PO CO POLSCE MARYNARKA WOJENNA?
Jacek Hoga
Handel morski i porty są dla Polski prawdziwym oknem na świat. Jednak, aby być w pełni wykorzystane, muszą one być bezpieczne. Słaba flota wojenna, która nie potrafi zapewnić tego bezpieczeństwa, oznaczać musi przyzwolenie na dobrowolne marnowanie potencjału, jaki daje nadmorskie położenie naszego kraju.
Siły zbrojne są jednym z atrybutów niezależności państwa. W przypadku państwa niepodległego o ich kształcie decyduje rzeczywisty suweren, a w przypadku państwa zależnego o sposobie uformowania i wielkości zbrojnego ramienia – mocarstwo zwierzchnie. Jeśli przyjrzymy się jednak z bliska stanowi Lotnictwa, Marynarki Wojennej i Wojsk Lądowych to z przykrością zauważymy, że nie są one w stanie nie tylko bronić interesów gospodarczych i ideowych państwa, czy jego integralności terytorialnej, ale również skutecznie wypełnić naszych zobowiązań sojuszniczych. Nawet stan klęski żywiołowej i pomoc ludności jest ponad ich siły – przykrych przykładów tego dostarczyła powódź, która przed kilku laty nawiedziła południową Polskę.
Marynarka Wojenna odpowiada za obronę wybrzeża, oraz ochronę morskich interesów gospodarczych. Z położenia geograficznego Polski wynika stosunkowo małe zagrożenie od strony morza, w związku z tym nie jest to najważniejszy rodzaj sił zbrojnych. Nie należy go jednak lekceważyć. Pozostaje ona zawsze na pierwszej linii obrony interesów gospodarczych i jest realnym wsparciem dla Wojsk Lądowych w razie konfliktu pełnoskalowego. Tymczasem w wypadku zwiększenia napięcia międzynarodowego nie ma praktycznie możliwości szybkiego zwiększenia potencjału sił zbrojnych na morzu.
Ochronę morskich interesów państwa polskiego można podzielić na trzy poziomy: obronę wybrzeża i wód terytorialnych; zachowanie aktywnych możliwości zwalczania żeglugi nieprzyjaciela – odstraszanie na poziomie operacyjnym; oraz możliwość ochrony ważnych szlaków handlowych (np. transport skroplonego gazu) i potencjał odstraszania strategicznego.
Podstawowy zakres obrony granicy morskiej można zapewnić siłami operującymi z polskiego terytorium lądowego – Nadbrzeżnym Dywizjonem Rakietowym wspartym rozpoznawczymi BSL (bezzałogowymi statkami latającymi) i helikopterami. Marynarka Wojenna nie jest tu niezbędna, choć z pewnością ułatwia wykonanie zadania. Jednak siły stacjonujące na lądzie nie są w stanie aktywnie zwalczać nieprzyjaciela w oddaleniu od polskich wód terytorialnych.
Państwo polskie pozbawione floty można by porównać do wojownika, który na pole bitwy wychodzi tylko z tarczą. Do pokonania sił nieprzyjaciela niezbędny jest wszak miecz, którym są właśnie sprawne siły nawodne i podwodne. Dopiero fregaty i okręty podwodne (z naciskiem na ich liczbę mnogą) mogą być skutecznym orężem w rękach dowództwa i zapewnić nam daleko posuniętą powściągliwość wroga.
Okręty desantowe/śmigłowcowce nie należą do priorytetowych potrzeb – jednak umożliwiają realne zagrożenie terytorium przeciwnika z dodatkowego, morskiego kierunku, osłabiając w ten sposób jego zapał do rozpoczęcia zbrojnego konfliktu. Dzięki ich posiadaniu zwiększamy atrakcyjność Polski jako poważnego sojusznika, zdolnego wypełnić zobowiązania międzynarodowe i skutecznie działać z dala od własnego wybrzeża.
Koszt jednej fregaty to ok. pół miliarda dolarów, okrętu podwodnego – ok. 700 mln dolarów, okrętu typu mistral [śmigłowcowiec/desantowiec] – 900 mln. Zarysowane w ten sposób potrzeby wydają się ponad siły finansowe naszego niebogatego, zadłużonego państwa, jednak należy pamiętać, że niewola jest dużo kosztowniejsza, nie tylko gospodarczo, ale przede wszystkim kulturowo i biologicznie, niż najkosztowniejsze nawet inwestycje. Nie tak dawno przecież rząd polski znalazł dziewięć miliardów dolarów na wsparcie Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Zainwestowanie tych pieniędzy w budowę nowych jednostek morskich [w polskich stoczniach] dałoby nam nowoczesną Marynarkę, realne korzyści w gospodarce i siłę na niespokojne czasy.
Jacek Hoga
Najnowsze komentarze