To, co zostało z 300 miliardów

Do mnie, do mnie na żebraczy sejm!

Felieton Janusza Sanockiego

Szczyt Unii Europejskiej nie przyniósł rezultatu, nie będzie budżetu, nie będzie spodziewanych dotacji.

Zanim doszło do tego spektakularnego załamania nadziei naszego rządu (i naszej opozycji), zarówno prezydent Komorowski, jak i premieru Tusku dziarsko apelowali do Brytyjczyków i Niemców, żeby dawali kasę. Te apele jako żywo przypominały mi zawodzenia żebraków i potrząsanie dziadowskimi puszkami, z tym że nasi dzielni mężykowie stanu wygłaszali swoje żebracze jęki w języku dyplomacji, przed mikrofonami wobec dziesiątków potakujących dziennikarzy.

I potakującej opozycji – bo trzeba powiedzieć: opozycja nasza tak samo ma żebracze podejście do Unii Europejskiej, jak i rząd – różnice są tu czysto ozdobnej natury.

Tymczasem ani te żałobne jęki polskich (tfu!) polityków, ani żadne zaklęcia nie mogły przynieść oczywiście żadnego efektu. Czas na to, kiedy bogate kraje Unii dawały pieniądze różnym euro-dziadom już minął. A wszystkie tam bajki o europejskiej solidarności włożyć należy do lamusa. Było to zresztą do przewidzenia dla każdego, kto chciałby przez chwilę się zastanowić.

Budżet Unii to głównie wpłaty bogatych krajów: Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii, Finlandii. Natomiast dopłaty płynęły do krajów zacofanych – bankrutującej właśnie Grecji, Hiszpanii, ale też Polski i państw naszego regionu. Oficjalne uzasadnienie miało polegać na tworzeniu wspólnego europejskiego organizmu polityczno-gospodarczego, ze wspólnym organem decyzyjnym (Komisją Europejską, parlamentem) wspólną walutą i wspólnym prawem. Oficjalnie wszystko po to, żeby uszczęśliwić takich np. Polaków.

Trzeba niemałej naiwności, żeby wierzyć, że kraje bogate dają swoje pieniądze bezinteresownie. Oczywiście tak nie jest. Regulacje europejskie narzucone z Brukseli wraz z funduszami całkowicie zniszczyły krajowe przemysły nowo przyjętych państw, takich jak Polska. Nie mamy już nie tylko przemysłu samochodowego, przemysłu dóbr inwestycyjnych, nie mamy cukrowni, mączkę ziemniaczaną – ba, nawet ziemniaki importujemy m.in. z Niemiec i Holandii. Nie mamy stoczni.

Gdyby za tymi zmianami poszedł rozwój wysoko rozwiniętych technologii, tak, by Europa prześcignęła USA, gdyby produktywność Europy zrównoważyła taniość siły roboczej w Azji być może kryzys by nie nastąpił. Jednak stało się inaczej. Europa przegrała wyścig technologiczny z Ameryką, Azja wyrasta na gospodarczą potęgę i stąd rozmiar kryzysu gospodarczego na starym kontynencie przekroczył wszystkie oczekiwania. A to jeszcze nie koniec.

Ktoś za to wszystko musi teraz zapłacić i sprawa jest oczywista, że zapłacą nowe kraje Unii, w tym Polska. Żebracze jęki naszych polityków na nic się nie zdadzą. Po latach marnotrawienia łatwych pieniędzy na różne durnowate tzw. „miękkie” projekty, po rozrzutnym i bałaganiarskim wykonywaniu inwestycji infrastrukturalnych (patrz koszt autostrad) bogaci postanowili wystawić pariasom rachunek.

Sposób w jaki Niemcy i Wielka Brytania rozegrały całą akcję jest po prostu mistrzowski. Brytyjski premier Cameron odegrał rolę „złego policjanta”, ale przecież przy pełnym cichym poparciu Angeli Merkel. Szczyt został zerwany, nowy ma być w styczniu, kiedy sytuacja gospodarcza będzie jeszcze gorsza, a w międzyczasie takich tam Greków, Słowaków czy Polaków urobi lokalna propaganda. Zresztą bezradna, bo jak się przez ostatnie 10 lat wmawiało, że bez Unii sobie nikt nie poradzi, to jak teraz przyznać się, że się kłamało.

Perfekcja Niemiec objawiła się w drobnym na pozór wydarzeniu. W dniu zerwania szczytu, kiedy już było wiadomo, że Polska odejdzie z kwitkiem, niemiecki prezydent – pastor Gauck pochwalił Polaków, że są bardziej pracowici niż Niemcy. Polska telewizja to natychmiast nagłośniła. W końcu jeśli nie możemy dostać tych miliardów euro na drogi, to pochwała prezydenta Niemiec jest objawem kultury. Forsy nie dali, ale i po pysku nie wytrzaskali.

Tusku to ma jednak szczęście.

Janusz Sanocki