Krzysztof Zagozda: 5 stycznia 2013
Choć ostatni komuniści wyjechali z Polski w 1968 roku, to właśnie oni stali się wygodnym kozłem ofiarnym, którego obciąża się odpowiedzialnością za pustoszone dziś państwo. Wygodnym, bo nieuchwytnym w myśl zasady: „nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by gonić go”.
Polityczne marzycielstwo i uczuciowy patriotyzm, wsparte chaosem poznawczym, kreują dziś skrajnie niebezpieczne miraże sprowadzające kwestię odbudowy państwa polskiego do poziomu prawdopodobieństwa teorii samorództwa. Oczekiwanie na to, że coś dobrego uczyni się samo bądź rękoma skompromitowanego establishmentu, jest konsekwencją naszego cywilizacyjnego lenistwa. Za równie niebezpieczne w skutkach, bo opóźniające moment zorganizowania się narodu, należy uznać prężenie się na hiperracjonalizm, którym próbuje się tłumaczyć własne słabości. Chodzi tu na nie tylko destrukcję skrajnego pesymizmu, ale przede wszystkim przywdziewanie quasi-wallenrodycznych kostiumów przez polityków przesiąkniętych pokusą władzy. Każda z tych postaw działa jak katalizator w procesie rozkładu państwa i jest umiejętnie inspirowana z zewnątrz.
Jakkolwiek polityka narodowa nie musi być wyłącznie domeną kontynuatorów oryginalnej doktryny wszechpolskiej i niektóre jej elementy mogą być skutecznie realizowane poprzez inne opcje polityczno-ideowe, to nie sposób znaleźć choćby ich namiastek w działaniach dzisiejszych elit. Żadna z partii parlamentarnych ani ich środowisk satelickich zdaje się celowo nie dostrzegać tego, co dla Polski jest najżywotniejsze. Mało tego: wszystkie przyczyniają się do degradacji państwa i narodu, czyniąc z niego bezwolną masę upychaną w kącie Paneuropy. Nie istnieją najmniejsze przesłanki do podejmowania prób wdrażania polityki narodowej w oparciu o którekolwiek z mainstreamowych, zewnętrznie umocowanych stronnictw politycznych i tworzenia u ich boku regularnych frakcji. Ci, którzy głoszą sens takich działań, w pogardzie mają jakikolwiek – skądinąd wypisany na własnych sztandarach – realizm i w imię swoich partykularnych interesów zamierzają uwiarygodnić zwykłych politycznych bandytów. Żałosnym przykładem takiego nie liczenia się z okolicznościami był ich triumfalizm zauważalny po złożeniu kwiatów przez rządzących pod pomnikiem Romana Dmowskiego. Akt dokonany w myśl – skutecznej poniekąd – zasady: „ciemny lud wszystko kupi”, był wyłącznie rytualnym policzkiem wymierzonym twórcy idei Wielkiej Polski i w żadnym wypadku nie może być pretekstem do budowania poważnej frakcji politycznej u boku – niesamodzielnej przecież i niereprezentującej polskich interesów – partii rządzącej. Za z gruntu nieodpowiedzialne i całkowicie bezzasadne uznać należy również frazologiczno-rewolucyjne zaangażowanie niektórych środowisk nominalnie narodowych w niekończącą się agitację na rzecz debolszewizacji kraju. Choć ostatni komuniści wyjechali z Polski w 1968 roku, to właśnie oni stali się wygodnym kozłem ofiarnym, którego obciąża się odpowiedzialnością za pustoszone dziś państwo. Wygodnym, bo nieuchwytnym w myśl zasady: „nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by gonić go”. Energia wymanewrowanych aktywistów trawiona zostaje na walkę z wiatrakami i nie w żaden sposób nie zagraża zaprzańskim koteriom dławiącym Polskę. Dodatkowym nieporozumieniem jest włączenie się tych środowisk w „dyskurs smoleński” i mitologizację ofiar tej katastrofy. Bliska współpraca z irracjonalnymi celebransami upuszczania polskiej krwi a zarazem zaprzysięgłymi wrogami idei narodowej, stawia pod dużym znakiem zapytania źródło tychże inspiracji i jednocześnie przekreśla nadzieję na odrodzenie się obozu narodowo-demokratycznego przez tę konfigurację.
Ostatnie tygodnie zdają się zaświadczać o tym, że myśl narodowa wreszcie trafiła pod polskie strzechy. Po pijarowskich sukcesach listopadowych pochodów nastąpił gwałtowny przyrost przyznających się do idei wykutej przez Romana Dmowskiego. Złudny to i niebezpieczny fenomen. Wśród endeckich nuworyszów znaleźli się dziś w dużej mierze ci, którzy zbyt wiele mają białych i czarnych plam w swoich życiorysach, by nagłe ich nawrócenia można uznać za całkiem szczere. Polscy narodowcy mają w tej materii mnóstwo złych doświadczeń, a dzisiejszy chaos organizacyjny i intelektualny jest tego najlepszym przykładem.
Rok, który właśnie się rozpoczął, zweryfikuje powyższe zagrożenia. W żadnej mierze nie wolno na to biernie wyczekiwać. Należy zmobilizować siły polskich patriotów w najważniejszych obszarach publicznych i państwowych, a takim bez wątpienia jest zagadnienie suwerenności naszej ojczyzny i jej uwikłanie w struktury Unii Europejskiej. Trzeba jasno sformułować i szukać społecznego poparcia dla aksjomatu: ustroju Polski nie da się uzdrowić w realiach unijnych, konieczne jest jak najszybsze opuszczenie jej struktur. W publicznym dyskursie musimy położyć kłam tym wszystkim, którzy karmią Polaków ułudą reformy funkcjonowania europejskiego super-państwa. Zbliżające się wybory do europarlamentu dają nam szansę nie tylko na przemówienie potężnym głosem do coraz bardziej rozgoryczonych rodaków, ale i na zapoczątkowanie poważnego dyskursu dekompozycyjnego we wszystkich państwach unijnych.
W kontekście wielce prawdopodobnego sukcesu wyborczego roku 2014 – otwierającego przed nami nowe przestrzenie polityczne – nadchodzące miesiące musimy przeznaczyć również na rzeczową dyskusję nad wizją Polski „pounijnej”. Wystarczająco dużo mamy już opisów dramatycznej rzeczywistości. Potrzebujemy propozycji konkretnych rozwiązań ustrojowo-systemowych i wynikających z nich regulacji praktycznie wszystkich obszarów. Życie nie znosi próżni i nieuchronny spadek społecznego poparcia dla partii systemowych musi zostać natychmiast wypełniony przez dobrze zorganizowaną i merytorycznie przygotowaną opcję narodową. Nasze zaniechanie umożliwi kolejną, symboliczną zmianę warty w obozie „białej flagi”.
Swoją tożsamość i siłę na nowo musimy oprzeć na duchowości rzymsko-katolickiej. Martwić muszą symptomy odchodzenia – szczególnie młodych – narodowców od respektu dla tego genetycznego wręcz powiązania idei narodowej z nauką Kościoła. Znakiem czasu jest to, że kolejne uliczne ich parady charakteryzują się zanikiem akcentowania tej niespotykanej nigdzie indziej koegzystencji prądu ideowo-politycznego z religijnym. Mało tego, pojawiają się hasła stricte neopogańskie i ateistyczne. To wielki błąd aktywnie wpisujący się w odwieczną filozofię działania wrogów Polski, polegającą na odseparowaniu narodu od Kościoła katolickiego. Bezdyskusyjną koniecznością jest energiczne włączenie się wszystkich środowisk narodowych w obronę katolicyzmu, tak bezwzględnie dziś w Polsce atakowanego i poniżanego.
Ruch narodowy potrzebuje sukcesu politycznego, który z jednej strony rozpocznie jego faktyczne odrodzenie, a z drugiej – przywróci Polakom wiarę w możliwość wewnętrznej, nierewolucyjnej zmiany stosunków politycznych, społecznych i gospodarczych, do ukonstytuowania się silnego rządu i parlamentu jako organów zdolnych do kierowania się polskim instynktem państwowym. Sukces taki jest możliwy pod warunkiem mobilizacji całej naszej mądrości politycznej, a ta sprowadza się dziś do aktywności głównie w dwóch przestrzeniach: wystąpienia z Unii Europejskiej i obrony katolicyzmu. To one muszą stać się punktami stycznymi licznych rozdrobnionych grup narodowych i patriotycznych. Ich akceptacja to warunek sine qua non poszczególnych akcesów i porozumień środowiskowych, a także budowy wspólnego frontu wyborczego. Nasz cywilizacyjny marsz na Warszawę prowadzi przez Brukselę!
Krzysztof Zagozda
Najnowsze komentarze