Polska biedna na zawsze?

Mimo, że kryzys wlewa się do naszych domów, a państwo nie może pochwalić się żadnym obszarem, w którym nasze oczekiwania pokrywałyby się z propagandowymi zapewnieniami, to nie brakuje, co raz nowych i nowych obietnic. Najczęściej w zapowiedziach usiłuje się nas przekonać, że dorównanie do czołowych demokracji jest prawie na wyciągnięcie ręki. Nikt nawet nie usiłuje zauważyć, że ponad dwa miliony naszych rodaków nie ma pracy, tyle samo wyjechało kilka lat temu za granicę, a kolejne przedsiębiorstwa są zamykane, to w dalszym ciągu przedstawiane są nam wspaniałe wizje przyszłości.

A gdzie są przesłanki, argumenty tych bajek?

Aleksander Piński usiłuje sprowadzić nas na ziemię.

Można być optymistą, ale chyba nie zaszkodzi przeczytać.

Poniżej obszerne wyjątki. Całość w najnowszym wydaniu „Uważam Rze”.

Tadeusz P

 

Jak politycy sprzedali nasza szansę na bogactwo.

Polskabiedna na zawsze

Aleksander Piński

Polska nigdy nie będzie bogata – wynika z naj­nowszego raportu OECD. .„Lookingto 2060. Long-term global growth prospects” („Patrząc na 2060 rok. Długoterminowe global­ne perspektywy wzrostu”). A przy­najmniej nie za życia tego pokole­nia ani dwóch następnych. OECD szacuje, że PKB na obywatela w Polsce wiatach 2011-2060 będzie rósł w tempie zaledwie 1,9 proc. rocznie. To oznacza, że za 50 lat bę­dziemy krajem ciągle o ponad po­łowę biedniejszym niż USA. Tak biednym jak Rosja, Turcja czy Mek­syk. Z zazdrością będziemy pa­trzeć na bogatszych od nas o jedną piątą Chińczyków.

Z raportu OECD wynika także, że żaden biedny kraj, który wszedł do Unii Europejskiej, przez najbliższe 50 lat nie dogoni najbogatszych. Jak to możliwe? Bogate kraje UE miały bezinteresownie pomóc nam się wzbogacić w imię pięknej idei zjednoczonej Europy. Przecież wiedzą, jak to zrobić, bo same się wzbogaciły. Teraz wystarczy po­móc nam wprowadzić tę samą politykę gospodarczą, którą stosowa­ły u siebie. Problem polega na tym, że polityka forsowana przez UE wobec nowych członków unii jest dokładną odwrotnością tej, którą prowadziły obecne zamożne kraje UE, kiedy się bogaciły.

Wchodząc 1 maja 2004r. do Unii Europejskiej, stworzyliśmy unię celną z najbardziej rozwiniętymi państwami, takimi jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Pro­wadzimy z nimi całkowicie wolny handel. Zaawansowane technolo­gicznie produkty ich firm są bez żadnych obostrzeń sprzedawane u nas. Sęk w tym, że żaden duży, bo­gaty kraj na świecie nie zbudował zamożności w ten sposób (tzn. przy otwartych granicach).

Jak bogacili się

Brytyjczycy

W szczególności ciekawy jest tutaj przykład Wielkiej Brytanii, zna­nego promotora wolnego handlu. Jak pisze prof. Ha Joon Chang z University of Cambridge w książce „Kicking Away The Ladder. Deve- lopment Strategy in Historical Per- pective” („Odkopując drabinę. Strategia rozwoju w historycznej perspektywie”), w 1721 r. premie­rem w tym kraju został Robert Wal- pole. W przemówieniu przed par­lamentem oświadczył, że „nic tak nie rozwija dobrobytu państwa jak import surowców i eksport wysoko przetworzonych produktów”. I po­stanowił rozpocząć w Wielkiej Bry­tanii budowę m.in. przemysłu weł­nianego (odpowiednik dzisiej­szych dziedzin high-tech), w któ­rym prym na świecie wiedli wów­czas producenci z terytorium dzisiejszej Belgii i Holandii.

Drastycznie podniesiono więc cła na importowane produkty i ob­niżono na surowce. Wprowadzono państwową kontrolę jakości eks­portowanych towarów, by nieso­lidni przedsiębiorcy nie niszczyli budowanej właśnie renomy bry­tyjskich produktów. Politykę tę sto­sowano przez ponad 100 lat. Jesz- czewi82or. przeciętne cła w Wiel­kiej Brytanii wynosiły 45-55 proc. i należały do najwyższych na świe­cie.

Co więcej, władze Wielkiej Brytanii niszczyły wszelką konkurencję dla brytyjskiego przemysłu. Zabroniono importu z Indii bawełnianych tkanin, których jakość była lepsza niż brytyjskich. Zakazano eksportu wełnianych tkanin z kolonii Wielkiej Brytanii, niszcząc w ten sposób przemysł wełniany w Irlandii i zaczątki tego przemysłu w USA. Aby dodatkowo zniechęcić kolonie do budowy własne przemysłu, Walpole wprowadził subsydia na surowce eksprtowane przez USA, m.in. drewno. Produkcja wysoko przetworzonych towarów, na których marże były najwyższe, miała pozostać w rękach Brytyjczyków.

Niemiecki ekonomista Fi List w wydanej w 1841 r. „The National System of I Economy” („Narodowy system ekonomii politycznej”) napisał że, „kraj, z którego przemysłowi nikt na świecie nie jest w stanie dorównać , nie może zrobić niż mądrzejszego, niż ogłosić, że wcześniej zbłądził na drogę protekcjonizmu, a teraz powraca na właściwą drogę wolnego handlu i namawia wszystkich do zrobienia tego samego” I dodawał, że w ten sposób, sam wdrapując się na szczyt rozwoju gospodarczego, „odkopuje drabinę” umożliwiającą wejście na wierzchołek biedniejszym krajom.

I dokładnie tak postąpiłaWielka Brytania. W 1815r,pod koniec wojen napoleońskich, brytyjski przemysł był już najbardziej konkurencyjny na świecie. A w 1860r. zniesiono ostatnie cła i Wielka Brytania rozpoczęła propagowanie wolnego handlu jako najlepszego sposobu, by się wzbogacić.

* To nie jest jakiś odosobniony przypadek, ale reguła. Czołówka najbogatszych obecnie krajów świata chroniła swój przemysł przed zagraniczną konkurencją, dopóki nie stał się on na tyle silny, by sam sobie poradzić. Tak postę­powały m.in. Francja, Austria, Nor­wegia, Włochy czy Finlandia, a przede wszystkim Stany Zjedno­czone (odlat 3o. XIX w. do lat 40. XX w. cła importowe wynosiły tam przeciętnie 40-50 proc.). Z kolei rząd Japonii ściśle kontrolował im­port, nadzorując dystrybucję de­wiz. Władze pilnowały, by waluty uzyskane za eksport szły przede wszystkim na zakup maszyn albo opłacenie licencji za technologię.

Warto podkreślić, że szkodliwy nie jest wolny handel sam w sobie, tylko wolny handel między pań­stwami znajdującymi się na róż­nych etapach rozwoju gospodar­czego……Dlatego Friedrich list który pięt­nował hipokryzję i cynizm brytyj­skich polityków, jednocześnie był zwolennikiem Niemieckiego Związku Celnego założonego w XIX w. przez przyszłe kraje związ­kowe Niemiec. I dlatego unia celna między państwami założycielami późniejszej Unii Europejskiej (Niemcy, Francja, Belgia, Holandia itd.) faktycznie mogła się przyczy­nić do zwiększenia ich bogactwa (choć weszła w życie w teorii w 1968 r., a w praktyce dopiero w 1978 r., kiedy biedniejsze kraje przyszłej UE, np. Włochy, zdążyły dogonić bogatszych sąsiadów).

Zauważmy także, że Austria czy Finlandia, które po zakończeniu II wojny światowej były relatywnie biedne, dogoniły czołówkę UE same. Do unii weszły dopiero w 1995 r., kiedy już były bogate i do­piero wówczas rozpoczęły wolny handel z innymi państwami UE.

Za i przeciw patentom

Czy zatem bezpowrotnie straci­liśmy naszą szansę na bogactwo? Profesor Ha Joon Changwksiążce „Bad Samaritans. The Myth of Free Trade and Secret Histoiy of Capita- lism” („Źli samarytanie. Mit wolne­go handlu i sekretna historia kapi­talizmu”) podaje, że Holandii, SzwajcariiiHongkongowiudało się wejść do grona najbogatszych przy otwartych granicach. Wszystkie te trzy kraje miały jednak przewagę, której Polska nie ma. Pierwsze dwa przez lata w ogóle nie miały prawa patentowego, a w trzecim noto­rycznie patenty łamano. Dlaczego to tak istotne?

Otóż z jednej strony pozwalano przedsiębiorcom na kopiowanie za darmo zaawansowanych techno­logii bardziej rozwiniętych krajów. Z drugiej strony otwarte granice sprawiały, że groźba importu tań­szych i lepszych towarów nie po­zwalała tym przedsiębiorcom spo­cząć na laurach. Musieli ciągle poprawiać jakość swoich produktów i dbać o konkurencyjną cenę.

Na przykład w Szwajcarii pierw­sze prawo patentowe wprowadzo­no w 1907 r., kiedy kraj ten należał do czołówki najbogatszych na świecie (w 1888 r. umożliwiono tyl­ko patentowanie wynalazków, któ­re można przedstawić w postaci mechanicznych modeli). Co więcej, wprowadzono je tylko dlatego, że Niemcy zagrozili sankcjami gospo­darczymi i Szwajcarzy uznali, że zwyczajnie opłaca im się takie pra­wo uchwalić. Wcześniej latami ce­lowo zwlekali z wprowadzeniem

Bogate kraje UE chcą, byśmy słono płacili im za nowoczesne technologie, choć same kopiowały je za darmo, gdy się bogaciły

ochrony patentowej, ponieważ ko­piowali technologie farmaceutycz­ne i chemiczne z Niemiec, które by­ły wówczas światowym liderem w tych dziedzinach.

Ale w szwajcarskim prawie pa­tentowym z 1907 r. nie było możli­wości patentowania substancji chemicznych i farmaceutycznych. Wprowadzono ją dopiero w 1978 r. W tym kontekście nie dziwi, że dru­gi największy na świecie koncern farmaceutyczny Novartis pocho­dzi z tak małego kraju. A najwięk­szy udział w eksporcie Szwajcarii mają właśnie zaawansowane leki i szczepionki (w 2009 r. było to 23,8 proc.), a nie słynne sery (0,29 proc.), czekolada (0,39 proc.) czy zegarki (6,8 proc.).

Podobną taktykę zastosowali Holendrzy. W 1869 r. z dnia na dzień znieśli prawo patentowe przyjęte w 1817 r. i aż do 1912 r. (czy­li przez 43 lata) nie uchwalili nowego. W tym okresie (dokładnie w 1891 r.) powstał m.in. słynny kon­cern elektroniczny Philips, którego pierwszym produktem były ża­rówki wytwarzane według technologii Thomasa Edisona, za którą nie zapłacono ani guldena.

Co ważne, istnienie prawa pa­tentowego nie jest taką oczywisto­ścią, jak by się wydawało. Przez cały XIX w. trwały spory o to, czy paten­ty w ogóle należy wprowadzać. Zdecydowanie przeciwny był m.in. renomowany brytyjski tygodnik „The Economist”. Argumentowano, że patent to nic innego jak prawny monopol, który jest szkodliwy dla gospodarki. A wynalazcy i tak mają naturalną przewagę wynikającą z tego, że byli pierwsi na rynku. Zwy­kle bowiem konkurencji skopio­wanie nowego wynalazku zabiera czas.

Zwyciężyła koncepcja, by prawo patentowe wprowadzić, ponieważ 97 proc. patentów na świecie należy do wynalazców z krajów boga­tych i to w ich interesie jest, by takie prawo istniało. Co istotne, w łatach 1850-1875, kiedy większość obecnych rozwiniętych krajów się boga­ciła, przeciętna ochrona patentowa w 60 najbogatszych krajach wyno­siła 13 lat. Obecnie wynosi 19 lat, a U SA już proponują 20 lat

Trudno się oprzeć wrażeniu, że prawdziwym powodem rozrasta­nia się ochrony patentowej jest chęć ściągania coraz wyższego ha­raczu od krajów rozwijających się. Z jednej strony daje to natychmia­stową korzyść w postaci gotówki, z drugiej korzyść długoterminową w postaci utrudnienia krajom na do­robku dogonienia czołówki najbo­gatszych. Firmom z tych państw trudniej będzie stworzyć konku­rencję dla koncernów z krajów rozwiniętych.

Tymczasem rząd Donalda Tuska zgłosił Polskę do systemu tzw. jed­nolitego patentu europejskiego, który i tak już silną ochronę paten­tową zagranicznych wynalazców wzmacnia! Zgodnie z jego zasada­mi będzie można wynalazek zgło­sić na przykład w Wielkiej Brytanii, by ochrona patentowa obowiązy­wała na terenie Polski, co istotnie ułatwi zachodnim krajom ściąga­nie od nas pieniędzy.

Bezczelność tej propozycji pole­ga na tym, że nawet w większości obecnych bogatych krajów UE (m.in. w Wielkiej Brytanii, Francji czy Austrii), gdzie prawo patento­we w XIX w. obowiązywało, nie chroniło ono wynalazków, których autorami byli obywatele innych państw (często wręcz zachęcano rodzimych przedsiębiorców, by patentowali wynalazki z zagrani­cy). Podsumowując: obecne boga­te kraje UE chcą, byśmy płacili im grube pieniądze za nowoczesne technologie, gdy tymczasem one brały je z innych krajów za darmo, gdy same się bogaciły.

Neokolonialna polityka UE

Posunięcia władz UE wobec no­wych krajów wspólnoty zaczynaj ą się układać w spójną całość. Naj­pierw otworzono rynki byłych kra­jów socjalistycznych na zaawanso­wane technicznie produkty z Nie­miec, Francji czy Wielkiej Brytanii, co istotnie utrudni – o ile nie unie­możliwi – stworzenie w tych kra­jach konkurencyjnych firm w tych branżach. Teraz wzmacnia się ochronę patentową, aby pozyska­nie know-how było jeszcze droż­sze. Trudno się oprzeć wrażeniu, że bogate kraj e nie chcą, by u nowych, biedniej szych członków UE rozwi­nęła się produkcja wymagająca za­awansowanych technologii. To z kolei nasuwa nieodparcie skoja­rzenia z polityką Wielkiej Brytanii i innych mocarstw wobec swoich kolonii.

O ile jednak Wielka Brytania czę­sto armatami wymuszała na innych krajach podpisanie układów o wol­nym handlu, o tyle nam nikt pisto­letu do głowy nie przystawiał. Dla­czego zatem polscy politycy tak chętnie dążyli do członkostwa Pol­ski w UE, choć – jak widać z raportu OECD – utrwali ono tylko niski po­ziom naszego rozwoju gospodar­czego i dystans dzielący nas od krajów rozwiniętych?

Warto zwrócić uwagę na to, że jest jedna dziedzina życia, która od razu po wejściu do UE została do­stosowana do standardów euro­pejskich. To płace polskich polity­ków na stanowiskach związanych z członkostwem Polski w UE. Chodzi m.in. o pensje i diety europosłów, obecnie razem ok. 50 tys. zł mie­sięcznie, czyli 600 tys. zł rocznie (w czasie pięcioletniej kadencji posło­wie przeciętnie odkładają 2,5 min zł). Ale to jeszcze nic wobec 12 min zł, jakie można w sumie uzyskać, obejmując stanowisko komisarza UE (już dwoje Polaków nabyło pra­wa do tej fortuny). Brytyjski dzien­nik „Daily Mail” podawał ostatnio, że w Brukseli jest 3325 stanowisk urzędniczych (nie licząc 27 komisa­rzy UE) zpensją wyższą od uposa­żenia premiera Wielkiej Brytanii (zarabia on równowartość 720 tys. zł rocznie).

—Aleksander Piński