. – to wszystko wygląda niestety jak przygotowania do polskiej cristiady. Tak naprawdę nie chodzi nawet o to, by zepchnąć Kościół do katakumb, ale by w ogóle wymazać Chrystusa z serc i pamięci Polaków. A jak się nie da wymazać – to wyrwać. Tak jak chciano go wyrwać z serc i umysłów Meksykanów. Tam się nie udało i tu też udać się nie może. Problem jest jednak inny: chodzi o to, aby owego „nie udało się” nie okupić więzieniami, krwawymi ofiarami i tragiczną emigracją. Nawiedzonych tajemną wiedzą o Wielkim Architekcie szaleńców trzeba spacyfikować pokojowymi środkami, póki czas. Podobnie, jak robi się to na przykład obecnie na Węgrzech.
Choć akcja filmu nie toczy się na naszym kontynencie, lecz w Meksyku w latach 1926-1929, to przyczyna potwornego prześladowania katolików aż do próby ich fizycznego wytępienia jak chwastu, została na tamten kontynent zawleczona z Europy. Ta przyczyna to wojująca, lewacka masoneria, która tak śmiało poczyna sobie teraz i w naszym kraju, posiłkując się nieustannie tzw. poprawnością polityczną. W filmie nie mówi się o masonerii wprost, bo zapewne wówczas nie doszłoby w ogóle do realizacji tego obrazu, a tym bardziej do jego rozpowszechniania. Mówi się o rządzie „rewolucyjnym”, „antychrześcijańskim”, porównuje się go z najgorszym, krwawym bolszewizmem. W filmie mamy jednak do czynienia z postaciami nie fikcyjnymi, lecz historycznymi, a przekaz historyczny jest jednoznaczny.
Już w 1828 r. działały na terenie Meksyku 102 loże masońskie! W ciągu kilkudziesięciu lat masoni opanowali najważniejsze stanowiska w państwie, w wojsku i tak urośli w siłę, że mogli wystąpić przeciwko Kościołowi otwarcie i brutalnie. W praktyce oznaczało to wypowiedzenie wojny swemu własnemu narodowi. Konstytucja z 1917 r. wraz z późniejszymi przepisami wykonawczymi wyprzedziła w swym okrucieństwie i antyklerykalizmie nawet ustawodawstwo sowieckie. Bardzo interesująco pisze o tym prof. Jerzy Robert Nowak w książce „Walka z Kościołem wczoraj i dziś” – warto po nią sięgnąć, bowiem pouczających analogii do naszych dni tam niemało.
Wojna domowa, która pochłonęła ok. 100 tys. ofiar śmiertelnych, a następnie przyniosła masową emigrację (ok. pół miliona osób), nie została uczciwie zakończona, bowiem masoni od początku nie zamierzali dotrzymywać wynegocjowanych przy pośrednictwie Amerykanów porozumień. Zaledwie w 10 dni po porozumieniach pokojowych – pisze w swej książce prof. J. R. Nowak – 3 lipca 1929 r. zastrzelono znanego przywódcę cristeros – duchownego F. Pedrozę. W ciągu kilku lat podstępnie zamordowano wszystkich ważniejszych wodzów cristeros: Cuevę, Arreolę, Gutiereza, Alvareza, Barajasa, Hernandeza i Salazara. Zdradzieckie mordy i prześladowania dawnych katolickich partyzantów pociągnęły za sobą w okresie od 1929 do 1935 r. aż 5000 ofiar spośród cristeros, w tym ich 500 oficerów. O tym film już nie opowiada, tak samo jak i o bezczelnym fałszowaniu kolejnych wyborów, jest to bowiem temat na osobną opowieść.
„Cristiada” kończy się w 1929 r., kończy się nadzieją. Choć to nie 1929, a 1937 rok przyniósł pewne pojednanie władzy z Kościołem i ludem. Kto jednak zna bliżej historię Meksyku, ten wie, że jeszcze do 2000 r. (a może i do dziś, tyle że w sposób mniej widoczny) krajem tym w dużym stopniu wciąż kierowali masoni, choć raczej swym wypróbowanym sposobem – zza kulis. Dopiero niedawno zezwolono np. przedstawicielom władz na uczestniczenie w uroczystościach kościelnych i Mszach św. – oczywiście tylko jako osoby prywatne. Jako osoba całkowicie prywatna przybył też do Meksyku w 1979 r. Jan Paweł II, tyle że tę „prywatną” osobę na 130-kilometrowym odcinku od Mexico City do Pueblo z niebywałym entuzjazmem witało 10 milionów ludzi…
Masoni od początku XX w. nazywali siebie rządem najbardziej postępowym w dziejach świata, a postęp ich polegał na tym, że postanowili „uwolnić” z gruntu katolicki kraj od najmniejszych choćby wpływów Kościoła, od „watykańskiej zarazy”. Nie przebierali w środkach, w czym faktycznie nie byli gorsi od bolszewików.
Nie wystarczało mordować. Trzeba było mordować w najwymyślniejszy sposób – by odstraszyć, jak twierdził prezydent kraju Plutarco Elias Calles (członek loży „Helios”), a tak naprawdę, by dać I upust instynktom, które trudno nazwać zwierzęcymi, bo ubliżyłoby się zwierzętom. Do takich okrucieństw zdolny jest tylko człowiek, żadne zwierzę. To był „przedsmak” tego, co w 1939 r. i później miał zafundować światu inny oświecony i sprawiedliwy rząd, tym razem spod znaku swastyki, działający w oparciu o„naukowe” przesłanki i na dodatek reprezentujący naród szczycący się wielkim dorobkiem kulturalnym.
W Meksyku jednak tylko na początku szło masonom łatwo. O ile udało im się spacyfikować duże miasta, o tyle na prowincji armia rządowa nie dawała rady. Ubogi lud okazał się niezwykle bogaty w odwagę i poświęcenie. Nie chciał wyrzec się Chrystusa nawet za cenę największych cierpień. Wzdłuż tras kolejowych biedacy „zdobili” tysiące słupów telegraficznych, które regularnie służyły za szubienice. Terrorem Plutarco Calles jego spółka nie wskórali jednak nic.
Szczególnie dramatycznie przedstawione są w „Cristiadzie” losy 14-letniego Jose Luisa Sanchez del Rio, dziś błogosławionego; z niegroźnego łobuziaka stary, mądry ksiądz czyni ministranta, z czego chłopak jest bardzo dumny. Ów kapłan po wprowadzeniu okrutnych zarządzeń przeciwko klerowi nie godzi się na opuszczenie kościoła – swego prawdziwego domu, jak mówi – więc ginie u stóp ołtarza. Ginie na oczach chłopca, a bohaterstwo sędziwego duchownego kształtuje Jose wewnętrznie. Świadectwo niezłomności ks. Christophera (świetny Peter 0’Toole), jego absolutnej wierności krzyżowi zapada, jak się później przekonujemy, niezwykle głęboko w sercu Jose. Wówczas chłopiec co prawda ucieka, ale przystaje do cristeros (żołnierzy Chrystusa); rozpoczyna się jego tragiczna odyseja. Choć tak młody, z dnia na dzień staje się wierze mocny w, jak skała.
Jose dostaje się do niewoli. Z uwagi na fakt, że jego ojciec chrzestny jest powiązanym z reżimem burmistrzem sporego miasta, mógłby zostać uwolniony. Wystarczy, by wyrzekł się – w gruncie rzeczy tylko na chwilę, tylko pozornie – Chrystusa. Ale on powtarza niezmiennie: Viva Cristo Rey!, czyli „Niech żyje Chrystus Król!”. Sceny strasznego męczeństwa i śmierci tego chłopca poruszają bardziej niż filmowe sceny męczeństwa samego Chrystusa z „Pasji” Gibsona. Bohaterstwo chłopca, wszak nie wymyślone przez scenarzystę, lecz autentyczne, powinno być znane całemu światu. Wydumane „wyczyny” Harry’ego Pottera czy Frodo Bagginsa, którymi świat tak bardzo się entuzjazmuje, są niczym wobec niezłomnej postawy skromnego meksykańskiego nastolatka Jose Luisa Sanchez del Rio. Nie bez wyraźniej przyczyny Ojciec Święty Benedykt XVI zaliczył go do grona błogosławionych. Wiele innych ofiar meksykańskiej wojny masońsko-katolickiej także wyniesionych zostało do chwały ołtarzy przez Jana Pawła II i jego następcę.
Viva Cristo Rey! – to było powszechne zawołanie cristeros, ich znak rozpoznawczy. Dodawali jeszcze Viva la 1/irgen de Guadalupe! – „Niech żyje Niepokalana Matka Boża z Guadalupe!”.
Jeszcze parę miesięcy wcześniej nic nie zapowiadało krwawych walk, prawdziwej wojny. Film zaczyna się obrazami pokojowych manifestacji w obronie praw Kościoła, wolności słowa i religii, niesione są stosowne transparenty, spokojnie maszerują tysiące ludzi – jakbym oglądał np. manifestację 10 kwietnia 2013 r. w Warszawie. Podskórne napięcie jest co prawda wyczuwalne, ale katolicy, tak kler
jak i świeckie organizacje, walki zbrojnej nie chcą, nie dają się sprowokować.
Kiedy terror przyjmuje już wyjątkowo brutalne formy – cały czas oczywiście w imię postępu i budowania nowego, zdrowego, wolnego od przesądów społeczeństwa – kiedy zaczynają się mordy, najpierw księży, nie pozostaje nic innego jak obrona zbrojna. Początkowo można powiedzieć nieśmiała, potem coraz lepiej zorganizowana. Zwłaszcza gdy na jej czele staje doświadczony żołnierz, zdolny strateg generał Enriąue Gorosie- ta, człowiek początkowo słabej wiary, którą wyznaje bardziej z uwagi na miłość do swej tyleż pobożnej, co urodziwej żony Tulity (Eva Longoria), niż do samego Pana Boga. Oburza go nieprawość i okrucieństwo masońskiego rządu, pogarda do jego narodu prezentowana przez prezydenta Callesa, którego zresztą dobrze zna z dawniejszych czasów. Bohaterstwo ludu, niezłomność cristeros zapala i w nim ogień prawdziwej wiary, do tego stopnia, że gotów jest bez wahania poświęcić życie w imię Chrystusa Króla. Znany z katolickiej postawy w prywatnym życiu amerykański gwiazdor Andy Garcia wciela się doskonale w rolę gen. Gorosiety. Zresztą gra pozostałych aktorów jest także bardzo przekonująca.
Film rzecz jasna operuje pewnymi skrótami, zarówno psychologicznymi jak i scenariuszowymi, co jest nieuniknione, by zmieścić się w ramach kinowego seansu. Mimo to najważniejsze postaci, zarówno pozytywne jak i negatywne, tchną autentyzmem. To nie żadna łopatologia, lecz światowe kino. Dynamicznej narracji towarzyszy perfekcja zdjęć, raz ukazująca dramatyzm bohaterów, raz urodę meksykańskiej ziemi. Tej głęboko przesiąkniętej krwią katolików ziemi, na której teraz powołania kapłańskie i zakonne rosną, jak nigdzie indziej! Tak właśnie Pan Bóg „rewanżuje się” masonom, a dziękuje narodowi meksykańskiemu i Kościołowi powszechnemu.
Roch Krakowski-Biały Kruk
5 kwietnia na ekrany polskich kin wszedł film „Cristiada” (tytuł oryginalny „For Greater Glory: The True Story of Cristiada”, czyli „Dla większej chwały: prawdziwa historia Cristiady”), który co prawda powstał już rok temu, ale z powodu swojej katolickiej wymowy nie znalazł w Polsce dystrybutora. Film, w którym występują między innymi takie gwiazdy jak Andy Garcia czy Eva Longoria, opowiada o represjach stosowanych wobec chrześcijan w Meksyku lat 20. XX w. i o męczennikach, którzy ponieśli śmierć z rąk lewicowej dyktatury Jego producentem jest Pablo Barroso, który w 2006 roku był odpowiedzialny za słynny film „Matka Boża z Guadalupe”. Dzięki staraniom polskiej firmy FT Films „Cristiada” teraz pojawiła się także w naszych kinach.
Najnowsze komentarze